Powrót operetki Szymanowskiego

Baltic Opera Festival już po inauguracji (w siedzibie Opery Bałtyckiej), która była zarazem pikantną przystawką. Jutro danie główne w Operze Leśnej.

Dla mnie akurat fakt, że Karol Szymanowski napisał całkiem zgrabną operetkę, nie był niespodzianką, ponieważ byłam 16 lat temu na tym przedstawieniu, również w wykonaniu zespołu Opery Krakowskiej i również pod batutą Piotra Sułkowskiego, więc muzykę znam. Ale oczywiście była to zupełnie inna wersja, w innej reżyserii i z innymi śpiewakami, no i z innymi dopisanymi dialogami mówionymi, bo, jak wiadomo, zachowały się tylko fragmenty muzyczne, całość libretta nie, więc trzeba je uzupełniać. Fragmenty zostały zresztą troszkę inaczej uszeregowane, a ponadto to i owo dopisano, np. mały fragmencik zachwiania harmonii, jakby aluzja do zupełnie innej stylistyki, z którą Szymanowskiego kojarzymy.

Tym razem reżyserował Marcin Sławiński, prostą, dowcipną scenografię zbudowała Natalia Kitamikado, pasujące kostiumy zaprojektowała Izabela Chełkowska-Wołczyńska, a dialogi opracował Wojciech Tomczyk, który nie dość, że wpakował tam Sherlocka Holmesa i Herculesa Poirot, to również samego Szymanowskiego we własnej osobie. W jaki sposób? We wstępie mówionym Impresario rozmawia przez telefon z kompozytorem, którego powiększone zdjęcie pojawia się w tle i rusza ustami – co więcej, wypowiada autentyczne swoje słowa (z któregoś listu).

Nie będę tu opowiadać tej dość zwariowanej treści, tym bardziej, że dzieło ma wrócić na scenę Opery Krakowskiej na jesieni, ale zapewne z zupełnie inną obsadą. Ze śpiewaków związanych z tą sceną wystąpili dziś tylko Tomasz Kuk (Tobiasz Helgoland) i Magdalena Barylak (Pani Troodwood). Większość jednak to byli młodzi z warszawskiej Akademii Operowej; pomysł tego spektaklu wyszedł zresztą od Beaty Klatki, szefowej Akademii. Niektóre nazwiska zaczynają być już szerzej znane (Justyna Khil, Justyna Bluj, Adrian Domarecki), niektóre widzę po raz pierwszy, ale również są to obiecujące głosy.

Dobrze, że to dzieło wraca, bo jest dobrej jakości i widać, że Szymanowski świetnie się bawił przy pisaniu. Ciekawe, co by było, gdyby ta operetka została wówczas dokończona i wystawiona? Jak patrzylibyśmy na kompozytora? Dziś zwróciliśmy uwagę w rozmowach ze znajomymi na bliskość tej muzyki z międzywojennymi przebojami, z chwili czasów beztroski, które zresztą trwały krótko. Przypomina się młodziutki Mietek Wajnberg grający w filmie Fredek uszczęśliwia świat – flirty z muzyką lekką zdarzały się największym.