Weekend z Dżemborką
Dobrych kilka lat, z powodu pandemii, ale także braku czasu nie byłam na Jazz Jamboree i w ogóle na festiwalach tworzonych przez Mariusza Adamiaka, więc tym razem postanowiłam to nadrobić.
Nie poszłam w piątek na pierwszy, polski dzień festiwalu z powodu violi organisty (tak to się odmienia?). Wybierał się mój kierownik-sąsiad blogowy, nie wiem, czy dotarł (na jego blogu nie ma relacji), a podobno było ciekawie.
Sobota była pewnym rozczarowaniem. Po pierwszych dwóch występach zaczęłam podejrzewać, że modnie jest obecnie grać w stylu knajpianym, lekko, łatwo i przyjemnie – tym bardziej, że nasza publiczność jest entuzjastyczna i była także tym razem. Duet gitarzysty Juliana Lage’a z basistą Jorge Roederem (oba instrumenty akustyczne) z początku też był takim miłym, a banalnym plumkaniem, dopiero w połowie występu, w solówce gitarzysty nagle zaczęło być ciekawiej i potem się jakoś przełamało. Joey Calderazzo w kwartecie m.in. z Miguelem Zenónem to już był banał totalny. To już nie jest ten pianista z czasów grania z Michaelem Breckerem (czemu zresztą trudno się dziwić, bo to było 30 lat temu), od grania z Branfordem Marsalisem też to się znacznie różniło. Zenón wciąż jest dynamicznym, niezwykle sprawnym wirtuozem, ale odnosi się wrażenie, że niewiele za tą ekwilibrystyką stoi. Calderazzo na zakończenie zagrał „z sympatii do Polski” jeszcze parę rzewnych kołysanek solowych. Natomiast dobiła mnie produkcja tria Rymden, złożonego m.in. z dwóch dawnych członków pamiętnego e.s.t. Ale niestety boleśnie słychać, ile znaczyła tam obecność lidera – ani pianista, Bugge Wesseltoft, nie umywa się nawet do Esbjörna Svenssona, ani perkusista Magnus Öström, ani zwłaszcza basista Dan Berglund nie są wybitnymi muzykami, co ze Svenssonem nie było słyszalne tak dobitnie jak teraz – kiedy Berglund w smyczkowej solówce zaczął niemiłosiernie fałszować, nie strzymałam i uciekłam.
O wiele więcej satysfakcji przyniosła niedziela, którą można nazwać dniem saksofonistów. Szacun dla Adama Pierończyka, że zaryzykował swój solowy występ przed dwiema takimi maszynami do grania jak Joshua Redman i Kenny Garrett. Jego skromne pół godziny na saksofonie sopranowym było ciągiem kilku monologów, które poszybowały nad widownią jak wielkie ptaszyska. W paru słowach wstępu solista powiedział, że gra taki solowy program już od lat w wielu miejscach świata, m.in. w Meksyku i Iranie – nawiasem mówiąc ciekawa byłabym, jak to tam odbierano.
A potem przeszliśmy w zupełnie inne światy. Do kwintetu Redmana wokalistka Gabrielle Cavassa, choć dobra, wydaje się elementem wklejonym, jakby z innej bajki. Pozostali muzycy, zwłaszcza lider i oryginalny pianista Paul Cornish, grali bardzo ciekawie zwłaszcza numery wyłącznie instrumentalne, a także wstępy i zakończenia utworów, których środek stanowiła piosenka. Zastanawiałam się, czy mają po prostu potrzebę chwilowych wyluzowań i przejścia w lirykę, czy jest to może potrzeba komercyjna. Wyjątkiem był dramatyczny utwór napisany przez lidera po śmierci George’a Floyda, w którym wokalistka była znacznie poważniejsza. Ale pod koniec znów wróciły nastroje romansowe, i to z powodu ukłonu w stronę Polski, czyli zacytowania Chopinowskiego Preludium c-moll op. 28 nr 20, do którego niestety Gabrielle śpiewała jakieś „baby, I want you now”.
Zespół Kenny’ego Garretta również miał wokalistkę, ale jej zadanie było zupełnie inne: śpiewać wokalizy, i to często w unisonie z saksofonistą. Było bardzo dynamicznie i energetycznie, można powiedzieć nawet tanecznie, lider zmieniał czasem saksofon na keyboard albo też rapował, choć ten „rap” to było głównie zachęcanie publiczności do włączenia się, czy to w formie rytmicznych oklasków, czy w śpiewaniu powtarzających się fraz. Publiczność rozruszała się rzeczywiście świetnie, aż ciekawa byłam, jak to się skończy. Ostatni utwór kończył się kilka razy, a przy ostatnim zakończeniu muzycy stopniowo wychodzili za kulisy jak nie przymierzając w Symfonii pożegnalnej Haydna. W końcu wszyscy wyszli w świetnym humorze, a o to przecież chodzi w niedzielny wieczór.
Komentarze
Wyjaśniło się co do piątku – kolega nie dotarł na koncert.
Violi organisty i organistki 😉
Byłem w niedzielę. Pierończyk – no cóż, pasował tylko instrumentem, a taki solowy program faktycznie dość odważny.
Redman – zaskoczył mnie od razu na początku, grając cover „Chicago” Sufjana Stevensa z mojej ukochanej płyty „Illinois”. Właśnie takie covery to pomysł na jego ostatnią płytę, którą tu głównie promował. Wokalistka z przyjemnym głosem, w bardziej jazzowych utworach wypadała dobrze, tam gdzie miało być piosenkowo już troszkę gorzej.
Co do coveru z Chopinem – to jest „Could it be Magic” Barry’ego Manilowa – no i cóż, tam jest zarówno fragment preludium, jak i taki właśnie tekst 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=YvsI-E-Zg8o
Garrett – właściwie dla niego poszedłem, bo miał „wyrywający z siedzeń” koncert na WSJD w 2019 (o którym zresztą Adamiak wspominał), no i tym razem była powtórka z nieco innym repertuarem, ale podobnym finałem.
No podziwiać, jaką ten facet ma parę, ma przecież 63 lata.
Tak właśnie zastanawiałam się, dlaczego nie byłam na tamtym koncercie na WSJD – sprawdziłam i okazało się, że wybrałam tego dnia inaugurację jubileuszowego Jazzu na Starówce: koncert Enrico Ravy (także z powodu jego przyjaźni z Tomaszem S.). Pięknie też było.
Już daleko od jazzu. Dziś idę do Centrum Kultury „Alternatywy”, zapowiada się niesamowity koncert: https://www.lutoslawski.org.pl/index.php/2023/10/05/scena-muzyki-nowej-2023/
No i było pięknie. Już słyszałam, jak śpiewa to Agata Zubel, i wspominałam o tym tutaj, a także dość obszernie o utworze, więc nie będę się powtarzać:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2017/05/21/zabawnie-o-czasie-powaznie-o-smierci/
Powiem tylko, że zespół instrumentalny był naprawdę wspaniały – Andrzej Bauer zaprasza do niego muzyków dużej klasy.
Sala taka sobie, solistka była nagłośniona – koleżanka fachowczyni stwierdziła, że zrobiłaby to całkiem inaczej (i pewnie słusznie), jakiś okropny brum był pod spodem. Ale muzyka jak zawsze robiła wrażenie.
A da się posłuchać tego gdzieś online? Chociaż Kołysanki może.
Za chwilkę https://www.paderewski-festival.org/ i mnóstwo znajomych twarzy: Martin Garcia Garcia, Mateusz Krzyżowski, Mateusz Dubiel, którego nie znam, i, okazuje się, Angie Zhang. Streamingu na razie nie widzę, ale są jakieś stare nagrania, więc może może?
Wiszą na YT bardzo różne nagrania Quatre chants, Agaty Zubel akurat nie ma, ale jest np. wspaniała Barbara Hannigan na tej płycie: https://www.youtube.com/playlist?list=OLAK5uy_nom7b7u_27l4mCLN8nc7jcl27tigrqbHo
Rzeczywiście po jej nazwisku znalazłem, bo kompozytora TIDAL nie zna, stąd w ogóle moje pytanie było; dziwne trochę. Ale do rzeczy: to świetna muzyka, ta Kołysanka. No i mnie budzi akurat, nawiązując do tamtego starego wpisu, który sobie poczytywałem w trakcie. Ale na całość to absolutnie nie moment, tu jest cała narracja, mimo zapowiedzi nie spodziewałem się że aż tak, a ja byłem w ogóle w trakcie pierwszego słuchania płyty Bruce’a teraz wieczorem jak włączyłem…
Na razie wydaje mi się to rzecz kapitalna, te Waves, ale co jest pewne: to rzecz inna niż by sugerowały jego interpretacje z recitali. Fortepian też inny. Planuje Pani recenzję, czy chociaż mini recenzję, skoro album już dostępny, czy niekoniecznie?
A czy Scena Muzyki Nowej Pana Andrzeja Bauera nie odbywała się do tej pory w Nowym Teatrze? Szkoda, że nie tam. Tam jest, wydaje mi się, miejsce idealne do takich działań i świetna publiczzność.
@ Frajde
To zapewne zależy od wielu różnych rzeczy, w każdym razie Scena Muzyki Nowej przeniosła się tu i kolejne koncerty, 25.11. (Canto ostinato Simeona ten Holta) i 17.12. (Jazz Inspirations Bernharda Langa), również tu się odbędą.
@ Zympans
Waves piękne, napisałam właśnie recenzję do numeru, ukaże się na stronie we wtorek, na papierze w środę, ale jeśli chcecie, żebym napisała tutaj coś więcej, to ewentualnie mogę.