Trzy razy e-moll

Pierwszy wieczór finałów za nami. Dobrze, że te trzy Koncerty e-moll były tak różne.

Angie Zhang – pierwsze słowo, jakie mi przychodzi do głowy na temat jej interpretacji, to elegancja. Drugie – wyczucie. Trzecie – emocje. To był bardzo liryczny koncert, bardzo subtelny, z pięknie rozplanowanymi frazami. Ale i zadzierzystości nie brakło w finałowym krakowiaczku. Słuchanie jej było prawdziwą przyjemnością, choć pleyel czasem brzmiał bardzo cicho i zaczęłam się obawiać, czy tej wspaniałej fortepianistki nie spotka coś podobnego do tego, co poprzednim razem spotkało Ablogina. Oby nie.

Yonghuan Zhong zmienił instrument na erarda i dzięki temu brzmiał donośniej. Mnie ta interpretacja wybitnie nie podeszła. Bardziej energiczna niż liryczna – to może jeszcze nie byłoby złe, ale w sumie było raczej sztywno, brzmiało jak etiudy. Po oklaskach kolega stwierdził: „oklaskiwano erarda” – coś w tym jest; młodziutki (18 lat) pianista trochę się tym zachłysnął, to jakoś nie mógł zejść ze sceny, aż musiał po niego przyjść Vaclav Luks.

Eric Guo wrócił do pleyela i pokazał Chopina fantazyjnego i poetyckiego, a nawet wzruszającego, a w finale – figlarnego. Ciekawe, że pod jego palcami pleyel brzmiał donośniej, choć i subtelnych pian nie brakło.

Niestety akompaniament był wielkim rozczarowaniem, może tym większym, że po tej orkiestrze ({oh!} Orkiestra Historyczna) i tym dyrygencie (Vaclav Luks) spodziewaliśmy się więcej. Ale cała sekcja dęta oraz kotlista to goście z różnych krajów, być może też mieli za mało czasu, żeby porządnie poćwiczyć. Zbyt donośne kotły bardzo raziły, podobnie blacha; strasznie się wybijały i psuły efekt. Wszyscy byli później wywoływani do ukłonów, nie wiem za co. Może drugiego dnia będzie lepiej. Ale ja wracam dopiero na koncert laureatów.