Wariacje na tematy
Mam za sobą dwa teatralne wieczory: jeden operowy w Łodzi i drugi baletowy w Warszawie. Oba tematy dobrze znane, co do każdego z nich realizatorzy mieli ambicję, żeby pokazać je inaczej. A to dziś znaczy: ubrać historie w jeszcze inne historie.
Nie było to może aż tak, jak dzieje się w ostatnich spektaklach operowych Krzysztofa Warlikowskiego, który wręcz snuje opowieści zupełnie innej treści. Tu jakieś odległe bazowanie na oryginalnych treściach było, różnice dotyczyły interpretacji i zmiany sztafażu.
Włoszka w Algierze Rossiniego w reżyserii Michała Znanieckiego. Podziwiać tempo pracy: co chwila nowa premiera, dopiero co była Łucja z Lammermoor w Operze Narodowej (trochę nijaka zresztą). Ta realizacja jest lekka i dowcipna, choć pomysłów może w niej za dużo na minutę. Ale ogólnie zgadzają się one z rossiniowskim buffo, w którym co jakiś czas, zwykle na koniec aktu, wszyscy śpiewają w zawrotnym tempie o tym, jak im się w głowie kręci i miesza, no po prostu zwariować można. Rossini kochał absurd, więc dodatkowe absurdy znosi, ale w rozsądnych dawkach. Reżyser zainspirował się miastem, w którym rzecz wystawił, i umieścił akcję w starym studiu filmowym, tak więc zawijasy akcji, czasem i tak mało zrozumiałe, stają się po prostu filmowymi gagami. Gagi mnożą się i piętrzą, i może lepiej, że zakrywają nie zawsze piękne śpiewanie większości solistów (w paru momentach wręcz ratują sytuację). Nie jest idealnie pod względem muzycznym, ale przynajmniej jest śmiesznie. A przy tym właściwie wszystko z samej treści jest zachowane.
Pan Twardowski Ludomira Różyckiego w inscenizacji i choreografii Gustawa Klauznera. Dziełko samo w sobie błahe, cepeliada dla dzieci, choć gdy kompozytor zapominał o cepelii, trochę się wyprawiał w stronę impresjonizmu – w końcu był to rok 1921. Ale ogólnie jest dość zachowawcze – cóż, każdy naród ma takiego Pietruszkę, na jakiego zasłużył (mówię to oczywiście w sensie nawiązywania do podań ludowych, bo przecież treściowo te dzieła nie mają nic wspólnego, no, chyba że tam jarmark, a tu rynek krakowski). Choreograf ubrał wszystkich „współcześnie” (nawet lajkonik jest z pleksi), ale to akurat mniej istotne, choć zabawne jest zestawienie takiej muzyki z maksymalnie uproszczoną dekoracją. Ciekawe jest co innego: Klauzner postanowił wyemancypować (sic!) postać Pani Twardowskiej. Przede wszystkim Twardowski nie jest starym alchemikiem, ale młodym poetą chyba, w każdym razie przerzuca różne kartki i pokazuje je żonie. Ona zaś jest współczesną dziewczyną, wyrazistą osobowością, nie wiedźmą, jak w mickiewiczowskiej balladzie, tylko kimś w rodzaju Małgorzaty dla Mistrza. I finał przypomina trochę właśnie odejście Mistrza i Małgorzaty – ucieczka przed światem, ukazanie się drogi w zaświaty (nie na Księżyc, gdzie zwykle się wysyła Twardowskiego), ale ostatecznie wybór drogi w bok, na pozycje wypoczywających obserwatorów świata.
Tak więc opowiadając nam jedną historię równolegle panowie opowiadali nam drugą, ale związaną z pierwszą. Widać tak już musi być… Michał Znaniecki powiedział raz, że jeśli ktoś chce opowiedzieć swoją historię, niech ją sobie sam napisze. No i słusznie. Ale taki jest dziś czas, że niczego się nie opowiada wprost, tylko poprzez parabole i wariacje. Ciekawe, czy tak już pozostanie?
Komentarze
Może i choreograf Twardowską wyemapncypował ale balet to raczej zlinczował – ten „Pan Twardowski” „boli” na całej linni. Choreografii niemal nie ma o logice działań i reżyserii nie wspominając, kostiumy do przesady brzydkie, scenografia nijaka i mało zauwazalna. No, orkiestra pod babtutą Dworzyńskiego grała przyzwoicie ale muzykę okrojono o prawie 30 minut.. Co do rozumienia akcji i tego kto jest kim to sama gospodyni jak widać ma kłopoty ze zidentyfikowaniem profesji bohatera więc szkoda słów…
Klauzner sam na konferencji powiedział, że wywalił koło 20 minut – takich najbardziej „ludowych” kawałków, i przyznał, że musiał to tak zmasakrować, „bo mu nie pasowało do koncepcji”.
Ja się tak cały czas zastanawiałam – jeżeli Różycki pomyślał to jako cepelię, jeśli właśnie o to chodziło, to po co to zmieniać? No, ale, jak powiedziałam wyżej, mamy takie czasy, że nic się nie robi tak, jak zostało napisane. Jakby trzeba było zinscenizować Wlazł kotek na płotek, to pewnie danoby kotkowi odmienną orientację albo poszukali w jego przeszłości dramatycznych przyczyn, dlaczego musiał wdrapać się na płot… A płotek byłby laserowy 😉
Na płoty się nie wchodzi, ale przez nie się przeskakuje. To akurat wyraźne przesłanie polityczne, co oczywiście nie kłóci się z laserową istotą płotu…
Ja tam nieraz widziałam kota na płocie… 😉
To są chyba ambicje reżyserów i scenarzystów, którzy czasami „na siłę” chcą pokazać, że ich koncepcja przewyższa oryginał.
Trochę off topic…, ale zawsze w czasie oglądania hoffmanowskiego Potopu, wścieka mnie dorabianie Sienkiewiczowi fabuły. I nie chodzi tu wcale o niezbędne skróty.
Aha, jeszcze wracając do konferencji, choreograf cały czas powtarzał, że ta ludowość, baśniowość Pana Twardowskiego „jest dziś dla młodych ludzi niezrozumiała”. Z tego, co się nasuwa, to to był spektakl przeznaczony przede wszystkim dla dzieci. Jak dzieci nie poznają polskich bajek, to faktycznie są one dla nich niezrozumiałe. A dlaczego mają ich nie poznawać? Czy to są jakieś kompleksy czy co? Czy już tylko Teletubisie, Barbie i Harry Potter? One też się skądś wywodzą.
Wszystko przez te posty.
Najpierw wymyśliło postmodernizm, później post-postmodernizm, przyjdzie pora i na psssst… modernizm 😉
Ona zaś jest współczesną dziewczyną, wyrazistą osobowością, nie wiedźmą, jak w mickiewiczowskiej balladzie.
Ale fto pedzioł, ze poni Twardowska z hyrnej ballady była weredom? Moze była śwarno, miło, ucciwo i robotno? Ale przecie Twardowski wyraźnie zastrzegł, ze diask mo sie zajmowac poniom Twardowskom ino przez rok, więc moze diask zrozumioł, ze kie po roku bedzie sie musioł z takim ideałem rozstać, to serce z rozpacy mu pęknie? I moze właśnie dlotego diask dotąd, jak czmycha, tak czmycha? 🙂
Tak naprawdę to u Mickiewicza jej wiedźmowatość była tylko w domyśle (Pani Twardowska była jedynym dziełem Mickiewicza, którego z własnej nieprzymuszonej woli nauczyłam się w dzieciństwie na pamięć), podana w ten domysł poprzez reakcję diaska. Skoro nawet skąpanie w wodzie święconej wytrzymał, nie mówiąc o innych karkołomnych sztuczkach, a od Pani Twardowskiej uciekł, to cóż to musiała być za wereda (poeta używa jedynie mało eleganckiego określenia „samka”)… 😆
No, chyba że uznać, że trudnością dla diabła była „miłość, szacunek i posłuszeństwo bez granic” jako takie, a nie akurat do tej pani 😉
A Pani Twardowska była dobrą i oddaną żoną – własną pierwsią broniła chłopa przed wierzycielami…
Czytam właśnie w dzisiejszej gazecie recenzję z „Cyrulika sewilskiego” wystawionego w Bernie i mam wielką ochotę zobaczyć tę inscenizację. Czytam, że Doktor Bartolo jest dentystą, Almaviva tańczy jak Fred Astaire, wdziera się jako Rambo do gabinetu dentystycznego lub w pozie Elvisa zastępuje rzekomo chorego Don Basilio. Rosina jest erotyczno-naiwną Lolitką, wszystko się kręci jak szalone, a publiczność ma wielką uciechę. Chwalona jest orkiestra (Berner Symphonie) i chór pod dyrekcją Lecha Rudolfa Gorywody. Inscenizacji dokonała Marianne Clement – francusko-irańska reżyserka, która odniosła tu już wielki sukces w 2005 roku wystawiając „Viaggio a Reims”.
PS. „Panią Twardowską” też znam na pamięć, choć nie całkiem dobrowolnie 😉
Określenia „samka” używa poeta w narracji, natomiast sam Twardowski wyraża się o połowicy „moja żoneczka”, co może świadczyć o tym, że w ocenie walorów rzeczonej połowicy między bohaterem i narratorem nie było całkowitej zgodności. Gotowość wyemigrowania na rok do piekielnej roboty w celu spłacenia długów i do dzielenia w tym czasie lokum z Belzebubem jest wyrazem poświęcenia Twardowskiego dla rodziny, a zgoda na korzystanie w tym czasie przez żonę z usług zastępczego męża objawem niezwykłej tolerancji i zrozumienia potrzeb kobiety. Mefisto nic z tego nie zrozumiał i nie stanął na wysokości zadania, ale to nie wina pp Twardowskich 🙂
Lech Rudolf Gorywoda – pamiętam, w warszawskiej akademii (wtedy jeszcze Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej) studiował niejaki Lech Gorywoda. Ciekawam, może to ten sam? 😯 W necie nic dokładniejszego nie znalazłam.
To chyba on:
Lech-Rudolf Gorywoda, Chordirektor
Geboren in Polen. Musikstudium in den Fächern Klavier,
Komposition, Musikwissenschaft und Dirigieren an der
Warschauer Musikakademie. Während der Studienzeit
Leitung des Studentenorchesters und verschiedener Chöre.
Ab 1972 Assistenz-Dirigent und Chordirigent an der
Grossen Warschauer Oper, hier später Chordirektor.
Konzert- und Operntourneen mit dem Warschauer
Ensemble in ganz Europa. 1984-1991 Engagement am
Nationaltheater Mannheim. Seit 1991 Chordirektor am
Stadttheater Bern. Umfangreiches Opern- und Chorkonzert-
Repertoire von Monteverdi bis Penderecki und Battistelli.
Musikalische Chorleitung bei Musikeinspielungen auf LP
und CD.
Łucja zlazła z muru…
To tyle z historii opery
No super! To się koledze powiodło…
A co do Łucji, co zlazła z muru, to jeszcze:
Włoszka pojechała do Algieru,
Cyrulik golił w Sewilli,
Idomeneo królował na Krecie,
Holender latał po świecie,
Ariadna zlądowała na Naxos, a Pan Twardowski… na Księżycu 🙂
Jest jeszcze Mama Leszka
???
Manon Lescaut
Uprowadzenie sera z YU(gosławii) 🙂
„Każdy ma takiego Pietruszkę na jakiego zasłużył”. A jak nie zasłużył, to ma Selera. 🙂
Orfełusz i jego grdyka…
A mnie zawsze (no, powiedzmy, ze prawie zawsze) ciesza proby poszukaniua w starym tekscie czegos co moze byc wazne teraz, dla nas. Oczywisciue, ze nie zawsze wychoidzi, ale kiedy wychodzi, to sie pamieta cale zycie (Takie byly dla mnie np Trojanki Eurypidesa w inscenizacji Andreia Serbana w Nowym Jorku, taki byl Hamlet w rez. E. Kozincewa).
A z tymi bajkami nie jest takie proste.
Pare lat temu poproszono mnie abym przygotowala do takiego wspolnego miedzynarodowego kotla radiowego adaptacje jakiejs polskiej basni. No wiec wyruszylam do biblioteki i wypozyczylam sobie kilka omaszalych od starosci tomow polskich basni.
A kiedy zaczelam je czytac, zalamalam sie. Bo byly albo skrajnie ksenofobiczne, albo antysemickie, albo niemozliwie seksistowskie, albo sentymentalno-religianckie, albo bardzo okrutne, albo po prosrtu malo ciekawe. Poprosilam Renate aby przyslala mi cos wydanego w ostatnich latach. Przyslala. One byly po prostu zle. Na smietnik!
W koncu zdecydowalam sie, ze zamiast zlej polskiej bajki dam dobra romska, ale z Polski. I siegnelam po „Galazke z drzewa slonca” spisana przez Pana Jerzego F, ktory bez problemu dal mi pozwolenie. Moi szefowie nie byli z tego zadowoleni, ale na szczescie to nie oni zamawiali, tylko „duze” BBC, ktore bylo po prostu zachgwycone poezja, glebokim humanizmem i madroscia bajki, ktpra wybralam i ktora zostala opowiedziana jezykiem radia. Byla to bajka o tym skad sie wzieli na ziemi ludzie biali o niebieskich oczach i zlotych wlosach i dlaczego nie zawsze uklada se dobrze wspolzycie miedzy bialymi a czarnymi – Romami.
Basn niezwyklej urody.
A ja bardzo lubię „Baśń o pięknej Parysadzie i ptaku Bulbulezarze” Leśmiana. Ale to już inna bajka.
Za przeróbkami i udziwnieniami nie przepadam. Mam wrażenie, że najczęściej służą do ukrycia tego, czego nie umie się pokazać i przekazać.
Heleno, „Gałązki…” nie znam, poszukam.
„Galazke z Drzewa Slonca” wydalo Pogranicze. Jest to zbior basni romskich.
Kosi pan fiutem? 😯
Troskam się o ciebie, Bobik.
🙂 🙂 🙂 😉
Powinno byc Fiutem. (Doktorem Fiutem).
Doktor to przeprowadzał „Rozmowy z moim fiutem”. 🙂
Ale już zejdę z tej tematyki, bo Haneczka się zamartwi 🙁
Cosi fan tutti? Bobiku 😯
A takze:
Fiut: Pytania o tozsamosc.
Fiut Aleksander? 😉
Do kolegi moderato, jeśli zagląda: już wiem, o co chodzi i obawiam się, że to nie jest dobry pomysł. Radziłabym nie dawać się w to wrobić, bo nic z tego dobrego nie wyniknie i to chyba dla nikogo. Bardzo mi przykro, ale tak to widzę, piszę to z koleżeńskiej życzliwości…
Przepraszam pozostałych za to tajne przez poufne 😳
Dużo wkazuje na to, że Aleksander był tajno-poufnym bohaterem następującego limeryku: 🙂
Przy pewnej damie z Hollywood
na baczność stawał każdy fiut.
Zasługa oczywista:
nawet sławny noblista
nie miał takiego wpływu na wzwód!
Jestem takiego zdania jak Haneczka: często przeróbki i „nowe odczytania” świadczą o słabości reżysera, czy jak w tym przypadku, choreografa. Najtrudniej jest bowiem wystawić dawne dzieło, nie wypaczając go, zachować główną ideę utworu – a zarazem stworzyć przedstawienie żywe. Takie przypadki jak nowe odczytanie Giselle przez Matsa Eka lub Dziadka do orzechów przez Bejarta – to wspaniałe wyjątki.Ale cóż, genialni reżyserzy i choreografowie nie rodzą się na kamieniu. Swój udział w tym ( to znaczy w nowym odczytywaniu) mają także krytycy. Nie tak znów dawno była premiera Zemsty w Teatrze Powszechnym. Krytycy niemal jednomyślnie zjechali spektakl, że Cepelia, że reżyser nic nowego nie powiedział, że w ogóle nie wiadomo dla kogo jest to przedstawienie. I oto byłem świadkiem rozmowy w rodzinnym gronie, gdzie dwoje dzieci (lat 7 i 12), które po raz pierwszy widziały normalny dorosły teatr, nie dawało nikomu dojść do głosu ponieważ bezustannie opowiadały zachwycone o tym przedstawieniu. Czy to, że spektakl zachwycił dziecięcą widownię a nie podobał się krytykom (stanowiącym 1 promil widowni) ma znaczenie. Dla krytyków jest to zapewne świadectwo niskiego poziomu czy wręcz upadku teatru. W TV Kultura – podczas omawiania Łucji z Lammermooru – jeden z krytyków pokazał rycinę z dekoracji do spektaklu premierowego, z I połowy XIX w. i ze zgrozą stwierdził, że I akt Łucji warszawskiej ma niemal identyczne. ” Jeśli my, teraz, w XXI wieku, wystawiamy operę w takich samych dekoracjach – świadczy to o upadku” itd. Na szczęście w tym programie nie podjęto tego wątku. W innej dyskusji przymierzający się do wystawienia Bastien I Bastienne Mozarta – zwierzał się: zawsze to się wystawia jako sielanke pasterską ale myślę, że WSZYSCY mają już tego dosyć. Chciałbym to odczytać poprzez Niebezpieczne związki de Laclos”. Jakoś chyba nie doszło jeszcze do wystawienia, ale byłem ciekawy kto to są ci WSZYSCY, którzy mają dosyć. Są to prawdopodobnie krytycy, którzy – w przypadku sielanki -zarzuciliby reżyserowi, że nie miał nic do powiedzenia. Co się tyczy Pana Twardowskiego – w zamierzchłych czasach oglądałem to w Operze Bałtyckiej. Nie było też to przedstawienie konwencjonalne, bowiem Twardowski był uzdrowicielem i hipnotyzerem. W pewnych momentach urywała się muzyczka Różyckiego i puszczano z taśmy muzykę elektroniczną, stanowiło to okropny zgrzyt. Poza tym słowa choreografa, że dzisiejsza młodzież nie rozumie ludowości i dlatego ją usunął nie świadczy dobrze o jego kwalifikacjach. Właśnie do niego należało pokazać to tak i znaleźć sposób – aby do widza to przemówiło.
Piotrze M, to ten sam człowiek robił ten spektakl w Operze Bałtyckiej 🙁
Wracając do tematu podjętego przez Bobika, właśnie zobaczyłam w programie „Teraz My”, jak ekipa programu wita się z ks. Jankowskim. Redaktor: – Księże prałacie, chcielibyśmy księdzu coś pokazać. Ks. Jankowski: – Co! Fiuta!
No comments…
Za wszelką cenę być oryginalnym, a jeśli się nie da, to chociaż szokować – uzasadnienie zawsze się znajdzie. W ostateczności pozostaje wyniosłe milczenie – nie rozumieją, to ich strata….
Dlatego nie czytam, nie słucham, nie oglądam, mam wszystko gdzieś i palę faję za fają i drinkuję i się dobrze czuję 🙂
Ale raz w tygodniu – obowiązkowo w ramach ekspiacji – potrącam jakąś staruszkę na pasach, kopnę psa, przewrócę wózek z dzieckiem; muszę przecież w niedzielę z czegoś się wyspowiadać, nie?
Bobiku, pragne Cie zapewnic, ze ow limeryk juz czytalam (nie powiem gdzie…) i nie mialam watpliwosci o kogo tu chodzi. Hehehe.
Slynnemu nobliscie zawiozlam kiedys do San Francisco ksiazeczke czekowa z Nowblowskiego Banku Spermy ( prasa donosila, ze taki bank wlasnie byl wowczas powstal w USA), ktora kupilam w jednym malym sklepiku w Greewich Village. Byl zachwycony. MOja wspominana przyjaciolka Renata G. byla wowczas jego sekretarzem i nagrywala z nim rozmowy, ktore pozniej wyszly jako Podrozny swiata pod pseudo Ewa Czarnecka, a pozniej w wersji angielskiej wspolnie z rzeczonym Fiutem jako Conversations with CM.
No proszę, poruszanie ryzykownych tematów może skończyć się umieszczeniem w odległości jednego zdania od Ks. Jankowskiego. To ja już wolę być grzeczny… 🙁
Oh, c’mone Zeen, byc oryginalnym ( a nawet szokowac) jest znacznie przyjemniej niz byc przewidywalnym, zwlaszcza w teatrze, nespa?
Heleno,
précisément 🙂
zeenie! Jak się robi akcenty francuskie w Łotrpressie?
🙂
Pani Kierowniczko,
jam człek prosty i tylko umiem copy and paste….
P.S.
A dokończawszy Helenie dodam, że ja tu piszę bezinteresownie, bez wynagrodzenia 🙂
Bardzo nam miło. I absolutnie bezinteresownie mówię dobranoc 🙂
A jo „Teraz My” racej nie oglądom, ale dzisiok tak sie złozyło, ze obejrzołek. I na własne usy usłysołek, jak prałat godoł do redaktora o strybulicku (ino uzył brzydsego określenia niz to góralskie). Ale tak właściwie… to chyba nic nowego o prałacie sie nie dowiedziołek. Ciekawe cy jego zwolennicy sie dowiedzieli? 🙂
Aaa! Kie Poni Dorotecka godo dobranoc, to jo tyz.
Luli luli luli
owcarek kudłaty
bedzie śnił wariacje
na rózne tematy 🙂
‚Ale taki jest dziś czas, że niczego się nie opowiada wprost, tylko poprzez parabole i wariacje. Ciekawe, czy tak już pozostanie?’
Myślę, sądząc po dotychczasowym, sinusoidalnym rozwoju cywilizacji, że może przyjść czas na większą dyscyplinę i pilniejsze czytanie intencji oryginalnego twórcy. Ale kiedy (ten czas przyjdzie)? I czy rzeczywiście?
Bo może być też tak, że ‚internetowe’, bezceremonialne podejście do oryginalności, praw autorskich, itd. zawróci nas do tego, co już było (i dobrze się miało aż do romantyzmu) – do nieustannej wędrówki (czasem walki) motywów, toposów, itp., zapożyczeń, szlifowania doskonałości (daj Boże!) a nie oryginalności, moich-jedynie-słusznych wariacji na temat…
Pani Doroto!
W większości blogów wystarczy jak napisał zeen, napisać to słowo w Wordzie i przekopiować do Łotrpressa, lub bezpośrednio np. z Wiki, SJP lub SWO.
UWAGA!!!
sory za zwłokę, ale to tylko dla zeena!
2008-04-28 o godz. 23:18
… dlatego nie czytam, nie słucham, nie oglądam, mam wszystko gdzieś i palę faję za fają i drinkuję i się dobrze czuję
http://www.mmj.pl/~cichy/motylek.swf
nie ponoszę odpowiedzialności za wysłuchanie tego linku przez osoby zabłąkane
Helenko,
wspominasz Pogranicze. Powiedz, czy spotkałaś kiedy Attila Szalay (nie odmieniam przez przypadki, Węgier) i Luboszę Wesołowską?
Witam!
Widzę, że dziś na Dywanie wyjątkowa cisza i spokój. Czyżby wszyscy już byli myślami na długim łikendzie?
Ech… dla mnie nie ma weekendu…
Robota, tak wiele roboty, a jeszcze X Pawilon 😉
Tak więc jak kto chce się tu do mnie odzywać, będzie mi bardzo miło 🙂
a co to jest X Pawilon?
No jak to:
http://www.poezja.org/index.php?akcja=wierszeznanych&ude=766
😉
Moze temat nowego wpisu Poni Dorotecki? 🙂
No tak… ł.m. 😀
Nie, nie, o Waryńskim ani o Cytadeli nie będę pisać 😀 Choć Waryński ma dla mnie jedną zaletę: ten sam dzień i miesiąc urodzin 😆
Podejrzewałem coś znacznie gorszego. Całkiem spoko mogę udać się do wyrka.
Ale pon Szekspir mo jesce więksom: ten sam dzień i miesiąc urodzin i śmierzci 🙂
Owcarecku, mnie chodziło – nieprecyzyjnie się wyraziłam – o to, że Waryński ma ten sam dzień i miesiąc urodzin CO JA! 🙂
A z tym Szekspirem – a bo to wiadomo, czy on w ogóle był?
arkadius – o takiej młodej godzinie do wyrka?
Tu grają:
Barcelona substitution: Henry on, Iniesta off.
I tu grają:
http://pl.youtube.com/watch?v=nKKpoCy0a5Y
🙂
No bardzo milusie wariacje na temat 🙂
W latach sześćdziesiątych zacząłem kolekcjonować płyty, trochę ze snobizmu kupiłem Petersona – i wpadłem…. 🙂
Polubiłem jego grę i tak sobie czasem dukamy jak Ellington 😉
Ach, tu pora nie ma nic do rzeczy. Idę tam z przyjemnością, nie z obowiązku, nie żebym był zmęczony albo spać mi się chciało, tylko um spaß zu haben.
A z tym Szekspirem – a bo to wiadomo, czy on w ogóle był?
Sprawdze to. Bo jeśli był – to nie ulego najmniejsej wątpliwości, ze ftóryś z przodków mojego bacy mioł z nim do cynienia 🙂
No a jakby Szekspir był, to co by robił? No co?
zeen: pił? 🙂
Był albo nie był – oto jest pytanie 🙂
Tworzył, Quake, tworzył pod dyktando przodków bacy 😆
A przy tym tworzeniu by tak siedział i nic nie pił, tak? Jakoś średnio to widzę 😉
Quake, jeśli niczego nie piłeś i gorzej widzisz, to albo masz w perspektywie wizytę u okulisty, alboś spryciula 🙂
zeen 22:25 – znam jednego śpiewaka operowego (wspominałam o nim kiedyś), który ma 101 płyt Petersona…
A że czasem się zainteresowanie czymś (kimś) ze snobizmu poczyna – to wiadomo. Dlatego nie ma co się ze snobizmu nabijać 🙂
Z widzeniem u mnie OK 🙂
Pani Kierowniczko,
nabijam się tylko z niereformowalnych snobów… Snobizm bywa znakomitym motorem samokształcenia i takich tam….
A wychodzi na to, że Quake jest spryciula 😉
P.S.
Nie ze snobizmu ale z czystego zachwytu nad graniem, nagrałem sobie kiedyś kilkadziesiąt płyt The Flower Kings. Dziś rzadko ich słucham, ale chyba dlatego, że staram się wciąż mieć coś nowego do słuchania, bo wciąż uważam Roine Stolta za genialnego muzyka. Wszystkie edycyjne, koncerty, bootlegi, kompilacje – uzbierało się 🙂
Dzięki Pani blogowi znacznie urozmaiciłem sobie paletę słuchanej muzyki, bo tkwiłem w kręgu jazzu, rocka progresywnego i od czasu do czasu muzyki klasycznej. Teraz słucham wciąż w zachwycie tego, co słuchałem, ale pojawiły się nowe zachwyty, których wcześniej nie dotknąłem, np. muzyka dawna….
Dzięki tutejszym Gościom i Pani pisaniu wracam do pozytywnego snobizmu 🙂
A ja dzięki Wam też poznaję rzeczy, których wcześniej nie znałam 🙂
Na rok blogowania to całkiem niemało się udało Pani i wielu Bywalcom – jak sądzę. Zderzyły się ( niech będzie spotkały się) snobizmy, pragnienia, nadzieje, zaciekawienia, fascynacje i różne takie, pokazały się różne i różniaste podejścia do muzyki i nie tylko 🙂
Bywały i draki 😉
No jak w rodzinie 🙂
Ja to głównie dla tych ostatnich tu bywam, bo tak lubię draki ja łobuz jaki….
🙂
Draka
Nie byle jaka
Czasem się przydaje,
Kiedy rozumu nie staje…
Byleby tylko
Nie wpływała źle na obyczaje 😉
A kiedy tak dokładnie ten rok blogowania Pani Kierowniczki mija?
A to tak trudno sprawdzić w archiwum? 😯
Ale widzę, że wcześnie zaczynamy podsumowania 😉
OK, już sobie sprawdziłem. A w sprawie podsumowań to niech się wypowiadają Bywalcy starsi stażem na tym blogu.
zeen należy do weteranów – wypowiedział się już pod pierwszym wpisem…
Zresztą wypowiedziało się tam wielu jeszcze stałych blogowiczów: Hoko, PAK, Jacobsky, foma, a cappella. To z tych najczęściej piszących. Rzadziej pokazują się: bernardroland, Jaruta, Arkadius, Witold, Torlin, Jolinek51. Kilka osób pokazuje się tu bardzo rzadko, a na innych blogach częściej, jak Ana, cargo i jeszcze parę osób.
Rozumiem, że jakaś impreza rocznicowa jest przewidziana? 😉
Na imprezę rocznicową już dawno wszyscy są umówieni… 😀
O rany! To muszę sprawdzić, czy mi coś tego dnia nie wypadnie… 😉 😆
Lubię bywać w tym klubie,
ale drak to nie lubię.
Akcji żądza mną nie miota,
nie pogonię nawet kota,
za to przyniosę chętnie patyczek.
Moim idolem – Fernando Byczek. 😀
Pies za idola ma byka –
Ale byk przecież nie fika,
Przez łąkę też nie pomyka,
Stateczny jest i nie bryka.
Za to Bobiczek kudłaty
Kiedy wypadnie zza chaty,
Niestraszne mu żadne kraty,
Przewróciłby wszystkie graty…
PS. Najbardziej lubię to „umf” na koniec 😀
Pani Kierowniczko, zanim ja będę znowu taki, jak powyżej, to jeszcze dużo wody upłynie w Renie. Zostałem ostrzyżony ja jaka owca i w związku z tym chwilowo nie zgadzam się wyjść spod łóżka, nawet laptopa muszą mi tam dostarczać. Mogliby mnie pokazywać w Sèvres jako wzorzec lękliwej łagodności i nieakcyjności. 🙁
No, ale kiedyś mi to futro odrośnie… 😀
Ooo… dopadli pieseczka… 🙁
Dlaczego mnie się znaki francuskie robią normalnie na klawiaturze, bez żadnego kopiowania? 😯
No, dopadli. Czarne futro oskubali, „umf!” zadziorne skradli. Twierdzą, że to było konieczne z przyczyn higienicznych, ale ja im nie wierzę. To przez zazdrość!
Bobik, mnie też oskubali i to na moje własne życzenie. I nie mogę pod łóżko 🙁 W dodatku tobie odrośnie futro, mnie – bliżej niesprecyzowane pierze. Wyłaź, bo i ja wylazłam!
pisze rzadko ale często czytam …. 🙂
A ja wrócę do choreografii baletu Twardowski, a właściwie jej braku. Nie mam specjalnie nic przeciw wyemancypowanej Twardowskiej broniącej męża, ale żeby pokazać cokolwiek na scenie trzeba mieć pomysł. A tutaj tego zabrakło. Sporo kalek z innych spektakli, ale jakże nieudolnych. Zero oryginalności. Przeniesienie do współczesności kompletnie nielogiczne, kostiumy brzydkie i zasłaniające tancerzy. Całość wyglądająca jak spektakl z domu kultury w Pcimiu (przepraszam wszystkich z Pcimia za użycie nazwy) a nie jak balet na scenie Teatru Wielkiego. Słowem – katasrofa.
I to właśnie teraz mamy zamiast choreografii Ejfmana, Eka czy Balanchine’a które obecna dyrekcja zdjęła z afisza. Żenada.
Witam Lepusa. Absolutnie się zgadzam! Spektakl jako taki jest po prostu niewydarzonym knotem. Ale tu wypowiadałam się na trochę inny temat 😉
Do Ejfmana, Eka i Balanchine’a dodałabym jeszcze Kyliana 🙁
Jeśli można to ja jednak powrócę do tematu ostatniej premiery baletowej. To chyba pierwsza produkcja w całości przygotowana przez Panią Dyrektor Rybarską. I zarazem kwintesencja tego co robi ona z zespołem baletowym.
Przykro mi o tym wspominać, ale jeszcze się nie otrząsnęłam po tej premierze. Jakbym była na spektaklu w Kozłówce to pewnie by mi się podobało, ale kto wpuścił Pana Klauznera na scenę Teatru Wielkiego? Przecie4ż jego poprzednie „dzieła” nie były nieznane- wiadomo było jakiej klasy to choreograf.
Tylko tancerzy szkoda.
Cudowna mandarynka