Dwa słowa o Cage’u
Setna rocznica urodzin (5 września), dwudziesta śmierci (minęła w sierpniu), a kilka dni temu sześćdziesiąta – pierwszego wykonania 4’33” – co najmniej trzy powody, żeby w tym roku zajmować się Johnem Cage’em i zastanawiać się, co nam dał i czy nam coś dziś mówi.
Na pewno w wielu sprawach był pierwszy. W końcu był synem wynalazcy, konstruktora łodzi podwodnej (obaj żyli przez lata z patentów na urządzenia techniczne). Po pierwszej podróży do Europy, jako nastolatek, szybko wyzwolił się od wpływu Schoenberga i zajął się perkusją. W 1939 (!) w Imaginary Landscape No.1 użył dwóch gramofonów o zmiennych prędkościach, generatorów oraz nagrań dźwiękowych na 20 lat przed powstaniem francuskiej muzyki konkretnej i ćwierć wieku przed stworzeniem pierwszego studia muzyki elektroakustycznej w Kolonii. W powstałym wówczas eseju Przyszłość muzyki: Credo przewidywał wykorzystanie nowych instrumentów elektronicznych (w tej samej dekadzie powstały thereminovox, trautonium i fale Marthenota) i – pod wpływem włoskiego futurysty Luigiego Russolo – nobilitację hałasu jako części muzyki. Stał u początków muzyki komputerowej. Z drugiej strony stał też u początków happeningu; pierwszy wpuścił do działań artystycznych przypadek. No i ciszę. I pierwszy poddał się wpływom Wschodu, przede wszystkim buddyzmu zen. (Przypadek przypadkiem, ale nie był człowiekiem improwizacji, nie znosił jazzu…) A co poza tym?
Mylił tropy. Jedni twierdzą, że był człowiekiem apolitycznym. Inni, że przeciwnie, jako pacyfista brał istotny udział w walce Amerykanów z faszyzmem. Oczywiście pokojowo i dyskretnie, poprzez muzykę. W 1942 r. z Merce’em Cunninghamem stworzyli balet In the Name of Holocaust. W Imaginary Landscape No. 3 zilustrował dźwięki wojny, a w Amores – dźwięki pokoju („muzyka ma wzbudzać uczucie miłości”). Po wojnie w Black Mountain College (gdzie w 1952 r. odbył się pierwszy happening) działał z antyfaszystami-uciekinierami z niemieckiego Bauhausu. I tak dalej. Takie działania były wówczas potrzebne. (Przypomina się, jak Alex Ross w The Rest is Noise pisał, że w powojennych Niemczech działania awangardy muzycznej finansowało CIA…)
Kim był – trudno dziś rozsądzić. Co zrobił i jaki miał wpływ na bieg wydarzeń w rozwoju muzyki i sztuki w ogóle – to już nawet nie jest wymierne, tyle tego było. Ale kiedy się zastanawiam, co u Cage’a osobiście najbardziej lubię, to stwierdzam, że wciąż z przyjemnością słucham starutkich Sonat i Interludiów. I wciąż mam w pamięci fragment Odczytu o niczym, który wiele lat temu, jeszcze jako studentka, powiesiłam sobie nad tapczanem (tłum. Michał Bristiger):
Nasza obecna poezja/to zdanie sobie/sprawy,/że nie mamy/nic./Dlatego/każda rzecz/nas zachwyca/(bo jej nie posia-/damy)/i/nie musimy się lękać, że ją stracimy/…/Nie musimy burzyć/przeszłości:/już przeszła;/w każdej chwili/może się znów pojawić i/wydać się obecna i/stać się teraźniejszością/…/Czy byłoby to/powtórzeniem?/Tylko wtedy, gdybyśmy myśleli/żeśmy ją posiedli, lecz/ponieważ tak nie myślimy,/jest ona swobodna/i my także jesteśmy wolni.
Komentarze
Pobutka.
🙂
Dziś w Dwójce Dzień Cage’a – dużo ciekawych audycji.
Jeśli wpadnie Wam gdziekolwiek w ręce książeczka Przypadek Paradoksalny (bo raczej nie „książka”) Jerzego Kutnika o Cage’u, nabądźcie ją jak bądź i przeczytajcie, bo jest wyjątkowo przejrzysta, ciekawa, dobrze napisana i w dobrej proporcji skropiona anegdotami.
Jest też numer Literatury na Świecie (bodajże 01/1996) poświęcony w całości Cage’owi – zawiera tłumaczenia jego różnych pism i artykuły innych o nim.
Z polskich publikacji mozna jeszcze wymienic:
„Przeludnienie i sztuka” John Cage, Biuro Literackie
„John Cage. Filozofia muzycznego przypadku”, Jerzy Luty, Wyd. Atut
antologia „O krok od nich”, Biuro Literackie
Jerzy Kutnik wydał dwie książki o Cage’u. Ten „przypadek paradoksalny” został właśnie wydany po raz drugi w Lublinie (gdzie, jak wiemy, ogłoszono Rok Cage’a):
http://uniwersytecka.pl/produkt/32604/john-cage-przypadek-paradoksalny
Jeszcze jest druga, wydana kilkanaście lat temu (i zapewne już nie do dostania): Gra słów. Muzyka poezji Johna Cage’a, także wydana przez UMCS, gdzie Kutnik jest profesorem na amerykanistyce.
Wyszedł też lubelski kwartalnik literacki „Akcent” (1/2012), w którym jest parę ciekawych tekstów o Cage’u.
A dziś w Lublinie:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lublin/1,110496,12424546,Sroda__Koncert_z_dzieciecych_marzen_na_100__urodziny.html
🙂
Też lubię Sonaty i Interludia, bo są bardzo ambientalne, żeby nie powiedzieć niuejdżowe… 😉
No jest coś na rzeczy 🙂
Teksty Cage’a sa jeszcze w „Kulturze dźwięku” (http://terytoria.com.pl/ksiegarnia,tytuly,684.html). Ciekawy (nieco odbiegający od powszechnie przyjętych) przegląd twórczości Cage’a w „Nowej muzyce amerykańskiej” (http://ha.art.pl/sklep/index.php?p242,nowa-muzyka-amerykanska).
Nadchodzi wielkimi krokami słynna rozprawa Nymana: http://terytoria.com.pl/ksiegarnia,tytuly,768.html
A ja zapraszam na odsluch jedego z koncertów z tegorocznych Kodów: http://cantiilluminati.blogspot.com/2012/09/1912-1992.html
Pamiętam też, kiedy studenci Akademii Muzycznej (?) postanowili wykonać „pełną wersję” Vexations w którejś sali CSW, gdzieś w połowie lat 90.
Przyszedłem wieczorem na początek – kilkanaście pierwszych „cykli”, a potem wpadłem rano następnego dnia i okazało się, że towarzystwo (grało na przemian coś około czterech osób) pogubiło się w liczeniu cykli 🙂
Poradziłem im, żeby jakoś to uśrednili, no i skończyli ok. czternastej.
Wcześniej było wykonanie Vexations na Warszawskiej Jesieni w 1974 r. Udział wzięli: Reinbert de Leeuw, Jerzy Marchwiński, Krzysztof Słowiński, Jerzy Witkowski, Szabolcs Esztenyi. Rzecz miała miejsce w nieistniejącej już dziś sali koncertowej na piętrze Zamku Ostrogskich 🙂
Daniel Brożek – dzięki za wszystkie linki 🙂 Całe szczęście, że siedzę przy kompie, bo poczekałyby sobie.
Witam. Jako Ingirda Na Opak, nie chcę pozostać w tyle ( w sensie zacofania i wstecznych upodobań) i z niekłamaną rozkoszą przyłączam się do Grona Niestrudzonych Ralterków, dzielnych i czujnych i tak jak i one przyjmuję ze słodką rozkoszą , bez odrobiny trwogi lodowaty prysznic dzisiejszej Pobutki, lejący się na moje, wycieńczone nocnymi zmorami, członki cielesne. Jednak rozsądek nakazuje mi pokochać to „dzieło” całym swym marnym Jestestwem, choć em ja tylko zwykły robak mizerny ( pardon,robaczyca), pałętająca się smętnie a upierdliwie po tym ziemskim padole. Sztuki pięknej nie tworzę, talentów i smykałek jako takich nie posiadam, świat na lepszy zmieniać staram się – ale ze zmiennym powodzeniem. Znaczy się bardziej jestem konsumentem aniżeli producentem, gorzej! – pasożytuję też z powodzeniem na ulubionych poletkach muzycznych, pustosząc muzyczne zasoby i przetrawiając je w sobie, a najadłszy się muzycznej strawy do syta…odpływam w błogi nastrój melancholijnej zadumy. Jako ludzki truteń dowodzę, że mam też programowe prawo do wydawania osądów, posiadania przekonań i wzniecania w sobie uczuć i namiętności, poszukiwania duchowych wartości, a prawda , piękno i dobro kręcą mnie szalenie, bo jestem niereformowalnym, trutniem z sentymentalno-nostalgicznym skrzywieniem. Jak już wspomniałam rozsądek mnie dziś upomniał, toteż wtopiłam się w zalinkowany powyżej ocean nieskończoności muzycznej i niesiona falami bezdennego aktu tworzenia dzieła, poczułam się jakbym dotknęła pierwotnego bytu, przemierzyła ludzkość i znalazła się na granicy niedościgłej tajemnicy istnienia, i już, już o mały włos dotknęłabym harmonii sfer, gdyby nie to, co wspomniałam wcześniej: ten lodowaty prysznic wybawił mnie od nieuniknionej nirwany, dzieląc mnie przez łeb lodowatą ( jak wspomniałam u góry) kaskadą, wszechogarniającej, sprowadzającej mózg ludzki do parteru – ” betonową bryłą masy twórczej”, lub jak kto woli – boskiego aktu tworzenia. Chylę nisko zbroczoną głowę. Czymże jest w końcu tak słodka girlanda przeuroczych dźwięków, to różnicowanie barwy,to wydobywanie trzeciego dna z muzycznego przesłania metafizycznej narracji ta głębia brzmienia w dolnych rejestrach, to bogactwo muzycznych środków i upiększeń, to żonglowanie kontrastami, potęgowanie nastroju błogości, ukojenia i refleksji na przemian z feerią błyskotliwych rozwiązań „para- muzycznych” i wreszcie ta żarliwość, z jaką twórca wypala piętno w sercach milionów otępiałych ze szczęścia,nieprzywykłych do takich rozkoszy słuchaczy? Czymże jest? Pytam.
Czymże jest w porównaniu z powierzchownym, efekciarskim i szkolniackim i nudnym jak oleiste flaki, bębnieniem po klawiszach takiego dajmy na to Daniła, pożal się Boże, Trifonowa. Czymże jest słuchacza boskie i twórcze natchnienie Cage’a, jak nie sięganiem po tajemnice absolutu, odkrywaniem niewyobrażalnego, nieskończonego ideału prostoty i różnorodności, blasku i aksamitnego ukojenia? Czymże jest w porównaniu w odtwórczym, wtórnym, niedbałym, zamazanym i ” zaszemranym” psuciem muzycznej frazy przez niejakiegoTrifonowa. Czymże jest wobec tych skrzeczących i gasnących, bezbarwnych, nienasyconych, głuchych a mdłych jak diabli Trifonowowych, cienkich jak On sam dźwięków. Czymże jest wobec tych popłuczyn muzycznych, tego mamrotania na klawiaturze, kulejących przebiegów i glisand, tych wyliniałych, niewybrzmiałych niskich rejestrów i tej naiwnej, pozbawionej życiowego „osadzenia” uczuciowości, nie skalanej starczą mądrością? Czymże jest wobec wyświechtanych Trifonowowych czułostek, dopieszczeń, poszukiwań, rozczulających westchnień i odlotów – jednym słowem: tanich, jarmarcznych, blagierskich chwytów – do których to zmuszany jest regularnie i perfidnie słuchacz Pana Daniła. A słuchacz taki, raz złapany na wędkę – kaput i już po nim, odchodzi do wiecznej krainy ( albo do piekła jak, kto woli). Nieszczęśnik ów, z powodu swych łzawych i poczciwych słabości i skłonności staje się już na wieki bezbronną, pożeraną żywcem i przeżuwaną małymi kęsami, ofiarą ( bezbronnym robaczkiem albo robaczycą) w nieprzyciętych na krótko szponach Czarnoksiężnika Trifonowa. O trwogo wieczna, która nas, słuchaczy nie opuszczasz! O losie okrutny, który pozwalasz nam być poniewieranym przez obłąkanego w swej pasji, płonącego przeszywającym, ognistym wzrokiem z nad fortepianu, tego rosyjskiego, a już w świecie bywałego, niepoprawnie uduchowionego Młokosa. Tego, którego gra tak podstępnie wdziera się do naszych uszu, umysłów i dusz; ogłusza i zaślepia. A powiadają, że i uszczęśliwia niektórych, przerasta ludzkie pojęcie – ale co tam: mówią tak bo głupi są i naiwni. Kto by ich tam słuchał; wiadomo, głupi to i szczęśliwi są i rozeznania w sprawach nie mają, na niczym się nie znają, żyją jak to się mówi: w błogiej nieświadomości., proste uciechy tylko im w głowie albo egzystencjalne smutki. Dla takich właśnie życiowych straceńców żyje, istnieje i GRA ten nieszczęsny pianista Trifonow. Takoż i ja do tej zgrai poczciwych prostaczków należę i należeć po wsze czasy będę. Amen
PS. Ciekawam, czy w ramach pluralizmu w publicznej debacie i wymaganej tolerancji da wszelkich odmienności pozwoli sobie Pani Redaktorka na zamieszczenie mojej wypowiedzi? Szczerze bym sobie tego życzyła i gorąco Panią do tego namawiam.Pozdrawiam, Ingrida Na Opak ( nie Hopak)..
Ingrid Na Opak – witam. Nieźle się uśmiałam – prowokacja niemal cage’owska 😆 Przyznam, że długo zastanawiałam się, o co chodzi, a na pierwszy rzut oka wydało mi się, że to kolejny z nader licznych ostatnio spamów – tak, tak, zaczęły przychodzić po polsku, obszerne, ale dotyczące raczej polityki. W każdym razie dostrzegłszy nazwiska, których z pewnością żaden ze spamerów nie zna 😉 uspokoiłam się i w ramach pluralizmu wypowiedzi wrzuciłam 😆
Pozdrawiam wzajemnie.
A ad rem, jeśli tu jest jakiś ad rem – kto tu komu przeszkadza kochać i Daniła, i Johna, każdego z osobna lub obu niezależnie? 😯 Także w ramach pluralizmu poglądów 😆
Święte słowa Pani Kierowniczki 🙂
A jeszcze w sprawie adrema : tutaj szkic Jerzego Jarniewicza ” Otwieranie klatki Cage’a,czyli ‚nic’ w obszarze wolności ”
http://biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=100&co=txt_1800
O, ew_ko, dobrze widzieć reprezentantkę Wrocławia – pytanie off topic: jak wypadł wczorajszy koncert i Isabelle Faust? Ostatnio zszokowała mnie wypowiedź pani dyrektor Dwójki, że jej gra na ChiJE ją rozczarowała, bo to było „skrobanie po strunach” 😯
A ja przyznaje sie – bez bicia – ze Cage’a, nawet nie to, ze nie lubie – po prostu nie znam i chyba juz nie podejme wysilku aby go poznac, choc CBC piluje jego muzyke na okraglo (ale tylko z okazji rocznicy – bo tak na codzien to raczej nie).
Natomiast Beethovena slucham raczej czesto, nawet te ograne do niemozliwosci „kawalki”. I tyle 😀
Dziękuję Pani Redaktorko, jestem usatysfakcjonowana i tym, że Pani na mnie nie fuknęła, nie obsobaczyła, że się tu, ja-jakaś, czort wie jaka, nowa Ingird zuchwale w pisaninie panoszę, o pozwolenie nie zapytawszy, z Towarzystwem nieodstępującym Pani Redaktorki się nie zapoznawszy. A miast nieśmiało najpierw w chórku pomruczeć, pod nosem, drugim głosikiem pomamrotać, ochy i achy w omdleniu wypowiadać – nuż z grubego miechu huknęłam, nie bacząc na konsekwencyje; tak mnie poniosło. Ale pomogło – raz dwa ( może nawet trzy) wyswobodziłam się z tych udręk myślowych, z tych rozterek i powątpiewań przekornych, które mi tak od rana zająć się robotą nie pozwoliły, jeno pisać, pisać, tak uczciwie od serca wywlekać i uzewnętrzniać, co mi w tej mojej duszy gra ( oj gra, że hej!). Tak teraz rozpoznaję, że ani Pani Redaktorka na mnie zbyt zagniewana nie jest ( to i dobrze), za złe mi mojego pisania nie ma a i moresem mi przed oczyma nie błyska ( to bardzo dobrze). Ale w tym moja pociecha, że mogłam sobie, że tak powiem: na długich wodzach popisać, popadając niekiedy w nabrzmiały, kwiecisty,pochwalno-potępienny, skarżąco – wielbiący, opadająco-wznoszący ton. Jaki by ten tzw. wspomniany ton nie był – to jedno wiem i zdradzę , było to absolutnie szczere, z głębi moich udręczonych myśli ( nie trzewi) płynące. A satysfakcja moja tym większa , że moją długachną wypowiedzią zdołałam cokolwiek Panią Redaktorkę o lepszy nastrój przyprawić, nie ugodziwszy wrażliwości. A zaręczam, że złośliwości u mnie -jak na lekarstwo, tyle co nic; żadnym stwierdzeniem urazić nie chciałam. Proszę dać wiarę. Jak to się mówi: Ad rem – choć spełnienie wymogów skrótowości,w jakiej ad rem się zawiera, mnie akurat nie może dotyczyć, bo ja mam taką przypadłość, że jak już mam coś przelać na papier, to opamiętania nie mam i powściągać wypowiedź, by znamiona skrótu myślowego nosiła – jest mi niezmiernie trudno. Oj, dolo-niedolo, taka już moja uroda. Wracając do sprawy: dobrze, że są na świecie pasje, które tak pochłaniają bez reszty. Jak ładnie by było, gdyby zamiast zblazowanego wybrzydzania,wytykania, wybijania ludziom z głowy pewnych zamiłowań, a dla potwierdzenia przynależności do kasty elitarnych słuchaczy ( mówiących i czujących, co dziwne, jak jeden mąż) – sypania nazwami własnymi i nazwiskami, tytułami i opusami(co niektórym tu personom, zdążyłam ze smutkiem zauważyć, się zdarza) – tak po prostu dać się komuś nacieszyć, nałykać i nawdychać, tym co dla człowieka jest ujmująco naiwne, błogie, serdecznie ciepłe, odnoszące się do ulotnych ludzkich porywów duszy i umysłowych udręk. Może nie tak wysmakowane, może nie tak zamotane i na siłę po nowoczesnemu udziwnione. Nawet, gdyby taki człowieczyna jak ja, tylko On jeden na tym forum inaczej czuł, wyrażał, sądził niż, dajmy na to, choćby Pani Redaktorka, czy stali Forumowicze, trzeba oddać mu sprawiedliwość , a nie stawiać Go w pozycji niewyrobionego dziwaka, poprawiać Jego gust, utemperować muzyczne fanaberie, tak żeby nie odstawał od ” tych lepiej słyszących”, którym wydaje się czasem, że jako jedyni mają dostęp do magicznego kuferka z muzycznymi rarytasami. Tak to chciałam podnieść tę kwestię, jeśli idzie o te pluralizmy w dyskusjach.To tyle. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy skłonni będą ze mną się, po przeczytaniu, trochę pospierać. Nie przeszkadza mi już to, bo do odpowiedzi nie będę się czuła wywołana i z obowiązku zmuszona się tłumaczyć.Ale, nic to -igraszka. Może kiedyś moje widzimisię się zmieni, ale tylko wtedy, gdy sama coś odrzucę lub porzucę. Teraz mi nie śpieszno, bo mam się nad czym zastanawiać, utwierdzam się w swych przekonaniach, polegam na intuicji i nieomylności mojego ucha. Lubię zmiany, jednak w upodobaniach muzycznych raczej nie mam w zwyczaju, prędko zmieniać zdania, czy czymś się szybciutko znudzić. Z muzycznymi doznaniami u mnie jest tak, że jak coś wielbię,adoruję to na zabój 🙂 i Czak ma być 😉
Ślę serdeczności i winszuję Pani Redaktorce do mnie cierpliwości. A życzliwych mi i nieżyczliwych i tak pozdrawiam.
@PK 13:51
Hmm…gdyby rozpatrywać z tego punktu widzenia ( czy słyszenia ) to jednak u Berga jest chyba więcej tego „skrobania po strunach”,niż u Schumanna, którego grała na ChiJE 😉 🙂
A tak zupełnie serio – jestem pod wielkim wrażeniem jej interpretacji koncertu „Pamięci Anioła”,w tym wnętrzu brzmiącego w sposób niemal mistyczny (dopiero drugi raz słyszałam go na żywo,poza tym jedynie z nagrań – chyba też w „Dwójce” jakiś czas temu grała Baiba Skribe, ale może znowu coś pokręciłam). Kościół był pełny,co przy tym repertuarze wcale nie było takie oczywiste -syndrom inżyniera Mamonia 😉 Miałam miejsce w 3 rzędzie,więc słyszałam i widziałam znakomicie.Słuchacze z końca kościoła narzekali,że sam początek był trochę zbyt cichy,ale w końcu taka uroda tego utworu.Tu jest kawałek – jeśli można ufać YouTube po ostatnich doświadczeniach 😉
http://www.youtube.com/watch?v=QDm4LZGfL2c&feature=g-all-u
Dzięki! Miło, że Wratislavia wrzuca kawałki swoich hajlajtsów. Choć nagłe przedzierzgnięcie się Berga w Mendelssohna przyprawiło mnie o lekkie zaskoczenie 😯 Liebreich sprawia bardzo pozytywne wrażenie. A Faust ma fajny ciuch – lubię jej styl ubierania się, niezależnie zresztą od tego, że jestem jej fanką 😉
Może nie każdy lubi tę prostotę brzmienia, grę prawie bez wibracji jak w baroku (próbuję zrozumieć, co właściwie znaczy to „skrobanie”)… A właśnie co do Schumanna miałyśmy z koleżanką szefową Dwójki skrajnie odmienne wrażenie, choć siedziała tylko o dwa rzędy za mną z tyłu.
Ja w każdym razie śledzę karierę Isabelle Faust od kilku lat, zarówno z płyt, jak na żywo, i nieodmiennie mi się podoba.
Cóż, rzecz gustu chyba i tyle.
Ingrid Na Opak – 🙂 A jeszcze a propos tekstu z @12:05, to ratlerka tu jeszcze nie spotkałam, ale pewien kundelek tutaj czasem poszczekuje 😉
Wielkim zaiste uwielbieniem Polacy darzą Jana Klatkę, skoro od lat, bez opuszczenia ani jednej, nocą w godzinach od 22.00 do 6.00 rano odgrywają cięgiem jego 4’33 raz za razem, a zakłócających ten koncert wręcz mandatami karają…
C.d.poprzedniego wpisu :
Reasumując – wzruszające i dojmujące doświadczenie muzyczne. A przecież to nie wszystko – wcześniej było kilka utworów opartych na chorałach Bacha ( Webern, Reger, po przerwie współczesny utwór M.Lindberga) a w drugiej części „Reformacyjna” Mendelssohna ze znanym monumentalnym motywem chorałowym.Widać było,że NOSPR chyba nieźle dogaduje się ze swoim nowym szefem.Widziałam,że Paul McCreesh ( świeżo po nagraniu „Eliasza”Mendelssohna) słuchał z wyraźną uwagą i klaskał wcale nie grzecznościowo.
A tu kilka obrazków sprzed i z koncertu:
http://www.wratislaviacantans.pl/galeria/
widać jak liczny naród łasy na muzykę tłoczy się przy drzwiach 🙂
Na widowni wypatrzyłam kilka muzycznych osobistości, m.in.Krzysztofa Pendereckiego,był także Trevor Pinnock i sympatyczny gambista Jonathan Manson,którego zapamiętamy nie tylko ze znakomitej interpretacji Bacha (a także Abla),ale i zapowiedzi bisu po polsku 😉
Tramwaje nie przeszkadzały,bo na czas koncertu puszczono je okrężną trasą. Słowem -piękny wieczór. Gdybyż jeszcze część publiczności nie klaskała w niewłaściwych miejscach…ale nie można mieć wszystkiego 🙂
@zeen 16:20
🙂 🙂 🙂
Na Promsach ludzie klaszczą tu i tam (np. był oklask po scherzu IX Symfonii Dvoraka) i wszyscy świetnie się bawią.
Ostatnio jakoś poprawia mi się tolerancja na niepoprawne klaskanie, ale za dźwięczące telefony wciąż odcinałbym to i owo, tępym nożem.
@PK 16:12
To prawda,kolorowa powiewna narzutka na czarnym stroju bardzo się podobała,co nawet zauważył jeden z fanów na fejsbuku,który odetchnął z ulgą,że nie tiule i falbanki,bo to nie pasuje do Berga 🙂
Zresztą w Warszawie miała na sobie też coś równie fajnego,o ile mogłam wywnioskować ze zdjęć.
A część mojego wpisu na temat programu koncertu to informacyjnie dla tych Frędzelków,które w odróżnieniu od PK nie miały okazji zaopatrzyć się w książkę programową 😉
@Gostek Przelotem 16:44
Toteż nie warczę zbyt głośno,Gostku.Niech klaszczą,jeśli już muszą.
A co do telefonów racja 🙂
@ zeen 😆 Ile to będzie osiem godzin podzielić na 4’33”? Ze sto sześćdziesiąt razy lekko licząc…
Ejże ejże – mniej niż 15 razy na godzinę – niecałe 120 wykonów.
Też dużo jak na jedną noc 😆
JOHN CAGE w „Literaturze na swiecie” (1-2/1996) – prawie caly numer
w genialnych przekladach Piotra Sommera, Andrzeja Sosnowskiego i Jerzego Jarniewicza
Pierwszy byłem z LnŚ, pierwszy! O 10:20 dziś powiedziałem!
Dorzucę jeszcze Magazyn Muzyczny „Vivo”, wydanie specjalne, kupione na Moliera, chyba w pierwszej połowie lat 90., w całości poświęcone Cage’owi. Okładka składa się ze zdjęcia Cage’a zrobionego na collage a la Andy Warhol.
Właściwie powinieniem to zeskanować i puścić w eter…
@Gostek
brawo!
w zamian piekna wiolinistka Miri Ben-Ari
http://www.youtube.com/watch?v=jfz1hJZPsxM
pozdrawiam.
ozzy
„Pieczemy ciasto
i nagle okazuje się,
że nasz cukier
nie był cukrem
lecz solą”.
Może Pani Redaktor się zdziwi, ale żaden kompozytor nie miał tak istotnego wpływu na to, co i jak robię, jak właśnie Cage… Chociażby ten niezwykły dystans do własnej twórczości, który widać chociażby w tym linku: http://www.youtube.com/watch?v=SSulycqZH-U„
No fakt, zamku, trochę się zdziwię 😉
Co tam uwielbienie Polaków dla 4’33. Niemcy to na tyle wielbią, że jakieś tam zakłócanie między 22.00 a 6.00 w ogóle by im do głów nie wpadło. 😈
Oprócz tego serdecznie dziękuję Kierownictwu za wyraźne podkreślenie, że nie jestem żadnym tam ratlerkiem i swoje 40 centymetrów mam. 😎
Pobutka (długa i nie na temat…).
John Cage o ciszy
http://www.youtube.com/watch?v=pcHnL7aS64Y&feature=related
Tego jeszcze nie było – Pobutka na dwie i pół godziny 😯
Mam propozycję, która może jest nieco kontrowersyjna, ale po głębszym przemyśleniu może okazać się rewelacją.
Czy nie warto byłoby poświęcić jednej z najbliższych audycji „Kto słucha, nie błądzi” p. Hawryluka, utworowi Tacet 4′ 33” Cage’a?
Mam kilku swoich ulubionych wykonawców, ale ich tutaj nie zdradzę.
Pobutka dziś była rzeczywiście wyjątkowa. Przez nią zaprawę poranną musiałem przełożyć na jutro. Ale jeśli jutro pobutka będzie równie ciekawa to nie tylko z zaprawy nici, ale i konie padną z pragnienia.
Propozycja 😆
Polskie Radio jest zbyt poważne, żeby takie happeningi robić…
Poza tym 4’33” sprawdza się lepiej w przestrzeni „żywej”, bo w studiu radiowym co najwyżej usłyszymy westchnienia p. redaktora (albo i tego nie, bo przecież mikrofon w trakcie grania muzyki jest wyciszony).
Just sayin’
Każde nagranie 4’33” to będą szumy z otoczenia. Może komuś jedne szumy bardziej się spodobają od innych 😉
Ale czy jest sześć nagrań? I to na płytach? 😛
Gdyby nie było, to ja mogę zaraz nagrać, żaden problem. Nawet ze trzy wersje mogę nagrać, jakby było trzeba, i każde inne 🙂
Jeden mój oblatany kumpel opowiedział mi, jak to naprawdę było.
Cage wybrał się kiedyś ze swoim psem na ryby. Siedział nad wodą z patykiem, którego nie chciał rzucać, biegać i szczekać zabronił, no to pies z nudów łapał pchły. W pierwszej godzinie złapał tylko 4, ale w drugiej już 33, bo nabrał wprawy. A Cage żadnej ryby nie złapał i sfrustrowany był okropnie. Zaczął narzekać, że tyle czasu stracił po nic, a mógł przecież coś skomponować i takie tam. Pies miał w końcu tego dość i mówi „słuchaj, Cage, trzeba myśleć pozytywnie. Jak ja przez dwie godziny słuchałem tylko śpiewu ryb i wytrzymałem, to publiczność też powinna to wytrzymać, chociaż przez parę minut. Zresztą, w sztuce awangardowej każdy numer przejdzie, byle miał dobry tytuł”. Cage uznał, że to świetny pomysł i szybko machnął krótki utwór na śpiew ryb i milczenie rybaka, ale chciał go początkowo zatytułować „Rybołówstwo”. Pies się za łeb złapał i znowu się odzywa: „czyś ty, Cage, zwariował? Któż będzie chciał słuchać czegoś, co się tak nazywa? Tytuł musi być intrygujący, wieloznaczny, pozornie prosty, ale dający pole do interpretacji, żeby krytycy mieli się nad czym zastanawiać. Jak nazwiesz utwora na przykład „4,33”, to krytycy zęby zjedzą, zanim dojdą do tego, że chodzi o moje pchły.”
Cage miał na szczęście wystarczająco dużo rozumu, żeby psa posłuchać. Jak na człowieka jest to bardzo duże osiągnięcie, więc w sumie słusznie, że utwór potem zrobił taką karierę, choć psy do dziś mają Cage’owi trochę za złe, że potem sobie przypisał całą zasługę. 🙄
Ja na pewno zrobiłem transkrypcję 4’33” na gitarę (Vexations zresztą też). Dość dawno to było, ale powinienem być w stanie odtworzyć.
a tu: http://www.youtube.com/watch?v=wiD2yMQlcRk&feature=g-all-u
Renee śpiewa Wolfa!
Ciekawam, czy Lolo słucha jeszcze kogoś poza Renee 😉
No, ale przyznam, że ładnie.
Kaufmanna 😛
😀
Krotkie wywiady przeprowadzone dla NIFC, m.i. ze Staierem, Isabella Faust, Pires, Zachariasem (i Lisitsa 😉 )
http://www.youtube.com/channel/UCSTXol20Q01Uj-U5Yp3IqFg
To są te same filmiki, co na stronie NIFC. Zwróćcie uwagę na film pt. What is life about – kto się wypowiada na końcu 🙂
Był znany bardziej z muzyki, o której pisał niż z tej, którą komponował. O ile w ogóle można go nazwać kompozytorem. No ale takie czasy nadeszły, że każdy sobie może być artystą. Waldorff się w grobie przewraca.
Witam krytyka. Pozwolę sobie się nie zgodzić. Cage znany jest i z muzyki, którą komponował. W tym roku wiele z niej się przypomina i bardzo dobrze – jest odświeżająca. Nad przewracającym się w grobie Waldorffem płakać nie zamierzam – prawdę mówiąc był on dla mnie raczej szlagonem-gawędziarzem, zabytkiem z innego świata niż krytykiem muzycznym. Więcej zasług miał w dziedzinie organizacji życia muzycznego i zresztą nie tylko muzycznego, vide ochrona Powązek. Niech mu na tych Powązkach ziemia lekką będzie.