Czy można podróżować w czasie?
Z całą pewnością każde z uczestników naszej wyprawy miało pewne wyobrażenie o jej przedmiocie, wynikające z rodzinnych przekazów. W jakiś sposób wyobrażałam sobie rodzinne miasteczko mojej mamy, domki, wśród których mieszkała, rzekę, w której się kąpała, szkołę, do której chodziła. Krajobrazy w pewnym stopniu się potwierdziły. One zmieniają się najmniej. Tym bardziej gorzkie jest, że w tym mało zmienionym krajobrazie wymazano gumką tych, co w nim żyli i go tworzyli.
Podczas naszej ukraińskiej podróży mieliśmy parę wielkich pozytywnych wzruszeń. W archiwum w Równem znaleźliśmy wpisy do ksiąg metrykalnych dotyczące mojej mamy i jej dwóch starszych sióstr. Większość dokumentów, które znaleźliśmy, pochodzi z czasów carskich; z polskich prawie nic się nie zachowało poza jednym tomem wyników spisu powszechnego z 1930 r.
Odnaleźliśmy więc dowód na piśmie, że nasza rodzina istniała. Natomiast gdybyśmy tych dokumentów nie widzieli, a tylko odwiedzili Berezne, pierwsze kroki kierując do miejscowego muzeum, moglibyśmy przypuścić, że nigdy nie było tam żadnych Żydów. Tylko biedny poczciwy lud ukraiński, gnębiony najpierw przez złych polskich panów, potem przez paskudnych Sowietów, jeszcze w tzw. międzyczasie parę lat przez faszystów.
Prawda jest taka, że miasteczko było niemal stuprocentowym sztetlem. Pierwszy najazd Sowietów trwał dwa lata, potem przyszedł Hitler, Żydów zapędzono do getta, a potem wyprowadzono na śmierć i rozstrzelano. Świadectwo dali ci, którzy się ocalili i uciekli do partyzantki. Niedługo po wojnie berezeńskie ziomkowstwo w Izraelu wydało księgę pamiątkową – mamy ją. Widnieje tam zdjęcie ufundowanej przez nich tablicy informującej, że w tym miejscu hitlerowcy rozstrzelali 3680 Żydów. Była wśród nich moja ciotka z czworgiem dzieci; jej mąż wcześniej został zesłany – i przeżył; zmarł w Izraelu. Dziadek miał tyle szczęścia, że zdążył umrzeć we własnym łóżku, cóż, na jedno wyszło – jego miejsce pochówku też nie istnieje. Nie ma cmentarza żydowskiego (a właściwie cmentarzy – był stary i nowy), kamień pamiątkowy został przeniesiony w miejsce, które mało komu jest znane. Zresztą nie tylko Żydzi zostali z Berezna wymazani. Za Sowietów zburzono do fundamentów kościół katolicki, a synagogę przebudowano na ohydny pawilon handlowy. Groza.
Wygląda na to, że im większa gdzieś była wymordowana społeczność, tym bardziej jej istnienie jest dziś ignorowane. Jeśli gdzieś zachowały się synagogi, mają dziś inne przeznaczenie i wyjątkiem jest raczej taka tablica, jak w Łucku, nie taki stan rzeczy, jaki zastaliśmy w Kowlu. Wszystkie te miejscowości były nie tylko w dużym stopniu żydowskie, ale bardzo ważne dla ruchu chasydzkiego.
Prof. Michał Bristiger opowiadał mi kiedyś (w wywiadzie opublikowanym w „Midraszu”), że o ile Polakom podczas wojny zdarzało się wydawać Żydów po to, żeby zarobić, to Ukraińcy robili to zupełnie bezinteresownie. Dziś nie odczuliśmy wśród nich antysemityzmu, lecz niepamięć i milczenie. Młoda państwowość jest dość słaba, Ukraińcy czują się stłamszeni najpierw wieloma latami Sowiecji, potem własnymi oligarchiami. Żyją dość spokojnie, mimo lejącego się strumieniami piwa (a piwo jest tam pyszne) agresji tam nie widać. Tylko co jakiś czas można zobaczyć plakaty nacjonalistycznych grup. Moda, jak w całej Europie. Ale o Żydach dawno już tu zapomniano. Hitler rozwiązał ten problem skutecznie. Ukraińcy próbują miejsce po nich zapełnić sobą. Dlatego podróż w czasie jest tu niemożliwa, poza naszą wyobraźnią oczywiście.
Zdjęcia: Lwów był pierwszym etapem naszej podróży (parę godzin przerwy i przesiadka do następnego pociągu), w Równem mieliśmy bazę wypadową, w Bereznem spędziliśmy jeden dzień, kolejny w Łucku, a na koniec pojechaliśmy do Kowla, gdzie wsiedliśmy w pociąg do Warszawy.
PS. Wyrzuciłam parę fragmentów z powyższego wpisu, ponieważ będzie pisać o tym wszystkim moja siostra, która – to muszę podkreślić – była tej podróży pomysłodawczynią. To oczywiście tylko fragment tematu jej książki (która będzie obejmować daleko więcej problemów i spraw), ale jej się to należy. Pozostawiłam to, co wiedziałam wcześniej sama albo zobaczyłam osobiście podczas podróży. Mam nadzieję, że tę książkę przeczytacie – z pewnością będzie tego warta. I jeszcze bardziej mocna. Ten wpis potraktujmy więc jako jej zapowiedź.
Komentarze
Może potrzebują trochę okrzepnąć w tej swojej wolności i państwowości, żeby zatęsknić za swoją historią i może zaczną ją upamiętniać, jak to pomału robi się u nas.
Przyznaję, że mnie też wstrząsa fakt, że można tak zniknąć z miejsc, w których żyło się przez pokolenia, że nie zostaje prawie żaden ślad, zarówno materialny, jak i w pamięci następnych pokoleń.
Nie umiem wyrazić sojego żalu z tego powodu.
Pobutka.
PS.
@mt7: tak. Czasem wystarczy się rozejrzeć wokół siebie.
Przeczytałem, zapłakałem.
Potem pomyślałem o Krakowie. Ślady są. Mogłoby ich być więcej. Na pewno. Ale jakieś są.
Jeszcze potem pomyślałem o Turkach, którzy kiedyś tam w Niemczech będą szukać śladów.
O Sudańczykach południowych, którzy będą szukać śladów na północy.
O południowo- i północnoamerykańskich Indianach, którzy u siebie będą szukać śladów siebie.
– Świat jest okropny – pomyślałem. – I z tej konkluzji nic nie wynika.
Siadłem, zapłakałem.
Powiem Wam, że o ile po tych paru tygodniach lipca, które częściowo spędziłam też z niektórymi z Was, czułam się wspaniale wypoczęta i pełna energii, to teraz, po tych paru w końcu dniach, czuję się jakoś kompletnie wykończona i cieszę się, że mam jeszcze tych parę wolnych dni, by dojść do siebie. A przy tym wszystkim było to też doświadczenie pozytywne, nie tylko w tym sensie, że dobrze jest pozyskać pewną wiedzę, ale i w sensie spotkania rodzinnego.
Przynajmiej myśmy pozostali.
mt7 – wydaje mi się, że oni nie zatęsknią za tą historią, bo to nie ich historia. A jeśli nawet dojdą w pewnym czasie do takiego momentu, jak np. wrocławianie czy gdańszczanie, którzy interesują się dziś przeszłością niemiecką swego miasta (w Gdańsku to dużo trudniejsze, tam na starych carillonach nawet Rotę w południe grają, co mną, przyznam, telepnęło, jak to usłyszałam na własne uszy), to materiałów już nie będzie…
…i tylko koty przyjazne jak zawsze
http://www.youtube.com/watch?v=dOwsUewR9yY
Pieski też 🙂
Empatycznie się zamyślam, ze smutkiem. Swoją drogą jestem ciekawa, jak wyglądają na ukraińskich uczelniach badania historyczne dotyczące tych miejscowości.
A przy okazji przypomniał mi się Szlak Chasydzki w południowo-wschodniej Polsce: http://www.fodz.pl/download/szlak_chasydzki_jaroslaw_PL.pdf
Dzięki, Beato, za link. Pamiętam synagogi jarosławskie; jednego z tych budynków, tego największego, w ogóle nie kojarzyłam jako synagogi. Tylko szkołę (duża) i magazyn (mała), robiłam im kiedyś zdjęcia.
Dodam jeszcze, że właściwie do Berezna wybraliśmy się trochę za późno; jeszcze kilka lat temu żył ostatni berezeński Żyd, pan Dawid Szapiro, który gościom ze świata mógł pokazać, co gdzie było. Dziś ludzie po prostu nie wiedzą, choć nawet chcieli być uczynni.
Jedna babulka nam powiedziała, że „jewrejska bania” – łaźnia była na końcu miasteczka (poszukiwaliśmy jej, bo rodzina mieszkała na ul. Bannej, czyli, jak rozumieliśmy, prowadzącej do bani), ale nie znała dokładnie miejsca. Inna pani, w wieku pięćdziesiąt plus, która okazała się jedną z ostatnich tu Polek (w połowie tylko zresztą, ale dobrze mówiła po polsku), też bardzo chciała nam pomóc i pytała sąsiadów, którzy pokazali nam jakieś miejsce, ale to nie było raczej to – za to zaprosiła nas niby na kawę, a ostatecznie zjedliśmy u niej cały obiad: pyszną grochówkę, taką, co w niej łyżka staje; młodą kapustę na ciepło z marchewką i pomidorami, ogóreczki świeże i małosolne (jak wszystkie warzywa na Ukrainie – przepyszne), placuszki z jabłkiem, a poza kawą (dobrą) poczęstowano nas świetną naleweczką morelową. Gość w dom, Bóg w dom. Kiedy spytaliśmy panią Zofię, czy nie pozbawiamy jej obiadu (mieszka z córką i dwojgiem malutkich wnuczków; zięć pojechał budować stadion na Euro), powiedziała, że zawsze ma tyle nagotowane, bo codziennie ktoś wpada, oni się chętnie nawzajem odwiedzają. Pani Zosia dała nam na drogę jakieś przemysłowe ilości ogórków (niebacznie pochwaliliśmy), parę wielkich słojów i woreczek surowych; wcinaliśmy je jeszcze wczoraj w Warszawie 🙂
Najwięcej powiedział nam ten dziadek, którego zdjęcie wrzuciłam. Trochę pamięta polski sprzed wojny. Nawet powiedział nam nazwisko dyrektora szkoły, które pamiętaliśmy ze wspomnień rodziny 🙂
Aha, i jeszcze pan dyrektor internatu pokazał nam miejsce, gdzie stał kościół. Trawa porosła…
Właśnie wczoraj zakończyły się trzydniowe IV Dni Pamięci o Żydowskiej Społeczności Rymanowa.Może coś normalnieje?
Dzięki za zdjęcia moich ukraińskich kumpli.
Dobrze, Pani Doroto, że podzieliła się Pani z nami tak osobistym doświadczeniem. To dla mnie bardzo cenne. Dziękuję.
Myślę o tym i o przemijaniu, znikaniu śladów.
Pewnie, że dotyczy to wszystkich, ale tu czas nie jest tak odległy, żyją jeszcze świadkowie, a w obliczu takiej wstrząsającej ogromem i okrucieństwem zbrodni wydaje mi się, że przynajmniej pamięć o Nich jest tym, co można ocalić.
Chwała Bogu, że przywraca się tę pamięć i że Pani jest, Pani Doroto.
” Czy można podróżować w czasie?” Można,a nawet trzeba. Tu się udało.
http://teatrnn.pl/makieta/makieta.html
Relacja z podróży 🙁 .Podobne doświadczenia odniosłem z moich podróży po Ukrainie i Litwie. Wszędzie niepamięć.
Przepraszam, rwie mi się sieć: miała być linka do Przychodzimy, odchodzimy Z Piwnicy pod Baranami, ale zdaje się, że jest sznurek donikąd.
Tak to, tak. Obudzona w nocy słyszę
tak to, tak, łomotanie ciszy w ciszę.
/W.Szymborska/
Irek – witam i bardzo dziękuję za link. Widzę, że muszę pobrać jakąś wtyczkę do niego – chyba będę musiała przesiąść się na drugi laptop 😉
Tu o tej makiecie:
http://tnn.pl/tekst.php?idt=885
Pewnie Pani dobrze to zna, ale na wszelki wypadek podam. Na wirtualnym Sztetlu podają stronę „Księgi pamięci” poświęconej miejscowości Bereźne:
http://www.sztetl.org.pl/pl/article/berezne/31,ziomkostwa/
Można obejrzeć oryginalną wersję.
No właśnie dokładnie o tej książce wspominałam. Znajdujemy się w jej posiadaniu, tj. ma ją teraz siostra, która ją przeczytała w całości. Ja z czytaniem w jidysz mam jednak kłopoty.
Droga Pani Doroto: przecież my nieustannie podróżujemy w czasie, prawda?
„Przeszłość to teraz, tylko cokolwiek dalej” – już nie pamiętam, kto to powiedział. A ktoś inny, też zapomniałem, kto „Co mi Pan gada o współczesności, ja tu tak rzadko bywam…”.
Przepadły rzesze ludzi, ich życie i kultura, ale ponieważ stratował ich upiorny, historyczny Balrog, paradoksalnie przechowało się być może więcej pamięci i śladów, niż gdyby przeszła tamtędy niepostrzeżenie zwykła, „bezbolesna” ewolucja.
Ci sami ludzie, wyobraźmy sobie, żyją normalnie, wychowują dzieci, dzieci wyjeżdżają, budują swoje życie, rodzice umierają spokojnie w starym świecie, a dzieci już żyją w nowym, inne, niepomne starego – jak zawsze, jak wszędzie. Przecież nawet bez Wielkiej Zbrodni – żaden sztetl by nie ocalał. Tylko cicho i nieznacznie by się stało. I patrząc na te same, pożółkłe fotografie – wzdychalibyśmy filozoficznie, ale już bez drżenia.
Ileż to pamięci o ilu rzeczach przepadło bez śladu, bo nikt na nie uwagi nie zwracał? Nikt nie „słuchał starszych pań”, jak zalecał Boy?
I my sie miniewa po króciutkiej chwili.
PMK
No tak, tekst Przychodzimy, odchodzimy jest tu w dziesiątkę trafiony.
Z tym, że co innego ewolucja, która jest rzeczą naturalną, a co innego dziejowa katastrofa… Choć fakt, że czasem i w warunkach naturalnej ewolucji wiele przepada.
My choć wiemy, jak wyglądał nasz dziadek – przechowało się jedno jedyne zdjęcie (babci nie, bo zmarła na hiszpankę zaraz po urodzeniu mojej najmłodszej ciotki). Ale jak pomyślę o Panu Danielu P., który nie zna nawet wyglądu swojej matki… Ojca ma jedno zdjęcie, które dostał od jego kolegi z czasów studiów w Paryżu. Przerażająca taka myśl.
To o Panu Danielu – istotnie straszne.
Mnie dreszczem przejmuje myśl, że „już nie ma kogo zapytać” o jakieś tam rzeczy, ważne i nieważne. Bo się nie zapytało w porę, albo nie zapisało i zapomniało, bo przecież zapytam jutro, a jutra już nie ma i nikt w fotelu nie siedzi.
Myślę, że to właśnie miał na myśli Boy przestrzegając, że „za mało rozmawiamy ze starszymi paniami”…
Cichuteńko, na paluszkach…
PMK
Myśmy niby dużo rozmawiali z naszymi starszymi paniami, ale to wciąż okazuje się za mało… Brakuje tego, tamtego i jeszcze tego… I już nie ma jak uzupełnić tej wiedzy.
No dobra. Idę się trochę przewietrzyć…
Przeszłość – to jest dziś,
tylko cokolwiek dalej.
Nie jakieś tam coś, gdzieś,
gdzie nigdy ludzie nie bywali.
/C.K.Norwid/
Brawo, Ago – bo ja bym sie zalozyl, ze to jakis cudzoziemiec!
To jest skadinad haslo, ktore powinno sie wymalowac na scianie przed sedesem wszystkim „uwspolczesniaczom”…
PMK
Dorota Szwarcman 13:25 „a co innego dziejowa katastrofa…” To nie była katastrofa. To był mord. Czytam właśnie T. Snydera ” Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem” . Europejskie pola śmierci. Dwóch facetów wymordowało 14 mln. ludzi w latach 1933- 1945 tylko dlatego, że nie pasowali do ich wizji świata.Rozmowa z T. Snyderem http://tygodnik.onet.pl/35,0,65177,czternascie_milionow,artykul.html
Moi drodzy, trochę zmodyfikowałam wpis i dopisałam istotny PS. I zaraz wracam do głównego tematu tego blogu – będzie nowy wpis.
Irku, 14 mln? Ta liczba nie obejmuje poleglych (w mundurze i cywilu) w wyniku samej wojny.
http://en.wikipedia.org/wiki/World_War_II_casualties
Ja jeszcze zdążyłem porozmawiać, nim przed dwudziestu laty odeszła moja Babcia.
Dzięki temu dojechałem do niepozornego miasteczka jakoś o godzinę drogi za Wilnem. Przejechałem niski most nad jeziorem, wspiąłem się na wzgórze, gdzie ongiś stał zamek możnego polskiego kalwina, a teraz już tylko ruina schodów do sieni pozostała. Przejechałem miasteczko w każdą stronę; ledwie cztery ulice na krzyż, więc nie sposób zabłądzić. I prawie za miastem znalazłem zielony dom z tablicą „Istorijos paminklas seniausias pastatas. Svietimo ir kulturos zidinys 1860-1987”. Dom był niski, drewniany, z gankiem wspartym na pochyłych już ze starości kolumienkach. Łamany dach polskiego dworu, choć teraz pokryty azbestem, nie dał się pomylić z niczym. Wprawdzie klomb zarósł nieledwie już drzewami, ale i jego zarys wciąż był czytelny. Skoro nawet miejscowa społeczność ogłosiła na tablicy, że to najstarszy dom w miejscowości, to sądzę, że trafiłem – znalazłem rodzinne gniazdo. Ale pewności mieć nie mogę, bo wszystko, na czym się opieram, to wyłącznie spekulacje z gatunku „to powinno być to, to powinno być tu”… Nawet mimo tego, że zdążyłem z Babcią porozmawiać, wiem zbyt niewiele.
Dziś mieszkają tam jacyś ludzie. Suszy się pranie, stoją samochody. Ja tylko zatrzymałem się naprzeciwko, zrobiłem zdjęcia. To jeszcze nie ten czas w kontaktach polsko-litewskich, aby pytać, dowiadywać się. Może za parę lat klimat będzie dogodniejszy. Dziś znaków tego, że kiedyś mieszkali tam Polacy, nie ma prawie żadnych – ot, kilka zaniedbanych mogił na cmentarzu, w trym nikogo z mojej rodziny.
Kochani,a ja jeszcze w tych dniach jadę w rodzinne strony mojej mamy. Z tego samego powodu,o którym powyżej… żeby jeszcze zdążyć. Chyba pod pewnym względem jestem szczęściarą, bo ocalało prawie wszystko,co pamiętam z dzieciństwa, mogę trafić do wszystkich tych miejsc, tylko … tamtych ludzi już nie ma.Im jestem starsza, tym bardziej mnie tam ciągnie… A jest ostatnia szansa jeszcze pogadać ze starszymi paniami-kuzynka mojej mamy zachowała dom swoich teściów i przyjeżdża tam na wakacje,w pobliskim mieście żyje najmłodsza bratowa mojej babci,rocznik 1914,osoba o życiorysie Niobe,dziś zupełnie osierocona.Ale to tutaj,w centralnej Polsce.O rodzinnych stronach ze strony ojca nawet nie mam co myśleć,czego szukać – jeszcze pradziadkowie uciekli spod Zwiahla przed Sowietami… Ściskam serdecznie,Pani Doroto.
Lisku, T. Snyder pisze:” Praca ta jest historią mordów dokonanych z pobudek politycznych. Czternaście milionów, o których mowa, to bez wyjątku ofiary sowieckiej lub nazistowskiej polityki mordu, często również interakcji między Związkiem Radzieckim a nazistowskimi Niemcami, ale w żadnym razie żniwo wojny między nimi.C”