Pogodnie w deszczowy dzień

Pogoda paskudna, ale ja dziś odwiedziłam dwa wydarzenia, które mi (i nie tylko mi oczywiście) poprawiły humor.

Przed południem w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina nadawano doktorat honoris causa Jerzemu Maksymiukowi, zresztą dawnemu absolwentowi tej uczelni. Ceremonia była wesoła z paru powodów. Najpierw z powodu przemówień, w których promotor doktoratu Tomasz Bugaj i dziekan dyrygentury Rafał Janiak mówili głównie o sobie i swoich kontaktach z Maestrem, ale też opowiedzieli parę zabawnych anegdot. Potem dziekan wydziału instrumentalnego Tomasz Strahl przemówił z taką emfazą, jakby był nie wiolonczelistą, lecz dziewiętnastowiecznym aktorem. No, a potem dano głos nowemu h.c., który jak zwykle rozwalił system. Przysunięto mu fortepian, mówił podgrywając (wciąż w todze i birecie), jak zwykle jego myśl wyprzedzała mowę, więc czasem trudno było się połapać, o co chodzi, ale za to było autentycznie i impreza przestała być nadęta. A przy tym znów można było się przekonać, że Maestro nawet mówiąc na zupełnie inne tematy mówi o muzyce. To jest prawdziwa pasja!

Mały koncercik na zakończenie uroczystości miał formę inną niż zapowiadano – a zapowiadano, że odbędzie się prawykonanie II części Koncertu fortepianowego Maestra w wykonaniu Janusza Olejniczaka ze studencką orkiestrą, pod batutą autora. No cóż, nie odbyło się, za to po Adagio z Divertimenta B-dur KV 287 wykonano Liście gdzieniegdzie spadające, ale trochę w środku skrócone („kompozytor może”). Całego utworu można posłuchać tutaj, ale skrócenie, niewielkie zresztą, nie zrobiło utworowi krzywdy. Kompozytor-dyrygent na początek i na koniec utworu zasiadł znów do fortepianu i zagrał zupełnie coś innego niż na tym nagraniu, bardziej rozbudowanego, przypominającego właśnie owo spadanie liści. Bardzo nastrojowo i impresjonistycznie to zabrzmiało.

Wieczorem – koncert Jakuba Józefa Orlińskiego i Il Pomo d’Oro w ramach trasy promocyjnej nowej płyty Beyond. Zainteresowanie było takie, że powtórzenie odbędzie się już w czwartkowy wieczór – zachęcać chyba nie trzeba, bo mam wrażenie, że wielbicieli jest dosyć – dziś sala była pełna. Kolejne przystanki trasy w całej Europie. Na tę trasę kostiumy uszyła stała współpracowniczka solisty, projektantka o nigeryjskich korzeniach Chi-Chi Ude – zwykle tylko jemu szyła jakieś szalone garnitury, tym razem stroje dla wszystkich, proste i minimalistyczne, ale wyrafinowane, tylko w czerni i bieli (instrumentaliści tylko w czerni). To był koncert będący całością, z łączonymi utworami, skomponowany w formę, której raczej nie należy przerywać; Il Pomo d’Oro robiła już takie koncerty np. z Joyce DiDonato (Eden – program, który pokazali też we Wrocławiu). Płyta Beyond jest już na rynku, a także na Spotify i można jej posłuchać, a koncert zawiera głównie repertuar z tej płyty, ale i w tym wypadku, podobnie jak z Edenem, koncert jest zupełnie innym doświadczeniem nie tylko z powodu światła, ale też działań aktorskich i gimnastycznych solisty, od paru fikołków z break dance’u po odgrywanie starej kobiety w arii nieznanego szerzej Cesare Nettiego. Na płycie, podobnie jak na koncercie, są tym razem obok dzieł nieznanych – co już jest specjalnością tego artysty – także dobrze znane, m.in. Monteverdiego. Koncert-spektakl trwa niewiele ponad godzinę, do tego jeszcze muzycy dali trzy bisy. Potem ustawiła się długa kolejka do stolika, przy którym solista miał podpisywać płyty. Wszyscy wychodzili z sali w dobrych humorach.