Kwartety i niguny
Dzisiejsze koncerty Polin Music Festival, na który w końcu dotarłam (wczorajszej inauguracji żałuję, ale nie mogłam się rozdwoić), poświęcone były nowym albumom płytowym.
O pierwszym z nich pisałam tutaj – choć to było a propos ostatniej płyty cyklu, natomiast teraz mamy już piękny siedmiopłytowy box. Kwartet Śląski poświęcił tej serii dobre kilka lat. Był drugim w historii, który podjął to wyzwanie – pierwszym był Quatuor Danel. Każdy z zespołów zastosował podobną taktykę: nagrywania niechronologicznego, ze skokami po różnych (bardzo odmiennych od siebie) okresów twórczości – żeby się nie znużyć. Dziś Ślązacy zagrali IV Kwartet op. 20 (który nagrali na przedostatniej płycie) oraz Improwizację i Romans oraz VI Kwartet op. 35 (które znajdują się na ostatniej). Oba kwartety pochodzą z czasów tużpowojennych – z 1945 i 1946 r., epoki największego chyba zafascynowania Wajnberga twórczością swojego wielkiego przyjaciela, Dmitrija Szostakowicza. Ale echa szostakowiczowskie pojawiają się sporadycznie i rozwijane są na zupełnie inne sposoby. Z czasem i one zanikną – w późniejszym, VI Kwartecie jest ich mniej (i ten właśnie utwór został zakazany z powodu „formalizmu”). Improwizacja i Romans z 1950 r. nie mają opusu i o intencji ich powstania nic nie wiadomo – to muzyka bardzo łagodna, niezwykle melodyjna, wracająca stylistycznie do wcześniejszych czasów. Romans zabrzmiał również na bis. Kwartet Śląski jak zwykle grał wspaniale, niestety akustyka sali Polin nie sprzyjała jego brzmieniu, ale sądząc po reakcjach i rozmowach z niemuzycznymi znajomymi i tak byli zachwyceni. Wajnberg wciąga.
Drugi album, który promowano dzisiejszego wieczoru, to Nizozot zespołu Bastarda, który co prawda ma premierę 3 marca, ale dziś był już na sali do kupienia. Zespół zajmuje się chasydzkimi nigunami od paru lat: tutaj pisałam o koncercie z repertuarem z dynastii Modrzyc, z którego później powstała pierwsza płyta Nigunim. Teraz mamy trzy płyty z muzyką trzech dynastii: Modrzyc (spod Dęblina), Szapiro (z Grodziska Mazowieckiego) i Koźnic.(z Kozienic). Każda jest inna, bo i same niguny są różne – te modrzycowskie mają słodkie melodie, inne są bardziej kanciaste. Bastardowcy wypracowali przez ten czas bardzo specyficzny język, w którym klarnet kontrabasowy Michała Górczyńskiego spełnia funkcję zarówno basu, jak sekcji rytmicznej poprzez szemranie, dmuchanie, odgłosy klapek; wiolonczela Tomka Pokrzywińskiego jest albo głosem środkowym, albo również basowym, albo przejmuje główną melodię, ale najważniejszym instrumentem melodycznym jest klarnet Pawła Szamburskiego. Jak powiedział Paweł, dzielą się z nami swoją frajdą i to widać – bardzo to emocjonalne granie. Jeden z utworów muzycy poświęcili pamięci zmarłego w poniedziałek Mirona Zajferta – ta bardzo smutna wiadomość dopiero teraz do mnie dotarła. Niezwykły gość, twórca festiwali Nowa Muzyka Żydowska i Muzyka Wiary, Muzyka Pokoju, wymyślał nie tylko festiwale, ale też poszczególne projekty, „żenił” ze sobą różnych muzyków i zapraszał do swoich pomysłów. Postać nie do zastąpienia.
Komentarze
Wczorajszy koncert Kwartetu Śląskiego, zgodnie z przewidywaniami, wyśmienity. Nie znam tych kwaretetów Wajnberga aż tak dobrze, dlatego co rusz coś mnie zachwycało. Najbardziej chyba podobała mi się wyekspnowana rola altówki, gdy instrumenty dialogowały ze sobą. Wajnberg choć w moim przekonananiu jest dość bliski Szostakowicza, ma w sobie chyba jednak więcej zadumy i melancholii. Teraz do płyt, do płyt, boxu nie mam, ale kupowaliśmy na bieżąco pojedyncze, gdy się ukazywały. Bardzo, ale naprawdę bardzo, lubię też skromność Kwartetu Śląskiego. Są pokornymi wykonawcami tej wspaniałej muzyki. Coś czego mi zabrakło w drugim koncercie…
Pomysł, żeby połączyć ze sobą dwa, jednak tak różne, koncerty, dobry. Choć nieco wyczerpujący. Trochę się chyba wymieniła publiczność w przerwie między koncertami tj. wydaje mi się, że doszła młodzież. Bardzo byłam ciekawa Bastardy. Okazało się jednak, że nie jest to muzyka dla mnie, gdyż nie przepadam za jazzem, a te improwizacje na temat nigunów był jednak bardzo jazzujące. Choć trzeba przyznać, że bardzo oryginalne i przez to ciekawe. Smuciło mnie trochę, że tak mało w tym koncercie było, skoro już tyle było mówione ze sceny (Paweł Szamburski zapowiadał utwory), odniesień do historii tych rodów chasydzkich, od których pochodziły niguny. Właściwie tylko ich wymienienie z nazwy i przypisanie regionu. Za dużo autopromocji i jednak, przepraszam, narcyzmu. Takim jednak teraz trzeba być, by istnieć. Młodzież zachwycona i entuzjastyczna. Płytę jednak kupiliśmy, bo muzyka warta uwagi. A o Chasydach doczytuję w pięknie wydanym przez Austerię w 2019 roku albumie „Chasydzi”.