Penderecki otoczony Beethovenem
Na wczorajszym koncercie frekwencja nie dopisała w przeciwieństwie do przedwczorajszego, a szkoda. Tamten był wydarzeniem politycznym, ten ciekawym muzycznym, i to w wykonaniu jedynej zagranicznej orkiestry na tym festiwalu.
Aż może dziwić, że Beethovenorchester Bonn pojawiła się na Festiwalu Beethovenowskim po raz pierwszy. Ma ona ponad stuletnie, choć z przerwami, tradycje (istnieje od 1907 r.); jest też orkiestrą operową. Któż nie stawał za jej dyrygenckim pulpitem… Richard Strauss, Reger, Hindemith, Erich Kleiber, Celibidache i wiele innych sław. Dla nas ciekawe może być to, że jej szefem muzycznym (i w ogóle ówczesnym Generalmusikdirektor miasta Bonn) był w latach 1979-1982 Jan Krenz. Obecnie stoi na jej czele energiczny i precyzyjny Dirk Kaftan.
Jeśli chodzi o Beethovena, zgodnie z hasłem festiwalu zabrzmiały jego dzieła związane z literaturą: uwertura Leonora III, najpopularniejsza z tych napisanych do Fidelia, nie licząc tej, która w końcu uwerturą do opery została (miały być na festiwalu wszystkie trzy Leonory, ale po odwołaniu koncertu Orkiestry Polskiego Radia z 17 kwietnia wypadła druga), oraz koronny projekt opracowany specjalnie dla tego zespołu, który został kilka lat temu nagrany na płytę. Jak wiadomo, muzyka Beethovena do Egmonta Goethego była incydentalną muzyką teatralną, ale w jego czasach grywano Egmonta też koncertowo, tyle że z recytacją tekstu w uproszczonej formie, „dla ludzi” (tę wersję stworzył niejaki Friedrich Mosengeil, radca dworu). W projekcie dla Beethovenorchester włączone zostały autentyczne fragmenty z Goethego. Organizatorzy dowiedzieli się o tym w ostatniej chwili i już było za późno, by zlecić tłumaczenie na napisy. W związku z tym kto nie znał niemieckiego, siedział trochę jak na tureckim kazaniu, ale nie do końca, ponieważ czytający tekst aktor Franz Tscherne był tak sugestywny, że nawet wyłapując pojedyncze słówka można było zrozumieć, o czym była mowa. Np. słowo Krieg wypowiedział tak ostro i świszcząco, że aż dreszcz przechodził (po polsku słowa wojna nie da się tak powiedzieć, choćby dlatego, że nie ma w nim „r”). Solistka, podobnie jak recytator, była inna niż na płycie: Christina Landshammer; ma tu do zaśpiewania tylko dwie pieśni Klarci, ukochanej Egmonta, dość proste, ale emocjonalne. Taka zresztą jest cała muzyka do Egmonta. Warto jej czasem posłuchać, ale nie jest to dzieło pierwszorzędne, z wyjątkiem samej uwertury, powszechnie znanej, jednej z najbardziej sugestywnie w twórczości Beethovena oddających najważniejszą i dla kompozytora, i dla autora tekstu ideę: umiłowanie wolności.
Pomiędzy nimi – całkowity kontrast: VI Symfonia „Pieśni chińskie” Pendereckiego. Z solistą Thomasem E. Bauerem, tym samym, co na tym koncercie. Również ta sama była solistka grająca na erhu. Kontrast w treści: pieśni mówią o wygnaniu, a Egmont walczył o wolność swojej ojczyzny i został tam stracony w więzieniu. I kontrast w muzyce: ta do Egmonta jest, jak już wspomniałam, prosta i dramatyczna, a Pieśni chińskie liryczne, o gęstej instrumentacji, trochę impresjonistycznej, trochę ze Straussa, a nawet czuje się cień młodego Strawińskiego (Ognisty ptak, Słowik). A owe „chińskie melodie” na erhu dają niesamowity kontekst. To piękny utwór – ostatnie z większych rozmiarami dzieł Pendereckiego.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Kultura na weekend. Odc. 243
Dlaczego wysiedzieliśmy w kinie na filmie o „Minecrafcie”. I co z niego wynieśliśmy.
Jeszcze jedna ciekawostka: w utworach Beethovena grały trąbki naturalne i kotły beethovenowskie, choć reszta instrumentarium była współczesna. Taka widać moda.
PS: Wczoraj też odbyło się posiedzenie komisji konkursowej w sprawie dyrektora Filharmonii Narodowej. Żadna z dwóch osób przystępujących nie uzyskała rekomendacji. I co dalej? Szybciej zapewne się dowiemy, kto będzie nowym szefem NOSPR – przesłuchania kandydatów już za parę dni.
Komentarze
A dziś tradycyjny koncert z cyklu „opera zapomniana”, prowadzonego z Filharmonią Poznańską przez Łukasza Borowicza. W tym cyklu zdarzały się „opery niesłusznie zapomniane” i „opery zapomniane słusznie”, a Verter Johannesa Simona Mayra (1763-1845, choć nie jest pewne, że to on był autorem) należy do tych drugich. Uwertura, trochę haydnowska z ducha, była jeszcze zabawna, natomiast trudno było przetrwać kolejną godzinę (plus przerwa) z jedynie trzema funkcjami na krzyż i idiotyczną akcją. Z dziełem Goethego pisanym przez „W” nie ma to wiele wspólnego poza imionami paru głównych bohaterów: poza tytułowym – Carlottą (czyli Lottą) i Albertem, który jest tu jej mężem. Dochodzi jeszcze bohater negatywny, Giorgio, który dzięki misternej intrydze zamierza Carlottę porwać, ale ostatecznie jej niewinność zostaje obroniona, w czym udział mają służący Paolina i Ambrogio. Jedyne, co mogło się podobać, to wykonanie – większość solistów była świetna, zwłaszcza Zuzanna Nalewajek jako Carlotta, Krystian Krzeszowiak w roli Vertera, Tomasz Kumięga – Giorgio i Nazar Mykulyak – Ambrogio. Krzysztof Lachman (Alberto) miał głos dość nikły, Katarzyna Drelich (Paolina) tym razem rozczarowała – zwłaszcza kłopotami z intonacją, ale też ostrą barwą głosu.
Wszystkie te plusy i minusy osłodziła nam firma Ferrero Rocher, która w osobach ubranych w złote kostiumy pań częstowała nas przy wyjściu czekoladowymi lodami
Czy oni tego Vertera śpiewali po włosku? Bo trzeba być sprawiedliwym i oddać część zaszczytów autorowi libretta. Był to pewien Michiel (Abramo) Salom, z zawodu lekarz, który przetłumaczył Cierpienia na mowę italską i wydał w roku 1788 właśnie pod tytułem Verter.
https://www.google.pl/books/edition/Verter/wARnI7gFoJIC?hl=pl&gbpv=0
Potem odsiedział trzy lata w twierdzy, ale nie za to, tylko za poglądy jakobińskie, niechętnie widziane w Republice Weneckiej.
No i gdyby problemy były tylko takie, byłoby weselej. Tymczasem spojrzałem w dokumentację konkursu na dyrektora FN i językiem cywilizowanym mogę powiedzieć tyle, że program pana Turka mnie nie zaskoczył. Dokładnie tego się spodziewałem po kandydacie z peezelu, gdzie kultywuje się długą tradycję rozpoczętą w czasach, gdy partia miała inną pierwszą literę i wchodziła w skład niezłomnej koalicji robotniczo-chłopsko-inteligenckiej. Najpierw taki musiał nie sprawdzić się w przemyśle terenowym, potem w rolnictwie, potem w bankowości, a na końcu w kulturze i wreszcie zostawał ambasadorem. Teraz wprawdzie procedura bywa upraszczana, ale tylko dla najbliższej rodziny Przewodniczącego. Zatem szerokiej drogi, panie Turku.
Nie zaskoczyły mnie też wyniki głosowań, gdzie pięciu członków komisji wstrzymało się od głosu. Piszę „pięciu”, nie „pięcioro”, nie dlatego, że jestem szowinistyczną świnią. Może i jestem, lecz tu wstrzymujący się byli płci męskiej, jak jeden mąż – nie opublikowano wprawdzie takich szczegółów, ale to żadna tajemnica.
A co teraz? Teraz może być jeszcze gorzej.
Wielki Wodzu… pominąłeś – zapewne przez roztargnienie – iż ten Turek ski syn to „światowej sławy akordeonista” i np. 8 marca występował w sali widowiskowej Centrum Kultury i Biblioteki Miejskiej w Jordanowie z okazji Dnia Kobiet i ponadto ma dyplom MBA Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu oraz jest protegowanym hetmana polnego podlegającego wielkiemu.
Byłbym zapomniał jest jeszcze członkiem… członkiem rady nadzorczej Agencji Rozwoju Przemysłu.
A zatem niekwestionowany fruktożer… na końcu swej kariery ma już zaklepane stanowisko ambasadora…
No dobra, nie ma już co się znęcać, to pieśń przeszłości. Odpadł i ok.
A ten Verter zaiste był śpiewany po włosku.
Czy kogoś dziwi jeszcze głosowanie na dyrektora w filharmonii. Od samego początku to smierdzialo. Co z Panią Zofią nie tak, że nie zdobyła głosów komisji? Doswiadczenie, wiedza dyplomy sa, to o o co chodzi? Czy wiadomo kto glosowal przeciw? Pewnie elektorzy przeciw nieprzypadkowi, czyzby przypadkowo powiazani z aktualna wladza fn? Może jakieś uzasadnienie sprzeciwu tych elektorow, skoro to stanowisko w instytucji publicznej powinno wszystko byc transparentne? Skandal co tam się dzieje, od jakiegos czasu, proszę Pani Doroto patrzeć na ręce i monitorować tę sprawe, w Pani nadzieja, należy nagłaśniać to co tam się dzieje to jedyna nadzieja na przywrócenie tej instytucji godnego miejsca i prestizu
Monitoruję, ale też słyszałam o innej kandydatce, której w FN chcieli, ale brakło jej paru miesięcy na kierowniczym stanowisku, żeby spełnić warunki. Pani Zofia zdobyła cztery głosy, więc nie zero, ale to mniej niż połowa głosujących. Zobaczymy, co się wydarzy.