Synkopowanie klasyki
Byłam wczoraj – jak już wspomniałam – na koncercie, na którym Tomasz Stańko z pianistą Makoto Ozone mieli zadany temat: Chopin. Stańko podchodził do tego tematu jak pies do jeża, do czego przyznał się wcześniej w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”: powiedział, że musi znaleźć do Chopina jakiś klucz. To jest człowiek, którego instynkt artystyczny raczej nie zawodzi (ja w każdym razie nie słyszałam), więc wiedziałam, że będzie tu ostrożny. Choć organizatorzy festiwalu twierdzą, że jest on wielkim romantykiem współczesności. Ale z nim jest tak jak z Chopinem: za bardzo jest samoswój, żeby sobie robić jakieś proste wariacyjki, a Chopin z kolei jest równie wyrazisty, też ciężki do przerabiania.
Mimo to wszyscy swego czasu – zwłaszcza w Roku Chopinowskim – rzucili się na ujazzowywanie Fryderyka. Najbardziej znane są wersje Andrzeja Jagodzińskiego i Leszka Możdżera, brał się za to też Włodzimierz Nahorny, Krzysztof Herdzin, Adam Makowicz i wielu, wielu innych. Każdy wykoślawiał tego Fryca na swój obraz i podobieństwo. Niektóre z tych przeróbek zresztą zdobyły powodzenie, zwłaszcza Jagodzińskiego i Możdżera.
Dzięki polskim jazzmanom Chopin dołączył do najczęściej przetwarzanych kompozytorów. Ale to grozi niestety – przynajmniej w moim pojęciu – spłyceniem i knajpowatością. W zeszłym roku coś przerażającego robiono z Mozartem, zwłaszcza w Austrii – wszędzie rozbrzmiewała jakaś jego knajpiana wersja, która jakoby była „unowocześnieniem”… Na tegorocznym Wielkanocnym Festiwalu Beethovenowskim w Warszawie również nas uroczono przeróbkami Beethovena, Mozarta i innych w przesłodzonym, już nie jazzowym, tylko jazzawym stylu. Widać taka moda w tzw. wyższych sferach…
Wczoraj jednak nie było tak tragicznie. Po prostu – muzycy grali przede wszystkim różne inne rzeczy, a Chopina tylko trzy kawałki. Ozone, o wiele lepszy w jazzie niż w klasyce, jest kocio miękki, nieco przypomina stylem gry Chicka Coreę, jest też uważnym partnerem, tak że nasz trębacz mimo wcześniejszych obaw czuł się chyba dosyć komfortowo. I tak raczej obchodził tego Chopina z daleka. Tematy wypływały w partii pianisty. No i dobrze.
A co Wy myślicie o przeróbkach klasyki? Czy to ma sens? Mnie się zdaje, że rzadko wynika z tego arcydzieło. Choć bywają i miłe niespodzianki.
Komentarze
Dobre jest wrogiem lepszego….
Ale czasem to lepsze bywa dobre 🙂
Tam gdzie klasyka jest transkrybowana, trudno jest o arcydzieła. Znam udane próby dokonane dawno przez Exception i ELP (Pictures at an Exhibition), piękne wykorzystanie tematów (Corelli u Skaldów, Serguisz Prokofiew w pięknym „Russians” Stinga).
Natomiast granie klasyków na jazzowo to inna para kaloszy, tu nie ma mowy o transkrypcji, bardziej o rozwijaniu zadanego tematu i improwizacji w oparciu oń.
Nie mam nic przeciw takim próbom, czasem się udaje.
Ciekawe, że w drugą stronę to działa od pewnego czasu: Beatlesi są transkrybowani na orkiestrę symfoniczną – też z różnym skutkiem. Najlepiej wychodzi muzykom rockowym i jazzowym wykorzystywanie poszczególnych tematów z klasyki. Modne i czasem udane jest łączenie fragmentów oryginalnego dzieła z własnymi kompozycjami – tu pięknym połączeniem jest intro z „Thieving Magpie” (La Gazza Ladra) Rossiniego płynnie połączone z „Slainte Mhath” zespołu Marillion. Takich przypadków jest więcej.
Klasyka najlepsza jest jako inspiracja, pamiętajmy, że lepsze jest wrogiem dobrego….
Właściwie zgadzam się z Zeenem (pisze do mnie, że zeen zawsze z małej litery – a mnie się ciągle wydaje to mało kulturalne i nie mogę się przyzwyczaić).
Droga pani Doroto!
Moim zdaniem źródło sukcesu leży w konkretnej muzyce, którą się unowocześnia lub transponuje. Jedne się do tego nadają, a inne nie – i to w obydwie strony. Z Szopena nie zrobi się kompozytora jazzowego, z Wasowskiego można zrobić. Beethoven jest moim zdaniem idealny nawet do gry na grzebieniu i szklankach, a Bach nie.
Zawsze uważałem i uważam w dalszym ciągu, że miejsca w świecie kultury jest dość na wszystkie eksperymenty. Byleby nie zabrakło wersji kanonicznych.
http://www.youtube.com/watch?v=4rk78eCIx4E
Posłuchajcie jak genialnie Prokofiew gra dla Stinga 🙂
Moi Drodzy , nie wiem co to jest ; pisałam dość długi tekst do tego komentarza i dwukrotnie w pewnym momencie tekst mi po prostu ginął, zostawała czysta karta. Widać komputer uznał, że jestem za głupia na ten temat.
Żadnych oporów Torlinie, jestem zeen z małej, jak foma i wielu innych.
A jak wymiawiasz imię czy nick to mówisz z wielkiej? Tylko Ci się tak wydaje…. 😉
Jakieś 12 lat temu słuchałam przez rok tylko jednej taśmy na walkmanie, ….. na full, ….. z nagraną płytą Stinga, gdzie był też ten utwór … potem był rok z Leonard Cohen – I’m Your Man …. 🙂
Nie znam się na muzyce, trudno więc jest mi oceniać poziom takich czy innych prób adaptacji, czy improwizacji na temat.
Mogę napisać tylko o swoich odczuciach.
Jestem konserwatywna z natury, jak coś mi się spodobało w jakiejś wersji, to niechętnie przyjmuję następne, nawet autorskie.
Z drugiej strony rodzima kultura, czy kanoniczna wersja to nie jest skansen, to powinno być źródło inspiracji. Ile w inspiracji dopuszcza się zapożyczeń?
Zgadzam się, że przetworzenia mogą być twórcze, trudno tu pisać uogólniając, powinno się każdy przypadek badać osobno.
Czasami faktycznie może to być odświeżające doznanie.
Powinno chyba jednak powstawać z potrzeby twórczej duszy, a nie na zamówienie.
I tu znowu: chociaż zamówienia mogą być źródłem mobilizacji.
I chociażom nie będzie końca. 😀
Trochę mnie wkurzyła Jaruta określeniem z poprzedniego tematu: skansen, na korzenie rodzimej kultury, chciałam nawet tu wkleić parę przykładów chińskiej i japońskiej sztuki malarskiej, którą kiedyś się trochę fascynowałam i zapytać, czym różnią się od konkretnych wielkich dzieł malarzy włoskich i francuskich impresjonistów, ale wyrzuciło mnie z internetu i emocje opadły. 🙂
Drodzy Państwo, widzę, że nie rozróżniacie kilku osobnych spraw:
czym innym jest uwspółcześnianie (pn. ujazzowywanie) klasyki, czyli przykrawanie dawnych, zwykle znanych, dzieł do obecnie panującej mody i różnego rodzaju wykrzywianie rytmów, wygładzanie melodii itp;
a czym innym jest cytat, będący zapożyczeniem z innego utworu (np. Prokofiew u Stinga). cytat może być zastosowany w różny sposób i pełnić różne funkcje. inaczej funkcjonuje kolęda w Scherzu h-moll Chopina, inaczej „Marsylianka” w „Sztucznych Ogniach” Debussego, inaczej „Ludu mój ludu” w „Credo” Pendereckiego;
ostatnio tnie się klasykę na kawałki – tzw. sample i zapętlając w kółko tworzy z nich tło dla zupełnie innych utworów.
jeszcze czym innym jest tworzenie utworu inspirowanego, który nie jest prostym uwspółcześnieniem, brak w nim cytatu itp, ale ogólny rys i niekiedy motywy kierują słuchacza do innego utworu.
wyodrębnić trzeba jeszcze różne opracowania (od np. przygrywek chorałowych Bacha przez np. „Harnasi” Szymanowskiego pełnych oryginalnych ludowych melodii do np. harmonizacji kolęd). format inny, ale zasada ta sama: zmaganie z „zastaną” melodią, próba wydobycia całego jej piękna i odkrycia wszystkich jej możliwości.
pozdrawiam serdecznie
Wydaje mi sie, ze zadnemu z wielkich kompozytorow korona z popiersia nie spadnie jesli co jakis czas ktos w muzykow z poza klasyki wezmie na warsztat tworczosc tychze. Byle z klasa, byle orginalnie.
Pamietam jako dziecko moje pierwsze swiadome spotkanie z inkorporacja dziela muzyki klasycznej do bardzo dynamicznego swiata rocka. Emerson, Lake & Palmer: Obrazki z wystawy, o czym wspomnial zeen. TE Obrazki z wystawy. Bylem oczarowany. Jestem oczarowany do dzis ta plyta. Prawde mowiac, to wole Obrazki w wykonaniu ELP niz orkiestry symfonicznej. Nie bylo to zreszta jedyne przerobienie muzyki klasycznej przez te grupe, nie mowiac o tym, ze Keith Emerson napisal rowniez samemu kilka kawalkow klasycznych, w tym koncert fortepianowy (plyta Works I). Nic dziwnego, wszyscy trzej muzycy tej grupy mieli solidne wyksztalcenie muzyczne: pokonczone konserwatoria, o ile sie nie myle.
Jesli chodzi o przerobki Chopina, a raczej o pomyslowe aranzacje jego muzyki, to bardzo lubilem Chopina spiewanego przez zespol Novi Singers.
Nie chce sie powtarzac, ale muzyce nie szkodza nie tylko zwiazki z artystycznymi sasiadami, ale rowniez zwiazki wewnatrz wlasnego swiata. Z reguly, w rezultacie tych zwiazkow powstaja dziela interesujace, choc nie zawsze inspirujace – to fakt.
Brawo Jacobsky!
Ze wszystkim się zgadzam, a że uwielbiam EL&P to wiesz z mojego blogu. Ja też wolę „Obrazki z wystawy” EL&P niż Musorgskiego, ale ciiiiiiiii!, żeby Pani Dorota nie usłyszała.
MT7 – Co Ty piszesz skarbie? Mam ochotę zanucić „To nie ja byłam Ewą”…
Nie pisałam o nijakich skansenach. Dwa moje wpisy dotyczyły:
1. mojego młodzieńczego zauroczenia „chiNskimi” interpretacjami Chopina w wykonaniu Fou Tsunga,
2. zasługami dla elementarnej edukacji muzycznej młodzieżowych zespołów muzycznych z lat 60–tych i 70-tych.
Więc, tego, Koleżanko, nie poczuwam się.
A teraz do bieżącego tematu czas wrócić. Oczywiście mogę pisać tylko o własnych odczuciach kompletnego amatora „w temacie”. Lubię muzykę i nie muszę jak specjaliści wnikać w niuanse, ani argumentować powołując się na bogatą literaturę tematu. Na moje niewprawne ucho wydaje się, że kompozytorzy „od zawsze” korzystali z dorobku innych twórców. Partytury pełne są cytatów muzycznych od folkloru po jazz. Linie melodyczne wędrowały z estrad koncertowych i scen operowych do transkrypcji fortepianowych (albo innych instrumentów), do niektórych dopisywane były teksty i żyją do dzisiaj jako część muzyki popularnej (np J.Ravik śpiewa poloneza chopinowskiego, W.Młynarski w menuetowym rytmie opowiada o zatruciu grzybami, a z arii Carmen Bizeta sama pamiętam ze trzy piosenki krążące po estradach)). W każdej dziedzinie sztuki – od architektury po zespoły ludowe – odbywa się wieczne krążenie wątków, tematów, inspiracji i tak powinno być. Klasyka to nie tylko coś trwałego i niezmiennego, to także podstawa do przemian. Próby bywają bardziej i mniej udane, ale i z klasyki przetrwało przede wszystkim to, co się ludziom podobało; wtedy i teraz. Więc i muzyka synkopowana może czerpać z wielkich poprzedników podobnie, jak sale koncertowe oswoiły się z jazzem i instrumentami wykreowanymi przez jazzmanów.
Płyta Jorgi „Chopin”.
Najpierw Chopin „przerobił” muzykę ludową. Potem Jorgi „przerobił” Chopina sugerując jakoby powrót do źródla. Następnie ja przez dłuższy czas przerabiałem płytę – cymes!
P.S.
To trochę uproszczone ale lepiej nie potrafię.
Testuję. Zaraz wracam.
Ano właśnie, u Pani Doroty wpis to jest błysk, a nie żadne :
http://alicja.homelinux.com/news/foto-onet38.jpg
Co się dzieje u P.Piotra i Owczarka. Zgroza!
Jacobsku i Torlin,
a dlaczego nie, zabawne to jest:
http://pl.youtube.com/watch?v=2FNlwmpU7Rk
Jarutecko, gołąbeczko!
Wyciągnęłam daleko idące wnioski z Twojego wpisu o niszczeniu zabytku w imię modernizacji.
Nad wyraz irytują mnie wszelkie poczucia wyższości i pobłażliwo-lekceważący stosunek do innych.
Ta uwaga nie dotyczy Ciebie, tylko Zachodniego patrzenia na Wschód, przerabianiem go, w taki czy inny sposób, na własną modłę.
Nie chciałam Ciebie atakować, tylko szerzej rozwinąć wątek na przykładzie innej dziedziny sztuki.
Pozdrawiam wszystkich braci ze wschodu i zachodu, o południu i północy nie zapominając. 😀
Dla Ciebie mt7 też z centrum 🙂 🙂 🙂 ….. trzeba się tu uśmiechać często bo jakiś konkurs ogłosili na uśmiechy blogowe … 🙂
Posłuchajcie Emerson, Lake and Palmer
http://pl.youtube.com/watch?v=YDasTlZhf8I
http://pl.youtube.com/watch?v=cSegukNR8HY
Genialne
Torlinie, The Barbarians to, jak ktoś zresztą słusznie zauważył w komentarzach, aranżacja „Allegro barbaro” Bartóka, które w oryginale brzmi tak:
http://youtube.com/watch?v=lcCT1U4fQ8I&mode=related&search=
A ci z pierwszego linka to jacyś Japończycy – przyczynek do naszego poprzedniego tematu 😉 Jak też świetny Japończyk od mt7.
No i co, naprawdę ELP są lepsi w Musorgskim od tego? http://www.youtube.com/watch?v=LIA8hHXfbC8&mode=related&search=
Ja myślę, Torlinie i Jacobsky, że dużo zależy od tego, którą wersję sie usłyszało jako pierwszą. Ja się wychowałam na „Obrazkach” Horowitza i w moich uszach ELP nie dają tyle czadu… Wersję orkiestrową trawię (i cenię za robotę Ravela), ale dla mnie to jednak przede wszystkim kawałek na fortepian. U Horowitza to brzmi nawet (w Bramie Kijowskiej) jak na kilku fortepianach…
Spoko, Bach też Vivaldiego cytował, a i przerabiał, i w ogóle kiedyś była to raczej norma niż wyjątek i nikt się tym nie przejmował 🙂 A jeśli o jazz idzie to wolę przeróbki muzyki popularnej niż klasycznej.
Hoko, to jednak coś innego, Bach cytował Vivaldiego właściwie nic mu nie zmieniając, raczej go instrumentując, ale w konwencji całkowicie zgodnej z epoką. Chodzi mi raczej o różnego rodzaju twórcze (czasem bardziej tfurcze) przeróbki umieszczające dane tematy w całkiem innym kontekście stylistycznym. Bywa, że powstaje z tego wizja przekonująca. Ale nie jest to regułą 😉
Pani Doroto!
Pax!
Całkowicie się z Panią zgadzam, to jest piękne, całe wysłuchałem.
I na tym polega – moim zdaniem – geniusz kompozytora, który potrafił tak zakreślić linię melodyczną, że możemy posłuchać cudownej wersji na:
– fortepian – wersja kanoniczna,
– na orkiestrę,
– na zespół młodzieżowy grający hard rocka,
– na solówkę gitary klasycznej (ale także i elektrycznej).
A teraz posypuję głowę popiołem. Oczywiście The Barbarians jest nie z „Obrazków z wystawy”, tylko z ich pierwszej, debiutanckiej płyty, mającej tytuł tak jak brzmi nazwa zespołu. Sorry. Nie mam nic na usprawiedliwienie swojej bylejakości.
Ale generalnie spoglądając na sprawę, jak piękna jest muzyka, tak różna, a niby taka sama.
To, to, to! 🙂 Jak piękna jest muzyka, tak różna, a niby taka sama. 😀
Znikam na razie.
Przyjemnego wieczoru. 🙂
Pamietam jeszcze jak Rick Wakeman, pianista grupy Yes nagral plyte Podroz do wnetrza Ziemi. W muzyce bylo bardzo duzo Griega.
Zreszta co to jest klasyk ? Przeciez nie tylko Bach, Mozart czy Chopin skomponowali klasyki, ktore weszly na stale do kanonu muzyki. It’s a wonderful life – uniwersalny standard myzyczny, przerabiany na wszystkie sposoby i style. A Karawana ? A temat z filmu Rozowa Pantera ?
A moje ulubione Bolero Ravela ?
To ostantnie ma chyba tyle wersji i aranzacji, ilu jest liczacych sie muzykow.
A ta grupa post-punkowa, Warszaw cos-tam Band, ktora zawedrowala nawet do kanadyjskiego radia ? Kapela wziela na warsztat muzyke ludowa, ale na wspolczesnie, z samplingiem itp. Polityka pisala o tej kapeli w czerwcu. Bardzo interesujace i dojzale podejscie do niecodziennego tematu w wykonaniu niecodziennych muzykow – pasjonatow muzyki ludowej, nie tylko zapozyczajacych z tego repertuatu, ale rowniez uczacych sie gry na ludowych instrumentach od autentycznych muzykow wiejskich. To fascynujace !!!
I dobrze. Orginalny temat muzyczny to tylko propozycja i jesli temat jest chwytliwy, jesli przetrwa probe czasu, to czemu nie bawic sie w jego przerobki ?
Jedynym ograniczeniem jest tutaj kreatywnosc ludzka.
Warsaw Village Band nazywa się u nas Kapela Ze Wsi Warszawa. Ja sama też o niej pisałam już parę lat temu: http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=1701
O trudach tworzenia klasyki (jakiejkolwiek):
http://www.youtube.com/watch?v=DpWGzJ3J8fU
Wersja dla Torlina, ktory nie zna angielskiego.
Dzięki Passpartout – świetne.
Kończąc temat EL&P chcę naprawić swój poprzedni błąd. Prawdziwe (kanoniczne w sensie rockowym) wykonanie „Obrazków z wystawy” jest tutaj:
http://pl.youtube.com/watch?v=l3zUOvKl5ZA.
Jest to długie, ponad czterdziestominutowe, ale proponuję posłuchać chociaż pierwszych dwóch minut. Dreszcz po plecach chodzi.
A jeżeli chodzi o tę płytę, to na niej EL&P zamieściła również brawurowe wykonanie „Dziadka do orzechów”
http://pl.youtube.com/watch?v=rX0vOYwHj30
I na tym kończę zamęczaniem Was zespołem, który poprzez rock wprowadził mnie w świat muzyki poważnej i – pewnie ku Waszemu zdumieniu – w świat … malarstwa.
Pani Doroto,
dziekuje za link do Pani artykulu.
Jacobsky
Pani Doroto ale długie artykułu Pani pisze 🙂 … Torlin posłuchałam …. chyba na komputerze to działa mniej ekspresyjnie …. 🙁 ….. ale chłopaki chudziaki byli … 🙂
Passpartout (ale trudny nick) zabawne … 🙂 … chociaż ja za nimi jakoś nie przepadam – inne mam poczucie humoru chyba … 🙂
Witam po wakacjach!
Chcialbym dorzucic calkiem swiezy przyklad(autentyczny) uknajpowienia sztuki,ktorej wydawoloby sie ,uknajpowic sie nie da.Po kolei.
W tym roku czesc wakacji spedzalem nad morzem w Darlowie,a wlasciwie w Darlowku.Dosc poznym wieczorem poszlismy z przyjaciolmi do restauracji na wolnym powietrzu,ktorej cecha charakterystyczna byli „Spiewajacy kelnerzy i kucharze”.Z poczatku odnosilem sie do tego dosyc sceptycznie ale szybko sie okazalo,ze ci „kelnerzy i kucharze” byli studentami i absolwentami szkol muzycznych a co za tym idzie sluchanie ich wykonan znanych przebojow polskich i zagranicznych sprawialo sporo przyjemnosci,szczegolnie po kolejnych drinkach na bazie „Bacardi”(od 20zl w gore,polecam z mieta).
Nagle okolo polnocy zaczely gasnac wszystkie swiatla.Zdziwilem,ze w srodku sezonu zamykaja knajpe,chociaz w srodku byla jeszcze masa ludzi,ktorzy coraz lepiej sie bawili.Po chwili jednak pokazali sie „kelnerzy i kucharze” ze swiecami w rekach.Aha!Pewnie prad wylaczyli!Ale nie!
Zaczynaja recytowac…”Spieszmy sie kochac ludzi, tak szybko odchodza…”
Wsrod publicznosci konsternacja.Co sie stalo?Wtem gruchnela wiesc,ze…Lepper umarl.Nie bylo to kompletnie bez sensu,poniewaz byl w tym czasie w szpitalu i jak wiadomo mieszkal w okolicach Darlowa.Poza tym kazdy juz byl po paru drinkach albo piwach…Nie byl z mojej bajki ale przeciez nie zyczylem mu smierci…
Na szczescie po paru minutach zapala sie znowu swiatlo i prowadzacy te impreze mowi,ze ta wstawka z ks.Twardowskim to czesc artystycznej calosci przygotowanej na ten wieczor.
Cala nadzieja w tym,ze poczucie humoru zostalo ks.Twardowskiemu takze po smierci.
A teraz z innej beczki 😉
Każde wykonanie klasyki przez ucznia szkoły muzycznej I stopnia (czasem II też) jest poważną przeróbką 🙂
Wiem coś o tym 😆
Jacobsky zaszalał: „Orginalny temat muzyczny to tylko propozycja i jesli temat jest chwytliwy, jesli przetrwa probe czasu, to czemu nie bawic sie w jego przerobki ?”
Oryginalna myśl zaiste. Poci się i męczy kompozytor, biedzi się, łamie i stęka, z trudem oddech łapie w trakcie wyciskania z siebie tego co mu w głowie zagrało, szlifuje, poprawia, wścieka się, płacze, pomstuje, wreszcie podejmuje ostateczną decyzję i jeeeeessssttt…. ufffff, to oczywiście niedokładnie to, co mu zagrało w uszach, ale przynajmniej przybliżone do maximum, na ile mógł sobie odtworzyć ten pomysł.
A Jacobsky wchodzi i mówi: pańska propozycja jeśli okaże się chwytliwa, przetrwa próbę czasu, może kogoś zainteresuje…..
Oczywiście trzyma przed nami w tajemnicy fakt, że jak propozycja przetrwa próbę czasu, znaczy to nic innego, że cały wysiłek był psu na budę i trzeba to oczywiście przerobić…..
Po za tym święte słowa, Jacobsky, święte słowa: kreatywność się liczy. Zaraz po kasie :))
A wywołałeś temat ważny. Mamy XXIw i chyba uzasadnione jest Twoje pytanie o klasykę. Czy nie pora już spojrzeć na to inaczej? Czy dokonania XXw muszą tkwić w poczekalni? Czy nie pora wprowadzić na salony dokonań muzyków zwanych rozrywkowymi? Wszak klasycy w swoich czasach byli nikim innym…..
Pomyliłem się: oczywiście oryginalny,a nie jak napisałem. Sorry… 🙁
dla Jacobskyego:
http://pl.youtube.com/watch?v=0DVVD9fz17k
Do Jolinkowej 🙂
Mnie Monhty Python też nie bawi. Nie śmieszył mnie Jaś Fasola, ani Benny Hill.
Mam zdecydowanie inne poczucie humoru i czuję się, jak trzeżwy wśród pijanych.
Może to jest jakiś niedostatek, byłoby to przykre, ponieważ niezmiernie sobie cenię ludzi z poczuciem humoru.
Ale nic na siłę.
Zaraz poczytam dalej. 🙂
Cichutko płaczę, mój smutek wielki,
juz nic nie znaczę, ach, pękły szelki!
Od rana nie mam już procy
a sklepy zamknięte po nocy –
i jak tu teraz iść na wróbelki?!
No właśnie, jak?!
Nie ma w tej Tubie Marka i Wacka!
To jest niezrozumiałe brak.
W guglu kilkadziesiąt tysięcy, a tu nic. 🙁
Dobrej nocy wsiem żełaju. 🙂
No dobra, ale kto śpiewa o tych szelkach pęknietych?!
Wie ktoś?!
Przyznam, że mam kłopot ze zrozumieniem nierozumienia Monty Pythona…
Alicjo – no chyba niestety Rosiewicz…
Jasia Fasoli też nie znoszę, Benny Hill mi jest obojętny. Ale Monty Python? To klasyka! Nie zrozumie Brytyjczyka ten, kto nie rozumie Pythonów 😉
Niektóre skecze może są dla mnie rzeczywiście too much… ale jako całość – pycha!
Alicjo, cichutko placze najwiekszy wazeliniarz IV RP.
O kurde balans… ale przynajmniej chyba tego nie napisał i skomponował?!
Nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się z Pawluśkiewiczem
Zobaczcie na Macdacu najnowsze Muppety. Bardzo mi się podobają montaże z tegoż wazeliniarza:
Nowej rewolucji Ziobro zbierze żniwo…
Najwięcej witaminy mają cztery Ziobra…
A w pierwszej zapowiedzi filmiku:
Wystarczy cztery Ziobra… i żywy stąd nie wyjdzie nikt 😀
http://macdac.blox.pl/html
Co to sie z ludzmi porobiło… pamietacie „Ja.rosiewicz?”.
Benny Hill – nie do strawienia dla mnie, moze znowu generacja nie ta. Fasola – ze dwa odcinki obejrzałam, potem mi bokiem wychodziło, bo ileż takiego durnego slap-stick comedy można oglądać. Ale Monthy?!
To nawet nie chodzi o zrozumienie Brytyjczyków, bo tam jest dużo „ponadnarodowego” humoru. Ot, człowiek z jego ułomnościami. „Life of Brian” – dla mnie bez konkurencji, jeśli chodzi o ich filmy.
Przy okazji, ostatnio, no, juz od jakiegoś czasu, Michael Palin, jeden z głównych aktorów tamże – jezdzi dookoła świata i robi filmy dla BBC, tłucze sie gdzieś tam po jakichś Tybetach czy Mongoliach i opowiada, zawsze z humorem, o tym, kogo spotkał, jak go ugościli, co jadł (a jadł najdziwniejsze rzeczy lokalne!) i co pił. Bardzo lubię te jego programy, wiem, ze są na Discovery, ja oglądam na tv publicznej z lekkim opóznieniem (bom niekablowa).
I jaki opanowany:
http://www.youtube.com/watch?v=QkCZRnB3VFg&mode=related&search=
Powinnam dodać na blogu u Piotra z sąsiedztwa, że Michael Palin w mongolskiej jurcie to oko wiadome spokojniutko zszamał, gość w dom, to wiadomo… a potem popił jakimś kumysem czy czymś tam, i wcale sobie chwalił.
Ja sobie przypominam przy takich okazjach Szymborską odpowiadającą w „Poczcie literackiej” kolejnemu autorowi przeróbki, że owszem, Szekspir tez przerabiał, ale Szekspir przerabiał z gorszego na lepsze, a nie odwrotnie 😉
Co do Monty Pythonów, sam się dziwię jak ich można nie kochać… Choć faktycznie, kiedyś śledziłem forum ich miłośników i niektórzy mało z MP rozumieli, poza mielonką.
Co do Benny Hilla, był jaki był. Zwykle przesadzał, ale miał też dobre chwile. Jaś Fasola jako Jaś Fasola mnie nie pociąga, ale już w „Czarnej żmiji” pokazywał, że potrafi dużo.
Mnie sie zdaje, ze samo polskie tlumaczenie Mr Bean na „Jas Fasola” juz jest deprecjonujace i sugerujace niski poziom „pod publiczke”. Tymczasem historie pechowego, zmagajacego sie z przeciwnosciami losu i kochajacego swego misia samotnego czlowieka maja niekiedy gleboka, tragiczna wymowe. A czasem sa po prostu nieodparcie zabawne, jak proba malowania mieszkania przy pomocy eksplodujacej puszki z farba… „Black Adder”, to zupelnie inna para kaloszy 🙂
Wiem, ze to nie na temat, wiec tylko mala probka:
http://www.youtube.com/watch?v=V4TKTRV4HM0
A Jaś Fasola w „Jonny English” był już zupełnie niezły, choć nie jestem jego fanem i trawię go w niewielkich dawkach. Jak choćby to malowanie – pierwszorzędne.
Szanowna Pani Doroto, nie popieram Pani poglądu. Muzykę Chopina czy Mozarta można skutecznie i artystycznie przetworzyć na jazz. Problem w tym, kto i jak to robi.Tandeciarz zrobi to po tandeciarsku i wulgarnie, nie potrafiąc wprzęgnąć swingu do muzyki klasycznej. Stąd pewnie Pani negatywne wrażenia. Gdyby jednak muzykę Chopina, Mozarta etc. powierzyć takim pianistom jazzowym jak Ellington czy Monk (co jest już niestety nieralne), sądzę że stanowisko Pani byłoby inne. Poza tym – nie radzę się przejmować nie umieszczeniem Pani jako autorki blogów w rankingu Press. To jest naprawdę bez znaczenia, gdyż Pani twórczość blogowa (i publicystyczna) należy do najbardziej wartościowych merytorycznie i inspirujących intelektualnie. Pozdrawiam – Kroton.
Witam Pana Krotona,
pewnie że zdarzają się wartościowe ujazzowienia, sama o tym wspomniałam, choć może nie konkretnie. Na przykład podobało mi się bardzo (na początku, teraz już trochę się osłuchałam), co robił z Chopinem Możdżer – to było odświeżające i bardzo indywidualne.
Nie przejmuję się bynajmniej, że „Press” nie umieścił mnie w rankingu blogów (nie umieścił też np. p. Piotra Adamczewskiego, a Jego blog to już prawdziwe zjawisko), moja wypowiedź u Pana Daniela była raczej żartobliwa. A za miłe słowa bardzo dziękuję 😀
widzisz zeen,
w tym moim szalenstwie jest metoda. Kazde dzielo wchodzi do dziedzictwa ludzkosci, czy autor tego chce, czy nie chce, czy sie nameczyl, czy tez napisal je przy sniadaniu, miedzy kawa a rogalikiem. Jedne dziela wchodza do skarbnicy dziedzictwa ludzkosci przez glowe drzwi, inne od kuchni, i to jest jedyna dyskryminacja jesli chodzi o wchodzenie do skarbnicy dziedzictwa kulturalnego ludzkosci.
Droua dyskryminacja to poklady kurzu, ktore pokryja dane dzielo w skarbnicy. Im mniej kurzu, tym lepsze szanse na przetrwanie proby czasu. Bo kurz pokrywajacy dziela sztuki niszczy je, czesto bezpowrotnie. A wiec dzielo, ktore przetwalo probe czasu jest adresowane czesto, w przypadku muzyki poprzez wykonania i praw-wykonania. Oraz poprzez nowe interpretacje, czyli przerobki.
Natomiast z kasa jest tak, ze prawa autorskie wygasaja po pewnym czasie. W okresie, kiedy dzielo chronione jest prawami autorskimi, wszelkie zapozyczenia od orginalu regulowane sa przez przepisy prawa autorskiego, a wiec kasa, o ktorej wspominasz trafia do kompozytora orginalu w takiej czy innej postaci. Jesli nie trafia, to od tego sa adwokaci oraz sady. Natomiast jesli sam autor cos pokrecil i nie zabezpieczyl swego dziela copyrajtemm to tylko wina autora i byc moze jego agenta.
Dziel, co do ktorych copyrajty wygasly problem z kasa nie dotyczy. Pozostaje tylko kreatywnosc.
Pozdrawiam.
mt7,
bardzo dziekuje za link do WVB. To naprawde fajna muzyka !
Mam dużo pracy.
Powiem tylko, że chyba jakoś przeżyję, że nie zrozumiem brytyjskiej duszy. 🙂
Zrozumienie mojej duszy zapewne Brytyjczykowi nie spędza snu z powiek. 😀
Żeby dopełnić obrazu powiem, że nie przepadam za Woody Allenem i wieloma innymi twórcami, którymi ludzie się zachwycają.
Hej! Pozdrowionka. 🙂
Wpadę wieczorem.
Ale bajeranckego wróbla znalazłem na stronie PAK-a:
Bajerancki Wróbel
PAK-u, przyznawaj się bez bicia, najpierw go wypchałeś, a potem zrobiłeś zdjęcie, co? 😀
Jacobsky, w polskim prawie autorskim nie trzeba zabiegać o copyrighta, bo owo coć uznawane jest za utwór, czyli byt podlegający ochronie prawnoautorksiej z momentem jego upublicznienia, czyli zapoznania się przez kogoś innego niż autor. Co prawda można dorzucic to (c), żeby zagraniczniacy nie mysleli, że to podarunek bez obowiązków, ale na polskim krajowym podwórku wystarczy.
mt7,
nie jestes jedyna. Woody Allen mnie rowniez nie rajcuje i nigdy nie mialem cierpliwosci do jego neurotycznych inteligencikow z Big Apple.
Atkinson byl wysmienity w serialu BBC The Black Adder lub Blackadder, gdzie gral obok innych wysmienitych komikow brytyjskich: Hugh Laurie i Stephena Fry’a. Duzo lepiej bawilem sie przy tym serialu niz przy „Mr. Bean”.
foma,
dzieki za wyjasnienie. Rozumiem jednak, ze pot i meczarnie tworcze, szlifowanie i polerowanie przez autora nie maja zadnego wplywu na dalsze losy dziela, w tym na losy prawne, czescia ktorych jest nabycie przez innych prawa do interpretacji, zapozyczenia czy tez przerobki danego dziela. Wszystko jest do wynegocjowania miedzy zainteresowanymi stronami, prawda ?
mt7
Masz rację,jak zwykle!Ja też Woody Allena i Monty Pythona traktuję tylko jako „lekturę obowiązkową.Natomiast Jasia Fasoli i Benny Hilla nie trawię zupełnie.
I nic na to nie poradzę!
Jacobsky, naszego ustawodawcę pot i nieprzespane noce zupełnie nie interesują. Może ich nawet nie być, bo co za problem 🙂 pomachac kilka minut węglem po papierze czy zagrać na harmonijce ustnej coś, czego jeszcze dotąd nikt nie słyszał. Byle był w tym „przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”, że zacytuję ustawę.
A potem jak w życiu, niektóre utwory potrzebują wykonawców-interpretatorów (tu wchodzimy w prawa pokrewne), a inne nie. Jak potrzebują, to mamy kolejny podział, czy wykonawca wykonuje na użytek prywatny (np. darmowo wkurzając sąsiadów podczas 4-godzinnego ćwiczenia), czy jednak chce co nieco zarobić wydając płytę z materiałem w jakimś ECM… Jak to drugie, to jesli kompozytor nie żyje wystarczająco długo, może to zrobić za free, byleby podał nazwisko autora, jak dopiero zmarł lub dobrze mu się żyje, to trzeba się dogadać, zapłacić nawet…
Co do przeróbki, to „opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego”. Innymi słowy, jak przetłumaczysz Pottera i zrobisz to za zgodą autorki, to masz prawo do danego tłumaczenia. Jak zharmonizujesz melodie Janerki (a Lech na to się zgodzi), to masz prawo do tego opracowania. Jak przerobisz poloneza Killara z „Pana Tadeusz” na gitarę klasyczną, to masz prawo do tej wersji itd. Oczywiscie pamietajac o powyższym czyil czy autor żyje, czy kwiaty na grobie jeszcze pachnące czy może grób już w pył się zamienił. Jak nie masz zgody, to dalej masz prawo, ale jego przedmiot jakby nielegalny…
Cytat jest trochę bardziej skomplikowany, zależy od wielkości, celu i gatunku twórczości. Gdybyś chciał jednak na takim cytacie zarobić, to działkę pierwotnemu twórcy trzebaby odpalić.
Inspirować możesz się do woli i bezpłatnie. Tak samo jak dogadać się z właścicielem lub spadkobiercą 🙂
foma,
dzieki za wyjasnienie. Kiedys otarlem sie o te dziedzine, ale bardzo powierzchownie, jako jedno z seminariow, ktore akurat wypadalo w wygodnej dla mnie godzinie, no i dawalo potrzebne zaliczenie. Wtedy interesowalo mnie co innego w prawie. Za to moja eks zajmuje sie prawami autorskimi oraz znakami towarowymi do dzis, tyle ze tutaj, gdzie mieszkam. Kiedy patrzylem Jej czasem „przez ramie” na to, co robi, prawo autorskie wydawalo mi sie bardzo ciekawe oraz pelne interesujacych rozwiazan, a jednoczesnie po prostu „zyciowe”. To, co piszesz wyzej podtwierdza moje obserwacje, ktore czesciowo spowodowaly moj pierwotny wpis o problematyce przetrwania proby czasu przez dzielo.
Raz jeszcze dziekuje za wyjasnienie, a tym samym za krotka wycieczke w studenka przeszlosc… 🙂
Jacobsky
Przyłączam się do tych, co Woody Allena nie… na dłuższą metę nie da się takich neurotyków, no chyba, że ktoś lubi się katować.
PAK – co z tym wróblem? Ja w ubiegłym roku miałam „drastycne wydarzenie” (copyright Owczarek P.) z przepięknym kardynałem. Jakim cudem nam wleciał na maskę – nie wiadomo, staraliśmy się wyhamować ze wszystkich możliwych koni mechanicznych, w ostatniej chwili dostrzegliśmy, że nadlatuje. Puknęło…
No trudno, stało się. Ale dopiero po powrocie do domu zauważyliśmy, gdzie samobójca wylądował.
Przepraszam, obrazek będzie drastycny:
http://alicja.homelinux.com/news/hpim3938.jpg
To ja wolę Woody Allena niż zamordowanego kardynała… 🙂
Śliczne było ptaszysko 🙁
Słowo daję, nie nasza wina. Neurotyk był jakiś, rzucił się na maskę. Czasem jakiś młody ptak, dopiero uczący się latać, miewa takie wypadki, nie jest wystarczająco szybki, ale to był sierpień i wszystkie ptaki umieją już porządnie latać. A tu masz ci los, taki pech. Czuliśmy się okropnie.
To jest jeden z piękniejszych ptaków tutaj, mimo, że się wydziera nieprzyzwoicie rano, najpierwszy z tych, co to zanim świta.
Ptaszek wyglada jak wkurzony Mozart po nieprzespanej nocy, pelnej tworczej męki tworzenia…
I tak dobrze, ze to kardynal, a nie łoś…
Chciałam znaleźć gdzieś głos ptasiego kardynała, ale jakoś nie mogę…
http://www.birds.cornell.edu/AllAboutBirds/BirdGuide/Northern_Cardinal.html
U mnie tymczasem głos się zawiesił, nie moge tego uruchomić, ale i tak znam na pamięć!
Tu dla milosnikow Woody Allena:
http://www.youtube.com/watch?v=2bSqS-h_jB4
http://ibc.hbw.com/ibc/phtml/votacio.phtmlidVideo=14015&Cardinalis_cardinalis
tu kardynal spiewa, a nie grzmi o religii w szkole
inny spiewajacy kardynal:
http://ibc.hbw.com/ibc/phtml/votacio.phtml?idVideo=16511&Cardinalis_cardinalis
poprzedni link chyba przekrecilem.
powinno byc:
http://ibc.hbw.com/ibc/phtml/votacio.phtml?idVideo=14015&Cardinalis_cardinalis
Dobrze, że człowiek jest w tym wieku ….. 🙂 to może sobie powiedzieć (napisać), że coś mu się nie podoba … jak był młody i tak mówił to były zarzuty, że się nie zna, nie wie itd … a teraz z całym przekonaniem mogę mówić – nie lubię cyrku, nie oglądam Jasia Fasoli, nie przepadam …. itd. itp. …. i to nie chodzi o rozumienie np. angielskiego humoru bo ten rodzaj humoru mi bardzo odpowiada ale nie w takim wydaniu …..
A Allena widziałam, nawet mnie czasami zaciekawiał …. ale chyba wyrosłam z jego filmów …. słyszałam, że ostatni film chyba Scoop jest w miarę dobry i może zobaczę go tak przez ciekawość czy wyrosłam już zupełnie z jego filmów:)
miłej i bezpłatnej inspiracji wszystkim życzę na cały tydzień 🙂 🙂 🙂 …. a ja poczytam i posłucham 🙂
Ściągnąłem pierwsze z brzegu półki:
– Jacques Loussier Trio Plays Debussy. Wydaje się że z tej muzyki nie można było nic już wydobyć – nieprawda, można zrobić doskonalszą impresję impresji niemal doskonałej. Jacobsky – polecam. Panu powinno to sprawić wiele przyjemności, choć mało prawdopodobne żeby Pan nie znał. Na dokładkę nagranie jest wykonane w krystalicznie czystej technice dwudziestobitowej.
– Jacques Loussier Trio: Vivaldi, Haendel. Może nie tak niezwykłe ale dodające nowego i nieoczekiwanego blasku Mistrzom. On tam już był, oczywiście, tylko trzeba było Loussiera żeby go tak dostrzec i tak pokazać.
– September Songs – płyta z gwiazdami najprzedniejszego blasku; Nick Cave, Elvis Costello, PJ Harvey (mrówki po plecach), Lotte Lenya, Lou Reed i wieeelka Teresa Stratas. Gwiazdy grają i śpiewają Kurta Weilla – ale jak!
– The Doors, Alabama Song. Nawet nie ośmielę się skomentować. Kurt Weill, Dreigroschenoper (z pamięci – nie jestem pewien).
– Jak to się przedziwnie plecie niech przykładem będzie ulubione moje wykonanie Koncertu na trąbkę i orkiestrę Johanna Nepomuka Hummla z… Wyntonem Marsalisem. Mniam!
Monsieur Jacobsky, jeden z moich przyjaciół sfomułował paradoks doskonale ilustrujący jądro dyskusji: jeśli coś nie jest plagiatem to nie istnieje. Pozdrowienia
Ach, i w drugą stronę! Sting i Edin Karamazov: Songs from the labyrinth. Proszę spróbować Johna Dowlanda w interpretacji Juliena Breama – geniusza lutni. Proszę potem posłuchać Johna Dowlanda Stinga i Karamazova. Toż to nowe życie! Znając z opisów (Rowse chociażby) realia Anglii elżbietańskiej, myślę sobie że duet SK wrócił muzyce Dowlanda jej świetność – świetność w emocji; tam słychać te same uczucia co w poezji Johna Donne’a: „Ten, kto gwiazdę w locie schwyta,”… Naprawdę schwytali.
Sting & Dowland w Bazylei:
http://www.youtube.com/watch?v=TWdEajSubDQ
Witaj aliendoc!
Ależ ! Ależ, alendoc ! Czy rzeczywiscie w sztuce „wszystko już bylo”, a w zwiazku z tym nic nowego nie ma szans narodzic sie w męce tworczej ?
Nie wierzę ! Orginalnosc jeszcze nie zginela. Trzeba tylko zechciec jej poszukac. Plagiat to wyjscie awaryjne, jedyne wyjscie dla tych, ktorzy nie potrafia szukac orginalnosci, ktorzy nie maja wiele do powiedzenia.
Natomiast przerobki, re-interpretacje, zapozyczenia, pastisze, parodie, itd to przeciez nie sa plagiaty. Plagiat jest duzo bardziej zamaskowany, ma byc zamaskowany, zeby sciagniecie uszlo uwadze odbiorcy. Mozna sie bawic w detektywa, i w zaleznosci od wyczulenia zmyslu detektywistycznego wykopywac plagiaty jak trufle. TYlko ze przy takim podejsciu: ile bedzie prawdziwych plagiatow, a ile bedzie falszywych posadzen o plagiat ?
Pozdrowienia
Powitać aliendoca!
No dobrze. To teraz ja opowiem o przeróbkach, które mnie szczególnie „biorą”.
Uwielbiam Uri Caine’a!
To, co zrobił z Mahlerem, zapewne niejednemu puryście wyda się obrazoburcze. Ale wydaje mi się, że Caine wydobył z niego całą istotę, wszelkie neurozy, niuanse, konteksty. Jak dla mnie – cudo! A płyta „Wagner i Wenecja” – toć to najcudowniejsze przekłucie tego nadętego wagnerowskiego balona, jakie znam 😉
Stingowi nawet napisałam w „Polityce” za Dowlanda pozytywną recenzję, uważam, że posłuchanie tego raz jest odświeżające, bo wcale nie jest wykluczone, że to właśnie tak prosto bywało śpiewane. Ale i tak jestem przywiązana do wersji tradycyjnej…
Loussier – poczciwa atmosferka lat sześćdziesiątych. Miłe i niezobowiązujące.
Serdecznie pozdrawiam.
aliendoc:
jeśli czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje.
jolinek51: a żebyś wiedziała!
Aliendoc – co za świeży powiew!
Btw – właśnie w sobotę odwiedziłam Donne’a u Św. Pawła 😉 Był czas, że tę poezję (‚angielską metafizyczną’) znałam niemal na pamięć (głównie w wyborze i tłumaczeniu Barańczaka).
Ale – by za Dowlanda mogli się wziąć Sting i inni – ktoś musiał go upowszechnić. I w tym przypadku to ‚wykonawcy klasyczni’ wciąż budzą u mnie najżywsze emocje (i najpiękniejsze wspomnienia) 🙁 😉
Rolę SK doceniam 🙂
Podobno każdy ptak śpiewa inaczej.
Zrobiłam sobie przerwę w segregowaniu książek, ubrań i wszelakiego śmiecia. Chyba nigdy tego nie skończę.
PJ Harvey on September Songs, od ciarek aliendoca :
http://pl.youtube.com/watch?v=lJMTtzlcjdU
Sting-Come Again From album”Labyrinth”.
http://pl.youtube.com/watch?v=jNzK28eCdc8
A tu dla i od Pani Doroty: 🙂
http://www.blogmusik.net/?urlIdSong=15873
Basiu,
powiało świeżością? Znaczy my stęchlizna z kryptki zeena? 🙂
Basiecko, miej dla nas trochę wyrozumiałej litości! 😀
Madame, vous avez tort. Późny Loussier to nie jest wczesny Loussier – ten przywołany jest z lat dziewięćdziesiątych – to jest malowanie muzyką, pociągnięcia po perkusji są jak pędzlem. W środę byłem w Berlinie na Impresjonistach: Die schoensten Franzosen kommen aus New York; nastałem się we wszystkich możliwych kolejkach ale potem… i ciągle grała mi w głowie muzyka Debussy’ego, och, Ravela, takie tam różności. Po wszystkich (wstyd napisać) objawieniach: par exemple La main de Dieu Rodina uderzyło mnie we wszystko, albo sisleye, albo daumiery (La laveuse!), albo ten niezrównany żart Ingresa: La vierge a l’hoste – Monsieur Raphael – niech Pan sobie nie wyobraża że jest Pan tak genialny (a w Dreźnie byłem pod koniec lipca, popatrzyłem sobie na ulubionego Tintoretta, a Rafaela zaliczyłem – szczególnie oba putta u dołu cokolwiek uśmiechnięte uśmiechem tej ślicznej dziewczyny) – a potem wróciłem do domu i pograłem sobie nieudolnie cokolwiek (La variacion au Caprice par Monsieur Rameau – mało że ułożyłem sobie taki wyszukany tytuł to jeszcze sam sobie to skomponowałem ściągając z Llosego bezlitośnie, bo był pod ręką i pasował) – i Loussier grał ciągle swoje impresje; nie narzucał się, nie przymuszał – proponował: popatrz, można malować dźwiękiem, można malować akordem, można malować frazą. Może zbyt nowocześni jesteśmy, może gonimy za nowością nie rozpatrzywszy dostatecznie starannie perełek które nas spotykają. Skończyłem pisać devoir de la maison, jutro pojadę na lekcję i będę się tłumaczył że nie do końca doskoczyłem do samego siebie, ale co tam. Teraz będzie niespodzianka. Jeśli coś nie jest plagiatem to nie istnieje – powiedział mój przyjaciel. Pójdę, poszukam. W dziesięć minut
Piękne dzieło literackie 😀
mt7, to jest z tej płytki: http://www.amazon.com/exec/obidos/ASIN/B000007RYQ/ref=nosimRss/onfocus?dev-t=amznRss
Przy niektórych utworach (zwłaszcza ostatnim) wstyd się przyznać, ale mam łzy w oczach… Tu niestety tylko strzępy
Madame Dorothea, niech Pani poszuka Mozarta „Misericordias Domini” (Koechels Vers. 222, ale jest podawane 248a). Jeśli nie usłyszy Pani tego co ja teraz słyszę nie sobie obetnę uszy. To jedna z wielu niespodzianek. Jeśli coś nie jest plagiatem to nie istnieje. Natomiast nieprawdopodobną zagadką jest dla mnie prześledzenie wędrówki tego akurat motywu – bo to deklaracja, być przynależnym. A u Mozarta znajduje się motyw. Który Beethoven rozwinął. Którego słuchamy. I nigdzie – nigdzie nie znajdzie Pani odniesienia do Misericordias Domini. Następne zagadki – chętnie zaproponuję. (Oczywiście – myślę że to czysty przypadek: Mistrz usłyszał Mistrza, kiedyś, w jakimś kościele, być może). To wspaniała zabawa – dzielić się tym co najlepszego znaleźliśmy. mt7 – nie, my jesteśmy wszyscy. Mam nadzieję. Mogę przynieść czekoladki żeby się wkupić. Ale mam nadzieję że my jesteśmy wszyscy. Pozatem: będę opwiadał historyjki. Mogę zostać?
Jakże nam będzie miło, jeśli monsieur zostanie…
„Misericordias Domini” zaraz poszukam, tymczasem spieszę donieść o innym plagiacie Mozartowsko-Beethovenowskim:
http://www.amazon.fr/Bastien-Bastienne-int%C3%A9grale-Wolfgang-Amadeus/dp/B00061H2T0
(temat pod koniec numeru 2; to temat główny uwertury, nie wiem, czemu został z przodu ucięty)
oraz ten temacik:
http://beethovenseroica.com/
😀
Dzięki, mam wyobrażenie. Poruszające.
Znalazłam przy okazji stronę Cainea:
http://www.uricaine.com/discography.html
Trochę sobie posłuchuję, musiałam zainstalować QuickTime Playera. Niech mu będzie! 🙂
Dobranoc wszystkim, ożywczym i zatęchłym. 😀
Monsieur Jacobsky, jesteśmy swoimi dziećmi. Paukenmesse czeka. Gdybym choć na chwilę mógł mieszkać tam oddałbym papierosy koniaki jointy cocaine samego siebie oddałbym. Nie wiem co jeszcze. Za chwilę tam. Choć to ulotne – może mieszkam tam i nie wiem że mieszkam tam – to nieuprawnione uroszczenie . Szczęście – nie jest mi potrzebne. Brak nieszczęścia to coś czego pragnę nieustannie i nieustannie słyszę że zbyt wiele wymagam
Przesłuchałam „Misericordias Domini”.
No, no, no…
To wygląda na to, że to Mozart był twórcą hymnu Unii Europejskiej… 😆
Ależ cieszę się, że jesteś aliendocu. Ja sobie tylko żartuję. Oczywiście, że należysz do paczki i w kryptce jest miejsce dla Ciebie. 😀
Hej!
Swoją drogą z tym tematem „Ody do radości” jest rzecz przedziwna. Oglądałam kilkakrotnie wystawiany w Jagiellonce z okazji Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego szkicownik Beethovena ze zbiorów słynnej Berlinki. Widać tam, jak strasznie się męczył nad tym tematem, ile go wykręcał, aby dojść do tego, co u tegoż Mozarta sobie po prostu jest…
Wyszło na to, że Mozart. 😀
I tym odkrywczym akcentem kończę. 🙂
No tak. Vous avez raison, Madame Dorothea. To ten motyw – ale jakle on wędrówki odbył? Jakimi ścieżkami wędrował? Może poszukać?
Twój smutek jest moim smutkiem
Twoja radość jest moją radością
Jestem tobą mną i być może
jesteśmy swoimi dziećmi
A przedtem i potem jest teraz
Dobranoc. Hej
Bonne nuit.
aliendoc,
oddac samego siebie… jestes pewny ze to wystarczajaca ofiara-danina ?
Ponoc najtrudniej byc tym, kim wydaje sie nam, ze jestesmy, i kim chcielibysmy, zeby nas postrzegano.
A wiec: oddac samego siebie… jestes pewny, ze to wystarczy ?
Bo ja, jesli chodzi o samego siebie, nie jestem tego taki pewien….
Szczęście!
Też mi kiedyś powiedziała przyjaciółka, że nie jest nieszczęśliwa, więc chyba jest dobrze.
Dla mnie jest szczęściem chwila zachwytu nad urodą świata, wzruszenia pięknem, które mnie porusza.
Traktuję to jak dar Stwórcy. Jestem szczęśliwa, pomimo bólu.
Kłaniam się i znikam. Dziś nie mam wolnego dnia. 🙂
mt7,
jak sądzę, a cappelli chodziło o świeży powiew na blogu, jaki swoim wpisem wniósł aliendoc. Moja krypta jest do dyspozycji, jak ktoś chce się schronić – zapraszam. U mnie zawsze świeża stęchlizna 😉
Jacobsky,
jako człowiek z dużym poczuciem humoru podszedłeś do mojego wpisu zbyt poważnie. Ale to sygnał dla mnie, że muszę popracować nad stylistyką, by być dobrze zrozumianym. Za młodu uprawiałem gimnastykę sportową. Kręcenie „olbrzyma” na drążku czy lot nad koniem albo kręcenie salta to była przyjemność. Tak jak lot nad metaforą albo salta stylistyczne – niestety zawsze kończą się lądowaniem. Nie zawsze udanym niestety.
Pozdrawiam
zeen,
czasem to styl jest dobry, ale czytajacy ma „muchy w nosie”. Generalnie poniedzialkowe poranki sa dla mnie dosc szorstkie 🙂
Eks-kuse-mua za nieporozumienie,
Jacobsky
Jacobsky, tekst poniżej to fragment maila którego pisałem do córki, dwa lata temu chyba. Może niech to będzie próba odpowiedzi na Pańską wątpliwość, nieuchronną skądinąd.
Kreacja innego*, już przecież wykreowanego dla samego siebie, jest nieuchronnie skażona zapośredniczeniem. Otóż aby dostrzec pierwej a tworzyć relację potem, muszę wykreować w sobie (niejako przedustawnie) owego podmiotowo innego, takiego samego niejako, ale przecież nieprzekazywalnie nie tego samego – nie tożsamego ze mną samym. Tym samym inny staje się projekcją, w relacji mojej z nim projekcją dalece od niego niezależną, staje się właściwie mną niejako, nie moim alter ego i nie mną innym, jest podmiotowo innym niemniej we mnie, jest (ooo!) iluminacją innego we mnie, kimś na kształt ogrodu poznawanego albo nocy dotykanej z ciekawością lub zachwytem.
Jest ów inny zapośredniczeniem – od siebie – ode mnie samego, bo od kogóż mógłbym zapośredniczać jego, będąc odgrodzeniem totalnym i totalną samotnością (i nie wiem jeszcze tego samego o nim, albo też w chęci i ciekawości nieustannie o tym nie pamiętam, albo zapominam). Tworzę innego w sobie, czy też tworzę innego z siebie.
Kontakt… Levinas powiada że jest rodzajem daru, ofiarowaniem siebie innemu. Ale opisane powyżej zdarzenie psychiczne zachodzi nieuchronnie, boż pierwej określić muszę
komu jestem ja ofiarowany (jeśli trzymać się Levinasa); i uwaga:
nie – ofiarowuję, a – jestem ofiarowany, odnoszę w tej chwili nieodparte wrażenie obecności jeszcze kogoś w tej relacji, jakby
ja – innego projektowanego we mnie i ja – moje komunikowało się relacją osobową, obecność kogoś trzeciego uosabiającego jego i mnie – kolejne zdarzenie psychiczne, do rozważenia kiedyś.
Wracając… Jak kowadło zawisa pytanie: daję czy biorę? Jemu – siebie, czy sobie – jego?
Czy zapytanie nie jest przypadkiem wykreowaniem nie tylko osoby innego, ale również relacji jako osoby. Czy ja – bez innego,
to ten sam ja co z innym wykreowanym. I który zadaje pytanie?
*człowieka – oczywiście
Każdy kantakt jest posięściem bogactwa – naturalnie. Niemniej przedostatnie pytanie ma na celu uzyskanie odpowiedzi nie o stan konta, a odpowiedzi na pytanie o, powiedziałbym, możliwą psychiczną eksterioryzację której bezwiednie dokonuję zadając innemu pytanie. Uzyskanie odpowiedzi na pytanie nie o byt (trywialnie) ilościowo, a jakościowo zupełnie odmienny, którym się wtedy staję.
I może jeszcze jedno: skażenie u początku rozważań w trakcie próbuje przeistoczyć się w rodzaj sublimacji. Co u początku przeszkadza, pod koniec pociąga niezmiernie. Wracam do pracy. Pozdrowienia i przepraszam za literówkę.
Aliendoc,
nie ma dla mnie wiekszej udreki poznawczej niz analizowanie samego siebie, racjonalizowanie samego siebie od strony tworczej, rozwlalanie na czynniki pierwsze wlasnej kreatywnosci, dochodzenie dlaczego cos tworze (jesli juz), co mna powoduje, ze postrzegam tak, jak postrzegam, i odpowiednio do tego wyrazam swoje stany. Prawde mowiac nie interesuje mnie to w odniesieniu do siebie samego. Chetnie czytam o innych, ale siebie pozostawiam w spokoju jako obszar slabo spenetrowany i bez kartografii opisowej. Daje sobie zupelna swobode, absolutna wolnosc, nawet wrecz automatyzm jesli idzie o wlasny, prywatny proces tworczy (jesli takowy zachodzi w danym momencie), a wiec nie jestem w stanie odniesc sie do Pankich spostrzezen i nie wiem, czy ja rowniez tworze innego w sobie czy innego z siebie. Tego rodzaju analizy w odniesieniu do wlasnej osoby sa dla mnie z gruntu bezsensowne, gdzyz oferowane odpowiedzi na stawiane przy ich okazji pytania i tak nie beda ani obiektywne, ani szczere. Szczegolnie nieszczere wobec siebie samego, co moze w konsekwencji prowadzic do poglebienia zjawiska zwanego potocznie blednym mniemanim o sobie.
Poznawanie siebie samego to dosc dlugi i mozolny proces. Osobiscie wole czynic to bardziej poprzez uwazne przegladanie sie sobie w zwiercidle innych – im wiecej zwierciadel tym lepiej, niz poprzez wyrafinowna instrospekcje, gdzy w ten sposob zmniejsza sie moim zdaniem ryzyko popadniecia w pulapke bycia projekcja wlasnych wyobrazen o sobie, kreowania samego siebie z blednych przeslanek, zeby nie powiedziec: z niczego.
Innymi slowy: ja nie ufam sobie na tyle, zeby mogl z taka precyzja jak Pan (plus Levinas) opisac co dzieje sie we mnie. Prawde mowiac nie wiem co sie dzieje we mnie, czuje, ale nie chce wiedzy konkretnej, i interesuje mnie bardziej to, w jaki sposob najlepiej wyrazic moje wnetrze, i czy sposob tego wyrazenia ma w tej chwili jakies znaczenie. Dla innych i dla mnie. I to mi w zupelnosci wystarczy. Przynajmniej teraz.
Jak ciekawie obserwować tak różne osobowości…
Ja robię swoje. Ale czasem się zastanawiam, dlaczego. Nigdy nie zastanawiam się, po co. A budowanie relacji z innymi traktuję jako przyjemność. Czy to jest ofiarowanie, jak twierdzi Levinas, i czy ja jestem ofiarowywana, czy sama się ofiarowuję – też się nie zastanawiam. Każdy i tak odbiera po swojemu.
Ale kontakty blogowe są czymś szczególnym. Tak naprawdę to dla mnie nowość i obserwuję ją z zafascynowaniem przyrodnika. Bo na pewno w jakimś stopniu sobie Was wyobrażam, wykreowuję, i Wy mnie wzajemnie. Wy przynajmniej wiecie z grubsza, jak wyglądam, ja o Was nie wiem nawet tego (z wyjątkiem bodaj trojga moich stałych miłych respondentów). No i jest zabawa. Byle dobra…
Serdecznie pozdrawiam.
Myślę że to ogromnie cenne co Pan napisał. Być może, wtedy kiedy niektórzy mozolnie przebijają się przez mur do świata, innym (czego im – i Panu też, szczerze, choć myślę że choć nieco twórczo, zazdroszczę) po prostu jest to dane. Cierpliwie dobijam się do takiej akurat postawy, nieśmiało podejrzewając że kiedy już nie będę musiał zajmować się wątpliwościami wobec samego siebie będzie mi dane zajmować się wątpliwościami daleko istotniejszymi, bo nie tak beznadziejnie osobnymi. Po raz kolejny z radością posłuchuję sobie Litanie de venerabili altaris sacramento Mozarta – z winylu! Zaiste jest to muzyka. Ale, ale – ma ex- femme przypomniała mi jeszcze jeden znakomity przykład czerpania z Mistrzów. Tu historyjka. Kilka lat temu poznałem człowieka który jest właścicielem jednej z bardziej wziętych dyskotek trance w Monachium a oprócz tego ma niewielką firmę edytującą rozmaite mniej czy bardziej egzotyczne kategorie muzyczne. Jest ów człowiek obywatelem Republiki Południowej Afryki i długo tam właśnie prowadził działalność muzyczną – rozmaitego rodzaju. Jego firma wyedytowała krążek: Lambarena, Bach to Africa. Oczywiście nietaktem byłoby tutaj opisywać związki pomiędzy muzyką Bacha, Albertem Schweitzerem i Lambarene, dlatego tylko wymieniam. Polecam krążek jako przykład nieoczekiwanych związków pomiędzy kulturami tak odległymi – z pozoru. Muzyka jest świetna, i jest to Bach – jakiego ani nie znamy, ani nie przyszło nam na myśl że takim też być może, ani nie myśleliśmy że będzie czytelny – choć w sposób nam odległy, ani nie przyszło nam do głowy że może być tak nieprawdopodobnie uniwersalny. Dziękuję Monsieur Jacobsky, postaram się dorosnąć, póki co proszę o wybaczenie. Pozdrowienia
Dobry wieczór Pani Doroto. Poczułem się przez chwilę jak egzotyczny owad i przeraziłem się że ma Pani szpilki. Już mi przeszło, ale wrócę do zajęć. Quel dommage!
Przecież nie napisałam, że czuję się jak entomolog 😆
Całej mojej obserwacji dokonuję z życzliwością wielką…
Merci beaucoup 🙂 Czyli można dalej latać
Nawet trzeba! 😀
Aliendoc,
prosze nie przesadzac, choc to bardzo uprzejme z Panskiej strony. Nie sadze, zebym kiedykolwiek napisal cos cennego, a juz tym bardziej na blogach, z calym szacunkiem dla blogow oczywiscie.
Moja postawa wobec samego siebie jest wynalazkiem na wlasny i wylaczny uzytek, jest kulawa atrapa nieorkeslonej filozofii zyciowej w wielkim stylu. Jesli nie bedzie to naduzyciem z mojej strony, to osmiele sie zasugerowac Panu, zeby nie spoczywac za wczesniej pod murem, przez ktorego szczeliny nadal saczy sie odrobina swiatla, zwlaszcza kiedy potrafi sie na to swiatlo zareagowac.
Widzi Pan, Pan deklaruje chec dorosniecia, a ja juz chyba przeroslem. Siebie samego oczywiscie, przez co perfidnie i z premedytacja nie biore siebie na powaznie. Rezultatem tego coraz mniej ufam sobie jesli chodzi o zagadnienia, o ktorych dyskutujemy. Choc watpliwosci wobec siebie samego zostaly. One, wierne lokatorki mego wnetrza – ba! wlascicielki ! – one pewnie opuszcza mnie jako ostatnie, wraz z przyslowiowym ostatnim tchnieniem, ktore byc moze bedzie jednoczesnie jedynym natchnieniem, na jakie bedzie mnie w ogole stac. Ale nie wybiegajmy za bardzo do przodu. Poki co swiatlo, o ktorym Pan wspomina w swym wpisie nadal mnie ciagle przyciaga, nadal widze i reaguje jego waskie nitki przeszywajace mur (Pan wybaczy zapozyczenie stylistyczne), ale ja juz pod tym murem stanalem, na razie stanalem, ale pewnie niedlugo usiade, rzeczywiscie zadowalajac sie tym, czego i tak nie osiagnalem. Taki oto zywocik Jacobsky’ego, w ktorym kiedy iskrzy we wnetrzu, to sa to bardziej poczatki reumatyzmu lub nerwobole w krzyzu, wsrod ktorych naprawde trudno rozpoznac, ze jedna z iskierek to iskra boza. A wiec musze brac z tego, co mi pozostalo pospiesznie i lapczywie, i dlatego stronie od zadawania sobie zbyt wielu pytan na swoj wlasny temat, skoro odpowiedzi i tak nie znajde.
Wydaje mi sie, ze nie ma czego wybaczac, Aliendoc, a jesli juz, to z pewnoscia nie Panu, bo generalnie rzecz biorac racja wydaje sie byc po Panskiej stronie. Ja sobie z tego zdaje doskonale sprawe i dlatego chyle czola z naleznym szacunkiem,
Jacobsky
Może to i dobrze że (choć z żalem – jak odczytuję) zdąża Pan w kierunku refleksji zdystansowanej od samego siebie nawet; wtedy kiedy refleksja Pańska na tej akurat drodze demonstruje walor takiej akurat celności i ostrości, tej ciętości, z dowcipem który znakomicie bawi i znakomicie uczy, nie ma powodu abym egoistycznie nie cieszył się że w dyskusjach z Panem ocaleję przynajmniej, i nie dlatego że, cytując pewnego mera: armat Pan nie ma, tylko dlatego że ich Pan nie użyje. Taką akurat refleksją, coraz bardziej zdystansowaną, wyostrza pan tylko argumenty, bowiem, jak sądzę, słowo wypolerowane tym ostrzejszym staje się argumentem. Myślę, jeśli mi wolno, że pewne ubolewanie nad niedosytem wewnątrz i wokół jest charakterystyczne dla osób takich właśnie jak Pan i tak naprawdę jak najdalsze jest od jakiejkolwiek melancholii. Powiedziałbym, że dostrzeżenie że nie wszystko się widzi staje się dla osób takich podnietą właśnie, aby dalej zobaczyć. Podejrzewam, że na własny użytek skonstruował Pan śliczną filozofię rezygnacji a rebours, z dobrze ukrytą przewrotnością, która nie wiem czy i Pana samego nie bawi (doprawdy, zazdroszczę, hm… rozmachu ironii 🙂 ). Dziękuję, a te same wyrazy szacunku dołączam. Będąc sympatykiem Kubusia Puchatka chciałbym przypomnieć jego myśl tyleż złotą co prostą: każdy ma rację.
Aliendoc,
prosze nie zapominac, ze tak jak modlitwa jest ostatnim schronieniem kazdego skurczysyna, tak autoironia, nie zaleznie od formy, w jakiej jest prezentowana, stanowi tan naprawde patetyczna ucieczka i jedyne schronieniem przed samym soba.
Pozdrawiam serdecznie (bez ironii 🙂 )
Jacobsky, Aliendoc – przepyszne!!! 🙂
Osobne wyznanie wirtualnej miłości dla Zeena i jego kultowej 😉 kryptki
śle zapracowana a cappella 🙂
A capella, je vous remercie. Czy mogę prosić o poproszenie Zeena o pozostawienie skromnego kątka w kryptce dla pozostawania w nim alendoca? Przez raptem parę stuleci dopóki się to nie przewali? Słowo honoru że wyjdę jak tylko to sobie pójdzie
Ja powiem tak, muzyka Chopina dla mnie improwizowana była przez Mistrza, a potem mozolnie zapisywna przez niego na pięciolinii. Współcześnie podobnie robił to Kapustin. Choć na jazzowo ale na poważnych koncertach grany bywa. To po piewsze. Muzyka Chopina organicznie związana jest z materią fortepianu, a taki Bach na przykład grany może być na wszystkim. To po drugie. Dlatego granie nutek inspirowanych co prawda Chopinem wypada dla mnie zawsze gorzej nie wspomnę o przeróbkach na inne instrumenty. To wychodzi tak jakoś obok. Oczywiście zakazu nie ma ale bywają takie utwory, które brzmią wspaniale tylko na instrumencie na który zostały napisane (przykład pozyżej Musorgski i „Obrazki…”).
Pozdrawiamm 🙂
Słyszałem kiedyś fragment koncertu na trąbkę Es-Dur Hummla w wykonaniu jakiegoś (bogatego) amatora, który sobie wynajął orkiestrę. Wykonanie było tak koszmarne, że chętnie posłuchałbym całości. Może ktoś z Was ma to nagranie?
Z góry dziekuję za odpowiedź
tp38@tlen.pl
Witam Toma. Nie wiem, kto to był, na YouTube znalazłam coś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=w-IVnYfzLYA&feature=related
🙂