Izraelczyk z Wiedeńczykami (i kanadyjskim Polakiem)
Na inauguracji festiwalu Eufonie w Filharmonii Narodowej wystąpili Wiener Symphoniker, a dyrygował – po raz pierwszy w Polsce – Omer Meir Wellber.
Dość młody wciąż (41-letni) dyrygent izraelski to w ogóle ciekawa postać: jest też kompozytorem i pisarzem, wydał dwie książki. Tutaj jest mowa o powieści (i o jego różnych pomysłach na stanowisku dyrektora muzycznego Teatro Massimo w Palermo), a ponadto powstały też refleksje na temat Mozartowskiej trylogii Da Ponte, będące pokłosiem jego pracy nad tym cyklem w drezdeńskiej Semperoper (z którą stale współpracuje, a w latach 2018-2022 był jej pierwszym gościnnym dyrygentem). W kręgu niemieckojęzycznym obraca się od dawna: w latach 2008-2010 był asystentem Daniela Barenboima w berlińskiej Staatsoper (a także w mediolańskiej La Scali). Od Barenboima, jak można przeczytać w pierwszym z powyższych linków, przejął wiele idei. Pomysły miewa też oryginalne: sezon w Palermo rozpoczął spektaklem Kaiserrequiem, łączącym Cesarza Atlantydy Viktora Ullmanna z Requiem Mozarta. Można to obejrzeć tutaj (wrzucam, ale sama jeszcze tego nie widziałam, zobaczę przy okazji).
W Wiedniu także się zakotwiczył: od tego sezonu sprawuje muzyczną dyrekcję Volksoper. Zaczął spektaklem poświęconym Czajkowskiemu, łącząc Jolantę z Dziadkiem do orzechów. A teraz jest w długiej trasie z Wiener Symphoniker: po dwóch wiedeńskich koncertach z tym samym programem i solistą, co u nas, zagrali jeszcze we środę w Erlangen, ale zamiast utworów Petera Eötvösa, Mozarta i Mahlera był Beethoven, a solistką była Yulianna Avdeeva. Zagrają jeszcze w hamburskiej Elbphilharmonie i w Kolonii (program jak w Warszawie, tylko bez Eötvösa), potem w berlińskiej Filharmonii (program Beethovenowski, tym razem z Seong-Jin Cho), a w końcu, z Mozartem i Mahlerem (i Lisieckim), w Barcelonie (Palau de la Musica Catalana), Saragossie i Amsterdamie (Concertgebouw).
Wiener Symphoniker uważa się za drugą orkiestrę Wiednia, po Filharmonikach oczywiście, niemniej jednak i ona jest sławna. Kiedy któraś z lepszych światowych orkiestr przyjeżdża do nas, zachwycamy się przede wszystkim brzmieniem, nieosiągalnym dla naszych zespołów z przyczyn zasadniczych: po prostu one dysponują lepszymi instrumentami. Siedziałam tym razem na balkonie i miałam ten wspaniały dźwięk podany jak na tacy; mój sąsiad zastanawiał się nawet przez chwilę, czy aby estrada nie jest nagłośniona. Ciepłe, miękkie i wyraziste nawet w pianach brzmienia sprawiały po prostu fizyczną przyjemność. Dyrygent wywiera bardzo pozytywne wrażenie: ma charyzmę i jest skuteczny w sposób widoczny.
Pierwsza część kręciła się wokół Mozarta. Utwór Petera Eötvösa Dialoge mit Mozart – da capo był swoistą postmodernistyczną introdukcją z wplecionymi cytatami, ale nierozpoznawalnymi, bo po pierwsze zamaskowanymi, a po drugie wziętymi z nieznanych szkiców znajdujących się w archiwach salzburskiego Mozarteum. Ta nierozpoznawalność mogła trochę przypominać metodę Pawła Szymańskiego, który z kolei kreuje pseudocytaty, ale u niego to jednak bardziej znaczący element i efekt wydaje mi się bardziej atrakcyjny.
Podobno Lisickiego na tym koncercie chciała sama orkiestra, organizatorzy festiwalu nie mieli tu wpływu. Ale Koncert C-dur KV 467 został wykonany jak na tego pianistę całkiem nieźle – nie było to wykonanie porywające, ale dało się słuchać bez bólu. Niestety na bis zagrał Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 – a kto był w tym roku w Dusznikach czy na Chopiejach, wie, jak on gra nokturny.
Bardzo czekaliśmy na V Symfonię Mahlera, bo Mahler prosto z Wiednia – to jest to, wydawałoby się. Ale mimo że ogólnie było świetnie, pierwsza część, druga i finał znakomite, Adagietto w sam raz – niekiczowate, to mnie osobiście rozczarowało Scherzo, ów wielki walc, który był dziwnie… niewiedeński, brakło mu tych specyficznych smaczków. Za to na bis była kwintesencja wiedeńskości – dyrygent zapowiedział, że trudno coś zagrać po Piątej Mahlera, ale Mahler był wiedeńczykiem, więc zagrają coś wiedeńskiego – no i zabrzmiały dwie polki Johanna Straussa (syna): Tritsch-Tratsch i Unter Donner und Blitz, numery, które tamtejsze orkiestry potrafiłyby chyba zagrać przez sen.
Komentarze
Pierwszy raz miałam bilety na oba koncerty Eufonii; pierwszy przedłużył się, organizatorzy drugiego nie poczekali. Było już mnóstwo ludzi na sali, może wiadomo było, że target będzie inny i uważano, że nie należy kazać publiczności czekać? Sam koncert Małych Instrumentów był doskonały. Komentarz Pawła Romańczuka świetny! Żałuję, że nie słyszałam, co mówił na początku. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć na wystawę https://www.nck.pl/kordegarda/wystawy/wiedenskie-okaryny-i-polskie-samorobki-na-muzycznej-wystawie-w-kordegardzie
Pani Doroto. Proszę nie wypowiadać się za innych. Ja byłem na Dusznickim recitalu i Lisiecki mnie kompletnie oczarował. Wczoraj także wychodziłem zachwycony, ale to chyba nie jest temat na ten blog:).
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=Q2KRZ9catw0
Miałam najszczersze chęci, żeby iść również na Małe Instrumenty, jednak powiedziano mi, że koncert zaczął się jednak o 22 (a występ Wiedeńczyków skończył się o 22:30), więc ostatecznie zrezygnowałam – żałuję, bo bardzo ich lubię. Niefortunna zbieżność terminów.
Dziś i jutro idę na wagary z Eufonii – dziś na to: https://www.studianagran.com.pl/artykul/3065313?title=MAKSYMIUK%20TANGO%20RETRO%20NUEVO
bo ciekawi mnie Maestro w innej tym razem roli.
Jutro zaś idę na recital Filończyka, też w Studiu im. Lutosławskiego.
Panie Dariuszu – z tego, co słyszę, to chyba Pan jest w mniejszości 😆 Ale każdy ma oczywiście prawo do własnego zdania.
Na dusznickim recitalu Jana L. nie byłem, ale jego wykon cyklu chopinowskich Preludiów na ostatnich Chopiejach każe mi się mocno zastanawiać nad udaniem się na jakikolwiek kolejny występ tego artysty. Żeby było jasne : piszę o tym bez satysfakcji, przeciwnie – z ubolewaniem. Wczorajszy Mozart pozostawił uczucia zdecydowanie mieszane.
Zos,
Jan Lisiecki wykonał Preludia na Chopiejach w 2014 roku. Ostatnio prezentował chopinowskie Nokturny i Etiudy. Który recital miał’a Pan/Pani na myśli?
Domyślam się, że zos się przejęzyczył. Ja na ten koncert nie poszłam, bo zostałam szczęśliwie ostrzeżona, ale niestety wysłuchałam Beethovena w jego wykonaniu i to nie było przyjemne doświadczenie: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2022/08/25/romantycznie-nieromantycznie/
A wczoraj w San Francisco zagrał nam pan Emanuel Ax Koncert Nr. 2 Brahmsa. Dyrygował Michael Tilson Thomas. W pierwszej części urocza Serenada Brahmsa, nieczęsto grana. Bardzo symfoniczna, piękna i melancholijna. Napisana przez młodziutkiego Brahmsa, chyba miał 24 lata. Orkiestra w dobrej formie, publiczność też. Sala bardzo pełna. Bez kasłania i kataru. Na deser dwóch nieco starszych panów (pianista i dyrygent) usiedli na dwóch siedziskach przed fortepianem i razem zagrali nam Rondo D-dur D.608 zatytułowane Notre amitié est invariable) i grali nam to z taką radością, że to było bardzo sympatyczne. To jest taka romantyczna piosenka., A pan Ax to chyba uczył się w muzycznej szkole w Warszawie (urodził się we Lwowie). Pozdrawiam.
Tak, uczył się w tej samej podstawówce co ja (ale wcześniej niż ja) i nawet jeszcze trochę mówi po polsku 🙂
A dyrygent jest niesłychanie dzielny: https://michaeltilsonthomas.com/2022/03/02/an-update-from-mtt/
Tak, jest bardzo dzielny i widać było, że chce korzystać z każdej chwili. Dostał ogromne owacje, jako, że on był naszym dyrygentem przez lata i teraz to niejako jego powrót po Covidzie (światowym) i po diagnozie. Za każdym razem, jak wchodził, był bardzo hucznie witany. No i ta prawie pełna sala.
Pozdrawiam.
Przepraszam bardzo, wczoraj to był pierwszy koncert Brahmsa, nie drugi. O pierwszym myślałam i nie wiem skąd mi się wziął drugi w tekście.
Pozdrawiam.