Odkrycia po latach (c.d.) i maraton kwartetów
Katowicki 11. Festiwal Prawykonań rozpoczął się koncertem symfonicznym będącym jakby przedłużeniem jubileuszu PWM: pokazano na nim utwory znanych kompozytorów (w większości nieżyjących) nigdy dotąd niewykonywane.
Barbara Buczkówna (1940-1993) – tak ją nazywano, choć dziś jej nazwisko pisane jest jako Buczek – studiowała kompozycję u Bogusława Schaeffera, który ogłosił ją geniuszką. Trudno się dziwić, skoro kochał wszystko, co skomplikowane i bez jakichkolwiek powtórzeń, a jej dzieła takie właśnie są (ona mówiła sama o swojej muzyce, że jest autystyczna). Potem się okazało, że o dekadę wyprzedziła kierunek zwany nową złożonością. Legendarnym jej utworem jest Anekumena z 1974 roku (słowo to oznacza obszar stale niezamieszkany) z podtytułem Koncert na 89 instrumentów, który jest tak trudny, że niemal niewykonalny – na Warszawskiej Jesieni zagrano tylko trzy części z siedmiu. Tym razem usłyszeliśmy w końcu całość. Orkiestra jest tu dokładnie przemieszana, nie ma grup instrumentów, słyszymy przewalającą się masę dźwiękową i zdajemy sobie sprawę, że w tej masie rozgrywa się wiele osobnych akcji, których nie jesteśmy w stanie ogarnąć percepcją. Muzyka niemożliwa.
Z 1956 r. pochodzi Uwertura nr 2 Krystyny Moszumańskiej-Nazar (1924-2008) – jeszcze neoklasyczna, zapewne nie była wykonywana, ponieważ kompozytorka po odwilży szybko zmieniła styl i nie chciała już patrzeć w przeszłość. Ale to mógłby być hit koncertowy, bo jest w nim moc i dobra energia przypominająca dzieła Grażyny Bacewicz ze zbliżonego okresu.
I jeszcze dwóch kompozytorów z tego samego pokolenia. Trzy kompozycje unistyczne na 30 instrumentów dętych (1964) to utwór dyplomowy Zygmunta Krauzego, który nie przypomina znanych nam kompozycji na orkiestrę przypisywanych do unizmu – tamte są spokojne, kontemplacyjne, ta ma w sobie wiele dramatyzmu i siły. Natomiast Mały koncert (zwany też Capricciem czy Concertinem) jego przyjaciela Tomasza Sikorskiego (1939-1988) powstał w 1956 r., kiedy utalentowany kompozytor miał zaledwie 17 lat, i zdecydowanie mógłby służyć młodym pianistom jako literatura dydaktyczna – też jest neoklasyczny, bardzo zgrabny i zabawny, ale nastrojowa, jakby zamglona środkowa część już zapowiada melancholię czasów późniejszych. Pomiędzy utworami słuchaliśmy elektronicznych przerywników autorstwa Sławomira Kupczaka – to był świetny pomysł, bo ustawiał całość we współczesnym kontekście.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Ziobry cień
„My nigdy nie wygramy” – mówił w 2018 r. po pierwszym wyroku uniewinniającym prof. Dariusz Dudek, jeden z lekarzy oskarżanych o spowodowanie śmierci Jerzego Ziobry. Wiele wskazuje na to, że może mieć rację.
A na kolejnym koncercie już tylko muzyka najnowsza w wykonaniu na przemian Kwartetu Śląskiego i NeoQuartetu (ostatnie dwa utwory razem). Ciekawie się to ułożyło: pierwsze utwory w wykonaniu Ślązaków – jakby w g-moll (Olgi Hans i Marcela Chyrzyńskiego), Aleksandra Gryka i Joanna Woźny (NeoQuartet) odeszły od tonalności w szmerowe brzmienia, g-moll pojawiło się znów, gdy powrócił Kwartet Śląski z utworem Huberta Gabriela Żmudzkiego (ale szybko znikło). Monika Szpyrka połączyła elektryczny kwartet (oczywiście NeoQuartet) z elektroniką, Ewa Trębacz – dwa kwartety „normalne” z elektroniką, a Dominik Strycharski do oktetu dodał automatyczną perkusję i obraz.
Jedna uwaga organizacyjna: kolejność utworów w stosunku do wydrukowanej była zmieniona na obu koncertach; na stronie internetowej dziś została poprawiona, ale jeśli ktoś akurat nie zajrzał, mógł się nie zorientować. Niewielka byłaby fatyga zapowiedzieć te zmiany przed koncertem, szkoda, że tego nie zrobiono. Zmiany są też w kolejnych dniach.
Komentarze
Organizacyjnie nie było to dobrze — pierwszy koncert: każdy utwór inna obsada, przedługa przerwa, brak zapowiedzi. Myślę, że przy pierwszym koncercie wypadało też przywitać (uroczyście?) publiczność na Festiwalu, kilka słów od dyrektorki (widziałem relację, że było coś wcześniej, ale Festiwal to jednak przede wszystkim koncerty!). Wydaje mi się też, że dobrze by nam zrobiło, gdyby ktoś wyszedł (zwłaszcza podczad licznych reorganizacji sceny) i powiedział co nieco o utworach, może by nawet kompozytorzy by mogli wejść w kontakt z publicznością (na koncercie z kwartetem)?
Przebudowy — nie tylko straciliśmy dużo czasu, ale także idea koncertu legła w gruzach (stare nowe utwory przełamane elektroniką).
Anakumena to także dowód ma zmarnowanie środków — z klarnetem hipersuperbasowym na czele. Dla młodych kompozytorów praktyczna lekcja o rozmieszczeniu orkiestry, i czemu bardziej standardowe układy sceniczne jednak lepiej się sprawdzają).
Koncert kwartetowy chyba podobnie rozczarowujący. Janek Topolski kiedyś zarzucał Festiwalowi kalejdoskopowości, brak kuratora (a może po prostu sam się interesował takową robotą?). Ale chyba wciąż nie ma takiej osoby, a koncert kwartetowy dobrze demonstrował, czemu taki kurator dbający o jednomyślność utworów byłby jednak złym pomysłem. Bo mieliśmy praktycznie okazję usłyszeć jeden i ten sam utwór 6-7 razy: tu tremolo, tam szmerek, wszędzie glissanda, ewentualnie hałasy z głośników… Mało ciekawe.
Zgadzam się – organizacyjnie nie wypadło to dobrze. Co do koncertu kwartetowego, to jednak jakieś zróżnicowanie było, a czy bardziej, czy mniej ciekawe – to już kwestia indywidualnego odbioru. Może ilość była męcząca, i to, że wszystko szło jednym ciągiem. No i nie było czegoś takiego, co by powaliło na kolana.