Pasja Savalla

Subtelna i wzruszająca. Taka była Pasja Janowa Bacha w wykonaniu zespołów Jordiego Savalla: La Capella Reial de Catalunya i Le Concert des Nations.

Wysłuchaliśmy jej w krakowskim ICE, a koncert był zarazem częścią cyklu ICE Classic i uroczystym rozpoczęciem festiwalu Misteria Paschalia (od tego roku kierowanego przez Vincenta Dumestre’a). Sala Audytoryjna była pełna do ostatniego balkonu, więc obowiązkowy stojak po koncercie naprawdę robił wrażenie – i prawie nikt nie miał wątpliwości, że trzeba wstać.

Siłą rzeczy przypominałam sobie wcześniej dawne występy Savalla na Misteriach Paschaliach, kiedy przyjeżdżał tu co roku i pokazywał jeden ze swoich programów-składanek, które duża część publiczności uwielbiała, ale niektórzy mniej, czy to z powodu pewnej jednak czasem sztuczności tych zestawów, czy zbytniemu poddaniu muzyki różnym ideom i historiom. Tym razem to było coś zupełnie innego: po prostu czysty Bach, wielka skromność i godność, a przy tym lekkość, brak zadęcia. Ta pasja jest sama w sobie skromniejsza od Mateuszowej, zresztą dlatego właśnie ją wolę; ta druga kojarzy mi się z bardzo ozdobnym barokiem z dużą ilością aniołków. Nawiasem mówiąc właśnie Mateuszową wykonywał wczoraj w NOSPR Herreweghe z zespołem – spotkałam wielu znajomych, którzy tu przyjechali właśnie stamtąd, wszyscy byli zachwyceni i chwalili solistów, zwłaszcza Juliana Prégardiena, który ponoć okazał się fantastycznym, bardzo ekspresyjnym Ewangelistą (nie wątpię!). U Savalla w tej roli mieliśmy polonicum: Jana Petrykę, młodego tenora osiadłego w Wiedniu, który studiował tam i w Linzu i śpiewa bardzo różną muzykę, od dawnej do współczesnej. Jego Ewangelista nie był może nadekspresyjny, był raczej z tych opowiadających i współczujących, a ja to właśnie lubię.

Savall wszedł na scenę o lasce, miał przygotowane wysokie krzesło typu barowego, na którym z początku mniej, ale potem już częściej się opierał. Ale obok stało krzesło z opartą o nie gambą i zgadłam, że sam Maestro zagra na niej solo w Es ist vollbracht. I tak rzeczywiście się stało, a było to granie bardzo delikatne, jak najdalej od kiczu, który często się w tej arii uprawia (szkoda tylko, że akurat kontratenor Raffaele Pe był w tym zestawie najsłabszym ogniwem i strasznie fałszował). Także brzmienie dwóch wiol (sopranowa i amorka) w arii basowej Betrachte meine Seel i następującej po niej tenorowej Erwäge, wie sein blutgefärbter Rücken nadało im zupełnie innego charakteru.

Poza wspomnianym kontratenorem wszyscy soliści byli świetni, szczególnie sopranistka Miriam Feuersinger o anielskiej wprost barwie, bas Manuel Walser jako Jezus i tenor Ferran Mitjans, który jest zarazem członkiem La Capella Reial; chór zresztą też był znakomity. Lluis Vilamajó, który go przygotował, wyszedł też do ukłonów, a do bisu się dołączył, podobnie zresztą jak soliści; było to powtórzenie ostatniego chorału. Savall je zapowiedział z kartki w bliżej nierozpoznawalnym języku, można było tylko zrozumieć, że to w intencji solidarności z Ukrainą. I to właściwie wystarczy.