Klawesyny brzmią w Krakowie

Można ich słuchać, można oglądać na wystawie w Pałacu Potockich – do środy włącznie w ramach Misteriów Paschaliów są Keyboard Days.

Rano i w ciągu dnia warsztaty, po południu i pod wieczór krótkie, godzinne recitale, po południu wykłady, a późnym wieczorem, już w ramach głównego nurtu, recitale (też niedługie, godzinne) w Kościele Niepokalanego Poczęcia NMP.

Na wystawie można obejrzeć oczywiście przede wszystkim kopie i rekonstrukcje, jest tylko jeden oryginalny klawesyn z XVII w. zbudowany w Lyonie, ale można sobie wyobrazić, o ile droższe byłoby ubezpieczenie, gdyby było więcej oryginałów – w sumie instrumentów jest 19. Pochodzą z kilku kolekcji, głównie konserwatorium w Gandawie, François Ryelandta i Jean-Luca Ho. Zestaw ma dużą wartość edukacyjną, ponieważ są tu klawesyny różnych rodzajów, typy z różnych krajów (flamandzki, francuski, niemiecki, hiszpański, włoski), w tym tak dziwaczne jak „matka i dziecko” z drugą małą przenośną klawiaturą czy klawiorgany, na których można grać jednocześnie na szpinecie i małych organach, a wygląda to jak sekretera, tyle że z klawiaturami. I oczywiście jest klawicyterium, klawikord oraz kopia pianoforte Cristoforiego. Niektóre są przy tym naprawdę dużej urody. Podobno było już dziś trochę szkolnych wycieczek, żeby wystawę zwiedzić; na kursy mistrzowskie też zgłosiło się trochę studentów, i to nie tylko z Polski.

Ja byłam na dwóch recitalach w Pałacu Potockich. O 15. Lucie Chabard uraczyła nas muzyką flamandzką, angielską, francuską, włoską i hiszpańską głównie z przełomu XVI i XVII .; większość utworów łączyło to, że jedni kompozytorzy „pożyczali” od drugich: Joachim van den Hove i John Bull ze Sweelincka, Sweelinck z Petera Philipsa, tenże Philips z Luki Marenzia, Ercole Pasquini z Cipriana de Rore itp. Bardzo ciekawe było prześledzić, jak częsta i naturalna to była praktyka. Pożyczek nie było na drugim recitalu – Jean-Luc Ho też grał muzykę tej epoki, ze szczególnym naciskiem na Sweelincka oraz na o parę pokoleń młodszego Juana Cabanillesa. Klawesynista włączył do programu dwa anonimowe polonica: z Gdańskiej tabulatury organowej i Tabulatury oliwskiej. Zapowiedział, że już niedługo zamierza stworzyć centrum muzyki dawnej w północnej Francji, gdzie przewiezie swoją kolekcję klawesynów.

Wieczorny cykl w kościele został nazwany Dormitio, czyli zaśnięcie, ale właściwie mogłaby być Dobranocka – to chyba lepiej pasowałoby do występu Justina Taylora, bo było tu wiele żywych historyjek i tańców, choć nie tylko. To znakomity, młody muzyk z charyzmą i luzem. Wybrał dwa instrumenty: pierwszą część, złożoną z dzieł zupełnie mi nieznanych twórców włoskich XVI i XVII w., jak Antonio Valente, Maddalena Casulana, Gioseffo Zarlino, Girolamo Diruta, Asciano Mayone, wykonał na niewielkim, jednomanuałowym klawesynie. Później przesiadł się do większego, dwumanuałowego, na którym grał już repertuar późniejszy: Arpeggio z Toccaty d-moll Alessandra Scarlattiego zagrał jako preludium do Fantazji chromatycznej Bacha (bez fugi!), potem był jeszcze Benedetto Marcello, parę utworów Bacha i na koniec Koncert włoski (o dziwo cały). Na bis zafundował nam sympatyczne polonicum: prostą kompozycję Wandy Landowskiej opartą na ludowej melodii Oj, chmielu.