Wagner wrócił do Opery Leśnej
Wspaniale, że w tym szczególnym miejscu w Sopocie można wystawiać opery, jak to robiono kiedyś.
Opera Leśna jest tylko o 8 lat młodsza od samego miasta. Pomysłodawca, kapelmistrz gdański Paul Walther-Schäffer, szukał na nią właściwego miejsca, chodząc po sopockich lasach i śpiewając, aby przekonać się, gdzie jest najlepsza akustyka. Znalazł miejsce koło toru saneczkowego, który trzeba było przesunąć. Była to jedna z letnich atrakcji tego uzdrowiska, obok hipodromu czy kortów tenisowych – wszystko działa do dziś. Pierwszym dziełem tu wystawionym był kompletnie zapomniany Obóz nocny w Grenadzie Conradina Kreutzera, ale już w rok później pojawił się tu Tannhäuser. Grano tu różne dzieła, od Webera po Smetanę, dopiero w 1922 r. powstał Festiwal Wagnerowski, który istniał do 1942, a jego ostatnie lata to już niechlubna karta przeszłości tego miejsca. Hitler tu co prawda nie dotarł, ale Goebbels i owszem.
Wagnerowskiej tradycji Opery Leśnej nie należy jednak traktować jako hitleriady, bo wcześniej był to naprawdę festiwal na poziomie, na którym występowały gwiazdy scen światowych (z dyrygentów m.in. Erich Kleiber). Nawiązując do tej właśnie tradycji w 2009 r. obchodzono stulecie Opery Leśnej koncertowym wykonaniem Złota Renu, na którym byłam i opisałam je tutaj. Danielowi Kotlińskiemu udało się jeszcze zorganizować koncert rok później, ale potem sprawa padła na długo.
Tomasz Konieczny walczył o powrót oper w to miejsce już od dwóch lat i cieszę się, że mu się udało. Oczywiście dzisiejszy kształt Opery Leśnej jest już całkiem inny niż przed wojną – dość powiedzieć, że wówczas nie była zadaszona; dach powstał dopiero w latach 60., kiedy powstawał tu festiwal piosenki. Ale po ostatnim remoncie to już naprawdę jest lux-torpeda, zwłaszcza że odsłonięto po raz pierwszy od dawna kanał orkiestrowy. Owo Złoto Renu było wykonaniem koncertowym z orkiestrą na scenie, warunki też były dużo gorsze (no i straszliwe komary, które ostatnio jakby znikły). Dziś mamy już sceniczne wystawienie z użyciem wszelkich walorów tego wspaniałego miejsca. Kanał nawet nie musiał być nagłaśniany; zresztą orkiestra Opery Bałtyckiej pod batutą Marka Janowskiego była jednym z najjaśniejszych punktów wieczoru. Nagłaśniana trochę była scena, co zresztą nie zawsze zdawało egzamin, zwłaszcza przy krzyczących, nieprzyjemnych głosach Senty (przeraźliwie rozwibrowana Ricarda Merbeth) i Erika (Stefan Vinke) – było to takie śpiewanie ze starej szkoły: jak Wagner, to trzeba ryczeć. A przecież można inaczej: Andrzej Dobber w roli tytułowej nawet nie potrzebował nagłośnienia – wszystko było zrozumiałe, śpiewane ze świetną dykcją, podawane z prostotą. Szkoda, że reszta nie była na takim poziomie; nie liczę tu pozostałych polskich solistów Dominika Sutowicza (Sternik) i Małgorzaty Walewskiej (Mary), jak zwykle świetnej również aktorsko – bo mieli niewielkie partie.
Ciekawa, niedosłowna była inscenizacja Łukasza Witt-Michałowskiego i Barbary Wiśniewskiej z dekoracjami Natalii Kitamikado według koncepcji Borisa Kudlički. Parę elementów tylko było dla mnie niezrozumiałych, np. dlaczego zamiast wpatrywania się w portret Holendra Senta miętosi wielką lalkę albo dlaczego Daland jeździ na wózku, nawet jako kapitan na swoim statku, nie mówiąc o striptizie Erika podczas ostatniej sceny aż do żałosnych białych gatek. Ale wiele elementów było wielkiej urody, zwłaszcza światła wykorzystujące leśne tło (Bogumił Palewicz). Duże zaangażowanie było też widać w chórze (Marynarze i Dziewczęta) i wśród tancerzy, którzy odgrywali duchy z okrętu Holendra.
W sumie: dobrze, że opera tu wróciła i miejmy nadzieję na dalszy ciąg. Tomasz Konieczny zapowiada na przyszły tok Pucciniego (z innych źródeł słyszę, że prawdopodobnie będzie to Tosca) i kolejną zapomnianą rzecz: Polskie wesele Józefa Beera, a także, jak się da, powtórzenie Holendra. Za dwa lata Walkiria (Konieczny chciałby sprowadzić inscenizację z Kopenhagi, bo podobno tu pasuje) i dzieło specjalnie skomponowane na tę okazję – tu też nie padły konkrety. Ambitne plany, ale miejsce jest warte.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=1cYDuF9kPQA
Hoko.
Ładne obrazki. Konweniują z muzyką.
To prawda. I wykonanie też świetne.
Pozdrawiam już z domu. Szkoda było mi wyjeżdżać z Wybrzeża, wczoraj w Sopocie było bardzo przyjemnie i nie czuło się upału.
No właśnie – w tej chwili te sztormowe fale bardzo pozytywnie kontrastują mi z tym, co mam za oknem, bo skwar niemiłosierny. Ciut chłodniej się robi od oglądania 🙂
Całe szczęście nie było wczoraj ani za zimno, ani za ciepło w Operze Leśnej. Było w sam raz, więc odbiór „Latającego Holendra” nie był żadnymi pogodowymi anomaliami zakłócony. Niestety siedzący za mną obywatel Niemiec kaszlał okrutnie przez cały spektakl. No coż, nie można jeszcze wybierać miejsc w „strefie wolnej od kaszlu”. Pełna zgoda z PK. Orkiestra grała wybornie pod batutą Marka Janowskiego. Maestro trzymał w ryzach spektakl od pierwszej, aż do ostatniej minuty, choć to zapewne dla niego jest niemały wysiłek. Ma przecież 84 lata. I wreszcie można było w Polsce usłyszeć Andrzeja Dobbera. Barwa jego głosu jest unikatowa i pokazał wczoraj , że można Wagnera śpiewać z kulturą i pięknym prowadzeniem frazy.
Dziękuję PK za wszystkie relacje sopockie i przecież promowanie miasta. Choć chyba Sopot coraz mniej trzeba promować. Właśnie się dowiedziałam w tym tygodniu, że pewna mi znana osoba z Warszawy, która mogłaby mieć mieszkanie chyba wszędzie, kupiła je w Sopocie, w pięknej kamienicy. Zastanowiło mnie to i trochę poczułam, jakby mi ktoś coś zabrał, bo to moje, moje miasto. Nie chcę, żeby straciło swój charakter, no ale nie da się ukryć zmienia się. Było elitarne w czasach komuny, następnie było demokratyczne, obecnie znowu robi się, jak to mówią obywatele anglojęzyczni, „posh”. Będzie jak w Maui na Hawajach. Spotkałam niedawno Amerykankę stamtąd, która powiedziała, że nie stać ich już na jedzenie w restauracjach. Turyści tak wywindowali ceny, że mieszkańcy spotykają się w domach i gotują sobie.
Na Wagnera się jednak nie wybrałam, aż tak nie lubię, a tanio nie było, choć pogoda była nad wyraz sprzyjająca. Tu jest zazwyczaj tylko parę takich letnich dni, gdy jest taki grecki upał do nocy. Może pójdę na jakiś koncert festiwalu Mozartiana.
Dziękuję zwłaszcza za opis wystawy o szkle z PGS. Tam się na pewno wybiorę.
Dlaczego (m.in.) fajnie jest w Sopocie, przekonałam się właśnie wczoraj – w całym kraju upał, a tam przyjemny wiatr od morza, do lasu też można się schronić. Jedyne, co mi przeszkadza w tym pięknym mieście, to tłumy – wczoraj było przeraźliwie wręcz, o wiele więcej niż w tygodniu, w którym tam byłam.
Wracając do spektaklu, tutaj mała relacja tvn24; niestety pani reżyser myli się mówiąc, że teatr został zaprojektowany w latach 30. w celu wystawiania Wagnera – wystawiano go już w latach 20., a przebudów było w historii kilka, no i oczywiście grano nie tylko Wagnera.
Jak się okazuje, wedle koncepcji reżyserskiej „wpływamy do brzucha Holendra jak do brzucha Jonasza i całość tej historii odbywa się w statku Holendra, w jego imaginacji, w jego głowie”. Hmm…
https://tvn24.pl/pomorze/sopot-opera-wraca-do-opery-lesnej-baltic-opera-festiwal-7228589
Tak, tu jest prawie zawsze przewiew. Zima natomiast jest łagodniejsza, bo m.in. morze oddaje ciepło (tak mi się przynajmniej wydaje). Może tłumy przyjechały na Wagnera 😉 (chyba i tak są mniejsze niż w zeszłym roku)
Do lasu chodzą wtajemniczeni, czyli mieszkańcy. Pod lasem trwa jeszcze prawdziwy Sopot. Na szczęście dla tych, którzy się tu sprowadzają priorytetem jest by było blisko morza. Niech sobie zatem tam rezydują.
Anegdota: moja chrzestna mieszka na uroczej uliczce, pod lasem oczywiście (nie zdradzę 🙂 ), na której wszyscy się znają, wspierają, organizują święto ulicy. Blady strach padł, gdy na uliczce pojawił się pewnego dnia Andrzej Duda ze świtą. Wszyscy się zaczęli obawiać, czy nie chce kupić tam mieszkania. Na szczęście odwiedzał tylko znanego bursztynnika.
Bardzo ładna historyjka. Spotkałam trochę takich zagorzałych sopocian na jubelku po wernisażu w PGS (w ogródku przed pięknie wyremontowanym Dworkiem Sierakowskich), zgodnie twierdzili, że prawdziwy Sopot to Górny Sopot, a Dolny… trudno, niech już będzie dla turystów 😛
Ja z przyjemnością w tym roku zapuszczałam się również w Górny Sopot, który mimo wieloletniego przyjeżdżania dużo słabiej znam.
Hu, hu, z godzinę temu przeleciał nade mną taki wietrzny Holender (jeszcze trochę, a kury by mi porwał) i teraz jest już chłodniej 😀
PK w Górnym Sopocie zawsze mile widziana, ale tak w ogóle byłabym rada, żeby nikt się tu raczej nie zapuszczał 😉 A kawiarnia w Dworku Sierakowskich bardzo przyjemna, wśród tych starych drzew. Lubię tam czasem posiedzieć, ale nie tak często, bo jednak drożej niż w innych kawiarniach.
Ja już tyle lat jeżdżę do Sopotu, że pamiętam, że w Dworku Sierakowskich był kiedyś dostojny kot Hrabia 🙂 No i słynne dwa czarne koty, później jeden (dziś już żadnego… 🙁 ), wylegujące się przed sklepem spożywczym Mrozińskich na Monciaku. I jeszcze takie spasione rybkami koło knajpek plażowych z Przystanią na czele, i jeszcze kociarnia w ogródku naprzeciwko ZAiKS-u… Kotów już teraz tu nie spotykam, za to tabuny psów, także przywożone przez turystów. A jak już przy zwierzątkach jestem, to na Monciaku teraz moda na pytony 😈
A zimy rzeczywiście łagodne – kiedyś przyjeżdżaliśmy z rodziną regularnie co roku (dopiero potem zaczęliśmy jeździć za granicę), atmosfera miasta jest wtedy zupełnie inna. Parę razy spełniliśmy sylwestrowy toast na plaży i to było wspaniałe. Raz tylko siostra ze szwagrem (mnie wtedy nie było) trafili na taki mróz, że aż morze zamarzło – trudno było uwierzyć, ale przysyłali zdjęcia…
Ale festiwal kotów… 🙂 No jako zadeklarowana psiara aż tak ich nie zauważałam i cieszy mnie ta ilość kundelków (z właścicielami) na ulicach.
Też pamiętam zamarznięte morze, tak może do części mola, ale to raczej w dzieciństwie.
Gdyby ktoś był zainteresowany, to w czwartek o 20 będzie można posłuchać na żywo Piotra Anderszewskiego z Montpellier we France Musique. Repertuar podobny lub wręcz taki sam jak za dobry miesiąc na Chopiejach:
https://www.radiofrance.fr/francemusique/podcasts/le-concert-du-soir/piotr-anderszewski-au-festival-radio-france-occitanie-montpellier-3020435
Utwory Szymanowskiego (najprawdopodobniej, bo na stronie Chopiejów nie można przeczytać, co Szymanowiskiego będzie grał PA) i Weberna będą te same.
Będzie jak w Maui na Hawajach.
Spokojnie, Frajde, nie będzie. Będzie jak w Zakopanem albo którymś z ruskich kurortów na Cyprze. Swojsko, przaśnie, chamsko. Tak się spełnia wizja niedużego (ale dzielnego) pana Jacka, który bardzo chciał zrobić St. Tropez nad Bałtykiem, ale nie dostrzegł pewnych różnic ekonomiczno-kulturowych. Na razie osiągnął tyle, że ponad 30% stałych mieszkańców z początku wieku opuściło Sopot na stałe i mieszkają sobie wygodnie i połowę taniej w najbliższej okolicy. Przyglądam się temu od dawna okiem urbanisty, bo zostało mi takie wyćwiczone z przeszłości, i się nie dziwię, bo to było nieuchronne. 😛
A Górny Sopot jeszcze się trzyma i dobrze, ale to też tylko uwarunkowania inne niż na Hawajach czy w tej tam Francji. To proste – byle gołodupca z Warszawy stać na apartament za 3 miliony z widokiem na ścianę, ale blisko morza. Na willę na zachód od Armii Krajowej stać mało kogo, a jak kogoś stać, to ma dużo innych możliwości nad różnymi morzami.
Znać, że WW poniekąd miejscowy, choć aktualnie warszawiak 😉
Dziś szczególny dzień: 95 lat kończy Lidia Grychtołówna. Przysłano mi właśnie zdjęcie, jak w Rybniku siedzi uśmiechnięta przed tortem z cyferkami 95. Podobno wieczorem – cytuję – „gra mini-recital dla małej grupy przyjaciół (jak się wyraziła) – ok. 90 osób 😀 „.
A ja polecam swój artykuł z zeszłotygodniowej „P”, jeźlikto nie czytał.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2218942,1,dlugie-granie-lidia-grychtolowna-konczy-95-lat-chopina-schumanna-liszta-gra-z-pamieci.read
Wszystkiego najlepszego, Pani Profesor!
Wszystkiego! Pamiętam konkurs w Rzeszowie sprzed dwóch lat, Pani Profesor była w jury i była najbardziej pozytywną postacią wśród tej menażerii. Sto lat to mało. 🙂
Mam zupełnie odmienne odczucia od Pani Redaktor. Według mnie zdecydowanie najsłabszym ogniwem był chór, który w kilku miejscach był pod tempem (nie wspominając o intonacji i proporcjach, generalnie śpiewała część chórzystów – ta która umiała), ale przede wszystkim – w jednym miejscu zupełnie się rozleciał i ledwie złapał, dzięki pomocy Maestro Janowskiego. Miało to miejsce tylko 15.07, na spektaklu 17.07 poradzili sobie znacznie lepiej.
Poza tym – nie ujmując wspaniałej kreacji Dobbera, Sutowicza (objawienie Festiwalu) i Walewskiej… Ricarda Merbeth jest obecnie uznana za jedną z, o ile nie za najznakomitszą Sentę na świecie. To śpiewaczka o technice niemalże perfekcyjnej, swietnie przygotowana, o nienagannej wymowie i dykcji, z uwagi na jej pochodzenie. Jej Wagner to światowy top i z tym Wagnerem występuje ona wszędzie. Jezeli chodzi o Vinkego- rzeczywiście barwę głosu ma specyficzną, jednak przygotowany (zgodność z partyturą i podążanie za orkiestrą) był najlepiej z całej obsady. To ogromny zaszczyt i radość, że tacy śpiewacy zostali zaproszeni na Baltic Opera Festival – oby więcej takich gwiazd za rok. Pozdrawiam!
@ Jovaneczka – oczywiście, każdy może mieć inne wrażenia 🙂 Ja bym wolała usłyszeć Sentę, której linia melodyczna daje się zrozumieć. Wiem, że to piekielnie trudna partia – jeszcze nie spotkałam na żywo śpiewaczki, która by mi odpowiadała w tej roli. Zresztą cała niemiecka część obsady ma raczej za sobą swoje najlepsze czasy. Czy Sutowicz był objawieniem festiwalu – bo ja wiem, słyszałam go od lat na wielu scenach, głównie w Łodzi, gdzie w 2015 r. również śpiewał tę rolę – chyba wówczas nawet lepiej. Rozumiem jednak, że kiedy się śpiewa w takich warunkach jak w Operze Leśnej, to siłą rzeczy trochę forsuje się głos z obawy, że nie zostanie się usłyszanym. Ale w takim razie dlaczego Dobber nie musiał tego robić? Nawet piana się nie bał – i było słyszalne. On też może nie był idealny, niektóre dźwięki były obok, ale przynajmniej prezentował prawdziwą kulturę śpiewu.
Pięknie Kisiel w dziennikach pisał o zimowym Sopocie. Raz czy dwa mi się ,,pokryło” i pełna zgoda.Sopocki Bałtyk zimą magia zupełna.
Cieszmy sie muzą dopóki można bo jak tak dalej będzie to w operze będzie tylko Zenek Martyniuk, Żadnego II sorta i jakichkolwiek wykształciuchów już tam nie będzie.
😀
Tak jeszcze sobie w dziedzinie współczesnej historii Wagnera w Sopocie dodałam dwa do dwóch i wyszło mi, że firma NDI, która przecież sponsorowała koncert w 2010 r., mogła przestraszyć się, i poniekąd słusznie, przyszłych wydatków. Nie udźwignęłaby przecież produkcji oper inscenizowanych, a inni jakoś nie pchali się drzwiami i oknami, żeby pomóc (zwłaszcza że Wagner wciąż wielu kojarzył się źle). Po Złocie Renu „Dziennik Bałtycki” pisał: „Wagnerowskich tradycji w Sopocie nie odnowi sprowadzanie kolejnych niepierwszoligowych teatrów niemieckich. Na import wielkich przedstawień nigdy nie będzie nas stać, na seryjne własne – także. Pozostaje droga, jaką wskazał poniedziałkowy koncert – specjalne produkcje, ze świetnymi śpiewakami i odpowiednio rozbudowaną orkiestrą”.
Jako że NDI jednak wciąż była chętna, żeby wesprzeć ambitniejszą muzykę, zgłosiły się siły miejscowe – PFK i Wojciech Rajski, a NDI Sopot Classic powstał już w rok po wagnerowskim koncercie – w 2011 r.
Tak więc z jednej imprezy, można powiedzieć, wypączkowały dwie. Teraz pytanie, czy Baltic Opera Festival się utrzyma. Zobaczymy.
Nie wiedziałam, że Wielki Wódz też miejscowy… 🙂
Nie wiem… Wydaje mi się, że jednak Sopot zmierza w kierunku kurortu dla bardzo zamożnych. Przaśnie już było. Jestem tu któryś rok po kilka miesięcy i widzę zmiany np. w tym roku, po raz pierwszy, nie ma na ulicach hałaśliwych grup z klasy robotniczej brytyjsko-skandynawskiej. Jest dużo Skandynawów, ale to rodziny z dziećmi.
Co ciekawe różnicę klasową widać nie tylko w podziale miasta na Dół/Góra, ale też ma wschód i zachód od mola. W stronę Jelitkowa faktycnie dość przaśnie, tłoczno i taniej. W stronę Orłowa pusto i elegancko.
Dla niewtajemniczonych: w komentarzu WW pojawia się Jacek – chodzi o wieloletniego prezydenta Sopotu, zwanego lokalnie „Kudłatym”. Ja mu najbardziej nie mogę wybaczyć architektonicznego zeszpecenia miasta tzw. krzywym domkiem-bezstylowy koszmar i mini domem towarowym na skrzyżowaniu Monciaka/Kościuszki – styl postmodernizm lat 90. Ale tu też widzę zmianę, nie ma już fotografujących się przed krzywym domkiem. Mam nadzieję, że następnym krokiem będzie to, że ludzkość zacznie się z tego szkaradztwa śmiać i wyburzy się go.
Górny Sopot, jeśl porównam z Warszawą, to najbardziej przypomina mi Żoliborz Oficerski ALE nie jest prawdą, że tu są same wille. Jest bardzo dużo różnej wielkości kamienic pomiędzy nimi, zatem nie tylko lokalni (szczęśliwie, do tej pory, lokalni) milionerzy tu mieszkają.
WW jest prawie miejscowy, raczej lokalny 😉
Krzywy Domek stoi prawie pusty – sklepów już tam prawie nie ma. Nie martwi mnie to. Co do „Kudłatego”, ciekawe, czy rzeczywiście obetnie tę fryzurę a la Chopin, kiedy PiS przegra wybory, jak niektórzy mówią.
Lokalny, ale zasadniczo miejscowy. W Sopocie całe lata bywałem 5 dni w tygodniu, bo do szkół chodziłem, a że szkoły były z taką sobie dyscypliną, to się chodziło wszędzie. Strasznie tam było, ale gdzie wtedy nie było strasznie? Tylko nie wiedzieliśmy o tym. Dzisiejsza młodzież przeżyłaby jakieś 25 minut w tamtych warunkach. Potem, już za nowego ustroju, dwa lata żem robił na Chrobrego 48. No to chyba trochę miejscowy jestem? 🙂
WW Miejscowy a jakże! 🙂 Tzn. żeby nie było też nie jestem przyjezdna, bo napisałam, że jestem któryś rok po kilka miesięcy. Zanim podzieliłam życie na Warszawę i Sopot, mieszkałam tu przez 30 lat, od urodzenia (wtedy jeszcze w jak najbardziej Dolnym, dwie minuty od plaży, ale to były w dużej mierze czasy PRL-u, więc raczej spokojnie). Nieee, tu wspaniale było 😉 Dopiero, gdy dorosłam, wyprowadziłam się częściowo, zdałam sobie sprawę w jak barwnym, kreatywnym mieście wychowywałam się.
W krzywym domku trwa chyba jeszcze ukryta, maleńska, bardzo dobra, księgarnia, prowadzona od lat przez tych samych bardzo sympatycznych właścicieli. To jedyny plus tego miejsca.
Ta księgarnia to chyba już w zeszłym roku stała zamknięta 🙁 W tym roku nawet nie wchodziłam do środka, ale nie spodziewam się, żeby było lepiej. Obok jeszcze był kiedyś sklep z różnymi dracznymi ciuchami, ale ten padł już wcześniej.
Od Monciaka uciekam, jak mogę, chodzę po bocznych uliczkach, najbardziej lubię odkrywać kolejne wille z pięknymi zdobieniami, coraz więcej też odkrywam witraży. Lubię takie klimaty. Trochę inne, ale też z pięknymi zdobionymi willami są gdańskie Aniołki, gdzie ostatnio bywam kwaterowana przez Operę Bałtycką. Urocze, spokojne miejsce.
Szłam dzisiaj z Ciocią warszawską Monciakiem i pocieszyła mnie, że krzywego domku w ogóle nie widać – obecnie zasłaniają drzewa i nie zauważyła go, choć już jest prawie dwa tygodnie w Sopocie. Natomiast księgarnia chyba tam jednak jest, bo Ł. z jakieś półtora miesiąca temu odwiedzał ją.
Tak, secesja w Sopocie, choć skromna, jest piękna i w wielu miejsca dobrze zachowana.
Gdańsk- Aniołki znam jedynie z rodzinnych sytuacji medycznych (tam główne szpitale) i dlatego niestety nie starczało mi już sił i ochoty na eksplorowanie dzielnicy. Zresztą ta historyczna nazwa wróciła chyba nie tak dawno do łask. Wydaje mi się, że kiedyś mówiło się po prostu Politechnika.
Z tamtych stron wolę willowy Wrzeszcz, a zwłaszcza Wrzeszcz w okolicach ulicy Wajdeloty. To rejony Grassa i obecnie bardzo modna część dzielnicy. Przyjemnie tam posiedzieć w bistrach i kawiarniach. Polecam PK na następny raz.
Kiedyś byłam w tym zagłębiu knajpkowym na Wajdeloty, ale dawno, jeszcze przed pandemią. Następnym razem sprawdzę, czy i co się zmieniło.
Znowu z innej beczki. RIP Andre Watts – pierwszy raz uslyszalem go z plyty Supraphonu z koncertem Liszta. Po drugiej stronie byl Totentanz.
PS Tony Bennett czytelnikow tego blogu chyba za bardzo nie interesuje. Po tej stronie oceanu niemal zaloba narodowa.
Tony Bennett – świetny piosenkarz – popularny wśród starszych, średnich i młodych. To on właśnie zostawił swoje serce w San Francisco. Znany szlagier i to przez pokolenia. Poza tym, jako żołnierz armii US, uczestniczył w uwolnieniu więźniów obozu śmierci w Dachau (w szczególności część Kaufering) w 1944. Pisał o wojnie w książce The Good Life.
Ciekawa postać. Wydaje mi się, że ufundował coś ku pamięci Żydów węgierskich którzy zginęli w węgierskim Holocauście. Może tablicę, albo pomógł w odnowie synagogi w Budapeszcie. Nie pamiętam w tej chwili. Pozdrawiam.
Dozyl 96-ciu lat pracujac prawie do konca. Pozazdroscic…
https://www.youtube.com/watch?v=2bDFDYhXqPM
Piękna, nastrojowa piosenka, p. Lisek. Dziękuję za przypomnienie.
A ja sprawdziłam – T. Bennett ufundował pomnik-rzeźbę Drzewo Życia przy synagodze budapeszteńskiej – z nazwiskami zamordowanych Żydów.
Pozdrawiam.
OT: Do 27 lipca za darmo stream „Doctor Atomic” z MET. Tu info https://operawire.com/metropolitan-opera-celebrates-oppenheimer-with-free-dr-atomic-stream/ i tu https://www.instagram.com/p/Cu93ZQ9Ou4m/?img_index=1
Wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień spędziłam towarzysko, więc nie miałam kiedy napisać o wczorajszym koncercie. A trafiłam w końcu pierwszy raz w tym roku na Jazz na Starówce. Cały ten weekend był tam pod znakiem obchodów 70-lecia odbudowy Starówki, a ściślej rzecz biorąc – zakończenia pierwszego etapu jej odbudowy. Z tej okazji Marcin Masecki ze swoim Big Bandem przygotował swoją nową Suitę jubileuszową. Zapowiadał poszczególne części, które miały tytuły związane z procesem odbudowy właśnie – a sama muzyka? Szalona jak zawsze i nietuzinkowa jak zawsze. Istny koktail różnych stylów, rytmów i nastrojów, odniesień i cytatów; temperatura wysoka, rytmy porywały do tańca, ale tańczyć się nie dało, bo zmieniały się na inne. Tłumy na Rynku były ogromne, od czasów sprzed pandemii chyba takich nie widziałam. Świetna zabawa. Chwilami zastanawiałam się, czy gdyby ktoś upierał się przy jakiejś nazwie gatunkowej, to czy nazwałby tę muzykę jazzem, czy nie, i myślę, że mógłby mieć z tym chwilami trudności. Ale właściwie co z tego?
@lisek i Berkeley special : CJRT https://jazz.fm/ nadalo dzis (niedziela, 23 VII po poludniu Eastern Daylight Time) duza audycje – T. Bennett: historia kariery. Pewnie mozna to odsluchac. Jakos nigdy nie przekonalem sie do niego.
Uklony
@schwarzepeter
Dzieki. Sluchalam tylko jego nagran z Billem Evansem, glownie dla tego drugiego 🙂
Drodzy, może zauważyliście, że przez cały prawie dzień wczorajszy i część dzisiejszego nie można było wejść tutaj i w ogóle na stronę „Polityki”. Mieliśmy ostry atak hakerski (DDos), do którego przyznała się jakaś grupa rosyjska. Jesteśmy na celowniku Rosjan prawdopodobnie ze względu na dokładne, częste i chyba trafne opisy wojny w Ukrainie. To ma o tyle dobrą stronę, że pomyślano już o lepszej ochronie i już chyba coś takiego nam więcej nie grozi, tfu tfu…
schwarzerpeter: dziękuję. Fajna stacja. Może znajdę. Dla mnie Tony Bennett jest z klasy tzw. crooners i uważa się, że był ostatnim z nich. Frank Sinatra, (który był jego mentorem), uważał, że Tony był najlepszy z nich . Nie wiem czy się zgadzam, bo bardzo lubię też Deana Martina i Perry Como.
Tony nawet śpiewał z Lady Gaga, a ja dopiero niedawno (przy okazji filmu „A Star is Born” przekonałam się, jaki ona ma fenomenalny głos i jaką świetną jest artystką. I tak od jednego do drugiego odkrywamy sobie różne talenty. Ta współpraca z Lady Gaga była świetna i dla niego i dla niej.
Pozdrawiam.
Po przerwie :-O @Berkeley special. Od pol wieku mieszkam w Kanadzie i oczywiscie nie sposob bylo nie uslyszec the crooners. Nigdy nie przekonalem sie do tego stylu . Trudno. Jesli kto, to Nat King Cole i troche Sinatra.
No, ale tego nie da sie zignorowac 😉 z ilustracja wizualna! https://www.youtube.com/watch?v=ypp6U7d-Bxg&ab_channel=LARA
Uklony
Bardzo nastrojowe wykonanie! Trudno to zignorować, to prawda. Nie wiem czy rodzaj “crooners” rozwinął się na przykład w Polsce. Dla mnie Bryan Ferry to też crooner, tylko już nie z tego „złotego okresu”. O polskich crooners nie słyszałam, ale być może byli też?
Pozdrowienia.
Bryan Ferry? Alez, wedlug tej listy, samo zloto! https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_crooners Tylko, kogo tu nie ma? Jim Morrison? Gimme a break, bro. Goraco. Uklony
Czy to moze byc polski crooner?
https://www.youtube.com/watch?v=fpkQuGR6SN0
Z tego, co mi sie od razu nasuwa na mysl, to M. Fogg – spelnia wszystkie warunki!
No i patrzcie panstwo – sprawdzcie 0:33! https://www.youtube.com/watch?v=mEUQJSbLGHE&ab_channel=240252
W Polsce to określenie raczej nie funkcjonowało, w każdym razie ja go nie słyszałam, ale według kontekstu myślę, że i Fogg, i Szczepanik mogą być 😉
Zgadzam się z Państwem! Ci panowie to crooners. Obecność B. Ferry na liście Wikipedii wcale mnie nie zdziwiła. Nie znałam tej listy, ja mam swoją wlasną – w głowie. I jak schwarzerpeter zauważył – na tej liście jest każdy i jego wujek. Nawet Morrison! Muszę poszukać czy Morrison nagrał coś czego nie znam, a co może brzmi jak piosenka z tego rodzaju. Chociaż rodzaj dotyczy bardziej wykonawcy niż piosenki. Crooners najczęściej śpiewali piosenki innych autorów, rzadziej swoje własne – i przez to może byli/są zaliczani do muzyków lekkiej wagi. W moim życiu jest miejsce na prawie każdy rodzaj muzyki. PRAWIE. To słowo-klucz. Na pewno crooners mają swoją półkę. I lubię Fogga bardzo. Pana Szczepanika nigdy wcześniej nie słyszałam – dziękuję.
Może Tadeusz Faliszewski też? Dzisiaj imieniny Anny, zatem:
https://m.youtube.com/watch?v=r4t6IMVG3_g&pp=ygUeRHppxZsgcGFubmEgYW5kemlhIG1hIHd5Y2hvZG5l
Okres międzywojenny, piękna piosenka i wykonanie.
Pozdrawiam.
Powyższe nagranie to rok 1936, a Faliszewski to 1898 (Żywiec) – 1961 (Chicago!)
Pozdrawiam.
@PK
Zauważyliśmy, zauważyliśmy, że blog nie działał. Trochę się uspokoiłam, gdy zobaczyłam, że inne blogi „P” też nie dzialały. Niepokojące wydarzenie.
Ponieważ komentujemy cały czas pod wpisem trójmiejskim, pozwolę sobie przekazać, że byłam na bardzo przyjemnym koncercie organowym, nie, nie w Katedrze Oliwskiej, ale w Kościele św. Mikołaja w Gdańsku. I słuchało m się tych organów, mimo, że znacznie skromniejszych od oliwskich, bardzo nastrojowo. Nie wiem nawet, czy nie odczuwałam większej głębi niż przy oliwskich, ale zapewne to wynika z tego, że mam dużą sympatię do Dominikanów gdańskich i tego średniowieczno-barokowego kościoła, a katedra jest wielka i nie tak klimatyczna.
Koncerty są organizowane w związku z trwającym od soboty jarmarkiem św. Dominika. Tu plan:
https://gdansk.dominikanie.pl/2023/07/koncerty-podczas-jarmarku-sw-dominika/
Kupiłam sobie też bilet na inne, wydaje się wyjątkowo atrakcyjne, wydarzenie słowno-muzyczne, tym razem na Festiwalu Szekspirowskim:
https://festiwalszekspirowski.pl/program-27fs/szekspir-i-bach-teatr-bouffes-du-nord-francja-27fs/
Wiolonczelistki nie znam, ale aktorka wybitna.
Będzie też festiwal „Mozartiana” i m.in. koncert z Marcinem Zdunikiem, którego bardzo lubię, ale niestety nie mogę na nim być. Jeśli ktoś jest zainteresowany tu jest program całego festiwalu:
https://mozartiana.pl/program
No i jest już program festiwalu goldbergowskiego we wrześniu.
Dzieje się tu naprawdę dużo. Zatem zapraszam do urlopu nad morzem 🙂
Wiolonczelistka też znana i ceniona. Może być bardzo ciekawe wydarzenie.
Dobrze, że wrócił Festiwal Goldbergowski. Ciekawe, że będzie można zobaczyć Alinę Ratkowską również jako dyrygentkę 😉
OK, żeby nie śmiecić pod następnym wpisem, który się zapewne niedługo pojawi, zostawię tutaj nową rzecz, która nie każdego musi zainteresować. Ktoś nie lubi Yuji Wang, czy Klausa Mäkeli, to po prostu uprzejmie proszę nie czytać dalej.
Niedawno była premiera w USA kolejnego koncertu pisanego specjalnie dla niej, ale tym razem to nie muzyka amerykańska rozrywkowa, jak w przypadku Abramsa, (co w mojej bibliotece próby czasu nie przetrwało, acz miło się wówczas słuchało), a fińska i, przynajmniej jak dla mnie, zdecydowanie poważniejsza. Długo wg Wikipedii był ponoć pisany ten trzeci koncert fortepianowy niejakiego Magnusa Lindberga, którego pierwszy raz wczoraj w nocy miałem okazję posłuchać, a który jest sprawcą tego zamieszania.
Pierwsze recenzje, które widziałem mieszane. Co średnio zrozumiałe dla mnie, bo mi np. pierwsza część się niesamowicie podobała, ileż tam jest rzeczy, których mi często brakowało, a i dalej jest w porządku. Może to zbyt masywne to dla niektórych uszu?
W Paryżu obudowali ten koncert Sibeliusem i Kaskim. Dyryguje jej chłopak, (pudelek, wiadomo), również Fin, Klaus Mäkelä. Fortepian rozstrojony już po kilkunastu minutach. Filharmonia piękna. Czego chcieć więcej? No dalej nam dają jeszcze „Patetyczną” Czajkowskiego w całości z tego samego wieczora, o której ktoś kiedyś w wykonaniu tego samego dyrygenta wspominał, więc jakiś tam bonus, ale jeszcze nie próbowałem, więc nie zamierzam polecać w ciemno.
https://philharmoniedeparis.fr/fr/live/concert/1153008-orchestre-de-paris-klaus-makela
@PK
O, to świetnie! Dziękuję za dopowiedź. Tym bardziej się cieszę.
Errata do mojego wpisu: Chyba powinnam napisać: „zapraszam na urlop nad morzem” Tak, czy tak, przyjemnie tu 😉
Do p. Frajde: Szekspirowski spektakl zapowiada się świetnie. I aktorkę i wiolonczelistkę bardzo lubię. Gdyby to było potem dostępne online (wątpię!) to bardzo chętnie bym wysłuchała. Jedna z moich ulubionych aktorek. Wiele świetnych filmów za nią, ale ja chyba najbardziej podziwiałam „Basen” za wiele niuansów, za humor i za świetną grę C. R.
Pozdrawiam.
Dzięki, dzięki, jestem coraz bardziej zachęcona 🙂 Nie widziałam wielu filmów w życiu. Charlotte Rampling kojarzę głównie z roli u Lecha Majewskiego. To był „Młyn i krzyż” i zrobiła wówczas na mnie duże wrażenie. Niestety nie sądzę, by to wydarzenie było dostępne online. Pozdrawiam wzajemnie.