Seifert wreszcie godnie uczczony

Miał ledwie 33 lata, gdy zmarł, a do dziś jest na świecie jednym z najbardziej znanych jazzowych polskich nazwisk – bardziej niż w Polsce. Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Skrzypcowy im. Zbigniewa Seiferta sprawi, miejmy nadzieję, że o tym wspaniałym muzyku będzie się w jego ojczyźnie lepiej pamiętać.

Mało brakowało, a tego konkursu by nie było – kochane ministerstwo nie dało początkowo ani grosza (naprawdę, kto w tym roku siedział w tej komisji – wstyd!). Podobno szalę przeważyła Urszula Dudziak, która telefonicznie złapała ministra Zdrojewskiego na lotnisku. Jej posłuchał i konkurs udało się uratować. Że był potrzebny – i jak bardzo – świadczy fakt, że zgłosiło się nań 69 skrzypków z całego świata. W finałach, które odbywały się w tym tygodniu w Lusławicach, wzięło udział dziesięcioro muzyków, w tym dwie kobiety (co z nieznanych mi przyczyn wywołało zdziwienie komentatora koncertu galowego w Krakowie, Janusza Jabłońskiego – a przypomnijmy sobie choćby Reginę Carter).

Gdy ogłaszano wyniki w krakowskim Centrum Manggha, organizatorzy mieli za sobą kilka dni pełnych emocji i tym tłumaczyli swoje rozgadanie oraz emocji ciąg dalszy. Cóż, gadanie i wręczanie trwało trzy kwadranse – jak to w kochanym Krakówku, ale najśmieszniejsze, że najdłużej gadał warszawiak. Wygrał konkurs Bartosz Dworak, ten sam, którego z zespołem nagrodziliśmy na tegorocznej Bielskiej Zadymce Jazzowej. Wszystkie informacje o nagrodach i w ogóle o konkursie są dostępne tutaj. Motorem konkursu była Aneta Norek, kierująca Fundacją im. Zbigniewa Seiferta, autorka książki mu poświęconej.

Potem młodzi muzycy musieli udowodnić, że zasłużyli na swoje nagrody. Każdy grał inaczej, każdy był na swój sposób interesujący. Wszyscy grali utwory Zbigniewa Seiferta. To też jest wspaniałe, bo przyczyni się do większego upowszechnienia tych kompozycji. Wszystkim skrzypkom towarzyszyło powszechnie za to chwalone krakowskie Audiofeeling Trio Pawła Kaczmarczyka.

A potem grali jurorzy: skrzypek Mark Feldman, kontrabasista Glen Moore oraz perkusista Janusz Stefański, dawny współpracownik Seiferta. Byłam zbudowana formą tego ostatniego, zważywszy, że już jest panem nienajmłodszym – a przecież to, co robi, jest pracą fizyczną. Jego dynamiczny utwór został zagrany na początku, ponadto wykonano po dwie wyrafinowane i emocjonalne kompozycje Moore’a i zwariowane kolaże z aluzjami do klasyki Feldmana (jak przystało na współpracownika Zorna). Występy młodych skrzypków to były popisy (ale na wysokim poziomie), występ jurorów (plus Paweł Kaczmarczyk) to była muzyka czysta.

Kolejny konkurs zapowiadany jest za dwa lata. Miejmy nadzieję, że nikomu już się nie uwidzi, że taka impreza nie powinna istnieć.