Zdrowie Stańki!
Kończy właśnie (za tydzień) 70 lat. Słuchając go, widząc, w jakiej jest formie, trudno uwierzyć. Oczywiście, jak go znam, samą datę ma w nosie. Jest jak jest, wszystko trzeba przyjąć ze stoickim spokojem. Jakże inny jest dzisiejszy, tak stateczny i rozsądny życiowo Tomasz Stańko od samego siebie z przeszłości – artysty szalonego, w niewoli różnych używek. Ale bez tamtego nie byłoby tego. No i bez tej niesamowitej siły wewnętrznej, która pozwoliła mu na wyrwanie się z tak niebezpiecznego trybu życia, odwrócenie się i pójście swoją drogą.
Dziś żyje niemal sterylnie, patrzy z dystansu i z zaciekawieniem na świat i korzysta z późno nadeszłego wielkiego międzynarodowego sukcesu. Jest jedynym – poza Michałem Urbaniakiem, ale to było dużo wcześniej – polskim instrumentalistą jazzowym, który znalazł prawdziwe powodzenie w Stanach, ale dopiero poprzez sukcesy ostatnich lat, jego płyt wydanych przez wiernego Manfreda Eichera w ECM. Złośliwi, a tacy zawsze się znajdą, twierdzą, że Stańko się „zeicheryzował”, gra tak, jak się kontrowersyjnemu szefowi ECM podoba, czyli liryczne, spokojne smutasy. Nie jest do końca tak. Tomasz nigdy nie postępuje wbrew sobie. Gra tak, jak w danej chwili czuje, a że, jak wspomniałam, patrzy z dystansem, coraz częściej przydarzają mu się takie klimaty. Jednak już w samym dźwięku, jego barwie, wyrazistej i chrypliwej, siedzi wciąż dawne szaleństwo. Tomasz lubi porównywać pracę z dźwiękiem do malarstwa, widzi te swoje dźwięki jak szerokie pociągnięcia pędzlem.
Poprzeglądałam sobie właśnie różne wywiady z nim (też kiedyś zrobiłam, ale się specjalnie tym nie chwalę, zdarzały mi się lepsze rozmowy) i uderzyło mnie, że słucha bardzo różnej muzyki, o czym mówi np. tutaj, a nawet wygłasza takie zdania, jak w tytule tego wywiadu. Ciekawe, że on, który wydaje się kwintesencją jazzu, w tej ostatniej rozmowie mówi, że gdyby dziś zaczynał karierę, jazzu by nie grał. Najzabawniejsza jest jednak ta rozmowa, sprzed kilku lat, w której można odnaleźć cień dawnego Stańki. Wszystkie te szaleństwa dały mu otwartość na życie, na świat, na ludzi. Grał na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego, grał do wierszy Szymborskiej, grał niedawno dla Muzeum Historii Żydów Polskich i piękną rzecz wtedy powiedział dla PAP: „Jestem Polakiem, moim językiem jest polski. Mam różne korzenie, różną krew w sobie, także żydowską krew ze strony babki. Ale generalnie się czuję Tomaszem Stańko. Czekam na świat, gdy cała kula ziemska będzie naszą ojczyzną. Czuję tożsamość z różnymi miejscami na ziemi. Dlatego mi się tak świetnie mieszka w Nowym Jorku, gdzie na ulicach widać ludzi wielu ras, z różnych krajów świata. Tam widać, jak jesteśmy sobie bliscy, choć wyglądamy odmiennie”.
Też czekam na świat, gdy cała kula ziemska będzie naszą ojczyzną. W oczekiwaniu – trochę muzyki. Tutaj, tutaj (to taki temat, do którego Tomasz dość często wraca), i tutaj trochę koniecznych wspomnień. A tutaj wspomnienia Komedowe jeszcze dawniejsze, jest na tubie cały ten koncert – fantastyczny. No i wspomnienia najdawniejsze (jest też dalszy ciąg). Ktoś rozpoznałby tego chłopaka, który miał wtedy 25 lat? Po dźwięku trąbki – już chyba tak.
PS. Miłośnicy jazzu w Warszawie mają teraz atrakcyjny czas – już rozpoczęły się koncerty z cyklu Jazz na Starówce, a zbliżają się Warsaw Summer Jazz Days, które w tym roku bardzo polecam – ogromnie ciekawy program. Na koncerty 12-15 lipca mogę zaoferować po jednym bilecie.
Komentarze
Zdrowie Stańki – jak najbardziej! 😀 Zwłaszcza że mnie też ostatnio podchodzą liryczne smutasy. 😉
Zdrowie! Normalny człowiek, chociaż walnięty porządnie. 🙂
Nie ma zamiaru dziadzieć, jak niektórzy znakomici koledzy.
Pobutka.
Ad multos annos!
Na zdrowie i l´chaim!
Nic wiecej nie wypada zyczyc temu geniuszowi jazzu.
Widzialem go wielokrotnie u nas w Göteborgu/klub Nefertiti (tu mieszkam od wielu lat) i za kazdym razem przezycie nie do opisania. Jego przerozne konstelacje, wspanialy kwintet (m.in. z dunskim basista Andersem Christensenem), jego spotkania na scenach z Larsem Danielssonem etc etc
pozdrawiam
ozzy
PS Przy okazji polecam muzyke trebacza i eksperymentatora Salomona Helperina (wielkiego fana Tomasza Stanki) http://www.helperin.com
Dzień dobry,
tak prawdę mówiąc to pospieszyłam się z toastem o tydzień, bo dokładnie urodziny przypadają 11 lipca 😉 ale wtedy będę miała inne tematy na głowie i WSJD za chwilę. Drugi, prawdziwie urodzinowy toast można wypić wtedy.
Dodam informację do wpisu, coby wątpliwości nie było.
ozzy – witam i dzięki za sympatyczną wypowiedź 😀 A do Helperina zaraz zajrzę.
A dziś za to jest 20. rocznica śmierci Piazzolli. Ale już do znudzenia przez cały tydzień wałkowany jest w Dwójce, a ja tu też swego czasu pisałam o nim niemało w związku z jego autobiografią. Co zresztą nie u wszystkich spotkało się tu z aprobatą 😉
No, ten Stanko to zupelnie nie przymierzajac jak moja Stara. Tez szalala z uzywkami – nawet cale zycie! Wstyd bylo wyjsc na dach garazu, bo mi tak cale futro przesmierdlo. Musialem sie perfumowac krzakiem rozmarynu i wtedy smierdzialem jak pieczen jagnieca.
No i po latach – rzucila, bless’er!. Juz 35 dni nie miala smierdziela w pysku! 😈 I wcale podobno nie cierpi. 😈
Brawo i podziw dla Starej! 😀
Teraz jeszcze jakby Mama Bobika rzuciła… ale pies na dach garażu nie wychodzi 😉
Pani Kierowniczko, a kiedy zapowiadany wywiad z Kwietniem ukaże się na papierze?
Przed premierą w Santa Fe 🙂
Witam, Stańko i smutasy? – no NIE! I co z tego że liryczny (choć nie zawsze) jak twierdzą niektórzy; zmienia zespoły i nie tylko – no to co? Podziwiam go, a to co potrafi wyczarować trąbką bo takim pokręconym życiu, to cud. Mogę go słuchać i słuchać, ale przy lekturze jego autobiografii DESPERADO, odpadłam, rozczarowała mnie, znużyła
Pani Kierowniczko, a teraz uśmiech o bilet na 15 na g 20 – Herbie Hancocka. A dalej to już nie wiem co mam zrobić, żeby sie dowiedzieć
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ten wywiad z M.K.
Pan Tomasz Stańko to znakomity przykład, że nie liczy się kalendarz, tylko duch, który jest w człowieku ))
Życzę Panu wiele wspaniałych muzycznych odkryć i nagrań ))
Świetnie, nowa – to odezwę się mailowo 🙂
Powiedzmy sobie szczerze i uczciwie – po jaką cholerę pies miałby wchodzić na dach garażu? 😯
Jeżeli zdarzają się jakieś obrywki, to głównie pod stołem, toteż każdy rozsądny pies włazi pod stół i tam oczekuje ewentualnego spełnienia marzeń w postaci rzucania.
Nie, żebym oczekiwał włażenia pod stół od Kierowniczek albo Kotów. Staram się tylko dyskretnie dać do zrozumienia, że niektórzy są tacy inni… 😈
Wczoraj wieczorem oddaliłam się od kompa, dziś otwieram i patrzę – Bobik. Czyżby pies wstawił Pobutkę? (Niejeden już piesek budził mnie rano, ale ten, jak go znam, nie miewa takich zapędów 😉 ) Oczywiście, że nie.
Pobutka więc z mojej strony, na cześć Bobika – z Krakowa, hejnał nie całkiem z Wieży Mariackiej, ale blisko 🙂
Jak w Dwójce mogą przez cały tydzień Piazzollę, to ja mogę Stańkę. A co.
Prawie całe życie lubiłem rzewne smutasy, a od paru lat jakoś mi przeszło. Ale Stańko, owszem. Starzec zgrzybiały, prawda. Mnie jeszcze cały rok został do takiego przeraźliwego punktu. Jeśli dożyję, pewnie też zostanę smutasem, w innej formie oczywiście. Ale smutas to smutas. Z drugiej strony, jak dobrze się w słuchać w niektóre kawałki Parkera czy nawet Davisa, też rzewności można się doszukać choc może nie tak jawnej czy wręcz natrętnej. Ale o natrętną to Stańki w żadnym razie nie podejrzewam.
No, po prostu kokiet z tego naszego Stanisława. Przecież gołym okiem widać, że trafiła mu się zgrzybiałość w wyjątkowo dobrym gatunku. 😆
Pobutki, Pani Kierowniczko, to ja bym nawet nie śmiał. PAK mi kości nie tyka, to i ja go wygryzał nie będę. 😀
Dziękuję rzewnie za hejnał. Wiadomo, jak Kraków, to zaraz sentymentalna łezka pieska… 😉
Bobiku, dziękuję. Cieszę się, że zgrzybiałość ma dobry gatunek. Mógłby byc gorszy i byłaby bieda. Ale te lepsze gatunki wynikają z niesamowitego skoku w przeciętnej długości życia. Wydaje się, że nie tylko zgrzybiałość jest znacznie dłuższa ale właśnie i lepsza gatunkowo. Można się cieszyć emeryturą, jeśli ktoś na nią przejdzie.
Dlaczego zaraz zgrzybiałość, może być dojrzewanie jak dobre wino. Choć to banał. 🙂
A Stańko poniekąd też krakus, tj. urodził się w Rzeszowie, ale dłuższy czas mieszkał w Krakowie, tam też studiował. Kiedyś miał tam pied-a terre – mieszkanie po mamie, ale chyba już się go pozbył, nie wiem.
Stwierdzając zgrzybiałość Stańki nie miałem na myśli nic złego. Niektóre stare grzyby, na przykład prawdziwki, jeśli nie robaczywe ani rozmokłe, nie gorsze od dobrze dojrzałego wina.
Radwańska wygrała półfinał na kortach Wimbledonu. Nie gra jak Argerich czy Anderszewski, ale grę się widzi. Jeśli będzie grała z Azarenką, to tę grę będzie także słychać. Mam nadzieję, że będę mógł ten finał obejrzeć, choć uwzględniając różne znane już czynniki, ndzieja wydaje się słabo uzasadniona
Uprościłem nadmiernie. Gdy idzie się na recital takich mistrzów klawisza to ważne jest i to, co się widzi.
A co może być słychać w grze Radwańskiej? Klap-klap piłeczka o rakietę? 🙂
Nie dotyczy to Radwańskiej, ale są tenisistki, które okropnie głośno stękają. Swego czasu była o to afera, bo jedna z zawodniczek zgłosiła nawet oficjalny protest twierdząc , że dźwięki wydawane przez rywalkę ją dekoncentrują. Protest rozpatrzono odmownie.
Po co Psu wlazic na dach garazu? Bo z dachu garazu WIDAC rozne rzeczy, ktorych sie nie zobaczy spod stolu.
Bo po dachu garazu spaceruja sroki, ktora sa zakala kocosci i nalezy pilnowac zeby czego nie ukradly.
No i wreszcie na dachu garazu mozna miec randki z rozlicznymi paniami z sasiedztwa, dyskretnie i nie na oczach calej ulicy.
😆
Wróciłam z sympatycznego koncertu zespołu Les Ambassadeurs Alexisa Kossenki (który też, w koncercie Quantza, udzielił się na traverso). Aż cztery koncerty Vivaldiego, wszystkie w F-dur, a pomiędzy nimi właśnie Quantz i Pisendel. W tym międzynarodowym zespole zagrało tym razem kilka osób z Polski. Do poniedziałku Les Ambassadeurs będą tu nagrywać płytę dla Alphy. MCKiS, główny organizator cyklu Mazovia Goes Baroque, będzie miał na tej płycie swoje logo 🙂
Koncert jak koncert, ale zaszokowała mnie pełna sala! Czarek Zych twierdzi, że ludzie przyszli, bo wiadomo, że w Studiu im. Lutosławskiego jest dobra klimatyzacja. Może i coś w tym jest 😉 ale także to, że sezon się skończył i gdzieś trzeba iść na koncert – widziałam wielu znajomych melomanów, ale i nieznanych, a poza tym młodzież „dawniacką”, która ma w pobliżu jeszcze inne wydarzenie – Letnią Akademię Muzyki Dawnej, która szczęśliwie tym razem się odbędzie 🙂
http://www.concertspirituel.pl/
Dostałam właśnie mailem taki link i po prostu muszę się podzielić – wzruszyłam się:
http://www.youtube.com/watch?v=VOzWzrpQAE8&feature=share
Ten pociąg już był, ale co tam… pobutka…
Chyba, że ktoś tak woli.
Na lato dobry pociąg też może być i taki:
http://www.youtube.com/watch?v=hUkcFZZL93g
Może to i „Muzak”, ale dobrze chłodzi.
Wczoraj w Łodzi w klubie Wytwórnia odbyła się Gala „60 lat nowoczesnego jazzu w Polsce”. Dobrze się składa, że mogę poinformować o tym wydarzeniu pod wpisem o Stańce Kochanym.
60 lat dlatego, że zespół Melomani zaczął w tym dniu – 5 lipca 1952 r. regularny dwumiesięczny kontrakt w restauracji „Ustronianka” w Ustroniu Morskim. Jak podkreślali wspominający weterani zwłaszcza Idon Wojciechowski – pojechali do Ustronia jako orkiestra taneczna ale dzięki Komedzie zaczęli „razem grać jazz”. W części wspominkowej było mnóstwo anegdot i chwile refleksji (żalu po nieodżałowanym Komedzie). Nie zapomniano o Barbarze Hesse Bukowskiej, która z Komedą rozkładała pracowicie w Ustroniu III Koncert Rachmaninowa na części pierwsze – Komeda jako kompozytor a ona jako pianistka szykująca się do występów. Stad pojawiła się nawet myśl, że przez Rachmaninowa Komeda nasiąkł skalami molowymi, ale Ptaszyn zdementował jakoby Komeda był kompozytorem li tylko „molowym”. W części muzycznej kolejne wykonanie (wiadomo, że każde jest inne) „The Story of Polish Jazz” Śmietany et consortes – ale jacyż to byli „Consortes” ! Ptaszyn, Henryk Miśkiewicz, Karolak, Czerwiński, Namysłowski, Sikała, Majewski jr Dębski – żeby tylko najsławniejszych wskazać. Oni nadal naprawdę jeszcze mogą, oj mogą. Na finał Hanna Banaszak zaśpiewała m.in. Summertime i „Nie możesz teraz odejść” – na bis, standing ovation itd. Bardzo miły i udany wieczór. Mimo skwaru i letniej pory nadkomplet i ogólne zadowolenie. Każdy obecny dostał do ręki bogato ilustrowaną książkę Idona „To był jazz” o tamtych czasach . Ładny gest Fundacji Wytwórni i licznych sponsorów. Ta nasza Łódź biedna kochana znajdzie czasem kilku ludzi którzy przypomną, że polski jazz i z Łodzi się wywodzi. Melomani to przecież wydział operatorski łódzkiej filmówki. Duduś Matuszkiewicz miał nawet w planie się pojawić, ale te upały to uniemożliwiły. Krzesimir Dębski jak zwykle doskonale wywiązał się z roli konferansjera i showmana wspomagany przez Śmietanę – na koniec jego anegdotka: „W państwowym radiu prze-szczęśliwa i podniecona Pani redaktor przed nagraniem wywiadu mówi do KD: Wywalczyłam dla Pana status gwiazdy – minuta trzydzieści”. Także nie zazdrośćmy gwiazdom – tylko tyle im się w końcu należy.
Cóś pięknego 🙂
Pyszne te wszystkie kolejki – a ta ostatnia to rzeczywiście taka z klimą 😉 Trzeba powiedzieć, że Take the A Train to jeden z najlepszych standardów w historii.
Kolejka… dla mnie dziś tylko metro.
Penderecki we mgle:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Trojmiasto/1,109143,12080815,Penderecki_na_Open_erze__czegos_takiego_jeszcze_tu.html
😀
Dziś rano mówili o tym w Trójce, z nawiązaniem do Lśnienia…
Ludzie to lubią jednak schematami jechać 😈
Z kolei na Onecie w relacji nawiązanie do Egzorcysty (w związku z mgłą): „miało się wrażenie, że z gęstej chmury lada chwila wyłoni się demon albo szaleniec” 😆
http://muzyka.onet.pl/letnie-festiwale/publikacje/krzyz-we-mgle,2,5181330,wiadomosc.html
Czy tej mgły to aby jakiś pijarowiec nie rozpylił? 😉
I tym sposobem, jak wynika z relacji, Penderecki znów jest awangardą. Albo, zależy z którego końca popatrzeć, wybitniejsi szarpidruci powoli dochodzą do lat 50. ubiegłego wieku. 🙂
To ja chyba sobie jednak dżezu posłucham. A mgła faktycznie była niezła, melduję z odległości 20 km od sceny. 😎
Czy Mordka mógłby mi jeszcze wytłuaczyć, po co psu dachowe randki z kotkami, choćby i najdyskretniesze? Konsumpcji raczej z tego nie będzie, a dla psa, wiadomo – konsumpcja rzecz w życiu główna. 😈
PK 0:00
Dzięki za link.Trudno się nie wzruszyć… naprawdę niezwykła osoba,
pewnie nawet Najwyższemu przywraca wiarę w sens dalszego istnienia świata (no i w to, że go jednak tak całkiem nie spartolił 😉 ) i pewnie dlatego dał jej tak długie życie.
A przy tych zdjęciach z obozowego przedstawienia „Brundibara” coś dławi w gardle,kiedy się pomyśli o dalszych losach autorów i większości wykonawców 🙁
Przypomniało mi się, jakie wrażenie zrobiła na mnie na żywo inscenizacja „Brundibara”, którą dwa lata temu niezrównany Ernst Kovacic, szef Leopoldinum, zaprezentował we Wrocławiu w ramach Leo Festiwalu 2010. Szkoda wielka, że na sali nie było kompletu widzów (przeważały rodziny występujących dzieci), pewnie też nie wszyscy znali historyczny kontekst tego utworu. Był to piękny i wzruszający festiwal, tutaj o nim więcej :
http://www.ruchmuzyczny.pl/PelnyArtykul.php?Id=1471
Przepraszam, ze tak wpadam, może była już o tym mowa.
Czy bilety ma Marthę E. były i się skończyły, czy dopiero będą?
To jeszcze raz przepraszam, bo nie doczytałam na stronie, że będą sprzedawane. 🙂
Napisalem, ze na dachu garazu mozna miec randki „z roznymi paniami z sasiedztwa”.
Powiem brutalnie: nie sadze by jakakolwiek kotka zgodzila sie na randke ze Szczeniakiem, ktoremu tylko pasztetowka we lbie.
A żadna suczka nie zgodziłaby się wyłazić na dach garażu, nawet gdyby czekał tam psi Gerge Clooney. Tak czy owak chyba jestem skazany na bezrandkowość. 🙄
Kolega mt7 przypomniał mi o Marthie, więc oczekując na jej powrót do Warszawy polecam to wykonanie.
Koncert Es-dur Liszta – rok 1999, gra Martha, Sinfonia Varsovia, a dyryguje Rabinovitch.
Moim skromnym zdaniem to najlepsza wersja tego koncertu, jaką ona kiedykolwiek i nie tylko ona nagrała/zagrała (nie „jakaś tam” London Symphony Orchestra z Abbado, ale własnie nasza polska Sinfonia). Co za temperamet, energia ale równocześnie genialnie uchwycone frazy, pięknie prowadzona linia melodyczna i jakby w tym wszystkim jest liryzm. To jest w niej najlepsze, że choćby nie wiadomo jak szybko grała to zawsze między dźwiękami zrobi muzykę…
cz. 1, 2 http://www.youtube.com/watch?v=48MvZpFl2Wo
cz. 3, 4 http://www.youtube.com/watch?v=F7LDmvE5niQ
ciekawski – na przyszłość tylko po jednym linku w komentarzu proszę! Bo jeśli jest ich więcej, zatrzymuje się w poczekalni.
A mt7 jest „koleżanką” 🙂
Trochę mniej się teraz będę udzielać, bo w najbliższe samo południe jest ślub w rodzinie i w związku z tym jest zjazd, w tym krewnych zagranicznych. Wieczorem udaliśmy się do synagogi, gdzie, jak na zamówienie, modły prowadził… Joseph Malovany. Mieliśmy więc tę samą przyjemność co wielokrotnie najbogatsi Żydzi Nowego Jorku w synagodze przy Fifth Avenue. Ale nawet nie o to chodzi. On był tak uduchowiony i głos ma tak piękny, że wyszłam stamtąd wzruszona. Człowiek nienajmłodszy, schorowany, z ciężką sytuacją domową – i znajduje w sobie tyle siły i wiary. Bardzo mnie to podniosło na duchu.
Szkoda tylko, że było mało ludzi. Ale on był całkowicie prywatnie.
Pobutka.
Fajny ten Ginastera 🙂 Nie znałam tego koncertu.
A nasze dzieciaki (to moja siostrzenica wychodzi za mąż, niektórzy z was już ją poznali, mt7 nawet kiedyś widziała, jak gramy 😉 ) dają ambitną oprawę ślubną – Haendla i Salomone Rossiego. Płytki sami dostarczają urzędowi 🙂
Moje siostrzeństwo jak brało ślub, poprzestało na poczciwym Mendelssohnie 🙂
Serdeczne gratulacje dla Dzieciaków i całej Rodziny.
Cieszę się bardzo i dobrego, udanego życia im życzę. 🙂
Piękny ślub mieli.
Na fejsie oglądałam niedawno film zrobiony 06 lipca br. w Treblince, śpiewa właśnie Joseph Malowany: http://www.youtube.com/watch?v=jsq2yHVZL-M&feature=share
Serdeczne gratulacje i mazal tow 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=wrFVVUM4cPA&feature=related
Mala Rozyczka wychodzi zamaz?! Mazl tow! Ostatni raz widzialemn ja jak miala bodaj 11 lat! Ale zyczymy jej ze Stara bardzo udanego zwiazku!
Ja Siostrzenicę znam tylo pośrednio, ale pamiętam, że kiedyś bardzo zaangażowałem się w dobór prezentu ciuchowego dla niej. 😉 To teraz z jeszcze większym zaangażowaniem merdam na szczęście i życzę, żeby tzw. nowa droga życia była jak Malovana. 😀
Młodym Najlepszego!!!! Również od mojej Starszej. 😀
Pamiętam jak dziś jak Stańko odwołał koncert w Krośnie i zrobił to przy pełnej już sali – jestem do niego uprzedzony, ale gra świetnie…
Pobutka.
Młodym, najlepsze życzenia koncertowego bycia razem 🙂
Dzień dobry!
Niesamowite, PAK jakby tam był – właśnie Przybycie Królowej Saby było na tym ślubie jako marsz weselny 🙂 Rossi (instrumentalny) był na wejście.
Kochani, wszystkim wielkie dzięki w imieniu Młodych, którzy pewnie jeszcze o tych życzeniach nie wiedzą, ale przekażę 🙂
Na weselu zaś było, można powiedzieć, nobliwie. Kolega im zmontował zestaw, w którym najpierw, na zasiadanie przy stołach, był ogólnie rzecz biorąc smooth jazzik, a potem do tańca były przeboje, częściowo nawet już nie z mojej młodości, ale jeszcze starszych bliskich 😉 Wcześni Beatlesi i Rolling Stonesi, a nawet jeszcze wcześniejsze kawałki. Do tańca zerwało się najpierw – to charakterystyczne – najstarsze i najmłodsze pokolenie, przyjmując, że Młodzi i ich koleżeństwo to pokolenie średnie 🙂 Ale najzabawniejsze było, jak już w nocy poleciało Jolka, Jolka, pamiętasz – i cała ta grupa dawnych kumpli z liceum na Bednarskiej zaczęła śpiewać – tekst oddając pieczołowicie, melodię mniej… 😆
Przy okazji dodam, że to niestety była ostatnia impreza w wieloletnim miejscu działania tej zasłużonej szkoły (oboje Młodzi są jej absolwentami, Młody jest nauczycielem w gimnazjum z tego kompleksu). Liceum musi się wyprowadzić z budynku na Bednarskiej, który od początku nieodłącznie się z nim kojarzy (choćby dzięki powszechnie używanej nazwie), a który jednakowóż należy do Wydziału Dziennikarstwa UW. Tenże wydział po latach wykurzył ich; ciekawe, co sam z tym budynkiem zrobi. Liceum przenosi się na Wolę.
Aha, jeszcze jeden okołomuzyczny fakt związany ze ślubem, który był dla nas cudowną niespodzianką: przyszła Wanda Wiłkomirska! Ogromnie się ucieszyliśmy, tym bardziej, że byliśmy przekonani, że jest jeszcze w Niemczech. Bardzo są do siebie nawzajem przywiązane; Róża uczęszczała chyba na wszystkie kursy, jakie ta wspaniała artystka dawała w ostatnich latach w Polsce – pierwszy raz pojechała do Zakopanego, jak miała chyba z 13 lat. Po latach, kończąc główne studia, napisała o Wandzie pracę magisterską 🙂
Pani Kierowniczko, pani Wanda Wiłkomirska wróciła bodajże w marcu do Polski.
Zdaje się , że na stałe.
Moja Starsza była zachwycona warsztatami z p. Profesor w Szczecinie. Po zajęciach były wspaniałe rozmowy. Miałam wielką przyjemność poznać tę cudowną Osobę. Dyplom i autograf Mistrzyni Starsza trzyma razem z największymi skarbami. 😀
O, dobrze, ze sie slub udalo! 😈
I szkoda ze 1 LO na Bednarskiej musi sie wyprowadzac. Teraz wszyscxy beda musieli nauczyc sie wymowy imienia tego Dobrego Maharadzy, ktory jest patronem szkoly, bo juz nie bedzie mogla nazywac sie „na Bednarskiej”.
Swoja droga nigdy zrozuiec nie moglem dlaczego obecny rzad nie zaproponowal stanowisko ministra oswiaty Pani Krystynie Starczewskiej. Nie wyobrazam sobie lepszego ministra na te czasy. To bylaby zupelnie inna oswiata w Polsce niz obecnie. I znalezliby sie nauczycele do nauczania etyki, ktorych ponoc ze swieca nie znajdziesz.
Ach, jaki niezwykły slub )) MŁODYM życzę jak najwięcej słonecznych dni! A Bednarskiej żal
Dobry wieczór,
Mar-Jo – wiem, że Wanda Wiłkomirska wróciła do Polski, ale teraz była przez pewien czas w Bremie. Będzie jeździć do Niemiec, zapewne m.in. w kwestiach zdrowotnych – o ile pamiętam, ma obywatelstwo niemieckie, więc tym bardziej nie będzie to problemem, a na pewno nie ma co porównywać służby zdrowia tu i tam.
Mordko, p. Krystyna Starczewska nie mogłaby być ministrem oświaty w obecnym rządzie, ponieważ niestety ma już swoje lata i swoje zdrowie 🙁 Obiecywała, że się być może pokaże na ślubie, ale niestety nie dotarła. Z dyrektorowania szkołą już dawno zrezygnowała, przekazując je w – dziwne jak dla mnie – ręce p. Jana Wróbla. Choć on podobno swojego światopoglądu w szkole w ogóle nie eksponuje…
A imienia maharadży i ja nie umiem powtórzyć 😉
Mlodym lat 1000, a toast burgundem wznosze!
O! Tereniu, a jak cenne zdrowie? Coś tam słyszałam kilka dni temu od schorzałego łabądka… Mam nadzieję, że już OK? (U jednej i u drugiej, of course.)
Aha – jutro na Zamku Królewskim o godz. 19 gra w ramach Ogrodów Muzycznych Elżbieta Chojnacka. W programie Martial Solal, Maurice Ohana, Luc Ferrari, Francois-Bernard Mache, Graziane Finzi, Stephen Montague i prawykonanie nowego utworu Regis Campo. Polecam!
No właśnie, gra.
Może uda mi się zdążyć, ale nie wiem, bo mam nieco wcześniej wizytę u lekarza zamówioną.
Cieszę się, że udały się uroczystości ślubne. 🙂
Pobutka.
Dzień dobry,
w Pobutce Ohana, to ja a propos Regisa Campo, ale obrazkowo, z cyklu „fajnego kota znalazłam” 😉
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/ParyzWrzesien2010#5517824630058393458
Obejrzeliśmy wczoraj „Salę samobójców”. Dla mnie wielkie rozczarowanie. Film, na którego cześć napisano tyle peanów, okazał się czymś bardzo słabym jako kompletne dzieło. Są elementy dobre, na przykład gra młodego aktora, który, jak sądzę, w pełni zrealizował wizję reżysera i zrobił to bardzo przekonywująco. Nalepsza w filmie była muzyka. Warstwa muzyczna upaja. Z listy płac można się dowiedzieć, że muzykę napisał Michał Jacaszek, syn naszego kuzyna. Ale zdecydowana większość muzyki z tego filmu to nagrania muzyki klasycznej. Pomiędzy kompozycje własne. Ułożone wszystko jednak bardzo zręcznie i muzyka jest tym, co mi się w tym filmie podobało. Reszta to dla mnie dziwadło. Avatary są mi obce. Nawet, jeśli były bardzo zręczne wizualnie, niczego istotnego do filmu nie wnosiły poza elementem wizji bohatera. Jeżeli miały tylko pomóc zrozumieć bohatera, nie powinny być tak liczne i tak długie. Rodzice zarysowani karykaturalnie byliby do strawienia, gdyby byli postaciami widzianymi wyłącznie oczami bohatera. Ale oni występują często poza polem widzenie syna i są wówczas może jeszcze bardziej karykaturalni. Tacy aktorzy jak Krzyszto Pieczyński i Agata Kulesza niewątpliwie zagrali to, co za słuszne uznał reżyser. W rezultacie społecznie nie wynika z filmu nic. Pozostaje studium psychologiczne młodzieńca w wieku maturalnym, który źle się czuje w swoim świecie i eksperymentuje. Jest w tym całkowicie pozbawiony pomocy rodziców, którzy nie mają dla niego czasu, a także wyobcowany ze środowiska szkolnego. Próby przypodobania się środowisku kończą się fatalnie, obejście bez rodziców jeszcze gorzej. Czy cokolwiek z tego wynika, wątpię. Raczej nic. Może jedno, zwrócenie uwagi na zagrożenia, jakie płyną z internetu do naszych dzieci. Ale to też już nic nowego, chyba wszyscy to wiemy. Ale dla muzyki warto obejrzeć i posłuchać.
Kot jak kot. Ale 2 następne zdjęcia całkiem interesujące. Nie mam dziś okularów do czytania tylko „komputerowe”, więc głowę w portalu widzę tylko „z grubsza”. Kojarzy mi się z głową chimery, ale może to być złudne wrażenie.
Zapewne jest to coś na kształt 😉
Właśnie otrzymałam ciekawą informację: że młody dyrygent Krzysztof Urbański, o którym tu niedawno wspominaliśmy, od kwietnia 2013 przez trzy lata będzie głównym gościnnym dyrygentem orkiestry Tokyo Symphony. Obecnie kieruje dwiema orkiestrami: w Indianapolis (jako najmłodszy dyrygent największych amerykańskich orkiestr) oraz w Trondheim w Norwegii. W niedługim czasie ma debiutować z czołowymi zespołami: Filharmonią Berlińską, Wiener Symphoniker, Orkiestrą WDR w Kolonii, Orkiestrą Radio-France, waszyngtońską narodową oraz filharmonią w Los Angeles.
Z Tokyo Symphony wystąpił pierwszy raz w 2009 r. (Kilar, Chopin, Dvorak), a potem w 2011 r. (Lutosławski, Szymanowski, Szostakowicz). Tak się spodobał, że zaprosili go na więcej. Gratulacje 🙂
Miło przeczytać. W Polsce pewnie nic nie proponowali.
Krzysztof Urbański jest reprezentowany przez Harrison Parrot (agencję wspomnianą wcześniej przy okazji p. Pieczary). Bardzo ciesze się, że jego kariera nabiera tempa, bo jestem przekonany iż po debiucie z Berliner wypłynie całkiem już na szerokie wody. Zresztą jeśli wejść na jego stronę internetową to widać tam, że koncertuje w zasadzie non stop i to z niebanalnymi zespołami.
Widziałem go w akcji. Bardzo utalentowany i jego sukces całkowicie mu się należy 🙂
Wracając do komentarzy sprzed kilku dni – Take the A Train to rzeczywiście piękny temat jazzowy, ale czy nie lepiej posłuchać go w innym wykonaniu niż Deodato, np. w takim:
http://www.youtube.com/watch?v=ipXlVNQ-n5w
Rzadko tu bywam, bo i o jazzie rzadko tu coś jest, ale jak już jestem to pozwolę sobie pytanie po cichutku zadać: czyżby nie było chętnych na te – proponowane na wstępie – bilety na WSJD do Soho Factory, bo znam jednego jazzfana, który od prawie 60 lat jazzu słucha i chętnie by Pani Kierowniczce w przerwie koncertów opowiedział jak to drzewiej ze Stańką i innymi bywało
Kolejna wiadomość – dzisiejszy recital Elżbiety Chojnackiej można oglądać w Internecie. Albo tu: http://www.popler.tv/
albo tu: http://www.ogrodymuzyczne.pl
albo tu: http://www.facebook.com/pages/Festiwal-Ogrody-Muzyczne-Music-Gardens-Festival/323247047091
Kochana Dorotko, o zdrowiu cyt, cicho, sza 😉
Ale juz od pojutrza bede nad Wisla!
Witek – witam. Już niestety (dla wyżej wymienionego jazzfana, z którym z przyjemnością bym pogadała 🙂 ) mam chętnego na te bilety. Ale spytam w dziale reklamy, czy im może coś nie zostało.
Pewnie, że Oscar Peterson to klasa dla siebie 🙂
O WSJD będę tu pisać, i w ogóle staram się czasem coś z jazzu umieszczać. Rzeczywiście – przyznam – raczej od wielkiego dzwonu, ale jednak.
O, Teresko, to pysznie! 😀 Stęskniłam się za Tobą.
To jest trudne do odbioru przez internet. Rzecz wymaga odpowiedniego nastroju i skupienia, jak dla mnie.
Teraz został kilka osób z 54 początkowo.
Mówię o koncercie Pani Elżbiety Chojnackiej.
Zapewne zupełnie inaczej odbiera się to na dziedzińcu zamku pod białym namiotem.
Na pewno inaczej. Jak dla mnie, koncert był super 🙂 Zaraz go opiszę.
Tylko nie wiem, gdzie zostało kilka osób z 54. Pod namiotem było dużo więcej 🙂
Ponieważ (jeszcze) obecny wpis jest o zdrowiu, mam niepowtarzalną szansę utrzymania się w nurcie merytorycznym poprzez wypicie za zdrowie Tereski i Łabądka. 😎
No to na zdrowie! 😆
Jasne! Nieustające zdrowie!!! 😀
Zostało na stronie transmisji – popler.tv.
Tak było napisane pod koniec.
Ja miałam dzisiaj bardzo trudny dzień, więc nie mogłam się skupić i rozbolała mnie głowa podczas słuchania.
Szkoda. Nie zawsze można skorzystać z nadarzających się okazji.
To ja swoją relację napisałam 🙂