Obrona Damazego
Ach! muzyka to cudo, cieszy, poi, wzruszy.
Nie da nas owładnąć nudą, ona rajem duszy.
To uczucia maluje, to w nas zapał budzi,
Ona uszlachetnia ludzi, z nią rozkoszy czas!
To taka dygresja nietypowo na początek: co to jest? Otóż – kawałek tekstu Mazura ze Strasznego dworu. Zwykle ma się w pamięci układy taneczne, a słowa nie czepiają się ucha. A nie ma ich w dostępnych tekstach libretta (sprawdziłam nie tylko w necie, ale i w programie jednej z warszawskich premier, bo Opera Narodowa ma dobry zwyczaj drukować pełne teksty librett). No to już wiemy, od czego jest muzyka, gdybyśmy mieli wątpliwości. Zwłaszcza podoba mi się pomysł, że poi… (Wiem, wiem, tu raczej chodzi o upajanie się, nie o upijanie, ale pożartować nie można?)
To teraz już zgodnie z tytułem. Nie będę tu pisać recenzji spektaklu, na którego premierze byłam w piątek we Wrocławiu, bo i tak napiszę ją do papierowego wydania „Polityki”. Ale zatrzymam się na jednym, moim zdaniem bardzo ciekawym szczególe, związanym z osobą reżysera i jego widzeniem Strasznego dworu. Otóż Laco Adamik, jak już wspominałam, jest Słowakiem i może dlatego, jako człowiek niezależny od czaru kontusza, od paru lat wciąż dostaje do realizacji dzieła Moniuszki. W programie wrocławskiego spektaklu został wydrukowany krótki wywiad z nim, w którym reżyser wypowiada interesującą kwestię: „Marzę o tym, żeby stworzyć taką inscenizację, w której Damazy nie byłby pośmiewiskiem. Taki człowiek, wykształcony, który nie ma, co prawda, pieniędzy i jest na służbie u Miecznika, dziś reprezentowałby sobą większą wartość. Chciałbym go bronić”.
Dla tych, co nie znają Strasznego dworu, bo być może wśród czytających tacy są (czasem pewnie nawet nie tyle z powodu niewiedzy, co świadomej kontestacji), parę słów o tym, kim jest Damazy. Mieszka on jako rezydent w tytułowym miejscu, czyli dworze Cześnika i jego dwóch pięknych córek – Jadwigi i Hanny. Inaczej niż inni mężczyźni z otoczenia, którym bliskie są sarmackie tradycje, nosi się on z europejska, we fraczku, zamiast, mosterdzieju, jak Pan Bóg przykazał, w kontuszu, a ponadto próbuje się załapać na małżeństwo z którąś z dziewcząt. Z tych dwóch powodów jest postrzegany jako postać groteskowa, a jego rolę uważa się za analogiczną do Papkina z fredrowskiej Zemsty. W każdej z kolejnych inscenizacji szyje mu się coraz bardziej odjazdowe fraczki. Inna analogia, jaką dla tej postaci można znaleźć na gruncie operowym, to Monsieur Triquet śpiewający kuplety w Onieginie – w pamiętnej realizacji Trelińskiego biedny Krzysztof Szmyt (znajomy nasz z dawno tu niewidzianą babą) wyskakiwał z jakiegoś nieprawdopodobnego tortu; on także grywał Pana Damazego.
Kiedyś rozmawiałam z prof. Jerzym Marchwińskim o tym, ile jednak w operze znaczy właściwe i odpowiednie aktorsko wymawianie słów. Dobrym przykładem jest w Strasznym dworze powtarzająca się, ale za każdym razem inaczej, odzywka też taka trochę fredrowska: – A! Pan Damazy. Za pierwszym razem wypowiada ją Cześnik, widząc go z dziewczętami lejącymi wosk, i winien wtedy przybrać ton lekceważąco-pobłażliwy. Drugi raz pada ona z ust Stefana i Zbigniewa, gdy wspólnie z Maciejem odkrywają, że to on wlazł do zegara (Pan zeeeegar, gdyyy zapieeeje kuuur, dmie w rząd przedęęętych rur), by uruchomić słynny kurant. I w tym momencie jest satysfakcja ze złapania i naigrywanie się – Maciej kontynuuje: Nie, to jest dusza, co pokutuje w starym zegarze! (Wcześniej jeszcze: To jest ta dusza, co bez kontusza wzdycha przebrana w niemiecki frak!) W tym momencie Damazy dopuszcza się rzeczy niesympatycznej i próbuje ostatniego sposobu, by przepędzić niechcianych rywali: mówi im, że ten dwór powstał „z hańbiących usług zapłaty”. W finale będzie się z tych słów tłumaczył pijaństwem…
Laco Adamik rzeczywiście w swoim spektaklu „odpajacował” Damazego. Ubrał go w zwykły czarny strój, w kontraście do papuzich kontuszy pozostałych panów, i zrobił z niego intelektualistę w okularkach, który wciąż siada na boku i coś tam czyta, całkiem jak Tatiana jakaś… Rozmawialiśmy potem i mówił mi, że w tym spektaklu dostał od dyrekcji pewne ograniczenia, można było się troszkę ośmielić, ale ogólnie miało być po bożemu. Jednak w jakiejś kolejnej inscenizacji, jeśli takowa będzie, chce rozwinąć tę sprawę bardziej.
No bo rzeczywiście – dlaczego facet ma być pośmiewiskiem (a nawet w pewnym sensie zdrajcą – tradycji) tylko z tego powodu, że nosi „niemiecki frak”? I całkowicie zrozumiałe jest, że dla kogoś zagranicznego to jest bardzo dziwne. A te kontusze, podgolone głowy, wąsy – są jakieś egzotyczne, archaiczne. Jeszcze parę zdań z wywiadu z reżyserem: „Problem z tym, że Polacy mają do okresu sarmackiego specyficzny stosunek. Niektórzy, jak Moniuszko, uważają, że do tego okresu, do jego historii, strojów, należy się odnosić z dumą, inni zaś podkreślają, że nie, że przecież sarmatyzm przegrał”.
A problem kontusza i fraka jest poniekąd esencją treści tej opery (Miecznik w swojej arii opisującej, kto może ubiegać się o jego córki: – Niech mu będzie chęć nieznana lżyć obyczaj stary swój, niech kontusza ni żupana nie zamienia w obcy strój!). W gruncie rzeczy więc uwspółcześnienie tego utworu nie jest możliwe. To nie jest dzieło uniwersalne. Dlatego, mimo wielu istotnych walorów, raczej nie będzie już miało w świecie powodzenia, chyba tylko wśród miłośników egzotyki. Przykre, ale prawdziwe.
Komentarze
To jest piękna opera
Ten zegar stary gdyby świat,
Kuranty ciął jak z nut.
Zepsuty wszakże od stu lat,
Nakręcać próżny trud.
Lecz jeśli niespodzianie
Ktoś obcy tutaj stanie,
Pan zegar, gdy zapieje kur
Dmie w rząd przedętych rur.
Dziś zbudzi cię
Koncercik taki.
A oprócz tego musi Pani pamiętać, że opera napisana została z pobudek patriotycznych, nie można jej oceniać z punktu dnia dzisiejszego.
Torlinie, ale skoro się dziś ją wystawia, trzeba coś z tym robić. Dlaczego została napisana, to oczywista oczywistość, tyle że to już dziś nikogo nie rusza.
Tak naprawdę to dla mnie jest tu interesujące coś innego. To, że polską tradycją jest zamykanie się w sobie, w przeszłości, we własnym sosie. Ksenofobia. Ubierzesz się inaczej, jużeś obcy. A co najmniej śmieszny.
„że opera napisana została z pobudek patriotycznych, nie można jej oceniać z punktu dnia dzisiejszego.”
Pomine tu wszystkie rozwazania (do upadlego) na temat ponadczasowosci dziel sztuki itd. Dobre dziela zawsze oceniac na podstawie wspolczesnych kryteriow. Ale nie o to chodzi.
Ja Strasznego Dworu moge sluchac w kolko, zupelnie nie zwracajac uwagi na problemy podniesione przez p. Dorote.
Najpewniej w teatrze sprawy mialyby sie odmiennie – w koncu to jest PRZEDSTAWIENIE z muzyka.
To co mnie intryguje i pewnie irytuje to to, ze Straszny Dwor nie przebil sie na dobre na sceny swiatowe – owszem grywa sie od czasu do czasu to tu to tam i tyle. Tymczasem „dziela” typu „Corka pulku”, „Il pirata”, „Niema z Portici” itd itp nie schodza ze sceny – a przeciez to koszmarne nudziarstwo
Dlaczego?
Kto w przebicia sprawie robi,
to zapewne jakieś lobby,
bo się przebić bez lobbysty,
to jest dzisiaj horror czysty!
Ja wbrew pozorom trochę na serio! 😯
Bobik! 5:27? Nie chorys przypadkiem, piesku? 😯
Wszystkim kobietom i wszystkim mezczyznom ze sklonnosciami lesbijskimi – wesolych Swiat, byle czesciej.
Gozdzik! Gwozdzik! Szampan i brawa!
Zabieram na spacer po porannym przedwiosennym Paryzu. Az po straszny dwor, czyli zamek mgiel.
Zgadzam się z Pietrkiem, a nie zgadzam się (i to w dniu Jej Święta) z Panią Dorotą. I tak zastanawiam się, jak to napisać, żeby nikogo nie obrazić.
Zamykanie się w sobie jest charakterystyczne dla ludów wiejskich, osiadłych w jednym miejscu. W takich wioskach nawet trzecie pokolenie było „wnukiem tego obcego”. Nie było tego nigdy w arystokracji, a i szlachta bywała różna. Ja nie miałbym odwagi napisać, że kto w dawnej Polsce inaczej się ubrał, był obcy. Dawne nasze Królestwo zawierało w sobie tyle narodowości, byli Żydzi, Tatarzy, Ormianie, Staroobrzędowcy – i tak mógłbym wymieniać.
Po prostu moment powstania opery jest specyficzny dla Polski.
Pani Doroto – Wszystkiego Najlepszego
Torlinie – nie ma się co zgadzać z Pietrkiem, jest sympatyczny ale racji nie ma. Po pierwsze – nikt nie odbiera wartości Strasznemu dworowi. Po drugie – ani Córka pułku, ani I Pirata, ani Niema z Portici nie są nudziarstwami. Po czwarte – nie schodzi ze sceny tylko Córka, dwie pozostałe opery prawie nie są wystawiane. Owszem, było słynne przedstawienie Pirata z Callas, potem z Montserrat Caballe – ale opera nie weszła do ciągłego obiegu. Bardzo chętnie bym się dowiedział gdzie Niema z Portici nie schodzi z afisza, nie widzialem jej – ponieważ na scenach prawie nie gości.
Problem zaś poruszony jest niezwykle ciekawy; otóż nasza ulubiona opera narodowa (ja też mogę słuchać jej bez końca) zawiera w swym poczciwym libretcie sporą dawkę ksenofobii, którą bezmyślnie przyjmujemy. Piękna aria Miecznika (zwłaszcza jeśli słyszało się ją w wykonaniu Andrzeja Hiolskiego), której słuchamy ze wzruszeniem, mogłaby stać się hymnem słuchaczy Radia Maryja. Jeśli przeanalizować jej słowa.
Doskonały jest dzisiejszy wpis i wart szerszego rozwinięcia.
Dzięki, Piotrze M 😀 Ja oczywiście miałam tę wielką przyjemność słuchać tej arii w wykonaniu p. Hiolskiego (na żywo); znakomicie też śpiewa ją Adam Kruszewski. Lubię Straszny dwór, podobnie jak lubię Fredrę, na co dzień używamy w rodzinie fredrowskich bon motów, a i z Dworu niejedno się znakomicie nada.
No, ale jest właśnie ta druga strona tej urokliwej sztuczki. Ja się tak daleko nie posunęłam z tym Radiem Maryja, ale coś w tym jest. A słowa p. Adamika uzmysłowiły mi coś jeszcze. Może on trochę przejaskrawia robiąc z Damazego wykształciucha, ale domyślam się, o co mu chodzi – o to, że stawia się tu prymat tradycji nad wszystkim. Tak, sytuacja była zupełnie inna, tradycji się broniło, żeby zachować tożsamość. Ale u naszych południowych sąsiadów jakoś takiej opery nie było. Tam się aż tak tradycji nie akcentowało. A ostatecznie też zachowali tożsamość.
Stroj sarmacki,szabla to wszystko przybylo do Polski z Turcji,czy jak kto woli z Orientu.Okreslenie przepych bizantyjski tez nie jest tutaj przypadkowe.Narodowym dodatkiem byl podgolony kark i (powod do dumy) monstrualna tusza.
Jedynie kobiety z wyzszych sfer(szczegolnie magnateria) nie chcialy sie ubierac jak kobiety Wschodu.Wzorce do swoich smialych sukni braly z Zachodu za co im chwala i nasza(meska) wdziecznosc.:)
Jeśli pamięta się o kontekscie historycznym, rozbiorach – wtedy tę ksenofobię i wybujały patriotyzm można zrozumieć ( a nawet docenić). Opera jednak powinna bronić się sama, muzyka się obroni ale libretto… Co prawda jest lepsze niż w Hrabinie. Swoją drogą, gdyby wielbiciele sarmatyzmu zdali sobie sprawę, jakiego pochodzenia jest „rdzennie polski” ubiór, te kontusze, delie, pasy, w dodatku podgolony łeb. Wszystko to przywędrowało, tak jak później frak, tyle,że z innego kierunku i trochę wcześniej. Prawdopodobnie pradziadowie „sarmatów” też przeklinali noszone na wschodnią modłę nowomodne kontusze, zaś podgolone na mongolską modłę łby uważali, tak jak my, za coś okropnego.
Wchodzi Gnębon Puczymorda – potworna foka z wąsami „ślachcickimi”, jak wiechcie. Ubrany w polski strój ze złotej lamy. (…)
PUCZYMORDA
Kołpak z piórem, karabela –
To każdego onieśmiela.
A buciska te czerwone,
Oczy straszne, wywalone.
(robi miny okrutne) (…)
HIPER-ROBOCIARZ
(…) On, ten stary, biedny idiota, musi być żywym, to jest: martwym symbolem zastępującym nam waszych świętych i wszystkie mity wasze, pseudochrześcijańscy faszyści, coście ponad miarę uwstrętnili komedię waszych pseudowiar.
Witkacy, Szewcy, 1934
Piotr Modzelewski
Nawet podgolony kark nie jest do obrony?
Nie, nie jest, podobnie jak bigos, barszcz i pierogi, „rdzennie polskie potrawy”.
Jeszcze za dziecięctwa te stroje i fryzury zawsze mi się takie azjatyckie wydawały i zdumiewało mnie, dlaczego w Polsce aż tak się to przyjęło.
W jednym zgodzmy sie!
Lepiej wlosy strzyc niz tego nie robic.
A czemu właściwie?
Jeśli się je myje… 😀
Piotr Modzelewski!
A zurek kujawski ?
Nie wiem nic na temat pochodzenia żurku, może naprawdę jest kujawski. Jeśli o mnie chodzi – jest mi zupełnie obojętne co (lub kto) skąd pochodzi. Jeśli jest to dobre, mądre, dowcipne, piękne – niech pochodzi skąd chce. Nie znoszę takiego odcienia patriotyzmu: „tylko polskie”, narodowe! Hodowcy wiedzą co to jest chów ksobny i jak fatalne są jego skutki.
No tak!
Ja tez mialem okres w swoim zyciu,ze nikt nie byl w stanie zaciagnac mnie do fryzjera nawet koniami,jak to mowili moi rodzice.
Piotr Modzelewski!
My sobie czasami zartujemy
Tereso, 7.40 – chyba nie przypuszczasz, że ja o tej porze wstawałem? 😯 To było pomachanie ogonem na dobranoc! 😀
A co do reszty – nie znam zbyt wielu cudzoziemców, którym Polak kojarzyłby się od ręki z kontuszem i łbem podgolonym, natomiast znam wielu takich, którzy odruchowo mają skojarzenie z radiomaryjną mentalnością. Co mi nasuwa myśl, że ta „narodowa forma” niespecjalnie się przebiła na zewnątrz, natomiast kryjąca się pod nią ksenofobiczna treść stała się, niestety, rodzajem wizytówki. 🙁
Gwoli ścisłości dodam, że znam Francuzkę, która oblizuje się, kiedy słyszy słowo „joureq”. 😉
Bobiczek, jak obiecał, rymował do rana 😆
No właśnie. A ludzie się zdumiewają, czemu Moniuszko nie zdobył takiej popularności jak Dworzak czy Smetana. Nie ujmując Moniuszce, bo przecież to nie jego wina, uważam, że to właśnie, o czym piszę, jest przyczyną.
To może podmienić libretto a muzykę zostawić? 🙄
He he, może je napiszmy 😉
Tylko proszę – bez krwiodawstwa 🙄
Oj, nie, Moniuszko nie przebil sie dla tych samych powodow, dla jakich Sienkiewicz nie dostalby Nobla, gdyby nie szalal po Paryzu i nie napisal Quo Vadis.
Poza tym uwarunkowania historyczne sa nieporownywalne. Do dzis znad Sekwany jestesmy postrzegani jako czesc ROSJI, a nie – jak Bohemia – jako czesc Imperium C.K.
Chopin tez nic by nie zdzialal, gdyby siedzial w Warszawie (a juz nie daj Bog w Wilnie) przez cale zycie. Moze teraz ktos odkrylby go jako historyczna ciekawostke.
Zreszta – w ramach anegdotki – Francja z pasja odkrywa swoich wlasnych kompozytorow, ktorzy uciekajac przed mieczem rewolucji schronili sie na carskim dworze, gdzie mieli nieograniczone mozliwosci rozwoju, tyle ze na ograniczonym geograficznie terytorium.
Co do sarmackich strojow – warto poszperac, czym dla Europy XVII wieku byla wiedenska wiktoria. I jak polskie poselstwo przyjechalo potem do miasta Paryza, przez trzy lata panowala moda na sarmackie stroje. Juz nie mowiac o tym, ze przez kilka lat temat nie schodzil z wokandy.
A o co się procesowali? 😯
Pani Kierowniczko, serio pisałem. Może kolejna inscenizacja poszłaby nie o jeden, a o trzy kroki dalej, i przy całej naszej zdolności do zabawy w pisanie librett i historyji, nowym tekstem zająłby się tym ktoś na poważnie, od początku do końca.
Ze strojami to różnie bywało, także damskimi.
Faktycznie, Straszny dwór potrafiłem odbierać jako nieznośnie dydaktyczny, ale to w gruncie rzeczy drugorzędne, bo liczy się muzyka. Tyle, że czy ta się przebić dzisiaj z tą operą? Czy nie za późno trochę?
PS.
Co do niedocenionego za granicą Moniuszki, to ja się zastanawiam, czy istnieje kraj, albo naród, który byłby w pełni zadowolony z popularności swoich wielkich za granicą?
foma:
Widziałem już przepisane na nowo libretto Uprowadzenia z seraju. Krótko mówiąc: to najlepsza droga by zrobić coś jeszcze gorzego niż oryginał.
Znad Sekwany jesteśmy postrzegani jako część Rosji – pisze Teresa. Tak, to prawda. I chyba rzecz nie tylko w postrzeganiu. Zabór austriacki, mimo że Kraków do dziś się poczuwa do tradycji k.u.k., był w gruncie rzeczy dużo mniej austriacki niż u południowych sąsiadów. Tam napływ kultury niemieckojęzycznej był dużo intensywniejszy, głębszy i długo nie był postrzegany jako wrogi. Czesi zresztą z Austriakami jako bezpośrednimi sąsiadami mieli więcej powiązań i przemieszań. Ciekawe swoją drogą, że często przez Żydów – tych zasymilowanych. Mahler urodził się w Czechach. Kafka całe życie mieszkał w Pradze. Ostatnimi przedstawicielami tego stopu kultur w dziedzinie muzyki byli kompozytorzy wywiezieni do Terezina.
W Czechach zupełnie inne kierunki artystyczne się przyjmowały niż w Polsce. Z jednej strony ekspresjonizm, z drugiej surrealizm. W Polsce było inaczej – długo wszystko pławiło się w tradycyjno-patriotycznym sosie. Dopiero – co także charakterystyczne – awangarda konstruktywistyczna się przyjęła, ale już w latach 30., i to była dosłownie garstka artystów lewicujących, po których pozostała kolekcja w Muzeum Sztuki w Łodzi. No i trochę budownictwa (nie zawsze najlepszego) ze strony tych, co przeżyli wojnę.
Podkreślam, że nie chcę tu wartościować.
PAK, albo lepszego niż oryginał. Nie przekonasz się, póki ktoś tego nie zrobi.
A jeszcze a propos tureckiego pochodzenia naszych strojów szlacheckich. Pamiętacie Cosi fan tutte? Tam Guglielmo i Ferrando przebierają się… no, za kogo? W tekście włoskim Despina się dziwuje (che figure, che mustacchi!), czy to są Turchi, czy Valacchi. W niemieckim tłumaczeniu mowa jest również o Polakach 😀
To co Pani napisala powyzej tlumaczy takze,dlaczego Dworzak(swiatowiec i przyjaciel Brahmsa) oraz Smetana,ktory nigdy dobrze nie wladal jezykiem czeskim odniesli sukces w Europie i na swiecie mimo,ze sa postrzegani jako kompozytorzy narodowi.
Też mi się tak wydaje.
Oni byli po prostu bardziej światowi, co tu dużo gadać.
Co oczywiście nie oznacza, że musimy mieć dziś z tego powodu kompleksy. Taka karma.
A Moniuszko studiował przecież w Berlinie 😀 Stąd warsztat orkiestrowy miał solidny. Podobnie większość polskich kompozytorów muzyki symfonicznej; niektórzy w innych ośrodkach, ale zwykle nauki pobierali zagraniczne. No i wracali tu i pisali, co pisali. Taki Karłowicz to już bardziej światowy był, ciekawe, czy by się przebił za życia, gdyby pożył dłużej 😉 No, a Szymanowski, to już wiadomo.
PAK!
Przyznasz chyba jednak,ze ta „nieznosna dydaktyka” w Strasznym Dworze jak i (tak!) w Panu Tadeuszu odniosla pozytywny skutek w XIX wieku,a co sie ludzie pieknej muzyki nasluchali i wspanialej poezji naczytali to ich.
Powiem wiecej, jak Wajda nakrecil Pana Tadeusza, wypchnelam nan Francuzow, ktorzy – choc niewiele pojeli, bo i tlumaczenie bylo niemozliwe do pojecia na jeden raz – wyszli zachwyceni.
Wielu znajomych milosnikow (i ekspertow) literatury szalenie ceni sobie polska literature XIX w., jako ksztaltujaca postawy. Szkoda ze tak malo jest tlumaczen i sa takie kiepskie, bo wiekszosc jeszcze z epoki bardzo minionej, a kto by sie teraz zajmowal tlumaczeniami jakichs staroci.
No, chyba ze p. Legras, cudowny tlumacz Norwida. 😉
Wesele Wajdy à la Wyspianski zreszta tez sie nie zestarzalo i zachwycilo niejednego zabojada. Tyle ze to absolutna elita, czyli wieksza mniejszosc wiekszej mniejszosci.
Zupełnie nie na temat, ale za to na jeden z wcześniejszych.
Maciej Stryjecki podesłał zgodnie z obietnicą linki na część zarejestrowanego koncertu Włodka Pawlika sprzed tygodnia. Będzie też ponoć reszta. Baaardzo polecam!
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=301#comment-39740
Dzień dobry wieczór,
tereso,
masz rację, polska literatura (z małymi, w sensie ilości 😉 , wyjątkami) jest poza granicami Polski za mało znana, a jeżeli, to przez „większą mniejszość większej mniejszości”.
W Niemczech bardzo się zasłużył tłumacz literatury Polskiej (i to klasyków jak i pisarzy współczesnych) Karl Dedecius ur. 1921 w Łodzi, współzałożyciel „Deutsches Polen-Institut Darmstadt”.
Zainicjował i jest współzałożycielem „Polnische Bibliothek” w wydawnictwie Suhrkamp Frankfurt n. M., sponsorowanej oraz współfinansowanej przez Robert Bosch Stiftung w Stuttgarcie.
W tej serii wydano między innymi (trochę Was pomęczę, ale dla mnie to jest bardzo ważne):
– Die dichter Polens (Poscy poeci od średniowiecza do dzisiaj)
– Das Jung Polen (Młoda Polska)
– Reise nach Warschau (Podróż do Warszawy), J.C.F Schulz
– Rebell und Bauer (Kordian i Cham), L Kruczkowski
– Gedichte (Wiersze), Cz. Miłosz
– Gedichte, Stücke (Wiersze, Dramaty), T. Różewicz
– Polnische Märchen und Legenden (Bajki i legendy polskie)
– Briefe an die Königin (Listy do Marysieńki), J. Sobieski
– Vorfrühling (Przedwiośnie), S. żeromski
– Das Kind Lieben (po polsku???), J. Korczak
– Verrückte Lokomotive (Szalona lokomotywa), S. I. Witkiewicz
– Die Fräulein von Wilko (Panny z Wilka), J. Iwaszkiewicz
– Asche und Diamant (Popiół i diament), J. Andrzejewski
i wiele, wiele innych….
Po moim przyjeździ do Niemiec, po raz pierwszy miałem możliwość poznania tych polskich autorów, o których w Polsce nigdy nic nie słyszałem 🙁 i przeczytania ich utworów po niemiecku (n.p. Zniewolony umysł Miłosza)…., i to dzięki Dedeciusowi 🙂 .
Dzień dobry wszystkim, jestem tutaj nowy, od miesiąca zaledwie odkryłem ten blog i czytam zaległości z wypiekami na twarzy…A w odniesieniu do bieżącego tematu:
Damazy przecież jest pośmiewiskiem ze względu na swoją małostkowość, że stara się zdobyć posag- a z którą panną się zwiąże jest mu to obojętne, nie grzeszy odwagą itp., a nie dlatego, że jest „obcy”.
„Straszny Dwór” moim zdaniem nie zrobił kariery dlatego, że kompozytor był mało światowy, ale przede wszystkim dlatego, że jest to opera raczej średnia i wtórna (z wyjątkiem fragmentów), na tle literatury na świecie (choćby po wspomnianej tutaj Cos fan tutti) i mało czytelna dla większości publiczności zagranicznej. (najbardziej zazdroszczę tutaj Czechom Rusałki!)
Aria Cześnika i Radio Maryja? Oj zdecydowanie się nie zgadzam. Moim zdaniem to przesada, chodzi tutaj jedynie o wartości uniwersalne, żeby być dzielnym, zaradnym i porządnym człowiekiem.
Swoją drogą z tą tolerancją dla innych nacji, religii itp. w naszym kraju też od czasów Wazów różnie bywało…
Ale wracając do meritum poruszonego przez Autorkę, to jednak doszukiwanie się w Damazym pozytywnego światowca, to raczej naciągana teza.
….oczywiście Miecznika nie Cześnika…. początki bywaja trudne
Moguncjuszu, Das Kind lieben Korczaka to najpewniej Jak kochać dziecko (1929).
A Dedecius wielki zaiste.
dobry wieczor!!!!!!!!!!!!
Moguncjuszu,wspominasz o bardzo znanym tlumaczu, i jednak dosc
„elitarnym” projekcie
z mojego doswiadczenia zawodowego powiedzialbym,ze dla przecietnego
niemieckojezycznego czytelnika istnieje tylko kilka polskich nazwisk:
S.Lem,A.Szczypiorski („Die schöne Frau Seidenman”) i ostatnio
A.Sapkowski
p.s.Szczypiorski wiele tygodni na liscie „Spiegel-Bestseller”
pozdrawiam Was
Pozwolą Państwo, że wtrące swoje trzy grosze.
Pomysł z „obroną Damazego” wydaje mi się klasycznym przypadkiem złego myślenia reżyserskiego, podszytego wątpliwej jakości ideologią. Czy, w tym wypadku, kontr-ideologią.
Miecznik leje Damazego nie za to, że ten jest złym patriotą, ale za to, że nie wie, skąd mu nogi wyrastają, to znaczy nie wie kim jest i udaje coś, czym nie jest. To jeden z klasycznych tematów komediowych: poznaj samego siebie, a jak nie, to w dziób.
Sytuacja Damazego jest prosta: nie ma grosza przy duszy, jest pieczeniarzem, a ponieważ jest tym faktem upokorzony, bo nie jest idiotą (Chęciński mu napisał parę bardzo zabawnych kwestii; moja ulubiona to „Bardzo rozsądne postanowienie!”), zatem zadaje szyku i wynosi się z cudzoziemska ponad tych, od których zależy.
Póki Damazy jest fałszywy (co, podkreślam raz jeszcze, nie znaczy: dureń), komedia funkcjonuje i Giertycha ani widu, ani słychu. Najlepszy sposób zaś na to, by Giertych wmaszerował na scenę czwórkami, to zrobić z Damazego autentycznego intelektualistę, wyższego ponad te wszystkie kontusze i podgolone czerepy.
Wtedy ni stąd ni zowąd – w całkowitej sprzeczności z anegdotą i z muzyką, czyli z Moniuszką – on staje się jedyną pozytywną postacią w operze, a cała reszta, czyli ci, co się z niego naigrawają, dostają gęby jak z Naszego Dziennika.
Czyli swoim złym, powierzchownie „rewizjonistycznym” myśleniem reżyser uzyskał skutek odwrotny od zamierzonego. Tam, gdzie nie było żadnego problemu, stworzył problem urojony.
Dodam na marginesie, że z pewną odrazą czytałem niedawno wynurzenia pewnego młodocianego krytyka, który przy okazji innej inscenizacji skakał podkutymi butami po Moniuszce, sądząc zapewne, biedactwo, że jak mu w zaściankowy pysk napluje, to sam od tego urośnie wielkoświatowo. Oto lustrzane odbicie… sami Państwo widzicie, czego.
Jeszcze parę uwag, jeżeli Państwo pozwolicie.
Straszny Dwór ma wszelkie szanse na karierę, jeżeli tylko ktoś się tą karierą zajmie.
Oczywiście, nie będzie jej miał, póki na scenach światowych, a także polskich, szaleć będzie plastikowy pleple-uniwersalizm, gdzie „rodzajowość” jest wyklęta, a we wszystkich operach wszyscy noszą te same kostiumy z MHD, żeby się nie daj Boże nikt nie wyróżniał. Kpił z tego Peter Stein, jeden z największych artystów teatru naszych czasów.
Kiedy tylko jednak pojmiemy oczywistą prawdę, wedle której tylko to, co partykularne jest ciekawe, tylko droga „od szczegółu do ogółu” wiedzie ku głębokiemu, cennemu uniwersalizmowi, który jest sumą partykularyzmów, czyli całym bogactwem człowieczeństwa, a przeszłość jest piękna, żywa i mądra – wtedy rozkoszny, kontuszowy partykularyzm Strasznego Dworu będzie miał szanse uwieść świat.
Była po temu niedawno znakomita okazja. Na uroczystą inaugurację Konkursu Moniuszkowskiego 2006, gdzie miałem zaszczyt zasiadać w Jury, TW-ON dał Straszny Dwor. Szczegółów Państwu oszczędzę, powiem tylko, że całe Jury zwiało po przerwie, a ja nie mogłem im odmówić racji…
Zgadzam się w całej rozciągłości z Panem Piotrem Modzelewskim: postawa „takie polskie, takie nasze, stare tatulowe kamasze” jest nie do zniesienia. Łatanie dumą z Chopina – dziur w obsadzie Strasznego Dworu i dziur w chodnikach na Pradze, uważam za postawę groteskową i szkodliwą.
Czesi mieli zresztą kilka wcale niezłych oper nacjonalistycznych, od pierwszych Brandenburczyków Smetany zaczynając, za to ten sam Smetana najgorzej obrywał na antypatriotyczne odchylenia od „jedynie słusznych Czechów”.
Ogólnie: póki będziemy cokolwiek grać i interpretować „przeciwko” Giertychowi i innym, podobnym osobnikom, póty pozostaniemy od nich zależni, to znaczy na czworakach.
Leszek Kołakowski powiedział kiedyś (cytuję w przybliżeniu), że dla Gomułki cała literatura światowa od Homera i Ajschylosa, to jedna wielka aluzja do przejściowych trudności w PRL.
Mam wrażenie, że nasi postępowcy rozumują dokładnie tak samo. Przykładów takiego teatralnego „utylitaryzmu” byłoby pod dostatkiem.
Póki „polskość” jest dla nas problemem, póty jest kamieniem młyńskim u szyi. Nieważne, czy nas „uskrzydla”, czy „brzydzi”, skutek jest ten sam : umysłowe i duchowe zniewolenie fałszywym problemem. Patrzymy wtedy przez nią na świat, jak przez odwróconą lornetkę.
A przecież polskość jest tylko szczególnym przypadkiem uniwersalnego człowieczeństwa. Aż tyle – i tylko tyle. Znaj proporcją, mocium Panie.
Pani Kierowniczko,
no i znowu czegoś się dowiedziałem / nauczyłem (dlatego z chęcią zaglądam na Pani blog, bo tutaj tylko się uczę, co najmniej, jeżeli chodzi o MUZYKę, …. a Ojciec zawsze się dziwił, że mam „hamulce w tej dziedzinie” 😉 ).
Dziekuję!
Zasłużone w tłumaczeniu i wydawaniu polskich książek były również NRD-owskie wydawnictwa, dzięki nim (co prawda „wybiórczo”) przetłumaczono na niemiecki sporą ilość utworów polskiej literatury.
W czasach zimnej wojny wiele o tym w RFN-ie nie mówiono, ale teraz z tego się korzysta 🙂 .
Sorry: Konkurs Moniuszkowski był oczywiście 2007.
rysberlin,
masz rację, wydania „Polnische-Bibliothek” nie były tanie (w 2000 roku wydano 50 pozycję równocześnie ostatnią z tej serii 🙁 ), ale również nie elitarne (ceny są porównywalne z cenami książek „zachodnich” autorów, wydawanych dla bibliofilów (czyli nie Taschenbuch 😉 ).
A ja bym jeszcze dodał Grocholę, Stasiuka, Chwina i Huelle…
Panie Piotrze. Bardzo, bardzo serdecznie Panu dziekuje za te slowa. Nawet nie domysla sie Pan, jak bardzo!
Panie Piotrze – miałam nadzieję, że się Pan wypowie 😀
I spieszę z kilkoma uzupełnieniami.
Po pierwsze: Laco Adamik nie zrobił takiego spektaklu – jeszcze. Może zrobi. Na razie tylko trochę Damazego złagodził.
Po drugie: moim zdaniem cudzoziemszczyzna Damazego niekoniecznie musi się wiązać z kompensacją podległości i zależności. Cudzoziemszczyzna kwitła wśród szlachty na całego, może nie tej wiejskiej, zagonowej, ale Damazy mógł przybyć z miasta.
Po trzecie: to prawda, że Chęciński z Moniuszką ustawił tę postać jako komediową. Ale fakt, że p. Adamik chce Damazego bronić, wydał mi się znamienny nie jako wykwit „myślenia reżyserskiego” i „ideologii”, tylko jako spojrzenie człowieka zza południowej granicy, dla którego ten kontuszowy świat jest kompletnie obcy.
Po czwarte: wydało mi się to znamienne również dlatego, że w jakimś sensie uzmysłowiło mi, czemu Straszny dwór przebić się nie może i nie będzie mógł. I tu rozumiem doskonale Panią Marię Fołtyn, która postawiła na Halkę, bo to historia bardziej uniwersalna, romansowa, o uwiedzionej i porzuconej, zrozumiała w Japonii i na Kubie. Natomiast spór o kontusze i frak jest dla świata historią kompletnie z księżyca. I tu zastrzegam raz jeszcze, że ja Dwór lubię. Ale tak, pewne teksty wciskają się do uszu mimo woli.
Witam andoki @21:53 – dopiero zajrzałam do poczekalni. Tak, co do małostkowości Damazego w pełni zgoda. I jeszcze to nieładne suponowanie, że dwór wyrósł z „hańbiących usług zapłaty”… fe. Ale ja słowa p. Adamika, nawet jeśli są naciąganą tezą, to, jak już napisałam powyżej, widzę jako ciekawe exemplum różnic międzynarodowych.
Do Cosi fan tutte nie ma co Moniuszki porównywać – inne czasy, inne zabawy. Ale do Rusałki… no właśnie, tam jest bajka, która może być uniwersalna. Jednak dla muzyki Strasznego dworu nie byłabym aż tak bardzo surowa.
A aria Miecznika… Tak, chodzi tam o to, żeby „dzielnym człekiem być”, ale jest też: „…kto za fraczek oddał pas, w domu tym na koperczaki niepotrzebnie traci czas”. Więc chodzi też o ciuchy 😉
Bardzo trudno wypowiadać się sensownie o utworach, które ma się w sobie, a „Straszny dwór” czy „Pan Tadeusz” akurat do nich należą. Podobnie (dla mnie) jest z Fredrą. Dlatego kilka, niezbyt mądrych wątpliwości. Nie każdy partykularyzm musi koniecznie prowadzić do pozytywnie rozumianego uniwersalizmu (i chyba nie tak rozumiał to np Norwid), niech przypadek Wagnera będzie tu ku przestrodze. Dlatego bliższe mi jest rozumowanie Pani Gospodyni: plakatowość postaci, zwłaszcza w maksymalnie skonwencjonalizowanych komediach (tzw komedie chrakterów), stanowi wielki problem dla reżysera, który powinien nie tyle je uwspółcześniać, ile starać się uczłowieczać postaci w nich występujące. Nawet Włosi, ze swoją tradycją komedii del arte mają z tym problemy. „Intelektualizacja” pana Damazego nie wydaje mi się jednak dobrym wyjściem, bo, jak to już moi przedmówcy zauważyli, zamienia jedną ideologię na inną. Być może rozwiązaniem byłaby zabawa ze wszystkich uwikłanych w ten polski straszny dwor?
Musze powiedzieć, że martwi mnie nieco ta ogromna potrzeba, żeby polscy kompozytorzy, czy pisarze byli na całym świecie popularni? A właściwwie, dlaczego mieliby być, i czy to dobrze? Czy nie wystarczy,że wśrod słuchaczy koncertowych Witold Lutosławski należy do największych kompozytorów epoki? Że Bruno Schulz to jeden z największych pisarzy ubiegłego stulecia (tak, w oczach ludzi książki). O Gombrowiczu, Miłoszu, Szymborskiej, Lemie, czy Różewiczu nie wspominając. A Sienkiewicz należy do najczęściej czytanych pisarzy polskich. Tak jest, na świecie! Swoich słuchaczy ma Szymanowski („Króla Rogera” wystawia się tu i ówdzie na świecie!), też przecież nie zawsze uniwersalny. I Bacewiczowna. I Baird. Na Boga, dlaczego wszyscy mieliby trafić pod strzechy (cokolwiek by one miały dzisiaj znaczyć)!
Z operami polskimi jest także inny problem (korzystny nb dla pana Damazego): wiele szanujących się oper śpiewa w języku oryginału (widziałem kiedyś „Oniegina” – horrendum językowe) i „tekstuje” – z grubsza.
Witam Leona dawno niewidzianego!
Też mi się wydaje, że to kompleks jakiś, że tak chcemy uznania. Ilu jest znakomitych kompozytorów w innych krajach, których w ogóle się nie zna? Ile polscy melomani wiedzą o brytyjskich świętościach narodowych od Deliusa po Vaughana Williamsa? Co wiedzieliśmy przed wykonaniem tu Lodoiski o Cherubinim i zapoczątkowaniu przez tę operę paryskiej mody na Polskę? A choćby bardzo znane w świecie nazwiska z XX wieku jak Hindemith, kompozytorzy z Les Six, a nawet większość Bartóka – czy polscy melomani poza tymi najbardziej zaangażowanymi ich znają?
Droga Pani Doroto: nie wiem, oczywiście, jaki spektakl zrobił Adamik, bo go nie widziałem, za to czytałem jego wypowiedź, która wskazuje niestety, że myślą zszedł na manowce. A jeśli to wszystko dla niego nic nie znaczy, to niech robi inne opery. Jest wybór.
Co do Damazego: nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, skąd on przychodzi. A skąd przychodzi Papkin? Najpewniej zza kulis. W komedii ważne są charaktery, a charakter Damazego nakreślony jest bardzo śmiesznie. Moja sugestia interpretacyjna jest „minimalna”: ot, takie odrobinkę Stanisławskim podszyte tło.
Najważniejsze jest jednak to, co umieszcza go w tradycji komediowej: nieautentyczność. Papkinowi się zdaje, że jest dzielny. Damazemu – że jest lepszy i w końcu któraś z dziewczyn go weźmie. Zresztą żenić się chce niekoniecznie z miłości – jak na to wskazuje fakt, że mu wszystko jedno, z którą. Postaciom Moliera i Szekspira – że mogą wyrosnąć ponad swoją ludzką kondycję. Zresztą Stefanowi i Zbigniewowi też się zdaje, że wytrzymają w celibacie – i natychmiast, za przeproszeniem, szydło wychodzi z worka.
Zauważcie, że Damazy, Cześnikowa, Stefan i Zbigniew kreślą plany – z których nic nie wyjdzie. Los człowieka. Wedle powiedzenia Woody’ego Allena, że „życie, to to, co się nam przytrafia, podczas gdy robimy inne plany”.
Obowiązki patriotyczne Strasznego Dworu skończyły się szczęśliwie w roku 1989. Choć z tym lepiej ostrożnie: poczytajcie, co młody Słonimski pisał przed wojną o Weselu, że to sztuka przebrzmiała, bo Polska jest i będzie zawsze i nie ma do czego wracać… Dzisiaj, może chwilowo, kwestia „cudzoziemczyzny” przestała mieć znaczenie, choć wielu w Unii Europejskiej dopatruje się śmiertelnego zagrożenia… Cudzoziemczyzny Fredry nikt już nie zagra. Na szczęście, w Strasznym Dworze chodzi o co innego.
W latach 60. pan profesor Bardini z Semkowem zrobili Straszny Dwór na wesoło, bez patriotycznego zadęcia, jako „polskiego Rossiniego”. Było to podobno rozkoszne przedstawienie. Natychmiast rzucili się na nich jedynie suszni krytycy, że targają narodowe świętości. Spektaklu do Teatru Wielkiego nie przeniesiono… Jaka stąd nauka?
Taka, między innymi, że wesoła opowieść o ludziach, miłości, fałszywych duchach w zegarze i złamanych przysięgach, z rozkoszną muzyką, przemówi do każdego, wszędzie. Takie komedie są we wszystkich kulturach. Egzotyczny kostium i zabawny obyczaj noworoczny podnoszą atrakcyjność utworu. Byle nie robić z tego ani tragedii narodowej alla Żuławski, ani patriotycznej skamieliny, bo tego nikt nie zrozumie i nie będzie chciał oglądać.
Z Panem Leonem nie zgadzam się w kwestii Wagnera, którego grają, a więc rozumieją na całym świecie, zatem z jego niemieckiego partykularyzmu wyrósł olśniewający uniwersalizm. Byle tylko nie popadać w obsesyjne doszukiwanie się antysemityzmu i Hitlera za każdym słowem i nutą, co biednych, niemieckich reżyserów (których niemądrze naśladują nasi) przywiodło do patologicznej nienawiści do własnej kultury w ogóle i do poniewierania Wagnera na scenie.
Niestety, choroba ta ogarnia również inne nacje. Mieliśmy „krytyczny” Straszny Dwór Żuławskiego, a parę tygodni temu odegrano w Paryżu (ku zachwytowi lokalnej krytyki…) durny spektakl Oniegina z Teatru Wielkiego w Moskwie, gdzie reżyser drwi sobie z utworu i swoich bohaterów, chwilami z rzadkim chamstwem (kiedy arię Leńskiego „zagłusza” siedząca obok niego babunia, komicznie zalewająca się łzami ze wzruszenia – bo wszystko rozgrywa się w salonie, wokół gościnnego stołu). Zresztą Mariusz Kwiecień śpiewał Oniegina…
Natomiast klaszczę oburącz w kwestii śpiewania wszystkiego w języku oryginału, z uczeniem się słów fonetycznie. Jak nieraz pisałem, z tego również korzysta brać reżyserska: skoro Janaczka granego po czesku w Paryżu i tak nikt nie rozumie (tzn. cała publiczność i dwie trzecie obsady), słowa straciły wszelki sens i upoważniają do radosnej twórczości scenicznej bez związku z treścią utworu. A jakby co, zawsze jeszcze można sfałszować napisy.
No i w ogóle: kochajcie Dzieci, Moniuszkę, kochajcie do jasnej cholery. Tylko nie bardziej, niż Purcella, Haendla, Haydna i Mendelssohna (taki rok)…
Dobranoc.
PK
Z tego wszystkiego to najbardziej żałuję, że nie widziałam tego spektaklu prof. Bardiniego i maestro Semkowa. Mogło to być naprawdę słodkie 😀 Jaka szkoda, że pewnie nawet rejestracji nie ma…
Bo komu jak komu, ale prof. Bardiniemu to ja dowierzałam. Nie we wszystkim może, ale w dziedzinie opery – tak. W ogóle zresztą był to człowiek mi bliski (znaliśmy się i lubili) i wciąż mi go bardzo brak.
A Żuławski – nie wiem, czy Pan to widział na żywo, Panie Piotrze, ale jak dla mnie to był po prostu kompletny bełkot. Tragedii narodowej ani śladu, jeno reżyserska 😀 Jedyną osobą, która ten spektakl miło wspomina, jest Boris Kudlicka, dla którego była to pierwsza realizacja w naszym teatrze, dostał dużo możliwości i sobie scenograficznie poszalał, od przezroczystych wózków dziecięcych do wielkiej lokomotywy 😆
Dobranoc!
W rzeczy samej, rzadko się odzywałem, ale – o czym wie zapewne jakaś część forumowiczów – nie zawsze człowiek zdobywa się na pisanie (choćby dlatego, że niewiele ma do powiedzenia). W moim przypadku wiązało się owo milczenie z zaniedbywaniem muzyki. Ale blogi Pani Gospodyni czytam zawsze, i zawsze z przyjemnością i korzyścią poznawczą. Panu Piotrowi Kamińskiemu winien jestem nie tyle odpowiedź, ile wyjaśnienie. Wagnera dużo słuchałem i słucham. Widziałem też wspaniałe inscenizacje „Pierścienia”. Posłużyłem się, jak widac pochopnie, pewnym skrótem: czytanie partykularne Wagnera (pomijam jego pisma antysemickie, piszę wyłącznie o dramatach muzycznych) dawało znane rezultaty. Wiemy jednak, że da się go znakomicie czytać inaczej. A skoro tak, to dlaczegóż nie miałoby się to udać z Moniuszką? Prawda, jest on mocno zakotwiczony w swojej epoce. Skoro jednak potrafimy przebijać się przez ryty masońskie i quasi Turków u Mozarta, to może uda nam się także Moniuszkę uratować? Pani Gospodyni, przecież nie bezkrytycznie, podnosi ten problem.
Powraca też problem komedii charakterów. Hm, przyznam szczerze, że raz tylko widziałem genialnie wystawionego Goldoniego, „Sługę dwóch panów” w czasie gościnnych występów teatru Piccolo z Mediolanu (mój Boże, kiedy to było!) Podobną tradycję rozwija dzisiaj Dario Fo (niezbyt w Polsce ceniony), ale warunkiem jest tu maskymalne uwspółcześnienie. Wygląda na to, że się z p. Kamińskim całkowicie zgadzamy: komedię charakterow (z operą włącznie) można (być może) wystawić z powodzeniem dezideologizując ją. I nie wiem, czy takie odczytanie „Strasznego dworu” byłoby aż tak sprzeczne z librettem. Jeszcze inaczej: optuję tutaj za humorem, a nie satyrą. Nie sądzę jednak, że humor jest czymś stałym i niehistorycznym. Humor Bardiniego i jego publiczności był zapewne inny, niż ten, na który czekamy ze „Strasznym dworem” dzisiaj Ale, wciąż się musze zastrzec, że Moniuszkę mam „w sobie”. Fredrę czytam zawsze z zachwytem, a już moje dizeci szczerze go nienawidzą.
Co do śpiewania w języku oryginału też jestem za (choć z „Onieginem”, jako że znam rosyjski, mam przeżycia traumatyczne). A uwaga, że pan Damazy może na napisach dobrze wyjść, była żartobliwa.
Dzieki za uprzejme slowa p. Modzelewskiemu (choc nie mam racji – ale to nihil novi sub sole). Kazdy lubi po swojemu.
Ciekawe, ze posrod roznych, jakze uroczych, anachronizmow wyliczonych przez PT blogowiczow – zeby nie powiedziec blogierow – jeszcze jeden przeszedl niezauwazony „Bo kiedy niewiasta po chacie sie szasta… 🙂
Wydaje mi się, że Moniuszko zrobił tzw. „karierę” na taką miarę, na jaką zasłużył. W domu mojej żony np. panował istny kult „Strasznego Dworu” z powodu upodobań mojej przyszłej Teściowej. We wczesnych latach 80. przychodziłem tam „w koperczaki”, a mój przyszły szwagier (dużo młodszy od mojej ślubnej) puszczał mi z kasety wiadomą arię Miecznika (Hiolski). Wcale to nie miało podtekstu narodowego, ksenofobicznego, chodziło o wartości- uniwersalne- też z przymrużeniem oka, np. że wchodząc w rodzinę akceptuje się poniekąd pewne zasady funkcjonowania, zainteresowania, relacje itp.; tzn. im mniej rewolucji , zamieszania tym lepiej. A w ogóle to chodziło o zrobienie kawału….
W samej operze – wg mnie- wypowiedź Miecznika była przede wszystkim skierowana do bieżących okoliczności, określała oczekiwania także poprzez aluzje do negatywnego bohatera, Damazy był pod ręką i tyle… Teoretycznie wyobrażam sobie, że gdyby pod ręką zamiast Damazego była jakaś miernota w kontuszu, też by się jej dostało…
Myślę, że w wielu naszych rodzinnych domach panował kult Moniuszki (także Śpiewnik Domowy), chyba nie do końca zrozumiały dla cudzoziemców. Mój starszy syn w dzieciństwie nie wiedzieć czemu uwielbiał słuchać …. Flisa, potem sobie podśpiewywał ni stąd ni zowąd : „…. jestem fryzjer!….” .
Sądzę, że nie ma powodu trapić się tym, że Moniuszko pozostał mało znany poza Polską. Ale nachalnie lansować – np. poprzez przekładanie na język uniwersalnych wartości – też chyba nie należy. „Straszny Dwór” broni się sam taki jaki jest.
Drodzy Państwo: nic dodać nic ująć.
A jeśli dzieci Pana Leona nienawidzą Fredry – to pierwsze pytanie brzmi, kto temu winien (pani od polskiego? moja w podstawówce była upiorna). Bo nie wyobrażam sobie, żeby były głuche na taką poezję i taki dowcip. Miejmy nadzieję, że im z czasem przejdzie, bo straciłyby na tym bardzo, bardzo wiele…
Sługę dwóch panów Strehlera widziałem chyba w sześciu różnych inscenizacjach, ostatnia była nawet pośmiertna, „trzymał” ją jeszcze Ferruccio Soleri, choć już nie był w stanie tak fikać, jak kiedyś. W przeciwieństwie do SD Bardiniego i Semkowa, ten olśniewający spektakl na szczęście przetrwał w paru rejestracjach. Ku nauce i przestrodze…
Jestem tu po raz pierwszy i nieśmiało pozwolę sobie na wypowiedź.
Trafiłam tu szukając w internecie wypowiedzi na temat Damazego w „Strasznym dworze”, gdyż od piątku, kiedy widziałam premierę tej opery w reżyserii pana Adamika zastanawiam się nad jego poprowadzeniem tej właśnie postaci. Przeczytałam wypowiedź reżysera o zamiarze zmiany wizerunku Damazego dopiero po spektaklu, zatem oglądając operę dziwowałam się bardzo. Damazy nie zrobił na mnie wrażenia „człowieka wykształconego” – bo to, że snuł się po scenie w z książką w ręku nie czyni go jeszcze intelektualistą. Zadrżałam natomiast, gdy podczas duetu z Hanną Pan Kalinin brutalnie odepchnął Panią Bernacką (Jadwigę). No, sarmatyzm nie sarmatyzm, frak czy kontusz, jeśliby gość tak się w moim domu zachował, długo by gościem nie pozostał. Kiedy Hanna złapała Damazego za krocze zrobiło mi się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Być może mam zbyt pruderyjne podejście do sztuki… Ale jeśli już robi się spektakl kostiumowy, generalnie zachowując zachowania z epoki, nie można w jednej scenie czy dla jednej postaci robić wyjątku. Damazy w tej wersji nie kojarzył mi się z miejskim inteligentem w sarmackiej siedzibie (skąd swoją drogą to domniemanie, że Damazy jest wykształcony? Bo w libretcie mowy o tym nie ma, a że ładnie mówi pannom frazesy, to jeszcze żaden dowód), ale z bardziej chamską wersją Don Basilia w „Cyruliku”. Dość oryginalnie starał się o rękę panien Miecznikówien… Przez cały czas skwaszony, demonstrujący jakąś fałszywą wyższość nad wszystkimi, a w tym wszystkim prostacki i niesympatyczny. Rozmawiając z jednym z odtwórców tej roli dowiedziałam się, ze według koncepcji reżyserskiej „to jest współczesna wersja, w założeniu Damazy spał już z obiema siostrami”. No cóż, przyznaje, ze mną zatrzęsło. „Raziła mnie na kształt gromu taka hańba w polskim domu”…
Jaki ten „Straszny dwór” jest, taki jest. Można się czepiać, ze muzyka mało nowoczesna jak na swoje czasy, że libretto ksenofobiczne (ach, ta poprawność polityczna!) Osobiście bardzo lubię tę wyidealizowaną sienkiewiczowsko – mickiewiczowsko – moniuszkowską wizję sarmackiej Polski. Nieulękli w boju rycerze drżący na „myśl o wzroku pięknej Hanny” (Oleńki, Heleny, Zosi) – to ma swój wdzięk, swój specyficzny smak. Damazy czytany wprost, bez udziwnień, jest w sumie uroczą postacią, troszkę egzotyczną przyprawą do hiperpolskiego bigosu. Jego nieocenione „Aj, peruko, pokażże się w salaterce”, „bardzo rozsądne postanowienie”, wreszcie komiczne oświadczyny mogą i śmieszyć i trochę nawet wzruszać. Nawet Miecznik odnosi się do Damazego w sumie z sympatią, choć trudno mu się dziwić że na takiego zięcia nie ma zbytniej ochoty – łowca posagów to marny materiał na męża. Kiedy „naciera mu uszu” w ostatniej scenie, czyni to dość łagodnie. Hanna w duecie żartuje z Damazym i lekko może flirtuje – łapanie za części niewymowne burzy urok tej scenki. Odebrałam to jedynie jako kaprys reżysera, który chce zrobić inaczej niż wszyscy i nie bardzo mu to wychodzi… Nie ujmując Panu Adamikowi, dla mnie świetnym reżyserem jest ten, kto potrafi oryginalnie poprowadzić spektakl bez nadmiernych udziwnień i mozolnego wykręcania charakterów postaci wbrew tekstowi sztuki. Może to wpływ „Obrachunków fredrowskich” Boya-Żeleńskiego, który ostro sprzeciwia się takim zabiegom. Zdzierżyłam jakoś scenę podczas uwertury, no niech już będzie ten szpital polowy czy co to tam było, choć do treści kostiumowej komedii muzycznej, jaką jest dla mnie „Straszny dwór” nie pasowało to ani w ząb. Może chodziło o kontrast – że wojna jest nieprzyjemna, a po wojnie nagle robi się wesoło? To oryginalne odkrycie nie przeszkadza mi aż tak, zawsze można zamknąć oczy i posłuchać uwertury. Ale Damazy, kuzyn Papkina i pociotek Telimeny, ma za zadanie śmieszyć i wykwintnie dreptać w swoim nieśmiertelnym fraczku – co niewątpliwie zapewni mu wystarczające powodzenie u widowni i zapewni pozycję bodaj czy nie najzabawniejszej postaci w polskiej literaturze operowej.
cytat:
a słowa nie czepiają się ucha. A nie ma ich w dostępnych tekstach libretta (sprawdziłam nie tylko w necie, ale i w programie jednej z warszawskich premier, bo Opera Narodowa ma dobry zwyczaj drukować pełne teksty librett).
jak nie ma jak są – i w libretcie w programie Opery Narodowej i w książeczce do nagrania tejze pod Kaspszykiem?
Ha! Wiedziałam, że ten temat będzie dobrym kijaszkiem w mrowisko… I cieszy mnie, że wywabił na blogową powierzchnię kolejnych czytelników 😀
Witam Armidę. Przyznam się, że jakoś nie zauważyłam tego łapania Damazego przez Hannę… Wygląda na to, że mało spostrzegawcza jestem! A o tym założeniu, że Damazy „spał już z obiema siostrami”, nie słyszałam; p. Adamik, jak potem rozmawialiśmy, nie przyznał mi się do tej koncepcji 🙂 Szpital polowy na początku trochę był jednak sprzeczny i z pogodną muzyką (a przecież w tej scence umiera człowiek), i z tekstem, w którym wojacy na pożegnanie golą sobie strzemiennego. Wydaje mi się, że reżyser stwierdził, że tu jeszcze może sobie trochę pobrykać, bo dalej już pani dyrektor go ograniczyła.
Ale pokoleniowe różnice światów naprawdę, proszę państwa, są ogromne. I są różne poczucia humoru. Ja też całe życie, jak już tu mówiłam, uwielbiałam Fredrę, zwłaszcza Zemstę, z której powiedzonek w życiu rodzinnym kiedyś używaliśmy („Ach, co widzę, tu śniadanie!”, „Cześnik wszystko będzie płacił”, „Niechże o tym już nie słyszę, bo do czubków odwieźć każę”, no i oczywiście „Bardzo proszę, mocium panie”, nie mówiąc o wymienionym przez Pana Piotra Kamińskiego „znaj proporcją”). Wydawało mi się, że serdeczny śmiech z Fredry jest nieśmiertelny. Otóż – nie. Dzisiejsze młodsze pokolenia często zupełnie nie kontaktują z tym. Moja redakcyjna koleżanka od teatru (lat ok. 30), kiedy słyszy, że gdzieś wystawiają Fredrę, od razu mówi: a po co, kogo to dziś obchodzi? Młodzi widzą to jako księżycową zupełnie ramotę, nie łapią jej humoru i wdzięku. I też by ich pewnie nie zdziwiło, że Damazy spał już i z Hanną, i z Jadwigą. I ja tak myślę, że oni po prostu chcą dziś widzieć w teatrze coś innego niż skansen. A biedni reżyserzy próbują się do tych upodobań nagiąć nawet wtedy, kiedy to jest kompletnie sprzeczne z zamierzeniami autorów.
gamzatti – jak słowo daję, w programie spektaklu Żuławskiego w tekście libretta słów Mazura nie ma. W programie późniejszego spektaklu (Grabowskiego) nie ma w ogóle libretta.
W tekście libretta podanym na stronie Trubadura także brak Mazura. Widać te słowa były przez autorów dopisane później.
A patrzyłam i w miejscu prawidłowym (środek IV aktu, przyjazd kuligu), i nieprawidłowym – na końcu (gdzie również Laco Adamik go umieścił).
Panie Piotrze, a dzieci Leona, jak się domyślam, mieszkają poza Polską.
Byłam na spektaklu z trojgiem moich uczniów (wiek 17-21 lat), którzy właśnie dlatego chcieli się wybrać na „Straszny dwór”, że zarówno muzyka jak i rodzaj humoru bardzo im odpowiadają. (Jestem nauczycielką śpiewu z małego miasta i mam pod swą opieką grupkę młodziutkich fascynatów opery 🙂 ) Zatem z tą „księżycową ramotą” może jednak nie jest do końca tak. Oczywiście „Zemsta” przerabiana, międlona i obrzydzana w szkole może się nie podobać – ale znam naprawdę sporo bardzo młodych osób, do których ten rodzaj humoru trafia. Kiedy słuchałam z dzieciakami „Strasznego dworu” byli zachwyceni, a gdy zapytałam dlaczego, usłyszałam: „bo to jest takie bardzo nasze”. Znamienne jest to, że gdy tylko słuchaliśmy tej opery młodzież wybuchała śmiechem po powiedzonkach Damazego, na spektaklu (mimo ze zachwyceni całością) nie śmiali się. Zatem może jednak nie tędy droga do serc współczesnej publiczności…
Trochę późno wchodzę do tematu, a na dodatek nie jestem zatwardziałym fanem opery jako gatunku, ale ciekawe, że wszyscy skupiają się na „przekazie”, treści, uniwersalności i takich tam, a (chyba) nikt jeszcze nie powiedział, że zarówno Straszny Dwór, jak i Halka to dobra muzyka po prostu jest, do posłuchania.
No bo tego, drogi Gostku, nikt nie kwestionuje 🙂 I, poza andoki, trafiło chyba na samych sympatyków tego dzieła.
Pewnie, że uogólniać się nie da – także młodzież jest różna. Ja kiedyś spotkałam sympatyczną uczennicę późnej podstawówki czy gimnazjum (w każdym razie ogólnej szkoły), czytelniczkę tego blogu, która jest wielbicielką Wagnera i w ogóle opery niemieckiej. Sama zresztą wie, że wśród swoich rówieśników jest nietypowa 🙂
Recenzja z „Rzepy”
http://www.rp.pl/artykul/9131,273486_Zabawa_szlachecka_karabela_.html
Ciekawe, że Jacek Marczyński widzi w tak ustawionym Damazym „groźnego rywala” dla Stefana i Zbigniewa… No i przypomina rzecz, o której się zwykle zapomina: że Miecznik, taki wielki patriota, żyje na kredyt. To też takie polskie: cenić waleczność bardziej niż gospodarność 😆
Z innej, choć jakoś ‚patriotycznej’ beczki:
http://deser.pl/deser/1,83452,6335793,Penderecki_czy_Paderewski__czyj_pomnik_stanal_w_kancelarii.html
Chciałem powiedzieć, że szkoda, że ta opera się nie wybiła na samej muzyce. Co tam treść.
Wszystko można ładnie w programie wytłumaczyć, miły pan w radio poleci i już.
Ależ andoki też jest sympatykiem! . Straszny Dwór wydaje mi się po prostu trochę zbyt infantylny, ale to nie ma nic wspólnego z brakiem sympatii. Bo to takie swojskie i urocze.
A moja córka (l.18) b. lubi Fredrę; a SD zupełnie do Niej nie trafia, Wagner też….(jeszcze nie?)
PAK-u, ale najśmieszniejsze jest to, że w „deserze” dali zdjęcie… Paderewskiego jednak! A pomniczek Pendereckiego rzeczywiście istnieje i wygląda tak:
http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/na_luzie/zywy-pomnik-pendereckiego,37071,1
Ja odebrałem tego Paderewskiego w „Deserze”, jako „wzór” – że tak miało być, a się zrobiło Misia-Krzysia.
Ja uważam, że to wszystko celowa robota marketingowo-promocyjna pani Eli.
Nie wykluczam 🙂 A jeśli tak, to skuteczna!
A w „Deserze”, he he, skrócili tekst. Przedtem był dłuższy i suponujący, że ta główka po lewej to właśnie Penderecki. Było tyle prześmiewczych komentarzy, że poprawili 😉
cyt. gamzatti – jak słowo daję, w programie spektaklu Żuławskiego w tekście libretta słów Mazura nie ma. W programie późniejszego spektaklu (Grabowskiego) nie ma w ogóle libretta.
A ja tryzmam w ręku program do Strasznego.. w reż. Grabowskiego (fakt: wydanie II) dodruk 2005 rok i jest i libretto (na szarych kartkach) i cytowana fraza w Mazurze (str 54 programu)…..
Droga Pani Doroto – przede wszystkim, dlaczego Miecznik żyje na kredyt? Bo ma do spłacenia długi u Stolnikowiczów? Proszę tego na głos nie mówić, bo zaraz jakiś postępowy reżyserunio zrobi z Miecznika rajfura, co stręczy swoje dwie córki wierzycielom.
Natomiast przeraziło mnie Pani zdanie: „I ja tak myślę, że oni po prostu chcą dziś widzieć w teatrze coś innego niż skansen. A biedni reżyserzy próbują się do tych upodobań nagiąć nawet wtedy, kiedy to jest kompletnie sprzeczne z zamierzeniami autorów.”
Po pierwsze, nie mam pewności (to znaczy: „nie mam pewności”, a nie: „wiem napewno, jak jest i tylko udaję dyplomatycznie”…), co tu jest przyczyną, a co skutkiem. Obawiam się, niestety, że jest to sprzężenie zwrotne.
Przerażające jest jednak to, co Pani (słuszna) obserwacja sugeruje. Że, jak miałem okazję pisać tu i ówdzie, popadliśmy w radosne „hop, dziś, dziś” z którego już genialna Landowska nabijała się sto lat temu. Zapomnieliśmy najświętszych zasad humanizmu, na którym wspiera się ta cywilizacja. Przeszłość – przepraszam, że sam siebie cytuję – postrzegana jest w najlepszym razie jako muzeum, w najgorszym jako śmietnik. Jak za Rewolucji Francuskiej (znów się cytuję), gdzie wymyślono pojęcie „dziedzictwa kulturalnego” (muzeum), jednocześnie paląc klawesyny na Placu Zgody (śmietnik).
Reżyserunio naprawdę uważa, że jak nie wbije Ifigenii w dżiny, albo jej nie przebierze za Marilyn Monroe, to Ifigenia jako taka nic nikomu na sali nie poweie. I żaden widz poniżej 70tki się nie połapie, o czym mowa.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć, czy to reżyserunio jest idiota (różne bardzo głupie wypowiedzi niektórych panów mogą skłaniać do tego podejrzenia), czy uważa publiczność za bandę idiotów, czy po troszę jedno i drugie, ale skutek jest ten sam: pracowicie sami sobie wyrywamy korzenie, dopatrując się w nich źródła wszelkiego złego – choć to tamtędy płynie wszystko, co nas żywi.
Przyczyny są bardzo różne i ani tu czas, ani miejsce, żeby je rozważać, choć naczelną jest zapewne myślowe gówniarstwo i poczucie, że przeszłość jest encyklopedią wielkich pomyłek, które TIEPIER MY dopiero naprawimy.
Ale fakt, że teatr stał się wyszynkiem takich postaw, że zamiast destylować bogactwo tysiącleci, żebyśmy na nim piękniej kwitli, sprowadza mit o trackim śpiewaku do kłótni małżeńskiej przy kuchennym stole i samobójstwa tłuczonym szkłem – to mnie po prostu przeraża.
Podejrzewam wszakże, że to sprzężenie zwrotne działa także „poziomo”. Że, jak mawiał wspomniany prof. Bardini, to konkurs sikania na odległość między kolegami. „Odwaga jest darmo, mądrość za cenę złota”, parafrazując zdanie pewnego krytyka literackiego.
Ale jest nadzieja, że jak wszystko, to także przeminie i że ta aberracja się już niebawem odwróci.
W piątek odbyła się w Tuluzie premiera Hipolita i Arycji Rameau. Jadę tam dopiero w tym tygodniu i może opowiem, ale wiem, że ludzie klaskali, wyli, tupali, krzyczeli i nie chcieli wyjść. Przypuszczam, że w niektórych kawiarniach powiedziano by, że to „skansen”.
Załączam krótkie wideo, by się Państwo zorientowali w estetyce przedstawienia – niestety, to tylko strzępki „promo”. Całość ma być niebawem na Mezzo.
http://www.youtube.com/watch?v=pPFwMVdH8-A
Tak, jak świat przystopował, bo (Eureka!!!) okazało się, że cena jakiegoś papierka nie ma nic wspólnego z wartością firmy, która ten papierek wydrukowała, spodziewam się powrotu do tradycyjnych przedstawień, gdzie czarne jest czarne etc.
Mnie też męczą udziwnione scenografie, pokraczne kostiumy i, generalnie mówiąc, wszelkie pomysły mające pokazać „patrzcie, jaką ja wyobraźnię mam, jakich ukrytych znaczeń ja się tu dopatruję!”
Są wyjątki. Pierwszy Król Roger Trelińskiego w ON (ten z matrixowymi symbolami) bardzo mi się podobał.
Drugi, z Wrocławia w ogóle.
Straszny Dwór Żuławskiego (to ten z wózeczkami, tak?) też był sobie taki.
Marzę o „historycznie poinformowanym” przedstawieniu Mozarta czy Verdiego z technologią efektów taką, jak w czasach prapremiery – bez reflektorów, folii, plastiku i laserów – taki hiper-powrót do źródeł.
Opera Moniuszki, głowy Pendereckiego i Paderewskiego… ja pozwolę sobie odbić nieco od głównego tematu obecnej blogowej debaty i wrócić na moment do kwestii związanej ze sklepami muzycznymi. Otóż wczoraj zaszedłem na chwilę do już wcześniej zachwalanego przeze mnie wrocławskiego Empiku i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na jednej z półek z muzyką poważną zobaczyłem monograficzną płytę Elżbiety Sikory wydaną przez DUX, anonsowaną zresztą jako nowość.Oczywiście nabyłem ją natychmiast i jest przeze mnie obecnie systematycznie słuchana, zaś pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Może więc z tą dystrybucja płyt nie jest aż tak źle. Empik w miarę się stara co we Wrocławiu widać najlepiej na przykładzie m.in szerokiego wyboru płyt z dwóch niszowych wytwórni: KAIROSA i COL LEGNO
DUX, a także Acte Prealable, Polskie Radio robią dużo dobrej roboty w wydawaniu materiału spoza listy przebojów RMF Classic.
Mam do tych wytwórni tylko żal (ale nieduży) o fatalną jakość grafiki, czy raczej projektów okładek. Np. nowa szata graficzna poematów i symfonii Karłowicza (DUX) jest taka, że litery są kompletnie nieczytelne. Poprzednia okładka poematów symfonicznych za to przypominała spleśniały szpinak z liternictwem rodem z Krainy Dziwnych Czcionek.
Płytę tych wytwórni można rozpoznać po okładce na kilometr.
A Empik – cóż. Ja niewątpliwie lubię grzebać po półkach, bo rzadko przychodzę do sklepu z konkretnym zamiarem kupna danego tytułu. Dlatego też kupowanie w internecie jest dla mnie mało atrakcyjne.
Jeśli tylko się nie liczy zbytnio na pomoc obsługi, to faktycznie wybór nie jest bardzo zły.
Co do „życia na kredyt” Miecznika, to Pan Marczyński trochę się zagalopował. Prawda, Stolnikowicze powiadają iż: „…potem się długi zewsząd odbierze, gdzie ojciec złożył nieco grosiwa” i że największy dług jest w Kalinowie, ale tutaj raczej idzie o to, że Stolnik przed śmiercią złożył pieniądze u przyjaciela, żeby ten oddał je synom, gdy wrócą z wojny (czy ze szkół, nie wiemy przecież dokąd Stefan i Zbigniew wyjechali zaraz po śmierci ojca, możemy domniemywać, że byli wtedy dość młodzi, skoro wspomnienia snute przez nich i dziewczęta w drugim akcie dotyczą dzieciństwa). Banków w Polszcze onym czasem nie było, toteż Pan Ojciec uciekł się do skorzystania z „sąsiedzkiego funduszu powierniczego” – co było powszechnie przyjętą praktyką. Cześnik w „Zemscie” opiekuje się majątkiem Klary na tej samej zasadzie. Dość wyraźnie libretto daje do zrozumienia, że Hanna i Jadwiga są posażne, rzeba by zatem raczej chwalić gospodarność miecznikowego rodu, ze po wyposażeniu dziewięciu cór dziada jeszcze cokolwiek w tym Kalinowie zostało… Tak to bywa, gdy recenzenci opierają się na realiach sobie współczesnych i nie pomyślą o dawniejszych zwyczajach.
Co do nowatorskich pomysłów szanownych reżyserów – podchodzę do nich co najmniej z rezerwą, jeśli nie z niechęcią. Nowatorstwo we wrocławskim „Rogerze” nie przeszkadzało mi, ale w wielu inscenizacjach było dla mnie nieznośne. Razi to zwłaszcza wtedy, gdy dzieło jest umieszczone w bardzo konkretnych realiach – jak „Straszny dwór”. Udziwnianie inscenizacji wydaje mi się raczej wyrazem braku wyobraźni reżysera niż twórczym podejściem. I to nie jest tylko problem dotyczący opery. Często bywam w teatrach także dramatycznych i szczerze się przyznam, że tęsknię bardzo za jakąś normalną inscenizacja Szekspira czy Fredry… Cóż, kiedy takich prawie nie ma. W operze i tak jest o tyle lepiej, że muzyka zostaje niemieniona, podczas gdy dramaty przerabia się, uwspółcześnia, widuje często bez sensu, żeby poprzeć również tekstem co bardziej idiotyczne pomysły inscenizatorów. I jakoś nie sadzę, żeby to się działo w imię Sztuki, raczej idzie tu o to, aby Państwo Reżyserowie mogli się kreować na „twórczych i oryginalnych”. A autor? A kompozytor? Któż by się nieboszczykami przejmował, niech się w grobach przewracają.
Właśnie w piątek snując sie po centrum Wrocławia i zastanawiając się, gdzie by tu wypić poobiednią kawkę (stanęło na czekoladziarni), przechodziłam koło Empiku i pomyślałam: zajrzeć? E, nie, co by tam mogli mieć 🙂 Sikorę już mam, nawet dwa egzemplarze (jeden od niej), jeszcze nie przesłuchałam (ale raczej lubię jej twórczość). Wydał to DUX, który dba o dystrybucję.
Pewnie rzeczywiście takie szaleństwa rodem z teatrów niemieckich (jak to było? są dotowane przez państwo, więc reżyserzy mogą robić, co chcą) w jakimś stopniu przeminą, ale widząc, jak się rozpanoszają, widzę czarno. Może kryzys pomoże…
A ja, Gostku, właśnie wolę drugą realizację Rogera zrobioną przez Trelińskiego. Ponoć na potrzeby Edynburga zmienił trochę akt II, co na pewno poprawiło całość. Ale ogólnie jak dla mnie widać, że za pierwszym razem kompletnie nie kapował, o co w tym chodzi (choć wizja plastyczna piękna), a za drugim – już i owszem. Mnie to bardzo wzięło. Wątpię, czy by mnie wziął Roger wystawiony zgodnie z didaskaliami.
Tak że różnie to bywa.
PS. gamzatti – ja miewam programy z premier, bo na premierach bywam 🙂 Że zrobili dodruk, to się bardzo chwali.
Chciałem zupełnie o czymś innym, bo w piatek wyruszyliśmy na wycieczkę krajoznawczą podziwiać nowy gmach TV przy Woronicza. Wycieczka zaczęła się przy Konstruktorskiej, więc nie była daleka. Jednak temperatura bieżącej dyskusji nie pozwala na inny temat.
Mnie się wydaje, że nie można oceniać dzieła abstrahując od epoki, w jakiej było tworzone. Wtedy przyjmowanie wzorów niemieckich było kolaboracja i odstęstwem od ojczyzny. Słusznie było piętnowane. Czy rzeczywiście te motywy nikogo dziś nie obchodzą. Do końca chyba bym się nie zgodził. Mamy wiele zachowań analogicznych, których i teraz nie aprobujemy. W kazdym razie nie kojarzą mi się strasznodworskie nauki z ksenofobią.
Sztraszny Dwór zawsze kojarzył mi się dobrze. Nawet jako przeciwstawienie Halce, do której jakoś nie miałem serca. Nie starałem się jednak ustalić, jaki był w tym udział wartości czysto operowych, a jaki narodowych. Dla zachodu będzie to raczej egzotyka.
Z literaturą się raczej nie przebijemy szeroko, ale czy o szrokie przebicie chodzi. Wielu naszych literatów jest bardzo cenionychwśród ludzi wykształconych i to powinno cieszyć. Spotkałem wielu Niemców dobrze zorientowanych w naszej literaturze. Spotkałem paru Holendrów, Francuzów i Włochów. Nie wspominam o Żydach, bo to są jednak w dużej części Polacy oprócz tego, że są Żydami.
W Rosji z kolei spotkałem wiele osób rozczytanych w Sienkiewiczu, w tym w Trylogii.
Osobiscie bardzo by mi zależało na poznaniu za granicą Fredry, bo to wiersz wyjątkowo piękny, muzyka właściwie. Ale jak to zrobić?
Na koniec ab ovo, czyli o pierwszym celu mojego wpisu. Jak się donbrze popatrzy, gmach TVP nie jest tak straszny, jak wynika ze zdjęć czy opinii. Podtrzymuję wrażenie zupełnego braku harmonii, ale widziałem rzeczy znacznie gorsze. III Międzynarodówkę nawet bym zaakceptował, gdyby nie ten dziób okrętu obok. Przybudówka z falistym dachem sama w sobie nie jest najgorsza, szkoda, że nie stoi osobno gdzieś indziej. Do tego dwie rzeźby też nie bardzo harmonizujące pod względem formy i kolorów. Myślę, że pierwsze miejsce nie jest tak w 100% zasłużone. Troche niżej na liście było paru kandydatów, których postawiłbym przedTVP.
Podejrzewam, że o zwycięstwie tego gmachu zadwecydował termin.
O! A ja właśnie się zastanawiałam, co tam u Stanisława 🙂
Co do gmachu TVP, też się zgadzam, że widziało się już rzeczy gorsze 😆
Według mnie Acte Prealable są wytwórnią mocno konserwatywną i ciężko u nich znaleźć coś naprawdę wartościowego. Wiem, że wydali komplet kwartetów smyczkowych Bacewicz, co by mnie zainteresowało.Niestety z lektury miesięcznika Muzyka 21, którego redaktorem jest J. Jarnicki, człowiek odpowiedzialny również za profil wydawniczy tej wytwórni, cały czas odnoszę wrażenie, że jest to pewna klika ludzi, która mocno się reklamując jest totalnie antymodernistyczna zaś ich sztandarowym kompozytorem jest Romuald Twardowski… A FEEEEE. Dux jest wytwórnią,która stoi na znacznie wyższym poziomie, choć faktycznie szata graficzna ich wydawnictw prosi się o to by była lepsza.
Pani Kierowniczce chętnie odpowiem. W piątek rano złożyłem w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wniosek aplikacyjny projektu „Termomodernizacja siedmiu szpitali Województwa pomorskiego”. Wniosek z załacznikami ważył ponad 50 kg, więc trochę pracy przy tym było.
Ostatnie dni przed złożeniem były okropne, wydawało się, że może nie uda się skończyć na czas i stres był straszliwy. Była to też ciężka praca fizyczna – oprawianie dokumentów, stemplowanie, zbieranie podpisów, nagrywanie CD z danymi. Płyty EMTEC w dyspozycji naszego urzędu okazały się wyjątkowo marne. Zamiast reklamowanej szybkości x52 można było stosować 24, a w jednym przypadku nawet tylko 16.
Teraz jeszcze pare dni będzie bardzo zajętycj, bo z okazji kończenia wniosku powstało nieco zaległości na innych polach. A tymczasem już trochę zatęskniłem za blogami.
Uwaga! Wiadomość operowa z ostatniej chwili!!! 😀
Nie tylko Multikino będzie wyświetlało opery. Od 17 kwietnia zabiera się za to także druga sieć multipleksów – Cinema City. Będą to kina w Warszawie (Arkadia, Promenada, Galeria Mokotów), Łodzi (Manufaktura), Krakowie (Galeria Kazimierz), Gdańsku (Krewetka), Poznań Plaza i Bydgoszczy. Będą to w tym wypadku opery z Covent Garden, zarejestrowane na żywo. Na razie zapowiadają: Romea i Julię, Carmen, Śpiącą królewnę, Wesele Figara i Don Giovanniego.
Opera rządzi 😀
Hurrra! (szczególnie na cześć Mozarta) 🙂
Phi, opera, wielkie mi rzeczy… 🙄
No wielkie. Ilu to ludzików przy tym pracuje… 😎
Droga Pani Doroto: podejrzewam, że Rogera w ogóle niesposób wystawić „zgodnie z didaskaliami”, bo to w gruncie rzeczy nie są didaskalia.
Tłumacząc libretto do nagrania Rattle’a dla EMI (chyba te same przekłady, co w nagraniu Kaspszyka), z tekstem śpiewanym nie miałem większych kłopotów, natomiast szaleństwo słowne Iwaszkiewicza w didaskaliach zrobiło mi straszne kuku. To wykracza daleko poza jakąkolwiek przydatność teatralną. Tzw. odlot. Polecam na długie wieczory zimowe.
A skoro już mowa o przekładach polskich librett, to wspomnę o cudownym wygibasie Chęcińskiego w arii Hanny: „nie drży z powicia życiem jej życia” wprawiło tłumaczy (ang, niem, fr) w kompletną panikę. Radość czytać, jak z tego wybrnęli…
Autorze, lituj się nad przyszłym tłumaczem…
Pozdrowienia
PK
Angielski:
Trembling forlorn
Over life she has borrn
Niemiecki:
schauernd empfindet
daß sie sich bindet
Francuski:
elles ne tremblent point
de mettre au monde ?
(Nagranie Jacka Kaspszyka leżało pod ręką.)
Cudne 🙂 Podobno Agnieszka Osiecka chciała przetłumaczyć piosenki Starszych Panów na angielski. Zaczęła od „O, Kutno!” i… zrezygnowała. Mówiła: „No bo jak przetłumaczyć na angielski słowo „Kutenko”: Little Kutno?, czy Kuty-Kuty?”
A jo właśnie do komputrowego tłumaca wrzuciłek jednom z piosnek Storsyk Ponów. No i ten komputrowy tłumac przetłymacył to na angielski tak:
We are cheap bastards,
Bastards dancing amazingly
Aren’t needed to multiply sentences
In order to demonstrate
With what for women and for men cheap bastard
Zwłasca tego przetłumacenia „dranie tanie niesłychanie” na: „bastards dancing amazingly” mnie zastanawio 😀
Zwłasca to przetłumacenie ocywiście!!!!
Drogi PAKu. Przekład niemiecki w ogóle obchodzi oryginał z daleka, żeby się dostosować luźno do muzyki. A angielski i francuski są bez sensu: to zdanie znaczy całkiem co innego i nie ma nic wspólnego z rodzeniem czegokolwiek, a już szczególnie dzieci.
Jest tak: „Któraż córka tej ziemi (w domyśle: jakiej Polki serce) nie drży od urodzenia (z powicia) tym samym rytmem, co serce tej ziemi”. Czyli: nie bójcie się panowie, że was żony odwiodą od służby ojczyźnie, bo one przecież tak samo ją kochają, jak wy.
Strasna pułapka…
A automatyczny przekład Tanich Drani – olśniewający. Do tego maszyna pomyliła „tanie” z „taniec”. Bajka.
Poszukajcie sobie w Załatwione odmownie Słonimskiego felietonu o jakimś angielskim czy amerykańskim podręczniku języka polskiego. Znalazł tam, oprócz innych rozkoszy, że kogut to „kokot”. A Słonimski na to, że jak kogut jest kokot, to kura jest kokota i w takim razie w słowie „kura” jest błąd zecerski.
Cześć
PK
Aria Hanny to w ogóle moja faworyta. Mam ją zwyczaj podśpiewywać z takim tekstem: „Któraż to, która bura kocura…” 😉
Taaaak, ja też jestem zachwycona do szpiku kości tym automatycznym przekładem. Człowiek pełen pokory i wątpliwości, onieśmielony słowem Mistrza, bo to by się chciało przekazać i sens i brzmienie, tu Kutenko, tam Grudziążek… A maszyna, proszę, machnie w mig i jeszcze „uaktualni”, bo w końcu dlaczego niby „cheap bastards” nie mieliby wystąpić w Tańcu z gwiazdami albo na jakim innym lodzie… No a jak mają wystąpić, to niech tańczą. Skoro cały naród teraz ruszył w telewizyjne tany, a Jeremi P. wziął i tego nie przewidział! 😉
Pani Kierowniczko, to my sobie może kiedyś urządźmy przy okazji śpiewanki na alt p. Kierowniczki i sopran mój liRYCZny (a może i inne głosy zechcą się przyłączyć)? Oczywiście poprzedzone przygotowaniem adekwatnych wersji tekstów powykręcanych 😉
O, jak to mawia zeen – z przyjemną ością 😀
Śpiew z przyjemną ością w gardle i powykręcanym tekstem na ustach 😆 A pani Kierowniczka to ciąży raczej ku śpiewowi dramatycznemu czy lirycznemu? (Choć z ością to chyba raczej dramatyczny, by nie rzec, łabędzi, chociaż do końca nie jestem pewna, a podręczniki milczą na ten temat).
Ojej, tam są jakieś koloraturowe popisy.
Aaaaaaaaoooooooooooooooooooooo kocuraaaaaaaaaaaaaaa ooooooo któraaaaaaaaaa- dylu, dylu, dylu – ho, ho, ho, hooooooooooooooooooooooo – łubudu!
Jak alt zmoże te trele?
Bardzo mi się podobały wywody Piotra K.
Lubię Go coraz bardziej, jeżeli to możliwe. 😉
A u Pani Kierowniczki to się dziś w ogóle nie kołacze?
No to ja chociaż troszeczkę. 😉
Trrrrrrr!!!!!! 😆
Mogę poterkotać i tu!
Niezorientowanym wyjaśniam, że dziś zaczyna się święto Purim. W synagogach czyta się Księgę Estery i w każdym momencie, kiedy wymawiane jest imię złego Hamana, trzeba je zagłuszać na wszystkie możliwe sposoby.
Jeszcze się wystawia historię Estery, a potem są bale przebierańców. I trzeba się tak urżnąć, żeby nie odróżniać Hamana od Mordechaja, czyli zła od dobra 🙂
To radosnego święta Purim wszystkim, którzy je obchodzą. 🙂
Ja już odrobinkę zacząłem nie odróżniać, ale na pewno mogę się bardziej postarać.
Trrrrrr!!!!!! 😀
A wracając do Moniuszki, przypominam sobie serial „Zmiennicy” i telewizyjną transmisję Halki w wykonaniu jakims tam dalekowschodnim, po zabiegu tłumaczenia wte i nazad. W efekcie było jakos tak:
„Szumią jodły na wysokiej górze
…….Szumią w dalekiej odległości… a mnie jest przykro
…..nie mam do nikogo pretensji…..” itd. Może ktoś pamięta dokładnie? To był naprawdę wy-bitny przekład!
A czy można zaterkotać porannie?
Trrrrrrrrrrrrrrr!!!!!
(załóżmy, ze to taki budzik)
Oj, te tłumaczenia, Owcarku. Automatyczny translator zrobił majstersztyk godny Barańczaka. Do kontemplowania w wannie, doprawdy.
No cóż, trudno go podejrzewać o tuwimowska perfekcje i niewątpliwie w ostatnie dni swoje (przed kolejną aktualizacja) nie będzie wracał do rozterek językowych, jako Tuwim (którego uwielbiam).
Jest taki wiersz Puszkina „Zimnyj wieczer” zaczynajacy sie od slow: „Buria mgłoju niebo krojet”. Tuwim wpadł w polsko-rosyjska pułapkę „fałszywych przyjaciół” i przetłumaczył: „burza mgłami niebo kryje”. A buria to raczej zamieć. Nurtowało go to tak dalece, ze w jednej z ostatnich rozmów, w przeddzień śmierci, jeszcze wracał do tego poetyckiego lapsusu.
To właśnie Tuwim zabawił się w wielokrotne tłumaczenie wiersza. Juz nie pamiętam dokładnie, jak to było (to chyba jest w „Traduttore-traditore”, cudowny esej zresztą), ale jakoś tak (załóżmy): z polskiego na rosyjski, z rosyjskiego na niemiecki, z niemieckiego na francuski, etc…
Ostateczna wersja była… z powrotem polska. Tyle ze z oryginałem miała wspólne jeno nazwisko autora. Zabawa przednia.
A w necie znalazłam kilka wersji tłumaczeń początku Oniegina
Aleksander Puszkin:
Moj diadia samych czestnych prawił,
Kogda nie w szutku zaniemog,
On uważat’ siebia zastawił
I łuczsze wydumat’ nie mog.
Adam Ważyk:
Mój zacny stryj dał znać o sobie,
Kiedy na dobre już zaniemógł:
Jedź tu doglądać go w chorobie…
Na lepszy pomysł wpaść by nie mógł.
Dołęga Benedytt
(pseudonim Jakuba Jurkiewicza):
Mój stryj staruszek dobry i poczciwy,
gdy szczerze na śmierć zaczął się
sposobić,
pozyskał u mnie szacunek prawdziwy,
bo nie mógł nad to nic lepszego zrobić.
Leo Belmont: (Wilno 1952 r.):
Stryjaszek mój, poczciwiec sobie,
Gdy nie na żarty opadł z sił,
Szanować kazał się w chorobie;
To wcale niezły pomysł był.
Julian Tuwim:
Mój zacny wujek, biedaczysko,
Gdy niemoc go zwaliła z nóg,
Szacunku żądał – oto wszystko,
I cóż lepszego zrobić mógł?
Czyż nie cudo?
😉
Nieoceniony Internecie, będę Cie z dużej litery do końca dni moich pisać.
Znalazłam fragmenty Lokomotywy Tuwima we wloskim tlumaczeniu.
Ale to się śpiewa, Panie i Panowie! TO się śpiewa!
Julian Tuwim
Lokomotywa (fragm.)
Stoi na stacji lokomotywa
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Buch, jak gorąco!
Uch, jak gorąco!
Puff, jak gorąco!
Uff, jak gorąco!
[…]
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pacha,
Że pędzi, że wali, że bucha buch, buch?
To para gorąca wprawiła to w ruch,
To para, co z kotła rurami do tłoków,
A tłoki kołami ruszają z dwóch boków
I gnają, i pchają, i pociąg się toczy,
Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy,
I koła turkocą, i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!…
__________________________________
Julian Tuwim
La Locomotiva (trad. Monika Woźniak) framm.
Sta in stazione locomotiva:
Grande, pesante, sbalorditiva,
d’olio grondante, tutt’ansimante.
Sbuffa, stantuffa, soffia il vapore:
Come sopporta tanto calore?
Buff, che calore!
Uff, che calore!
Puff, che calore!
Ciuff, che calore!
[…]
Rapida corre, veloce affretta
Non sembra acciaio ma una palletta,
non macchinone, sudato e ardente,
ma un tottolino, un coso da niente.
Ma come è fatta? Perché va così?
Da cosa è spinta? E’ spinta da chi?
Dalla caldaia il caldo vapore
Scende nei tubi con grande rumore
E poi i pistoni ai lati del treno
Spingon le ruote senza alcun freno.
E corre, e corre, e corre veloce
E sbuffa e fischia metallica voce
Le ruote in moto, il ritmo scandito
Tac to to, tac to to, tac to to, tac to to…..
😆
Libretto na Pobutkę (miałem napisać o czwartej rano, ale zaspałem 🙄 )
MIECZNIK
wstawać wstawać bo już świta
(co tu robi ta kobita?)
głowa ciężka ból za uchem
jakby walnął kto obuchem
(słychać świst przelatującego ptaka)
SOWA
jestem twego dziadka duchem!
MIECZNIK
o żeż w mordę… dziadka duchem?
SOWA
też mnie walnął ktoś obuchem
MIECZNIK
gdzie?
SOWA
za uchem
MIECZNIK
co tam pleciesz nocna maro
co tam rzęzsz? dziadka duchem?
duch ty jesteś lecz nieczysty
dokąd lecisz?
SOWA
łapię muchę
MIECZNIK
no co znowu…
SOWA
na śniadanie mocium panie
mucha pierwszorzędne danie
MIECZNIK
mucha mucha jaka mucha?
coż to znowu do kaduka?
we łbie szumi mi jak w młynie
chyba po tym tanim winie
jakby walnął kto obuchem
SOWA
jestem twego dziadka duchem!
MIECZNIK
znowu rzęzisz? chcesz w makówkę?
zaraz pójdę po wiatrówkę
SOWA
ciemno wszędzie cicho wszędzie
wszystkie kury śpią na grzędzie
MIECZNIK
jakie kury ciemna maro?
SOWA
miałeś ośle stado kur
ostał ci się worek piór
MIECZNIK
jakem szlachcic po wiatrówkę!
będzie rosół na majówkę
z tejże sowy… i po krzyku
SOWA
kukuryku!!
Hoko… zaraz pęknę ze śmiechu 😆 😆 😆
O godzinie, której nie ma, Terenia poezyjami częstuje na dobry początek dnia. 😀
Hoko nie gorszy i libretto wypichcił na śniadanko. 🙂
Dzięki wesoła gromadko, bardzo mi potrzebna porcja humoru.
Przyjemnego dnia!
Bardzo podobał mi się pochwalny adres złożony na łącze Internetu. Też mam często ochotę pokłony bić.
Śpiewać na zaadaptowana do potrzeb melodie „Jeszcze jeden mazur dzisiaj”? Z odpowiednimi wtrętami innych pieśni narodowo-symbolicznych? W duecie stołecznym?
😆 😆 😆
Genialissimo!
Dorotko, umiem zszywać na okrętkę, ale mam tylko czarna nitkę. Możesz wstrzymać się do otwarcia pobliskiego sklepu z nićmi maści wszelakiej?
Jako że jednak nie pękłam, przypomnę, że to tłumaczenie było tylko w dwie strony. Tuwim wysłał swój wiersz tłumaczowi J. Michelowi z prośbą o przekład na niemiecki. To tłumaczenie następnie przesłał Józefowi Kramsztykowi, fizykowi i tłumaczowi m.in. Rilkego, z komentarzem, że to oryginalny wiersz młodego niemieckiego poety.
Oryginał Tuwima:
Wulkan strachu za oknem wyrasta,
Lawą mroku po brzegi napływa.
Huczą głucho piwnice miasta,
Wzrokiem judzi północ mrukliwa.
Zwierzę ciężkie, gęste, prastare,
Z góry długo i żmudnie się toczy,
Zwierzę z głębin, rozlane, szare,
Niską chmurą zasnuwa oczy.
Smutnie wzdycha noc małomówna,
Ciemną wodą piwnice bulgocą.
Tak umarła, pochłonięta nocą
Ostatnia księżycówna.
Tłumaczenie Kramsztyka z niemieckiego:
Wulkan lęku za oknem wyrasta,
Jak lawą, brzeg kanałów czarnym kipi zmrokiem,
Głuche dudnienie słuchać w tunelach pod miastem,
Drażni i niepokoi północ dzikim wzrokiem.
Prazwierzę – ciężkie, wieczne, nieodparte,
Dławiące, z góry na piersi się toczy,
Zwierzę głębin – to niewyraźne, to zwarte,
Cieniem, co dusi, powleka oczy.
Nocy, skąpej w słowa, umilkły westchnienia,
Pożegnalny plusk wody dochodzi z piwnicy,
Tak nadszedł skon owiniętej cieniem
Ostatniej księżycowej dziewicy.
Z komentarza Tuwima: „Przypomina to historię pewnego pana nazwiskiem Abel, który pojechał do Ameryki. Tam nazywano go Ebel. Zaczął się więc pisać Ebel. Wtedy mówiono mu: Ibel. Pisał się więc Ibel. Wtedy zaczęto go nazywać Ajbel. Więc na wizytówce zjawił się Ajbel, to Amerykanie wymawiali Edżbel. Na wizytówce ukazał się Edżbel… Słowem, po paru miesiącach p. Abel wyjechał z Ameryki jako Mr Kopstruczumcziwadze”.
O, właśnie o to mi chodziło. Dzwoniło porannie, dzwoniło, ale gdzie – a tutaj nie mam źródła, niestety. Dzieki.
🙂
Co ta Ameryka robi z ludźmi…
Zadziwiające te tłumaczenia. Uważat’ niewątpliwie znaczy darzyć szacunkiem, poważać. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy traktować tego znaczenia dosłownie. Wszak w tym uważaniu miało się mieścić „S bol’nym sidiet’ i dien’ i nocz’, nie odchodit’ i szagu procz! Połużiwogo zabawliat’, jemu poduszki poprawliat’, pieczal’no podnosit’ liekarstwo, wzdychat’ i dumat’ pro siebia: kogda żie cziort wozmiot tiebia!”
Chodzi więc o praktyczny wymiar okazania szacunku. Dlatego przekład Ważyka mnie osobiście odpowiada. O Jurkiewiczu nie wspomnę, bo słusznie krył się za pseudonimem. Ale Tuwim, choć dobrze trzyma rytm, chuba sens trochę gubi.
W ogóle Puszkina tłumaczyc chyba nie jest łatwo, bo to naprawdę wielki poeta i trzeba równej wielkości dla przetłumaczenia. Do tego język mój ojczysty znacznie gorzej nadaje się do poezji od rosyjskiego, niestety.
Z zamiecią też jakieś nieporozumienie, bo pierwsze strofy wyraźnie precyzują, o co chodzi. „Wichry snieżnyje krutia, to kak zwier’ ona zawojet, to zapłaczit kak ditia”. Jest pojęcie „burzy śnieżnej”, ale nie jest to pierwsze skojarzenie ze słowem „burza”. A skojarzenie jest przewrotne, bo naprawdę w wierszu nie chodzi ani o zamieć ani wichurę tylko o nianię staruszkę.
Tak się nie mogłem powstrzymać, bo poezja rosyjska jest mi bardzo bliska i chyba żadna poezja „klasyczna” – z rymem i tradycyjnym rytmem nie brzmi obecnie tak dobrze jak rosyjska. Chyba nigdy nie czytałem Puszkina w polskich tłumaczeniach. A nie obrzydziło mi go nawet przepisywanie za karę całych ‚Opowieści Biełkina”.
Wiadomość o kinach operowycjh dla mnie rewelacyjna. Kiedy to ma ruszyć?
Jeszcze do Onegina. Nie ma związku z tłumaczeniem, ale miłośnikom Puszkina przypominam:
My father, full of marvelous stories,
At eighty-seven had a stroke,
And left untold the joys and worries
He’d lived, of which he rarely spoke.
His reticence evoked adorement,
But oh, my goodness, what a torment
To realize I would never know
The life he played pianissimo.
What unbelievable frustration —
To guess at what was left unsaid,
To learn the relatives were dead
Who might confirm my inspiration,
To muse and question in remorse:
How could I fail to ask my source!
Stanisławie: w Gdańsku (Cinema City) – w drugiej połowie kwietnia.
A co do tłumaczenia Oniegina, najlepszy jest oczywiście Tuwim, ale on nie przetłumaczył całości.
Stanisławie, dzięki za uzupełnienie. Nie znam na tyle języka naszych sąsiadów, żeby wyczuć niektóre subtelności. Wprawdzie wychowałam się na Bajkach Puszkina (o, pamiętne, pamiętne:
Три девицы под окном
Пряли поздно вечерком.
«Кабы я была царица, —
Говорит одна девица, —
То на весь крещеный мир
Приготовила б я пир».
czyli Bajka o carze Saltanie)
ale jednak moja znajomość rosyjskiego łączy się bardziej z wyczuwaniem niż ze zrozumieniem.
Jednym z moich ulubionych esejów z Tuwimowych Pism prozą jest Czterowiersz na warsztacie. Ten czterowiersz to też Puszkin, wstęp do poematu Rusłan i Ludmiła:
U łukomorja dub zelionyj,
Złataja cep’ na dubie tom,
I dniom, i noczju kot uczonyj
Wsio chodit po cepi krugom.
Jest tam dokładny opis mąk tłumacza, jak by to zrobić, by oddać i treść, i formę, całe to brzmieniowe czarodziejstwo. Ostatecznie poeta rozkłada ręce – nie jest w stanie tego czterowiersza przetłumaczyć. Po ukazaniu się tego tekstu w „Wiadomościach Literackich” w 1934 r. przyszły do redakcji listy, też tu opublikowane. Łącznie z parodiami. Np. desperacki pomysł (zarzucony potem oczywiście) Tuwima, by dąb zmienić w jawor i ocalić brzmieniowo piękne „łukomorie” nie do oddania po polsku, spotkał się z komentarzem, że gdyby tak można było dowolnie zmieniać treść, to można by to przetłumaczyć i tak:
Zielona wierzba nad bajorem,
Do wierzby przywiązany sznur,
Na sznurze rankiem i wieczorem (por. Powrót taty)
Wciąż chodzi w krąg uczony (knur, tur).
Inna parodia:
Nad brzegiem morza dąb zielony,
Wokoło dębu złoty płotek,
Tuwim się kręci rozdrażniony
I woła, miau, chodź tu, kotek. (…)
To jeszcze zanim pogrążę się w zasłużonym praco- (nie praso-!)waniu:
Przypominam perełeczkę:
ROZMOWA MAŁŻEŃSKA W TŁUMACZENIU BARAŃCZAKA:
Husband:
Honey, I’m home!
Mąż:
Miodzie, jestem domem!
Wife:
Is that you Tommy? Finally! What took you so long?
Żona:
Czyż jesteś to ty Tomy? Finalnie! Co cię wzięło takiego długiego?
Husband:
Come, come, Jennifer, don’t get upset.
Mąż:
Przybądź, przybądź, Jenniferze, nie uzyskuj przewagi jednego seta w meczu tenisowym.
Wife:
Why, you’ve certainly taken your time this time?
Żona:
Dlaczego, ty z pewnością zabrałeś swój czas tymczasem?
Husband:
It’s a jungle out there, my dear. Traffic jams every freaking five minutes, pardon my French. How was your day, by the way?
Mąż:
To jest dżungla tam na zewnątrz, moja zwierzyno płowa. Dżemy sklepików tytoniowych każde zakręcone pięć minut, ułaskaw mojego Francuza. Jak był twój dzień na poboczu drogi?
Wife:
Nothing out of the ordinary. Your mother called to complain that you don’t call her often enough. Your son broke another two front teeth playing ice hockey. The garbage people are on strike. I washed the kitchen floor and now my back is killing me. My allergies are a pain-in-the-neck as well. And this foul weather gives me a hell of a pleasant feeling to boot. Other than that, my life is a typical suburban housewife ran its everyday course smoothly today. In any case, dinner is served.
Żona:
Nic poza obrębem czegoś ordynarnego. Twoja matka wołała narzekać że ty ją wołasz nie często dosyć. Twój syn złamał jeszcze jedne dwa zęby frontowe grając na hokeju z lodu. Śmieciarze są na uderzeniu. Wyprałam kuchenne piętro i teraz mój tył zabija mnie. Moja alergia jest bólem-w-szyi jako studnia. I ta niesportowa pogoda daje mi piekło proszącego czucia do buta. Inne niż to, moje życie jako typowej podurbanistycznej domowej żony biegło swój każdodzienny kurs gładko dziś. W dowolnym futerale, obiad jest obsłużony.
Husband:
Can you fix me a stiff drink first?
Mąż:
Możesz ty zreperować mi jakiś sztywny napój, po pierwsze?
Wife:
Out of question. The food is getting cold. Besides, why don’t you fix one for yourself? I have my hands full, tossing the salad.
Żona:
Na zewnątrz pytania. Żywność jest dostająca chłodu. Obok, dlaczego ty nie zreperujesz jednego dla siebie sam? Ja mam ręce pełne, podrzucając sałatę.
Husband:
All right then. I’ll get myself a can of Bud from the icebox. What are we having tonight?
Mąż:
Wszystko na prawo wtedy. Dostanę sobie puszkę Pąku z lodopudła. Co jesteśmy mający tej nocy?
Wife:
You didn’t expect anything fancy, did you? What we have tonight is ever-so-popular hamburgers and fries from Burger King. There’s nothing like the regular meat-and-potato kind of stuff. (Aside) I think I’m gonna throw up.
Żona:
Ty nie oczekiwałeś żadnej wymyślnej rzeczy, oczekiwałeś ty? Co my mamy dziś, to są zawsze-tak-popularni szynkowi mieszczanie i smażonki z Mieszczanina Króla. Tam jest nicość przypominająca regularny mięsno-kartoflany rodzaj substancji. (Leżąc na boku) Myślę, że jestem gonną w trakcie rzutu wzwyż.
😆 😆 😆
Zegnam tymczasowo.
@Stanisław:
Nigdy nie należy nagrywać płyty z maksymalną prędkością. Zbyt duże ryzyko błędów odczytu na innym napędzie.
tereso, to specjalnie dla Ciebie
http://www.youtube.com/watch?v=hIr_3Fcwt_w&feature=related
fomokomisarzu, nie mogę nie odwzajemnić :
http://www.youtube.com/watch?v=K4Jkh5aAn-0
to z dedykacja dykcyjna.
Wielka klasyka francuskiej piosenki.
😆
Fajne rzeczy puszczacie, a ja muszę arbeitować… 🙁
Te Łastoczki to chyba już tu kiedyś dawno chodziły, ale nie wiem, czy z tym obrazkiem…
Wycieram oczy z łez po Barańczaku, chociaż momentami nieco przeholowane. Ale tłumacz automatyczny potrafi.
Gostku, nie mam doświadczeń z płytami. Najczęściej nagrywam zdjęcia rodzinne do wyświetlenia z DVD i na ogół nie mam kłopotu. Kiedyś częściej nagrywałem płyty z danymi i też nie miałem kłopotu, ale zawsze korzystałem z płyt bardzo dobrej jakości.
Teraz mam dostęp do materiałów dostarczanych przerz firmy, które wygrały przetarg na to dostarczanie. W rezultacie papier często grzęźnie w drukarce, toner nie wykazuje nawet połowy spodziewanej wydajności i td. W sumie potwierdza się zasada, że trzeba byc bogatym, żeby było stac na tanie rzeczy.
Raczej latały… Dobrą pamięć ma nasze Kierownictwo po wczorajszym pijaństwie 😆
Nagranie płyty 700 MB z prędkością 16x zajmuje ok. 5 minut, sprawdzenie zapisu (zawsze!) kolejne 3 minuty.
Nie ryzykowałbym większych prędkości niż ok. 20x
Z Emtec nie miałem jakichś problemów, ale nie używam ich do archiwizacji rzeczy cennych…
To jeszcze przypomniało mi się, jak wyjeżdżałam po raz pierwszy nad Sekwanę. Liczyłam sobie wiosenek 18 i znałam jako tako francuski literacki, ale nie francuski praktyczny. Poszłam do ambasady wypełniać wniosek o wizę. Z grubym słownikiem, na wszelki wypadek.
No i wypełniam, wypełniam, wypełniam…
Oups: stan cywilny.
Panna, oczywiście, ale jak to napisać? Przecież nie mademoiselle. No to buch do słownika, a tam cala litania (z wyjątkiem niezbędnego w tym przypadku célibataire).
Pogrążyłam się w lekturze i wybrałam… vierge*.
Juz wyobrażam sobie minę urzędnika, który to czytał. A może nie czytał i mi się upiekło.
*dla nie znających francuskiego – vierge znaczy oczywiście panna i tak jest w znakach Zodiaku, ale w tym kontekście wyszło… dziewica (co na szczęście było jakoś tam uzasadnione wiekiem).
Z językiem rosyjskim był problem polegający na przymusie uczenia się. Dlatego wiele osób nie nauczyło się go w ogóle. Ja miałem to szczęście, że mój rusycysta wtłaczał nam w głowy, że do ZSRR każdy może mieć swój stosunek, jaki uważa za słuszny, ale z literaturą nie ma to żadnego związku, a to jedna z najwuiększych literatur świata. Potrafił wskazać, gdzie jest to piękno w poezji. Wskazywał też fałsz w wierszach Simonowa na przykład.
Wkuwaliśmy te wiersze na pamięć. Trzy i pół roku temu na zjeździe szkolnym 44 lata po maturze – przy ognisku zainicjowałem deklamowanie „Pogib poet, niewol’nik czesti”. Okazało się, że wszyscy pamietali doskonale. Nasz rusycysta był chyba wzruszony.
Jeden gość w samolocie do Nowego Jorku, gdzie trzeba wypełnić kwestionariusz dla władz imigracyjnych (m.in. pytanie, czy jest się komunistą 😯 ) biedził się, jak do maleńkiej rubryczki „sex” wpisać „2 razy w tygodniu” 🙄
2 razy, trzy razy…..
Standardową odpowiedzią w rubryczce „sex” jest „yes”.
Oj tak, Stanisławie, to była moda na nieuczenie się rosyjskiego. Ja miałam szczęście. Rusycystka w podstawówce była genialna, do dziś nie rozumiem, jak ona to robiła, ze nikt się nie uczył, a wszyscy umieli.
Z kolei mój rusycysta w liceum (harcmistrz nawiasem mówiąc) tez był pila i chociaż nie wkuwaliśmy na pamięć, niestety, ale literaturę znaliśmy dość dobrze. Poezje gorzej. A do dziś ma do mnie pretensje o to, ze nie miałam piątki na maturze.
A nie miałam, bo mogłam rozmawiać o Lermontowie i Tołstoju, nie mówiąc o Puszkinie, ale nie wiedziałam, co robił Lenin w Krakowie. Po prostu myśmy nawet podręcznika nie otwierali.
Wiec na pytanie o Władimira Iljicza zrobiłam oczy jak spodki i zapytałam z głupia frant: to on tam był? Wtedy pani nadkomisarz wzięła podręcznik i pokazała mi odpowiednia czytankę na odpowiedniej stronie…
Do dziś nie żałuję, ze nie wiedziałam 😆
Nie mam dostępu do youtube i nie nadążam za wątkiem. Mnie łastoczki kojarzą się ze Stepami mołdowańskimi „I dwie łastoczki kak gimnajzistki proważajut mienia na koncert”.
Stanisławie, to bez muzyki (choć to ogromna strata):
Будет удача. Жека, ты знаешь
Может иначе быть
Солнце раскроет свои объятья
Ох, ох, ох… можно плыть
Будет удача. Жека, ты знаешь
Мужчины не плачут
Это слезы от ветра, это слезы от пепла
Ох, ох, ох… нужно забыть
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают, гопники дерутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Очень хорошо
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают – от другого прутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Подожди еще, подожди еще
Будет удача. Небо в алмазах
Клубника на даче
Ветер теплеет и нам уже легче
Ох, ох, ох… можно не пить
Будет удача. Жека, мы крепко
Держим подачи
Липовый цвет раскрасит аллеи
Ох, ох, ох… да что говорить
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают, гопники дерутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Очень хорошо
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают – от другого прутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Подожди еще, подожди еще
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают, гопники дерутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Очень хорошо
Ласточки кружатся, клоуны смеются
Дети подрастают – от другого прутся
Жизнь прекрасна, всё нормально
Подожди еще, подожди еще
Подожди еще, подожди еще
Подожди еще, подожди еще
To ja jeszcze wlasnymi recamy przepisze Wam tlumaczenie Dwoch wiatrow Tuwima, tylko dlategp, ze tlumaczenie Lokomotywy jest za dlugie, a nie mam czasu. Autorem tlumaczenia jest amerykanski prof. Adam Gillon, konradysta z zawodu, ktory procz Tuwima przetlumaczyl takze slynna antologie z 1946 r. „Piesn ujdzie calo…”
A tu Dwa wiatry z jego wyboru wierszy Tuwima The Dancing Socrates (1968):
One wind – in the field he blew,
Another wind – in the garden grew:
Queietly and very lightly
He caressed the leaves and rustled,
Swooned….
One wind – a mighty swell,
Somersaulted, flatly fell,
Leaped and surged, soared up high,
Upwards whirled into the sky,
Overturned and dropped pell-mell
Upon a soughing, drowsy garden,
Where so quietly and lightly
Now caressed the leaves and rustled
The other wind.
Off the cherry blossoms flew,
Laughter in all garden grew,
Brorher took his twin for friend,
Now they cruise over the land
Chasing clouds and birds in flight,
Rush into the windmill’s stance,
And confuse its stupid arms,
Right and left they whistle, dance,
Blow their lungs with all their might,
Clowning in a frenzied riot!
The Garden is so quiet…. quiet…
A tlumaczenie Lokomotywy tez – kongenialne!
Chciałem na dzień dobry zacytować tę sowę i powiedzieć kukuryku, ale Komisarz twierdzi, że ma być wsio normalno, więc nie mogę. 🙁
Ale za to wrzucę tłumaczenie „Lokomotywy” (całkiem niezłe) na niemiecki, z prześliczną wersją fonetyczną. 😀
http://209.85.135.104/search?q=cache:Z-h7yiVy1TMJ:http://www.lokomotywa.akademia.ipt.pl/materialy/Loko%2520niemiecki.doc&hl=de
To na Rok Chopinowski… I znikam wreszcie, bo nigdy nie zrobię tego, co powinnam!
III
Byłem u Ciebie w te dni, Fryderyku!
Którego ręka, dla swojéj białości,
Alabastrowej – i wzięcia – i szyku,
I chwiéjnych dotknięć jak strusiowe pióro;
Mięszała mi się w oczach z klawiaturą
Z słoniowéj kości…
I byłeś jako owa postać, którą
Z marmurów łona ?
Niźli je kuto;
Odéjma dłuto
Genjuszu – wiecznego Pigmaliona!
Joseph Pérard:
III
J’étais chez Toi ces jours, Frédéric !
Ta main ― pour sa blancheur
D’albâtre, et sa prise, et son chic,
Et ses attouchements hésitants de plume d’autruche ―
Se mêlait dans mes yeux au clavier
D’ivoire…
Et tu semblais cette figure, que
Du sein des marbres,
Avant qu’on ne les taille,
Évoque le ciseau
Du génie ― éternel Pygmalion !
Roger Legras:
III
Ces jours-là, Frédéric, j’étais en ta présence
Toi, dont la main – par sa blanche apparence
D’albâtre – par sa classe – et le jeu délie
De son toucher, plume d’autruche qui fluctue,
A l’ivoire de Ton clavier,
Se mélait, sous ma vue…
Et Tu étais comme cette statue
Enclose au marbre fécond,
Et dont la forme belle,
Avant qu’il la cisèle,
Porte un génie – éternel Pygmalion!
Linka do calosci di Josepha Pérard :fr.wikisource.org/wiki/Le_Piano_de_Chopin (mam nadzieje, ze się nie wklei łącze)
Roger Legras:
http://books.google.pl/books?id=vnxyp348gb4C&pg=PA138&lpg=PA138&dq=Piano+de+Chopin+Norwid&source=bl&ots=wiXnSY1HCj&sig=xpBtwFoZXioBjqa1855vEF9roz4&hl=fr&ei=iEK2Sbm-GtSujAeotpWgCQ&sa=X&oi=book_result&resnum=23&ct=result#PPA138,M1
Żebym to ja wiedział, dlaczego mnie przed chwilą wcięło? 😯
Bobiku, widać Łotr uznał Cię za nader smakowity kąsek…
A czy Bobik sie przetlumaczyl?
Już jesteś, Bobiczku 😀
Miałem szczęście, że mnie na maturze o Lenina nikt nie pytał. Jedynym nauczycielem działającym partyjnie z uczniami był fizyk. Nawet dyrektor, który był bardzo partyjny i potem został kuratorem, nie wpadł na pomysł, żeby socjalizm wciskać uczniom. Była jeszcze nauczycielka historii bardzo czerwona, ale ona akurat była antypartyjna. Nie indentyfikowała jakoś naszego uwczesnego systemu z kolorem czerwonym.
W ogóle ciało mieliśmy wybitne. Łaciny i matematyki uczył m. in. Baudouin de Courtenay ze znanego rodu naukowców spokrewnionego z królewskim rodem z Belgii. Polskiego i muzyki uczył Mieczysław Kozar Słobódzki, załozyciel szkoły, autor muzyki do „Rozkwitały pęki białych róż” i „Maszerują chłopcy, maszerują”. Niestety, wyrzucono go z pracy zanim rozpocząłem naukę. Ale był częstym gościem w naszym domu i sporo ciekawych rzeczy miałem okazje od niego usłyszeć.
Fizyki, matematyki i logiki uczył mnie nauczyciel, który był doktorem filozofii, doktorem nauk chemicznych i doktorem nauk fizycznych. Niestety, nie uczył mnie chemii, a szkoda.
Rysunku i akwareli uczyła Maria Przyborowska. Nauka rysowania i malowania trwała zaledwie rok, ale w tym czasie dużo zdołaliśmy się nauczyć. Żadne z moich dzieci nie odebrało w szkole podobnych lekcji, a wielka szkoda. Umiejętność właściwego przykładania ołówka do oka w celu uzyskania właściwej perspektyty, zasady operowania światłem dla uplastycznienia obrazka. Zasady proste i łatwo wpajane. Nie rozumim, dlaczego teraz tego nie uczą.
Zawiadamiam, że z niczego się tłumaczył nie będę!
Wolnoć psinie w swojej gminie! 😀
Niech żyje pan Damazy. To przecież dzięki niemu tyle wspaniałych i super ciekawych rzeczy dane mi było przeczytać.
Nie! To dzięki Wam, wybitni Blogowicze! 😀
Wiele się wydarzyło na blogu od rozpoczęcia moich dywagacji powyżej a ich umieszczeniem. Dziękuję Komisarzowi za wiersz. Cóż, muzykę można dośpiewac.
Popatrzyłem w górę i jakbym w pysk dostał. „uwczesny” wisi i w oczy kole.
Tłumaczenie lokomotywy na niemiecki, to samo, już tu mieliśmy.
Jakos ta lokomotywa świetnie brzmi we wszystkich językach, jeżeli tylko autor przekładu da pierwszeństwo rytmowi. Ale włoska wersja rzeczywiście fantastyczna.
Never mind, Staszku, z uwczesnym. Ja sobie powtarzam czasami: o roku – ufff!
Wybitni Blogowicze, wystąp! Będzie występ! Wstęp wolny 😆
Występuje się w szeregu (najlepiej, by Północny odkryc Biegun, ale można i w innym celu). Pytam więc, gdzie ten występ będą mogli obejrzeć blogowicze mniej wybitni.
Ja nie różnicuję 😀
Domyślam się, że Teresa Czekaj coś zagra i zarecytuje własne utwory poetyckie. Bobik zaszczeka rtecytatorsko swoje utwory poetyckie. Helena odegra rolę albo wywiad przeprowadzi. Ewentualnie odegra przeprowadzanie wywiadu. Piotr Kamiński podzieli się tłumaczeniami. I tak dalej. Na pewno warto wstąpić wolno i obejrzeć/posłuchać.
Mam jednak problem pojęciowy. Czy Pani Kierowniczka zalicza się do blogowiczów czy tylko do prowadzących blogi? Na sąsiednich jest blogowiczką na pewno, ale na swoim? A gdyby udało się wstąpić, bardzo bym chciał zobaczyć występ Pani Kierowniczki śpiewającej ostatnią swoją recenzję z papierowej „Polityki” do muzyki wybranego przez Nią kompozytora.
YouTube zaczelo wyrzucac ze strony dziesiatki tysiecy nagran najwybitniejszych artystow, gdyz nie zdolalo dogadac sie w sprawie przedluzenia umowy.
Slyszalam teraz w BBC.
Żałoba 🙁
No to tylko patrzeć, jak nowy tego typu serwis powstanie w Rosji albo w Chinach – tam ich nikt nie ruszy 🙂
Proponuję zobaczyć film muzyczny u Bobika :))
Przerwa.
Oj, to rzeczywiście tragedia muzyczna. te wszystkie skarby, które skrzętnie chomikuje…. Moze zdążę choć trochę pościągać, tylko KIEDY???
Kto mi da beczkę czasu?
Beaubique – czyż to nie prześliczne?
A co do występowania – mam jakowyś uraz do szeregów. Zawsze wystawałam – a to w-dłuż, a to w-szerz, a to w-poprzek.
A, przepraszam wybitny blogowicz (egregius blogorus) to taki ssak czy ptak. A moze in-sectus?
😆
Tu wyjasnienie Daily Telegrapha:
Music videos pulled from YouTube in row over licensing
Thousands of music videos featuring some of the world’s most popular artists will be deleted from YouTube this evening, after the video-sharing website failed to strike a licensing agreement with the governing body that collects royalty payments for songwriters and composers.
By Claudine Beaumont
Last Updated: 8:16AM GMT 10 Mar 2009
YouTube is deleting official music videos from the site after contract talks with the PRS for Music broke down
Talks between YouTube and the Performing Rights Society for Music (PRS) have broken down because the two parties could not agree on the terms of a deal which would see the PRS continue to license music to the video-sharing site.
The existing contract between the two companies has expired, and YouTube claims the suggested terms of its renewal are not “economically sustainable”.
The difficulties stem from the complex copyright rules surrounding music videos. There can be several different copyright holders for a single clip.
“The video itself and the sound recording used within the video are typically owned by the record label,” said Patrick Walker, director of video partnerships at YouTube. “But the music and lyrics of the song being performed are often owned separately by one or more music publishers. These publishers often designate collection societies, such as the PRS, to collect royalties on their behalf.”
YouTube needs to have an agreement in place with all relevant parties before it can legally host these videos on its site. Only official music videos will be affected, the company stressed, and the footage will only be blocked for YouTube users in the UK.
“This is an industry-wide issue, and we’re not the only ones that have had difficulty coming up with reasonable terms,” said Mr Walker.
He said that YouTube valued the creativity of musicians and songwriters, but that the PRS was now asking the company to pay “many, many more times” the undisclosed amount it paid for its original license.
“The costs are simply prohibitive for us,” said YouTube in a statement. “Under the PRS’s proposed terms we would lose significant amounts of money with every playback. In addition, PRS is unwilling to tell us what songs are included in the license they can provide so that we can identify those works on YouTube – that’s like asking a consumer to buy a blank CD without knowing what musicians are on it.”
Mr Walker said that YouTube – which is owned by Google – was committed to new business models for the music industry, and that the decision to pull official videos from the site would cause “significant disappointment” among YouTube users.
“Sometimes, you have to take a step back to be able to move forward,” he said. “We hope to resolve this quickly, but we want to help users to understand why videos they might have become accustomed to seeing on YouTube will not be available for a period of time.”
YouTube is not the first organisation to run in to licensing difficulties with the PRS. Pandora, the personalised online music-streaming service, suspended its service in the UK last year because of what it called “crippling” royalty claims from the PRS and PPL, which represents record labels.
The PRS expressed its “outrage” at the decision to close down access to music videos on YouTube. “Google has told us they are taking this step because they wish to pay significantly less than at present to the writers of the music on which their service relies, despite the massive increase in YouTube viewing,” said the organisation in a statement.
“This action has been taken without any consultation with PRS for Music and in the middle of negotiations between the two parties. PRS for Music has not requested Google to do this and urges them to reconsider their decision as a matter of urgency.”
Sekt to po niemiecku mniej więcej to samo, co szampanskoje. Insekt oznacza Sekt już we wnętrzu Blogowicza. 😆
A filmik mogę wrzucić i tu, póki jeszcze jutub pozwala. Może to już ostatni… 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=l8Y8IrN_Y6k&NR=1
Stanisławie, blogowicz to ten, kto prowadzi blog, czyli serwuje wpisy. Wypowiadający się pod wpisem to komentatorzy. Jeśli ktoś oprócz komentowania prowadzi własny blog, można go uznać za blogowicza sensu largo. Jeśli uznamy, że Dywan, mimo instrumentarium blogowego, bliższy jest idei forum, bylibyśmy forumowiczami (tak goście, jak i Pani Kierowniczka, i takie określeni nieraz już tu padało), ale w ten sposób podkopuje się nieco pozycję Gospodyni.
To ja się sama podkopałam, wybierając taką formułę, a nie inną. Dlatego trudno o dobrą nomenklaturę. Stąd blogowicz jako słowo uniwersalne.
Można próbować upowszechnić: ‚dywaniątko’… 😉
…ale mnie się to kojarzy z kanapą do psychoanalizy… 🙁
No bo to się divan nazywa
Nie mylić z promotion canapé, która oznacza promocje artystek (i nie tylko) na kanapie
Jak zwał, tak zwał, może być i „ciocia Kasia” 😉
Dywan jest Dywanem już od roku, wspólnie to przeciez ustaliliśmy 😀
A właściwie Dywanik, bo gdzie się przychodzi do Pani Kierowniczki?
Do Kierowniczki przychodzi się pograć 😉
http://www.youtube.com/watch?v=nwApJgarg9w&feature=related
O! Dora The Explorer – to mi pasuje! Niestety muzyczki posłucham dopiero w domu…
sorry, widocznie mam za krotki staż…
Dora Explora, za pozwoleniem.
Powiedziałbym, że Dywan Wschodu i Zachodu, ale tytuł jakby zarezerwowany…
Eeee, z tym usuwaniem z tuby to może być tylko chwilowe 😆
http://prawo.vagla.pl/node/8394
Może jeszcze lepiej będzie niż jest 🙄
Dora Explora, sliczne 😀
Pani Dorotka mnie wywolala, wiec melduje poslusznie, ze jestem, lecz tylko przelotem w domu, pomiedzy dwoma wyjazdami, nadrabiam szybko zaleglosci, rozpakowuje i pakuje na powrot walizy. Uspokoje sie ok 20 marca, wiec z poczatkiem wiosny 🙂
Wyrzucanie czegokolwiek z tuby jest walką z wiatrakami – za chwilę to samo znowu ktoś wrzuci na tubę albo inną wrzutę… 😎
Quake, ale ileż bezsensownych rzeczy się robi na pokaz?
No fakt, imidż rzecz święta 😉
witam !!!!!!!
znalazlem dosyc ciekawa grafike o niemieckich operach
http://www.zeit.de/bilder/2008/31/leben/zeit-magazin-leben/d-karte/d-karte-650.jpg
do kiedys !!!!!!!!!
😀
„Wyrzucanie czegokolwiek z tuby jest walką z wiatrakami – za chwilę to samo znowu ktoś wrzuci na tubę albo inną wrzutę…
Otóż, nie tak bardzo.
Tuba zablokowała mi filmik z muzyką, która występowała tam w setkach egzemplarzy.
W wyjaśnieniach umieścili odpowiedź, że to nie ma znaczenia, że ona tam jest umieszczona przez innych. Ja nie umieszczę i już.
No tak, w Bawarii najdrozej… Pewnie piwo bez ograniczen wliczaja (chcialam powiedziec szampan, ale to niepoprawne regionalnie)
rysberlin Bardzo ciekawe zestawienie, wielkie dzięki! Widać nawet wykorzystanie miejsc – wygląda na to, że w Dreźnie największe obłożenie (i w Monachium, chociaż najdrożej, co akurat nie dziwi, bo gdzie ma być drogo, jak nie w Monachium).
Jakby tak zrobić taką mapę Polski… ech, smutno by to wyglądało…
Słuchajcie, wiem, że Was zaniedbuję i że już dawno powinien być nowy wpis. Ale czekam do jutra, bo będzie pewnie trochę rzeczy do ogłoszenia – w Operze Narodowej jest konferencja, na której mają ogłosić plany na najbliższe dwa lata 😯
Teraz to mogłabym co najwyżej pisać o filmie, z którego pokazu wróciłam, a który mnie rozczarował, tym bardziej, że zrobił go ten sam Stephen Daldry, który wyreżyserował Godziny, a główną rolę gra Kate Winslet i dostała za nią Oscara. Niestety, o ile Godziny były arcydziełem, to Lektor jest sztuczny kompletnie, od samej akcji przez montaż po grę aktorów – biedna Kate stara się, jak może, ale postarzona na 66-latkę wygląda dalej na 30-letnią ślicznotę, tylko postarzoną. Ten Hollywood coraz bardziej amatorszczyzną i chałturą zajeżdża 🙁
EmTeSiódemecko, ale ja nie rozumiem, o co chodziło, że nie chcieli wpuścić? Nie wpuszczają od każdego? 😯
Jeszcze parę ogłoszeń koncertowych (warszawskich) – ja zupełnie nie rozumiem, czemu te wydarzenia kompletnie nie są nagłaśniane, wygląda na to, że oszczędza się na reklamie 😯
Jutro w Filharmonii Narodowej gra Northern Sinfonia, a śpiewa Ian Bostridge! W programie Haendel.
Pojutrze w Sali Kongresowej gra Dave Krakauer ze swoim zespołem Klezmer Madness i didżejem.
A w niedzielę w Studiu im. Lutosławskiego… Msza h-moll z Orkiestrą XVIII Wieku (i Capellą Amsterdam)! Soliści: Dorothee Mields, Johannette Zomer, Patrick van Goethem, Jan Kobow, Peter Kooij.
No i w piątek i sobotę w filharmonii Kun Woo Paik z ork. FN gra Messiaena (La Ville d’en Haut) i de Fallę (Noce w ogrodach Hiszpanii).
Jest w czym przebierać…
To ja wam wszystkim powiem dobranoc
Bez tlumaczenia
😉
Zablokowali mi mój filmik obrazki z piosenką „When I Fall In Love”.
Napisali, że blokują dźwięk i umieścili nieme obrazki.
Na wszelkie pytania, łącznie z
– Dlaczego mnie zablokowano, skoro wiele innych osób umieściło tę piosenkę w serwisie?
Odpowiedź mają jedną:
– I co z tego?
Więc nie można tak dowolnie wrzucać, jak się Quake zdaje. 🙁
To głupota jakaś
No to dobranoc!
Mt7, z tym jutubem to pewnie jak w starym góralskim kawale, gdzie Pon Bóg Józkowi odpowiadał na pytanie, dlaczego na niego kolejne nieszczęścia zsyłał. „No prowda, Józek, do kościoła chodzis, na łofiare nosis, gorzołki nie pijes i zony nie bijesz, ale ja cie jakoś nie lubie!”. 🙄
Ale swoją drogą ciekawe, czy taka dyskryminacja według widzimisię jest prawnie w porządku?
Tak sobie przemyślałam i wydaje mi się, że ci inni musieli jakoś tam zabulić za prawa autorskie. Może to tylko prywatne osoby nie mogą określonych utworów wrzucać.
Tam tej piosenki jest na tony.
Ja sobie pomyślałam, że Tubę zaczęto przyciskać o egzekwowanie praw autorskich i może, ona uważa, że co było, to już zostanie, a nowych pilnujemy. Nie wiem.
Od niedawna coraz częściej blokuje też dostęp do filmów, które wrzuca na przykład Alicja, Sławek, Arkadius, Okoń itp.
Wyświetla napis:
Ten film jest w twoim kraju niedostępny.
Zastanawiałam się, dlaczego polskie osoby od Pana Piotra nie poinformowały o tym innych? Nie oglądają podrzuconych filmów, czy nie chcą sprawiać przykrości darczyńcom?
Idę już spać. (napisałam sprać 🙂 )
Dobrej nocy! 🙂 🙂
Pobutka, aha!
Wyglada na to, ze wiosna
Wiosna, wiosna, ale deszczowa. Gdy wyglądam przez okno to widzę paradę parasoli. Gdy zerkam w przeciwną stronę — mój własny się suszący.
Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie…
Kupujcie panowie i panie.
I w PRL-u tez byla reklama 😉
A chociaz kolorowe?
Z porannej prasowki:
http://wyborcza.pl/1,75475,6361753,Dionizos_modli_sie_za_nami.html?utm_source=Nlt&utm_medium=Nlt&utm_campaign=1721533?utm_source=RSS&utm_medium=RSS&utm_campaign=4809254
Dalszy ciag prasowki
http://wiadomosci.wp.pl/kat,83914,title,Sad-zakazal-studentce-gry-na-klarnecie,wid,10929025,wiadomosc_prasa.html
😯
Muzyka lagodzi obyczaje?
Mialam tez kiedys podobna (choc o wiele lagodniejsza) sytuacje. Moje trio przygotowywalo sie do jakiegos koncertu, byla piekna wiosna, gralysmy (chyba nawet samograja Mendelssohna) przy otwartych oknach.
W pewnej chwili – dzwonek. W korytarzu czarno od policji. Przyszli zlikwidowac zespol rockowy.
Zostali zaproszeni na demonstracje na zywo i od tej pory mam swiety spokoj. Gdy tylko ktokolwiek dzwoni (a nawet nie wiem, czy dzwoni) na komisariat, komisariat odsyla go z kwitkiem, argumentujac, ze nie przekraczam decybeli. A i nie dudnie. Na razie nie przerzucilam sie na bebny.
😉
Na konferencji prasowej w TW-ON nie bedzie planów na 2 lata tylko inny, bardzo niezwykly news 🙂
Co do nie-nagłasniania wydarzeń wymienionych nieco wyżej – intytucje kultury nie mają pieniędzy na reklamę, a prasa (czy ogólniej media) mają gdzieś tego typu wydarzenia – co to za wydarzenie jak ktos gołej d.. nie pokazuje. Na szczeście bilety do takiej Filharmonii Narodowej i tak wysprzedane :))
Naprawdę wyprzedane? To dobrze, bo już się bałam…
O tych dwóch latach to wcześniej zapowiadano, jeśli nie dziś, to pewnie w kwietniu. A ten news – czy to może chodzi o Krzysztofa Pastora? 😉
Sama sobie odpowiem, przytaczając tu fragment maila, jakiego dostałam:
„Szanowni Państwo,
w imieniu dyrektora naczelnego, pana Waldemara Dąbrowskiego, zapraszamy na konferencję prasową poświęconą nowej koncepcji organizacyjnej i programowej baletu w Teatrze Wielkim na najbliższe dwa lata. Na konferencji przedstawiony zostanie również nowy dyrektor baletu.”
Tak więc tym nowym dyrektorem ma być właśnie Krzysztof Pastor 🙂 A dwa lata dotyczą baletu.
W „Rzepie” już jest z nim wywiad:
http://www.rp.pl/artykul/9131,274567_Tanczyc_lepiej_niz_Europa_.html
Pani Doroto, w poznańskim Multikinie ruszają opery. Kuszące bardzo, ale dla nas to dość skomplikowana wyprawa. Jechać, gdy tylko się uda, czy czekać na sygnał z blogu, że na to, to już koniecznie? 😳
haneczko, ja tych spektakli nie widziałam, skąd więc mogę wiedzieć, jakie są? Ta Traviata to nawet fajnie na obrazku wygląda:
http://www.ddcinema.net/04_file_of_live_broadcast.asp?ide=17
To jest w ogóle strona firmy (włoskiej, z Genui), z którą Multikino podjęło współpracę.
O śpiewakach nie umiem nic powiedzieć, nie znam tych nazwisk.
To jeszcze raz wiosennie
http://www.rp.pl/artykul/9132,274666_Terapia_trelem__i_gwizdaniem__.html
Ładne – muzykoterapia naturalna 🙂
Z tym graniem, no nie wiem……. To niełatwa sprawa jest.
W moim bloku sąsiad udziela dzieciom lekcji gry na fortepianie i czasami bywa to upierdliwe.
Oczywiście nie przekracza żadnych decybeli, ale cichej muzyki raczej się nie daje podczas takiej lekcji posłuchać. 🙁
Na pewno rozsądną opcją dla profesjonalnego muzyka jest wyciszenie pomieszczenia (ściany i podłoga).
Na tubie znalazłam panią, która ma śpiewać Violettę:
http://www.youtube.com/watch?v=5ABizLk7t1k
A tu jej stronka:
http://www.cinziaforte.it/main.asp?page=video&content=video.asp
A to Alfredo:
http://www.youtube.com/watch?v=SqaO9d5yHNQ&feature=related
A w mojej dawnej szkole muzycznej to gitarzyści mogli nawet ćwiczyć na korytarzu!
Ale gitary przeciez nie slychac dalej jak na metr 😉
No bez przesady, na 3-4 słychać…
Zawsze lubiłam taki gwarek różnych instrumentów słyszalny na korytarzu szkółkowomuzycznym 🙂 Warszawska Jesień prawie 😉
Chyba że się używa gitar Grega Smallmana. Wtedy to nawet na siedem…
http://en.wikipedia.org/wiki/Greg_Smallman
ja tam potrafie wydawac dzwieki bez gitary 😛
Najbardziej zaimponowali mi kontrabasisci cwiczacy w podziemiach AM w Lodzi (tam miedzy kiblem a kotlownia). Bylo ich z szesciu i KAZDY cwiczyl koncert Kusewickiego. Z zaangazowaniem. Na przestrzeni z 20 metrow kwadratowych. Cudo!
Saimir Pirgu, ten albański przystojniak, będzie w Zurychu śpiewał w przedstawieniu „Rigoletta” wraz z basem Tomaszem Sławińskim. 30 maja 2009.
W mojej szkole cwiczyli nie tylko na korytarzu ale rowniez w innych wolnych pomieszczeniach, np. w toalecie, glownie na detych 😀 …
A co do „oblozenia” opery w Monachium – „zdobylam” bilety na letnie Festspiele, na Norme z Gruberowa – stojace! Bilety mozna bylo zamowic tylko przez internet i wyslalam zamowienie natychmiast, jak tylko oglosili, ze rozpoczynaja sprzedaz. Te przynajmniej sa tanie 🙂
Oprocz Normy (dziekuje, postoje!) bedziemy tez na Wozzku; juz sie ciesze!
O cenie juz nie wspomne…
arcadius, proszę Cię, nie wydawaj wszystkich, szczególnie tych piesowych 😉
haneczko, piesowe wszak zarezerwowane dla Beaubique’a, ktory nawiasem mowiac cosik przyspal dzisiaj. Alibo poszedl na wiosenne ksiuty.
Bobik dziś świat naprawia. Najpierw na blogu, teraz w terenie.
Te piesowe http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=789#comment-140163
A co? Zepsul sie? 😯
Gdy o prasówce mowa, to przeczytałem dzisiaj w GW taki pasus:
Duża cena za geniusz. Może kobietom trudniej trafić na szczyt lub dno, bo czego innego od nich wymagano?
– Przez cały XIX wiek i dużą część XX standardem wykształcenia panien z lepszych domów była umiejętność gry na pianinie. Grały wszystkie, czy miały talent, czy nie. Wiek XIX wydał najwięcej wspaniałych kompozytorów.
Żadnej kompozytorki?
– Od Beethovena do Strawińskiego nie ma ani jednej kobiety, mimo że to one głównie uczyły się gry na instrumentach.
Autor tych słów (prof. B. Wojciszke z WSPS) idzie o lepsze ze specjalistką od Bolera?
A takich nazwisk jak G.Bacewicz, F.Hensel, A. Mahler, M.Szymanowska, P.Viardot (pierwsze z brzegu, kolejność alfabetyczna) to p. profesor nie słyszał? Jeżeli nie, to dla uzupełnienia profesorskiej wiedzy link:
http://www.stm.art.pl/publikacje_opis.php?id=18
O tym, że szefostwo TW-ON pracują nad repertuarem dwuletnim pan Treliński już mówił w Dwójce z 2 tygodnie temu i dodał, że szczegóły tego planu poda pod koniec kwietnia na konferencji prasowej.
A co do Bacha w Studiu PR – bałagan związany z rezerwacją biletów dorównywał temu od p. Halucha.
60jerzy, tak sie sklada, ze akurat dzisiaj szukalam kobiet kompozytorek (troche tego jest, ale bardzo malo).
I trafilam na taka pereleczke:
Une femme qui compose, c’est un peu comme un chien qui marche sur ses pattes de derrière. Ce qu’il fait n’est pas bien fait, mais vous êtes surpris de le voir faire.
Dr Johnson Samuel, osiemnastowieczny lingwista
W tlumaczeniu znaczy:
Kobieta, ktora komponuje, przypomina psa chodzacego na tylnych lapach. To, co robi, nie jest robione dobrze, ale zaskakuje, gdy sie na niego patrzy.
Dr Samuel nie powiedział jednak nic niepochlebnego o tym, co się słyszy…
Znowu duzo ciekawego tutaj. Dziekuje za wytłumaczenie, kto blogowiczem, kto komentatorem i kto gosciem. Przyznaję, żem w tym cienki Bolek. Do niedawna żaden blog nie wydawał mi się ciekawy. Przypadkiem przez wyszukiwarkę czegos tam trafiłem na Pana Adamczewskiego. Bardzo mi się tam spodobało. A tutaj trafiłem przez Dorotę z Sąsiedztwa z tamtego blogu.
Tłumaczenie z Dr Samuela jest moim zdaniem ciut złagodzone w swojej wymowie. Ja bym napisał, że zaskakuje, gdy się widzi go wykonującego tę czynność. Może znaczy mniej więcej to samo, ale tłumaczenie Teresy można interpretować bardziej na korzyść pań. Naprzykład: kiepsko gra ale pięknie wygląda i zaskakuje urodą.
Przepraszam za próbe poprawiania Paryżanki, ale przeciez nie o znajomość języka tu chodzi.
A tak naprawdę aż trudno uwierzyć, jak kobiety były traktowane jeszcze tak niedawno. Wcale się nie dziwie feministkom, chociaż mam wątpliwości, czy zawsze kolejne zwycięstwa wychodzą Paniom na dobre. Czy cena całkowitej równości nie bywa zbyt wysoka. Właściwie nie chodzi mi o równość, bo to oczywiste. Raczej o taką urowniłowkę nie patrząc na oczywiste różnice.
10 dni temu byłem na wystawie polskiego malarstwa w Pałacu Opatów. Wystawa piekna, chyba nie ustępuje specjalnie fibakowej. Świetnie reprezentowane Boznańska i Muter. Też obie panie wyjechały do Paryża. Osobiście bardzo cenię Muter. Było też parę obrazów Rafała Malczewskiego cenionego przez Panią Kierowniczkę. Głównie (czy nawet wyłącznie) sprzed wyjazdu z Polski. Było też kilka, co najmniej cztery, Czapskiego. Czapski skojarzył mi się bardzo luxno z Rafałem Malczewskim, który po wyjeździe malował bardzo kolorowo. Czapski lubił czerwień, ale jakoś to mi się pokojarzyło.
Boznańską tez cenię, oczywiście. Tylko Muter ciągle jest jakoś mniej spopularyzowana. Tutaj na pewno dostatecznie, ale tak powszechnie to chyba jeszcze nie.
No, wreszcie się ocknęło… Przez dobry kwadrans nie chciało załadować bloga. Musi ugina się pod sukcesem.
Tutaj linka do listy kobiet kompozytorek:
http://www.lamediatheque.be/travers_sons/fc_04.htm
I kilka cytatów:
Gustaw Mahler do Almy Schindler (już Mahler, niestety)
…Qu’est-ce donc que ce travail ? Composer ? Pour ton propre plaisir ou bien pour enrichir le bien commun de l’
humanité ?… Tu n’as désormais qu’une seule profession, me rendre heureux !…Les rôles dans ce spectacle qui pourrait
devenir une comédie aussi bien qu’une tragédie doivent être bien distribués. Et celui de „compositeur”, de celui qui
„travaille”, m’incombe… Gustav à Alma, lettre du 19 décembre 1901.
Co to wiec za praca? Komponowanie? Dla twojej własnej przyjemnosci, czy dla wzbogacenia dorobku ludzkości? Od teraz
masz tylko jeden zawód – uczynić mnie szczęśliwym! Role w tym spektaklu, który równie mógłby przerodzić sie w komedie,
co w tragedie muszą być prawidłowo rozdzielone. A rola kompozytora i tego, który pracuje przypada mnie.
Tata Mendelssohn do córki Fanny:
…La musique deviendra peut-être pour lui (Félix) son métier, alors que pour toi, elle doit seulement rester un agrément,
mais jamais la base de ton existence et de tes actes… Demeure fidèle à ces sentiments et à cette ligne de conduite, ils sont
féminins, et seulement ce qui est féminin est un ornement pour ton sexe…
Byc może muzyka stanie się zawodem Felixa, ale dla Ciebie musi pozostać jedynie rozrywka, nigdy podstawa egzystencji
czy działań. Pozostań wierna temu poczuciu i tej zasadzie. Sa one kobiece, a jedynie to, co kobiece, zdobi Twa płeć.
Clara Schumann o sobie samej:
J’ai pensé que j’avais un certain talent créateur, mais j’ai renoncé à cette idée. La femme ne doit pas désirer composer.
Aucune femme n’a réussi à le faire jusqu’ici, alors pourquoi en serait-il autrement pour moi?
Sadziłam, ze miałam jakiś twórczy talent, ale odeszłam od tej myśli. Kobieta nie powinna pragnąć komponować. Żadnej
kobiecie się to dotychczas nie udało, wiec dlaczego w moim przypadku miałoby być inaczej?
Bez komentarza, bo obiad stygnie 😉
Przepraszam, te spacje to porobiły się same przy przeklejaniu. Nie zauważyłam.
Stanisławie, ja to w ogole przetłumaczyłam niestarannie. Bo powinno raczej byc tak na współcześnie:
Komponująca kobieta, to trochę tak jak pies chodzący na tylnych łapach. Chodzi, choć kiepsko, ale i tak dziwisz się, ze to potrafi. 😉
Trudno winić tatę Mendelssohna skoro i Clara Schumann myslała podobnie. Za to jestem pod wrażeniem języka Taty. Od strony literackiej powiedziane bardzo ładnie.
A propos Beaubiqua, miałem kiedys psa o tym imieniu, a imię zostało nadane przez rodowitą Francuzkę. Więc pewnie proponowana dzis pisownia jest prawidłowa. Co na to Piesek?
a Francesca Caccini?
Ponoc naprawia swiat. Juz drze. Ostatnio jak naprawialam zegarek wyszla mi pila tarczowa…
Ja w kazdym badz razie jestem za rozrzutna pisownia BeauBique’a
Co Francesca Caccini?
O, teraz mi sie podoba.
Nie drze, bo mnie zatchnęło 😉
No, przepraszam, zawsze kłopot z tymi ogonkami, a automatyczny poprawiacz widzi tak z polowe tego, co powinien.
No to via Word: drżę 😉
Ale jak BeauBique cosik drze, to niebezpieczne. Byle nie moje kiecki koncertowe.
haneczko, moze odę-tchnąć?
Ach, drżyj, drżyj…! 😆
Artykuł o cenach biletów na koncerty w Polsce itd.
http://www.przekroj.pl/kultura_muzyka_artykul,4253.html
Tereso, bardzo lubię ogonkowe kwiprokwy 😆
foma, która z nas ma drżeć?
Oda (ódka) do haneczki
haneczko zatchnięta
Beaubiqu’iem przejęta
nim przetrzesz oczęta
oda w ciebie tchnięta
Obie…
Kwiprokwy ogonkowe cudowne bywają, toteż jestem za, a nawet wręcz przeciwnie 😉
Drżyjcie, wszelkie haneczki! drżyjcie, alcyjony!
Beaubique świat naprawia, świat cały zgubiony!
A z nim giną wdzięki, młodość i rozkosze,
Ruszcie się, zefiry… Zgubę świata głoszę.
Juz starozytni przeczuli naprawę świata przez BeauBique’a
Ale nie upadajcie na duchu, starożytni, bo Bique kiedyś przyjdzie i wam świat naprawi!
Antyczna malaria 😯 Ciekawe, jak B. się z tego wysupła 🙂
Nie, haneczko, to tylko Julek z Ursynowa
i Foma z Komisariatu 😆
Phi, Teuton 🙄
Jak to co Francesca Caccini.
Ważną kompozytorką była. Jak również córką Giulia Cacciniego, tego od pierwszej w historii opery – Euridice, napisanej z Jacopo Perim. Panią Francescę Polacy winni mieć we wdzięcznej pamięci, albowiem była uprzejma popełnić operę na cześć naszego króla Władysława Wazy – Wybawienie Ruggiera z wyspy Alcyny 🙂
A poza tym urodziła sie tego samego dnia, co i ja 😉 A nawet odwrotnie
Tylko ja nie bardzo zrozumialam, dlaczego gamzatti sie o nia upomnial, bo na liscie jest jak najbardziej.
Świata znowu nie udało mi się porządnie naprawić. On niestety działa na zasadzie „co się polepszy, to się popieprzy”. 🙁 Ale dzięki temu zawsze zostaje jeszcze coś do naprawienia.
A pisowni Beaubique sam czasem używam w listach do niektórych zagranicznych impresariów. Czasem nawet w pełnej wersji Chtcheniaque Beaubique. 😀 Ale po polsku na taką pisownię nie przejdę, ze względu na przypadki gramatyczne i ustawienia w kompie. Jak mam napisać np. Beaubique’a, to dla tego głupiego apostrofu muszę przestawiać klawiaturę na niemiecki, a potem znowu wracać do ojczyzny-polszczyzny. Nie chce mnie się i już! 😉
A czy BeauBique swiadom jest, ze znaczy piekna koza? A i ze osobista kolezanka BeauBique’a to BelleBiquette. A jak sie z BeauBobiqu’iem hajtnie to bedzie BeauBiquette. Taka hybryda. 😉
A Tekla Badarzewska to co prosze ja kogo? Niby bez znaczenia?
Zeby nie bylo, ze slawa przebrzmiala:
http://www.jpc.de/jpcng/classic/detail/-/art/Philip-Martin-The-Maidens-Prayer/hnum/7812158 (nr 2)
O, przepraszam, babo, Tekla Badarzewska-Baranowska wymieniana jest cięgiem z teściową Mickiewicza jako najwybitniejsza kompozytorska sława Królestwa Polskiego. Co można na podanej przeze mnie lince sprawdzić
😆
gamzatti to ona 🙂
A BeauBique jest nie tylko chtcheniaque, ale nawet chtcheniatchèque 😀
chtcheniatchontkeau? 😀
Tereso, czy kogoś, kto się nazywa Kozłowski, też chciałabyś swatać z kozą? 😯
Co winien nieszczęsny desygnat, że go tak czy owak nazwano? 😆
Ha, Tereso, zwracam pierwszenstwo 😀 upomnienia sie o nasza wybitna, miedzynarodowej slawy zreszta!
O, ale chtcheniatchontkeau kupuję! 😀
Niekoniecznie, Kozłowskiego swatałabym z Kozłowską. Mniej problemów przy emigracji, chociaż… ta jedna literka…
A co do chtcheniatchka, to niech citoyen BeauBique się raduje, ze nie przetłumaczyłam.
Bo by citoyenowi BeauBique’owi wyszedł chiot, co daje zrodloslow wielu nie zawsze cenzuralnym slowom, jak chocby chiottes czy chier.
Ponieważ dyskusja na temat przyzwoitości językowej omal nie skończyła się w trybunale, wstrzymam się z tłumaczeniem na nasze.
Zdecydowanie lepiej byc chatonem, ale nie chatte