Kate Liu znów z Mozartem
Dobrze, że przynajmniej sama, a nie z kolegą pianistą. Ale i tak mam niedosyt – wolę, kiedy przyjeżdża na recital i gra więcej.
Koncert d-moll KV 466 to dzieło szczególne, melancholijne i mroczne, choć z chwilami wytchnienia (i „happy endem”), przywodzące na pamięć dramatyczne sceny z Don Giovanniego. O ile więc pianistka rozpoczęła swoim charakterystycznym, niebiańskim brzmieniem, to później już zeszła na ziemię, a jej interpretacji nie brakło energii. To był Mozart trochę beethovenowski, zresztą obie wykonane kadencje, najpopularniejsze, są autorstwa Beethovena (Mozart do tego koncertu kadencji nie zostawił). W finale solistka dołączyła jeszcze minikadencję z krótkim cytatem z Sonaty d-moll op. 31 nr 2, nazywanej Burzą (oczywiście nie jest to nazwa nadana przez kompozytora), co pasowało do burzliwego charakteru tej części.
Orkiestra pod batutą Andrzeja Boreyki towarzyszyła solistce – można powiedzieć – z poszanowaniem. A ona zagrała jeszcze na bis coś (w końcu) po swojemu: Chopina Walc f-moll op. 70 nr 2, zupełnie odrealniony, oniryczny wręcz.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Mocne canadiano
Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?
Przed koncertem była jeszcze uwertura Mendelssohna Piękna Meluzyna, wykonana subtelnie – bardzo to miły w słuchaniu utwór, ale jedno mnie tym razem uderzyło: charakterystyczny motyw w akompaniamencie na początku i na końcu utworu, który dwie dekady później został zapożyczony – świadomie lub nie – przez Wagnera w słynnym preludium do Złota Renu (w tym nagraniu zaczyna się pojawiać ok. 1:50). Ten sam Wagner, który pastwił się nad Mendelssohnem w swoim niesławnym antysemickim pamflecie, w tym samym czasie (może o rok później) podebrał jego motyw. Oczywiście to preludium jest zupełnie inne, nowatorskie, ale jednak…
Trzeba w ogóle powiedzieć, że orkiestra FN dziś wyjątkowo dobrze się spisała, także w VII Symfonii Beethovena – w tym wypadku nie ma co się dziwić, bo będzie to jeden z punktów programu tournee po Japonii i Korei, na które jadą już za kilka dni. Ja co prawda wolę Beethovena mniej masywnego, ale poza paroma drobnymi nieczystościami wszystko było na swoim miejscu. Ciekawe, że publiczność po symfonii wstała, a po koncercie fortepianowym nie…
Komentarze
Wagner nowatorski czy nie – mnie osobiście zawsze taki kontekst najmniej interesuje – to Mendelssohna sobie wziąłem na wieczór. Orkiestrowy Mendelssohn to jest jednak sama przyjemność. Jak tu do tego w ogóle porównywać rzeczy z płyty Levita.
Mam nadzieję jutro usłyszeć znów op. 70 no. 2, bo chyba w zeszłym roku grała op. 70 no. 3, którego to walca lubię w ogóle momentami najbardziej ze wszystkich, ale zawsze coś nowego od Kate to gratka!
A że nie wstają? No to już nie pierwszy raz ostatnimi czasy, kiedy tak się dzieje. Ma Pani jakieś pomysł czemu? Może Bruce przeprogramował potrzeby Frycowych słuchaczy? A może po prostu dobrała zbyt ryzykowny (choć na taki nie wygląda, ale to chyba właśnie część problemu) program w czasie ostatnich wizyt,
zbiór miniatur Chopina, w części niekonkursowych, (ale też w większości nie tych najbardziej wpadających w ucho, w stylu, że „grają się same”), zamiast np. jakiejś jego większej, bardziej osłuchanej formy, który nie został w ogóle zrozumiany w Dusznikach, jakby czekano właściwie to nie wiadomo na co,
czy też kolejny raz Mozarta, mimo że warszawskiej publice ten ostatni występ z Erikiem podszedł najmniej z jej dotychczasowych, (inna rzecz, że paradoksalnie był dopracowany świetnie, zgrany super i w ogóle. Znacznie lepiej, ekhm, niż jej f-moll z jeszcze poprzedniego sezonu, który się spodobał jednak bardziej).
A we Wrocławiu Bruce Liu w recitalu (nie byłem) i II koncercie forepianowym B-dur op 19. Miło, gładko, wirtuozowsko i przyjemnie tylko trochę nudno.
Dziś Kate na kanale YT FN od 18.00.
https://www.youtube.com/watch?v=13Xd0h-2BcE
Ciekawe, wczoraj też filmowano. Przebitki będą robić czy co?
Bardzo lubię dyrygującego Andrzeja Boreyko. Jego batuta zdaje się być różdżką czarodziejską, z której sypią się nuty. Kate też mi się bardzo podobała, jej Mozart nie był bynajmniej wiedeńskim pitu-pitu, ja zwykle jest interpretowany, ale pełen dynamiki, a nawet tajemniczosci
@Trowator
Faktycznie, w Beethovenie Bruce nie poszalał, ale czwartkowy recital był doprawdy mistrzowski. To wirtuoz doskonały (choć bez ostentacji) – „Reminiscencje z Don Juana” porażające, podobnie jak Wariacje op. 2 Chopina. To muzyk subtelny i wrażliwy – „Miroirs” wysmakowane i delikatne. I artysta poszukujący – Sonata h-moll Haydna zabrzmiała jak Scarlatti. Absolutna rewelacja!
Nie rozumiem. To jak ona grała dzisiaj, przecież to było wybitne.
Tak klarownie, kiedy trzeba potężnie, (rozmawialiśmy tu kiedyś o jej forte; jest i wciąż ma się bardzo dobrze), ale też od czego trzeba było zacząć: ten koncert w jej wykonaniu to całość jak rzadko, genialna całość, każda ręka ze swoimi własnymi zadaniami, (to było ekstra, ta lewa grożąca z dołu wszystkim wokół przez cały występ!), w ogóle też nieczęsto partie fortepianu tak naturalnie się łączą z orkiestrą jak tu dziś, każdy ich szczegół też jak pod lupą, dopracowany ten koncert wspaniale, dynamika pod koniec pierwszej części – hit, żeby tu potem nagle zacząć drugą oszczędnie, skromnie, dając na pierwszy plan rytm. Super!
No i ten nagły zryw na koniec trzeciej części i po nim kolejne – szokujące! Najpierw coś jakby uderzenie fugą w głowę i cisza. Potem wybuchowe pytanie i znowu cicho. A potem nie wiem już co, bo mniej zapamiętałem, ale też się działo. Co to w ogóle było?
No to jest muzykalność – jak to PK kiedyś napisała o jej grze – poza skalą. I wyczekiwany od wczoraj Walc – nie z tej ziemi. Strasznie żałuję, że nie poszedłem. Biedni ci ludzie, co wczoraj tacy nieusatsysfakcjonowani. Ale no cóż, jakoś tam mi w takich sytuacjach przychodzi zawsze do głowy cytat z jednego z Bondów:
„Well, Tosca isn’t for everyone”.
@Zympans uwielbiam ten koncert ze względu na „burzliwy” miejscami dialog fortepianu z orkiestrą, a dzisiejsze wykonanie Kate było zjawiskowe! Doskonale oddała niejednoznaczność tego koncertu. Orkiestra brzmiała o wiele subtelniej niż w Beethovenie, przynajmniej z mojego miejsca, ale pewnie taki był zamysł. Mam nadzieję, że Kate zostanie w końcu doceniona na świecie tak, jak na to zasługuje…Publiczność dziś wstała i gorąco ją przyjęła, więc liczę, że wkrótce znów pojawi się w Warszawie.
No, to się cieszę, że przynajmniej dziś był stojak
Ciekawe, czy na bis zagrała to, co wczoraj.
@DorotaSzwarcman wydaje mi się, że to był ten sam walc, ale myślami byłam wciąż przy Mozarcie i nie zapamiętałam dokładnie. Na pewno utwór w stylu Kate
Życie muzyczne w Warszawie zdążyło już pognać naprzód, a ja wracam jeszcze do piątkowego występu Kate. Kiedy w repertuarze na bieżący sezon przeczytałam, że pianistka zagra KV466 Mozarta, tak znany i (wydawałoby się) oswojony, nadstawiłam ucha. Siedząc w piątek w FN, miałam znów to samo wrażenie, co po sierpniowym recitalu Kate w Dusznikach i wrześniowym – w Krakowie: nie tracąc niczego ze swojej szlachetności, Mozart stał się w ujęciu Kate kompozytorem – nawet jeśli nie współczesnym, to takim, którego muzyka jest blisko dzisiejszego świata, rymuje się z nim pod względem emocjonalnym. Jeśli ten koncert jest mroczny i melancholijny, to pianistka zdecydowanie zaakcentowała mrok, nadając mu bardzo zróżnicowaną ekspresję. A przecież liryzmu także w jej wykonaniu nie brakowało (W pewnym momencie, w pierwszej części, zrobiło się jak w wierszu Białoszewskiego – też zresztą o słuchaniu Mozarta: „niteczka dźwięku / wisimy / na niej”.) Powie ktoś, że kontrasty – i emocjonalne, i brzmieniowe – były tu za duże (jeśli miałabym opisać nastrój sali, wspomniałabym o konsternacji części publiczności: jak to? Przecież ten koncert miał być przyjemnym utworem.) Ale moim zdaniem w interpretacji Mozarta Kate znów pokazała to, o czym na blogu była mowa podczas konkursu chopinowskiego: jeśli ten sam motyw występuje dwa razy, za drugim razem grany jest już inaczej, bo prowadzi do kolejnej frazy. Niby prosta rzecz – a czy faktycznie tak często jest nam dane słyszeć takie niuanse i brać – wraz z wykonawcą – w powstawaniu utworu, który, choć znany, nagle staje się czymś zupełnie innym niż dotąd?
Ponieważ musiałam w sobotę bardzo wcześnie wstać, nie zostałam już, żeby wysłuchać VII symfonii. Cieszę się, że dzięki transmisji miałam okazję to nadrobić, bo wykonanie było bardzo satysfakcjonujące!