Nemorino w pegieerze
Scena wita nas świecącym w oddali księżycem i stojącym na pierwszym planie zdezelowanym trójkołowym motocyklem. Naraz zza kulis wytaczają się dwie pary w kocach, zataczające się z lekka, podchodzące do owego motocykla. Co ja poradzę, natychmiast skojarzył mi się Jacek Kleyff z pamiętną Historią o niespełnionej miłości w magazynie kółka rolniczego. I pewnie tak miało być. Nic dziwnego – Henryk Baranowski przeniósł akcję Napoju miłosnego do… PGR.
Wiadomo, że rzecz tak popularną każdy chce zrobić inaczej. W tym przypadku reżyser powołał się na rzewne wspominki z dzieciństwa na Ziemiach Odzyskanych, w Kliczkowie, oraz na podobne opowieści z dzieciństwa znanego performera Jerzego Kaliny, którego ojciec był szefem kilku PGR-ów. Wspomnienia są sielankowe, dotyczą społeczności o silnych związkach, której członkowie współdziałali ze sobą (to chyba tylko już p. Baranowski pamięta takie pegieery, nam się kojarzą już raczej z degeneracją i kalectwem społecznym, jakie ta forma tworzyła).
Oczywiście Napój miłosny dzieje się na wsi, ale czy na komunistycznej? Ale wszystko jest w tym spektaklu podane w konwencji totalnego absurdu, więc i ten komunizm jest z dużym przymrużeniem oka. Problem, że bohaterami są Włosi, reżyser wytłumaczył w ten sposób, że skoro byli w PRL greccy emigranci komunistyczni, to mogliby być i włoscy. Dlatego z lewej strony wisi napis PGR Italia, a z prawej – PGR włoskich komunistów. Nie wiem tylko, czemu, jak to opisuje w programie reżyser, najpierw to jest PGR, potem Spółdzielnia Produkcyjna, a potem współczesność – przecież wiadomo, że akcja tego dzieła mieści się w dwóch dniach.
Tak więc są kufajki i gumofilce, są przeróżne wariacje na temat traktorów (Adina wjeżdża na traktorze) i motorów, są też żywe zwierzątka – prześliczna kózka, którą opiekuje się Nemorino, kradnie cały show, są też w klatkach gdaczące kury i gruchające białe gołębie. Żołnierze, którzy przychodzą pod wodzą Belcore, to jacyś chłopcy z lasu z roślinkami na hełmach i krótkimi majtkami. Itp.
Długo by opowiadać o tych śmiesznostkach, są nawet zrzuty z ciuchami (z UNRRY?), opuszczanymi na scenę na parasolach. Potem panie prezentują istną rewię mody a la Pipsztyckie z lat 60., ogólnie jest bardzo kolorowo. Belcore w II akcie nosi skórę i przypomina raczej herszta gangu (podobnie pod koniec Dulcamara). W finale zaś wjeżdża aluzja do Czterech muzykantów z Bremy: koń stojący na grzbiecie krowy, na nim koza, a na kozie kaczka (znajomy wysnuł teorię, że to jest ten spadek, który odziedziczył Nemorino). Trochę to wszystko zagłusza muzykę. Ale może to i lepiej… Z tym bowiem nie było całkiem zadowalająco. Evgeni Volynskiy jest niezłym performerem (na początku każdego z aktów ma do odegrania rólkę aktorską), ale kiedy dyryguje, spieszy mu się nie wiadomo dokąd i wszystko się rozłazi. Joanna Woś jako Adina jest oczywiście świetna, ale miała dziś zachwiania intonacyjne, to jednak nic w porównaniu z Adamem Zdunikowskim jako Nemorinem (oklaski po Una furtiva lagrima były dość blade – to zaiste osiągnięcie). Za to Belcore (Stanisław Kuflyuk) i Dulcamara (Dariusz Machej) świetni, jak również malutka rólka Moniki Korybalskiej jako Gianniny.
W każdym razie ogólnie jest kolorowo i wesoło, ale w końcu przecież taki jest ten utwór sam w sobie.
Komentarze
Coś czuję, Pani Kierowniczko, że nie było to osiągnięcie Opery Krakowskiej, ale raczej jakieś kolejne „jaja” z opery. Starsi panowie-reżyserzy wyskakują z majtek, by silić się na „inaczej” i sprzedawać nam swoje głupawe pomysły interpretacyjne. Może lepiej niech zostawią operę w spokoju i bawią się za własne pieniądze..
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,12968851,Zmarla_Maria_Foltyn__swiatowej_slawy_spiewaczka_operowa.html#BoxSlotII3img
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Pobutka w tym kontekście 😯
O Pani Marii wspominaliśmy już wczoraj.
Już od pewnego czasu było wiadomo, że tak się stanie – miała wylew, z którego już się nie podniosła. Przez lata napędzała ją jakaś niesamowita energia, dzięki której zapominało się, że w gruncie rzeczy była strasznie schorowaną osobą, i to już od lat.
Jakich śmiesznostek by nie wspominać, i tak smutno.
A tu tymczasem zima się zrobiła 😯
Rozdano Złote Mikrofony. Jeden z nich otrzymała Gabriela Blicharz, jeden z najwspanialszych fachowców od reżyserii dźwięku w całym Polskim Radiu i chyba w ogóle w Polsce (pracuje zwykle w duecie z Lechem Dudzikiem). Dopiero co jeden z kretynów dyrektorów chciał ją zwalniać, jak też jeszcze parę osób od dźwięku. Bo ma być restrukturyzacja. Do głupich łbów nie przyjdzie, że przede wszystkim trzeba odchudzić bizantyjską iście administrację 👿 Taki dyrektor sam nadaje się do zwolnienia.
Gabrysia właśnie wystąpiła w Poranku Dwójki – debiut po drugiej stronie sitka 😀 Właśnie leci jej z Dudzikiem nagranie Couperina w wykonaniu Kłosiewicza – szykuje się cykl 13 płyt!
Co do pobutki — nie udało mi się wymyślić porannie czegoś dobrze nawiązującego, więc nawiązanie jest do urodzin Antona Weberna.
Najwieksze wrażenie sprawiła mi niegdyś Una furtiva powtarzana kilkakrotnie w filmie (? – zapomniałem) – jako symbol pewnej nieuchronności przeznaczenia..
Śpiewał boski Enrico..
W aktualnościach Opery Krakowskiej jest kilka fotek z „Napoju” 🙂
http://www.opera.krakow.pl/?id=1922
Kilka miesięcy temu w podobnych realiach odgrywał się uroczy spektakl dyplomowy(?) studentów wydziału wokalnego wrocławskiej Akademii Muzycznej – śpiewogra J.D. Hollanda „Agatka czyli przyjazd pana” pod dyrekcja Marka Toporowskiego i w świetnej reżyserii Eweliny Pietrowiak, która z racji numeru pesel pegeerów pamiętać raczej nie może 🙂
Poprawiłam linkę 🙂
Nie bardzo wiem, czy Una furtiva lagrima pasuje do „nieuchronności przeznaczenia”, bo to przecież jest o tym, jak Nemorino odkrywa, że Adina go jednak kocha 😉
O,dzięki.A swoją drogą śmiesznie się złożyło,że akurat tego samego dnia była w Dwójce transmisja „Napoju” z Covent Garden:
http://opera.info.pl/index.php/felietony/471-okiem-i-uchem-laika-entuzjasty-czyli-tym-razem-nasza-ola-rzadzi-w-londynie-och-jak-ona-rzadzi
Okazuje się,że w tym sezonie siatkowy podkoszulek i gumiaki to trynd obowiązujący także w Londynie 🙂
O jejku,a ja prawie codziennie w gumiakach.Taka ze mnie tryndsetterka .Nad siatkowym podkoszulkiem to się jeszcze poważnie zastanowię…Ale śpiewać nie będę za cholerę!!
Nieczęsto trafia się zabawany aforyzm w prasowym wywiadzie. Krzysztof Gosztyła takim życzeniem kończy swój wywiad dla „Przeglądu” : „Gdybyśmy częściej skłaniali się ku temu, że skoro Bach napisał utwór na organy to jednak nie jest to kwartet harmonijek ustnych, nie byłoby źle.”
Dotyczy to także powyżej wzmiankowanych wystawień „Napoju miłosnego”. Zdecydowanie wolę sierżanta Belcore przy szabli i w epoletach niż z pepeszką i w skórzanej kurcie…
PS W ostatni piątek w FŁ można było usłyszeć VIII Symfonię Szostakowicza. Było to dla licznie zgromadzonych słuchaczy wielkie przeżycie. Nie poddajace się opisowi. Zasłużona „standing ovation”.
Oj miłosierna Pani jest Pani Doroto i to bardzo 🙂 Widzieliśmy to samo – można docenić profesjonalizm wykonanych dekoracji, można zgodzić z manifestem politycznym wygłoszonym przez reżysera w programie – ale zamiany lekkiej, przyjemnej opery w widowisko biesiadne z orkiestrą grającą, jak na weselu w pegieerze już nie można strawić bez komentarza. 🙂 Dobrze, że przynajmniej większość solistów wypadła OK.
mkk – ja w gruncie rzeczy to samo napisałam, tylko trochę może łagodniej. Gdzie się tak ten dyrygent spieszy, nie wiem.
A była transmisja z Covent Garden – słuchałem drugiej części.
Pani Aleksandra Kurzak pięknie śpiewała, ale jakby jej brakowało partnerów. Po Una furtiva lagrima wśród oklasków rozlegały się gwizdy.
Ciekawe, czy to były gwizdy na plus, bo na Zachodzie jest raczej odwrotnie niż u nas. U nich dezaprobatę wyraża się przez wrzaski: buuu! (u nas też coraz częściej…)
Widzę, że muszę się podciągnąć w klakierskim rzemiośle. 😉
A i pewnie odciąć od ubiegłowiecznych kanonów wykonawczych zapamiętanych w duszy przez uszy.
http://www.youtube.com/watch?v=g_WAvOdw090
Ale, czy na rzecz akcji scenicznej mam zrezygnować ze wzruszeń muzycznych?
No, mnie to jakoś śmieszy. Ale ja skażona jestem.
Przez pierwsze dwa dziesięciolecia mojego życia opera (poza Mozartem) mogła dla mnie nie istnieć. Potem odkryłam Monteverdiego i Debussy’ego. Belcanta zaczęłam naprawdę słuchać dużo później i to wciąż nie jest dla mnie to, co tygrysy lubią najbardziej.
Na marginesie dodam, że oprócz Napoju miłosnego w Krakowie i w Londynie/PR2 był jeszcze Napój miłosny w niedzielę w RMF Classic, z Pavarottim, Darą, Nuccim… Choć zapewne bez gumiaków 🙂
A propos Krakowa – właśnie odywają się Kursy Dyrygenckie z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej pod okiem Strugały. W niedzielę uroczysty koncert (ponoć w nowej sali koncertowej [?] ) z OAB’em i najlepszymi uczestnikami.
re lesio Najwieksze wrażenie sprawiła mi niegdyś Una furtiva powtarzana kilkakrotnie w filmie (? – zapomniałem) […] Śpiewał boski Enrico..
„A recording by Enrico Caruso features prominently in the movie Match Point (2005), directed by Woody Allen.”
Poza tym zalzawiona aria 🙁 byla uzyta w tysiacu i jeden filmow 😯
http://en.wikipedia.org/wiki/Una_furtiva_lagrima
Pobutka.
Dzień dobry. Miły barok dla odpoczynku od „załzawionej arii” 😉 A w Poznaniu właśnie barokowy festiwal Czarka Zycha.
Pietrku, dziękuję za podpowiedź…
—-
Audycja prof. Perza zaczęła się oczywiście od kantaty Nun komm der Heiden Heiland, która w BWV ma wprawdzie wysoki numer (tak ten Verzeichnis był ułożony) ale w OrgelBuchlein jest pierwszą przygrywką chorałową czyli tak jak powinno być – od rozpoczęcia roku kościelnego od Adwentu
—-
Ile tych festiwali mistrz Zych prowadzi… ?
I przecież jeszcze ten w Międzyrzeczu / Paradyżu..
@ lesio 11:39
Ile tych festiwali mistrz Zych prowadzi ? A przynajmniej trzy ( Boh trojcu liubit ) ale niewykluczone,że to jeszcze nie wszystko 🙂
A w ramach odpoczynku od belcanta 😉 propozycja alternatywna :
Miejsce: Teatr Pieśń Kozła, ul. Purkyniego 1, Wrocław Konieczna wcześniejsza rezerwacja: office[at]piesnkozla.pl tel.(71) 342 71 10
W piątek, 14 grudnia 2012 o godz. 20.00 w Teatrze Pieśń Kozła będzie można usłyszeć koncert pt. „Muzyka z Obrazów”, stanowiący instrumentalne „rozkodowanie” wybranych dzieł malarstwa europejskiego. Podczas koncertu usłyszymy rodzinny duet: Mateusza Rychłego (gitara) oraz Macieja Rychłego (flety, dudy, sierszeńki). Dążenie do precyzyjnego wyprowadzenia dźwięku z obrazu, nie zaś swobodna impresja na temat epoki, z której pochodzi dzieło – to cel, który przyświeca twórcom prezentowanego projektu muzycznego. Przedstawiony materiał muzyczny będzie formą rozszyfrowania utrwalonych w malarstwie polskim i europejskim zapisów nutowych z różnych epok. Podczas koncertu usłyszymy m. in. melodię uwiecznioną przez Hieronima Boscha na pośladkach nieszczęśnika w dziele Piekło Muzykantów, polską muzykę narodową odczytaną z portretu Izabeli Czartoryskiej ręki Giuseppe Marchiego, niderlandzkie menuety Edwarda Colliera oraz burdonową muzykę francuskiej tawerny zapisaną przez Jeana-Baptiste’a Oudry’ego. Twórcą projektu „Muzyka z Obrazów” i jego liderem jest Maciej Rychły, kompozytor, multiinstrumentalista, współtwórca muzyki do nowego spektaklu przygotowywanego przez Teatr Pieśń Kozła, opartego na sztuce „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa.
Dorota Szwarcman 3 grudnia o godz. 22:51
Biję się od wczoraj z myślami, czy to „no” – ma oznaczać odcięcie od ubiegłowiecznych kanonów wykonawczych, czy od wzruszeń muzycznych. 😉
Czy opera ma być „inscenizacją”, czy występem „ptaszorów”?
Jakoś z dwojga złego – wolę występ „ptaszorów” niż „inscenizację”.
W styczniu w TWON jest premiera Don Carlo Verdiego. Może Pani wie już coś w tej materii – cieszyć się, że się idzie, czy drżeć z przestrachu, że czeka gwałt przez uszy i oczy?
Ma to być wersja „włoska” Don Carlosa. Pan T. w wywiadzie radiowym na koniec sezonu buńczucznie oświadczył, że trudno pytać o zgodę Verdiego na wystawianie poza Włochami, bo wszak nie żyje.
A ja z dwojga złego nic nie wolę. Wolę trzecie, dobre. Zapewne tak, jak Pani Kierowniczka. 😎
A co to znaczy to trzecie dobre, Wielki Wodzu.
W przypadku opery?
To znaczy, że muzyka i śpiewy są stosowne do wyobrażeń tego dawno martwego nieszczęśnika, wypisanego na afiszu niezbyt dużymi literami.
Jak to, co zrobił ten wypisany większymi literami jest nie do przyjęcia, można zamknąć oczy, natomiast zatykanie uszu powoduje u niektórych pewien dyskomfort. Czasem zdarza się, że można słuchać z otwartymi oczami i to jest czwarte, najlepsze. 🙂
Zdecydowanie bym optował za tym czwartym, nawet jeśli momentami można zamknąć oczy – znaczy się nie zasypiać!
😀
Z cyklu „różności i dziwności” ku uciesze (może było ale jeśli nawet to trudno):
http://www.youtube.com/watch?v=4RaT4PUGRdE
PS 1 Tak podejrzewałem, że klawesyn pedałowy został wynaleziony w celu grania ragtime’ów.
PS 2 Postulat „żeby inscenizacja opery była po prostu dobra” należy popierać w całej rozciągłości względności przymiotnika „dobra” 🙂
No cóś pięknego 😀 Rzeczywiście, chyba najlepszy sposób wykorzystania klawesynu pedałowego 😉
Byłam na koncercie i chciałam o nim napisać, ale po drodze do domu wpadłam na imieniny Barbary i teraz jestem zbyt najedzona i napita, żeby myśleć nad wpisem 😈 Przekładam na później.
Pobutka.
Tu jest fragment opisu instrumentu uzytego w nagraniu jednej z (winylowych) plyt ktore jeszcze posiadam i uzywam.
The exceptionally large harpsichord was made for Mr. 😉 by Eric Herz. […]. The instrument has two keyboards, six pedals, four choirs of strings and five playing registers. Three are played from the lower manual 16′, 8′ I, 4′ and two from the upper: 8′ II and Nasale. […] The harpsichord is nine feet long and the 16′ strings have their own separate bridge and and sounding board. […] The instrument has many desirable musical and aesthetic features found in older harpsichords.
Ragtime? Erroll Garner? J. Owczarz?
Nie, Joseph Payne 😯 grajacy Trois Douzaines Fantaisies pour le Clavessin (nie chce mi sie przepisywac calego tytulu) G. P. Telemanna.
Purysci oczywiscie moga protestowac, ale zanim to zrobia, niech rzuca okiem na te strone:
http://www.baroquemusic.org/bargerhpschd.html czego tam nie ma! 😆
A tu jest krotka informacja o Ericu Herzu. Obrazki jego klawesynow mozna obejrzec na webie.
http://www.jsebestyen.org/harpsichord/audio.html#Herz
Ten Herz był flecistą 😯
Bardzo ciekawe.
A taki ogromny trzyklawiaturowy klawesyn to sobie kiedyś zamówiła Wanda Landowska. Z barokiem nie miał on wiele wspólnego, ale za to jak brzmiał 😉
Ja pozwolę sobie zaczekać na wpis, zanim odniosę się do wczorajszego koncertu…
Tak czy inaczej zaraz muszę wypadać na urocze spotkanie do dźwięku wydawanego przez kurę 😈
😉
Gdyby Chojnacka grała na takim trzyklawiaturowym smoku to nie trzeba by amplifikować
„Ten Herz był flecistą 😯 ”
Rzeczywiscie E. Herz byl flecista (po polsku przynajmniej nie ma problemu: flutist czy flautist?).
Jesli mial kompleks nizszosci na temat malych instrumencikow, barokowych rzecz jasna 😉 , (och jaki ma pan maly flecik 😳 ), to trudno byloby mu skonstruowac MegaFlet – taki ze dwa metry dlugosci, a o srednicy nie wspomne, obslugiwany moze przez dwoch ludzi, tak jak oktobas wykonany przez Vuillauma dla Berlioza http://en.wikipedia.org/wiki/Octobass (Jest i polska wersja, ale mniej szczegolowa).
No to wyladowal sie w Giga-klawesynach. Taka jest moja teoria wyparć pierwotnych, a moze i wtórnych Herza. 😀
PS Mam plyte, DG Archiv 2533 326, – znowu! – Fantasien, Colin Tilney, Clavichord von Hieronymus Albrecht Haas, Hamburg, 1742. Na plycie jest wyrazne zalecenie: przy odtwarzaniu plyty nie gmerac przy galce glosnosci. Ta plyta ma brzmiec tak cicho – niemal na granicy slyszalnosci. Innymi slowy, uzycie autentycznych instrumentow z epoki we wspolczesnych warunkach: salka koncertowa, a nie zwykly pokoj, jest po prostu niemozliwe.
@Pietrek 17:43
To samo zalecenie mam na dysku muzyki iberyjskiej, tez na klawikord , ktory jest instumentem o szczegolnie cichym dzwieku, chyba takze w porownaniu z innymi instumentami epoki.
Dlaczego mi wcięło co napisałem? Cenzura jakaś? 👿
Teraz nie wcina. To jeszcze raz.
Napisałem, że pan Herz nie musiał sobie kompensować klawesynami, mógł pójść i kupić gotowy, wynaleziony 600 lat temu dwumetrowy flet. Albo trochę mniejszy, jak miał mniej do kompensowania. Pełno ich jest, obsługę mają jednoosobową. 🙂
I jeszcze wyrażałem nadzieję, że nikt nie zamierza wstawiać klawikordu do sali koncertowej, skoro to instrument pokojowy. Chyba nie zamierza? Jednak bym tego nie uogólniał na wszystkie instrumenty. 😉
Przypuszczam, ze osobnik przedstawiony na rysunku 5.3 dalby sobie rade z dwumetrowym fletem, czy to prostym, czy poprzecznym, lepiej niz ktokolwiek inny 😀
http://www.gibbons.de/main/introduction/chapter_english05.html
A tu mam przebitke – trzymetrowy flet!
http://www.youtube.com/watch?v=Ac2cVPIkYgg
No, długi jest. Grubość pozostawia wiele do życzenia. Chyba lepiej zostać przy tym sprzęcie i nadrabiać techniką 😎
http://www.youtube.com/watch?v=di6dl5jBwh4
No cudeńka same 🙂
A tu absolutny rekordzista: NAJDLUZSZY, jednakowoz z dwuosobowa obsluga 🙂
http://www.metacafe.com/watch/484362/the_longest_flute_in_the_world/
Czy panowie Chińczycy na pewno przeczytali instrukcję obsługi? Bo mi się wydaje, że to spadło z ciężarówki wiozącej organy. 😛
Bym zapomniał. Lisku, fajne masz płyty. 🙂