Europejski Daleki Wschód

Takie zestawienie aż się prosiło – VI Symfonii Pendereckiego i Pieśni o ziemi Mahlera. Nie tylko dlatego, że kompozytorzy korzystali z tego samego źródła.

Tym źródłem był zbiór Hansa Bethgego Die chinesische Flöte z 1907 r. Są to poezje chińskie, przetłumaczone co prawda z tłumaczeń na francuski lub angielski, ale z zachowanym nastrojem i wymową. Bardzo wzruszające teksty o urodzie życia, przemijaniu, wygnaniu, śmierci. I bardzo przyrodnicze – pojawia się często motyw śpiewających ptaków, który to śpiew obaj kompozytorzy starali się oddać.

NOSPR pod batutą Jacka Kaspszyka (dla którego Mahler to jeden z ulubionych kompozytorów, a dzieła Pendereckiego też wielokrotnie prowadził) z polskich orkiestr nadawała się do tego zadania najlepiej. Na wstępie jeszcze uwertura Ruiny Aten Beethovena – krótki, trochę nietypowy powrót do patrona festiwalu – i zabrzmiało dzieło Pendereckiego. Powstawało ono na raty, najpierw były Trzy pieśni chińskie – słyszałam je po raz pierwszy ponad dekadę temu (śpiewał je wówczas ten sam baryton, co dziś), ale nie było jeszcze ważnego elementu, który kompozytor dodał kompletując VI Symfonię do ośmiu pieśni: pomiędzy niektórymi pojawiają się solowe przerywniki grane na erhu (dziś grała je Joanna Kravchenko). Tę wersję z kolei usłyszałam po raz pierwszy prawie cztery lata temu w Sopocie; śpiewak był wówczas inny, a skład orkiestry – bardziej kameralny. (Kompozytor był wówczas na koncercie; wpadli z małżonką i Joanną Wnuk-Nazarową z tradycyjnych wakacji w Jastrzębiej Górze; kiedy mnie zobaczył, zdumiał się: „Co ty tu robisz?”. Uśmiecham się na to wspomnienie…)

Dziś orkiestra była w pełniejszym składzie, a Thomas E. Bauer bardzo się starał, ale słychać było pewne drobne niedostatki – potem dowiedziałam się, że jest chory i właściwie nie powinien był wystąpić. W takim razie szacun, że jednak się udało, i to dwa utwory, bo przecież także Pieśń o ziemi, i to jeszcze z najdłuższą pieśnią końcową Der Abschied – dzieło Mahlera zostało wykonane w wersji na baryton i tenor. Tym ostatnim był Thomas Mohr, który dekadę temu wyróżnił się w tytułowej partii w poznańskim Parsifalu, ale dziś jakoś za bardzo krzyczał, może mu skala nie pasowała, a może miał gorszy dzień.

Co łączy te utwory – poza tekstami, które choć są z tego samego zbioru, jednak nie powtarzają się? Niezwykła barwność i – w porównaniu z innymi dziełami obu kompozytorów – lekkość instrumentacji, w tym wspomniane ptasie odgłosy. A także fakt, że w głównym, śpiewanym nurcie nie ma nawiązań do muzyki chińskiej: u Pendereckiego są te fragmenty na erhu, ale pomiędzy utworami, u Mahlera jest tylko instrumentalny pentatoniczny początek pieśni Von der Jugend. W obu przypadkach nie są to cytaty, tylko twórczość własna. A co dzieli te utwory? Penderecki dobrał teksty melancholijne, które w większości dotykają tematu wygnania. Mahler – różne, pogodne i nostalgiczne, ale w muzyce jest więcej posmaku tragedii, zwłaszcza w ostatniej pieśni, która częściowo jest czymś w rodzaju marsza żałobnego. Leonard Bernstein zwracał uwagę, że każda z symfonii Mahlera zawiera marsz żałobny, więc i Pieśń o ziemi można by do symfonii zaliczyć, podobnie jak symfonią stały się u Pendereckiego Pieśni chińskie.