Break dance do Purcella
Oczywiście tylko symboliczny jeden fikołek, i to na samym końcu koncertu, na ostatni bis (Strike the Viol), ale faktycznie zobaczyłam po raz pierwszy coś takiego na koncercie.
„Nie mogę (…) w dniu koncertu pójść na prawdziwy trening breakingowy, bo wtedy moje mięśnie będą spięte i nie będę w stanie uzyskać elastyczności, jakiej potrzebuję do zaśpiewania całej opery czy koncertu” – mówił Jakub Józef Orliński w wywiadzie po otrzymaniu Paszportu „Polityki”. Jednak, jak się okazuje, trochę można te sprawy łączyć, byle nie w stopniu intensywnym.
Orliński z pianistą Michałem Bielem nagrali ostatnio płytę Farewells, na której znalazły się utwory polskie. Repertuar ten w mniejszym zakresie wykonywali już wcześniej, np. na tym koncercie – z tego na płycie znalazły się Pieśni kurpiowskie Szymanowskiego i Cztery sonety miłosne Bairda. Do tego doszły trzy pieśni Henryka Czyża z cyklu Pożegnania oraz pieśni Karłowicza (ich jest tu najwięcej) i Moniuszki, w tym nieśmiertelna Prząśniczka, do której dziś solista wymyślił całą zabawną choreografię.
Artyści właśnie ruszają w trasę z tym repertuarem, a ściślej biorąc z tym samym, co na dzisiejszym koncercie w Teatrze Studio (i dodatkowym, który odbył się tu wczoraj w południe). Mają poczucie misji, by zanieść polską muzykę w świat. Ale na koncertach obudowują ją muzyką Purcella (i Haendla na koniec) i to zestawienie jest trafione, ponieważ dzieła te bardzo ze sobą kontrastują. Orliński jest w świetnej formie wokalnej, a obaj są na scenie pełni swobody i humoru. Wiedzą, co zrobić, żeby publiczność szalała. I tak było, a po koncercie ustawiła się długa kolejna po autografy.
Płyta jest dostępna na Spotify, ale jeszcze jej nie miałam kiedy posłuchać. Jak posłucham, pewnie też coś napiszę.
Komentarze
Genialni i normalni, a do tego sympatyczni. Klasa ponadczasowa. To emisariusze muzyki klasycznej, chyba z innej planety. Pan Orliński jest dla mnie najwybitniejszym artystą-multitalentem o sercu prawdziwego humanisty. Pozdrawiam i życzę wielu sukcesow, obydwu Panom i Pani Autorce.
Jakub Józef Orliński zaśpiewa 6 lipca w ramach festiwalu Sopot Classic. Będzie to jednak inny repertuar, barokowy (Vivaldi i Händel), razem ze Stefanem Plewniakiem i Il Giardino d’Amore.
A wczoraj w Gdańsku zakończył się inny festiwal – Gdański Festiwal Muzyczny (dość banalna ta nazwa:-). Byłam na dwóch koncertach: recitalu Erica Lu i koncercie Alexandra Kantorowa z Sinfonią Varsovią. Pierwszy z tych koncertów podobał mi się chyba jednak bardziej. Słyszałam Erica Lu w zeszłym roku na Chopiejach w Warszawie, w Gdańsku grał w sali kameralnej i, w moim przekonaniu, brzmiał dużo lepiej. Zwłaszcza moja ulubiona sonata Schuberta A-dur, Nr 20 (D.959), która dużo bardziej mnie wzruszała w mniejszym wnętrzu.
Kantorow, który mnie bardzo ciekawił, niczym mnie nie zaskoczył. Satysfakcjonująco zagrany IV Koncert fortepianowy G-dur op.58 Ludwiga van Beethovena. Chciałabym jednak tego pianistę posłuchać w recitalu.
A komentując komentarz PK z któregoś z poprzednich wpisów to na Marię Joao Pires do Wrocławia trzeba koniecznie jechać.
Ona już raz kończyła karierę. Być może musiała wrócić ze względów finansowych. Chyba cały czas, znów, prowadzi swoje centrum kultury w Belgais w Portugalii. Widziałam, w czasie pandemii, że nawet oferowała, że będzie prowadziła nauczanie chętnych online. Trzeba wykorzystać tę zmianę decyzji. Sama niestety nie mogę jechać. Żałuję, bo będzie grała inny koncert Mozarta niż na tegorocznych Chopiejach. Trzeba tylko siadać blisko bo Maria gra bardzo delikatnie. Kiedyś w Berlinie siedziałam za daleko i prawie jej nie słyszałam. Inna sprawa, że dyrygował Bloemstedt, który chyba ma dryg do innej muzyki niż Mozart i może dźwięk orkiestry był nieco zbyt masywny.
Do Sopotu się też wybieram 🙂
Świetnie:-) A gdzież to Pani Kierowniczka się nie wybiera…:-) Zazdroszczę tego zamiłowania do podróżowania. Nie wiem jeszcze, czy będę mogła być na tym Orlińskim, ale koncert na pewno zapowiada się zachęcająco.