Pogoda i melancholia
Piękny – i pięknie skomponowany – był pierwszy w tym roku koncert Sinfonii Varsovii w sali Muzeum Historii Żydów Polskich.
Sala ta jest co prawda niewdzięczna akustycznie, ale tym razem, siedząc w piątym rzędzie pośrodku, w końcu coś słyszałam. Już myślałam, że po prostu trzeba w niej siadać bliżej, żeby coś usłyszeć, ale okazuje się, że ponoć z boku też jest źle – podczas utworu z fortepianem nie było słychać solisty. Dźwięk zbyt suchy, selektywność może się niektórym podobać, ale ja zdecydowanie wolę inne sale. Cóż ma jednak zrobić SV, jeśli swojego miejsca mieć nie będzie zapewne jeszcze dobrych kilka lat…
Podkreślam, że koncert był pięknie, ze smakiem skomponowany, bo to naprawdę trzeba umieć. A był autor tej kompozycji: Maciej Grzybowski. To on wymyślił, co ma być grane i kto ma grać. Obsadził też samego siebie, ale przecież to tylko plus.
Zaczęło się miłą uroczystością: orkiestra otrzymała medal od Towarzystwa im. Lutosławskiego. Dlatego też Lutosławski zabrzmiał na początek: Chantefleurs et Chantefables z Agatą Zubel. Co tu opowiadać, uroczy utwór uroczo wykonany. Po dziesięcioleciach opowiadania, jak to muzyka mówi tylko sama o sobie, kompozytor tworzy utwór tak bardzo ilustracyjny, jak tylko może być, portretując muzycznie żółwia, aligatora czy miliony motyli. Potem nastrój również był miły: Grzybowski z orkiestrą zagrał Kołysankę i Allegro concertante Romana Maciejewskiego. Poprzednim razem wykonał je w Warszawie kilka lat temu, dziś znów stylistyka tego dyptyku skojarzyła mi się z muzyką Aleksandra Tansmana: i harmonika, i faktura, i rytmy. Ale Tansman podobnie pisał w swingującym Paryżu lat 20., Maciejewski zaś dopiero w 1944 r., żeby było śmieszniej – w Szwecji.
Tansman zresztą zabrzmiał jako pierwszy po przerwie, ale w zupełnie innej postaci: łagodnej, melancholijnej quasi-stylizacji Wariacji na temat Frescobaldiego, które powstały dla St. Louis Symphony w 1937 r., a w 1943 r. zostały przez kompozytora opracowane na orkiestrę smyczkową i w tej wersji były też wykonane dziś. Po tym wstępie nastąpiło dzieło absolutnie hipnotyczne: Drei Lieder nach Trakl Pawła Szymańskiego. Tak jak na zlinkowanym nagraniu, Urszula Kryger zinterpretowała je po prostu genialnie. I na koniec pozostaliśmy w melancholii, cofając się znów do połowy XX wieku – na scenę wyszedł altowiolista Krzysztof Chorzelski i – przepięknie – wykonał Lachrymae Benjamina Brittena, również – jak u Tansmana – rodzaj wariacji, ale bardziej luźnych, na temat pieśni Johna Dowlanda, która w formie czystej wyłania się w zakończeniu utworu. W sumie program koncertu dość długi, ale zleciał, ani się obejrzeć. Zasługa to również – i właściwie w pierwszym rzędzie – Ewy Strusińskiej, szefowej muzycznej Filharmonii Szczecińskiej, na której dyrygowanie wręcz przyjemnie popatrzeć: i precyzyjne, i estetyczne. Brawo!
Komentarze
Dodam, że SV dyrygowała Ewa Strusińska, ale Kierowniczka o niej nie wspomina…
No właśnie nie zauważyłam, że za wcześnie mi wpis poszedł w przestrzeń, kiedy jeszcze koncypowałam ostatnie zdania. Ale Blogowicze wszystko zauważą 😀
Czyżby Robert2 tam był? 🙂
Tak byłem 🙂
Fajnie 🙂 Byli też inni blogowicze – widziałam się z Gostkiem i z PMac 🙂
Dobranoc!
Pobutka.
Pierwszy raz miałem przyjemność wysłuchania koncertu w tym miejscu. Akustyka mocno rozczarowująca, siedziałem pośrodku sali i miałem wrażenie, że dżwięk gdzieś mi ucieka i chowa się w ścianach. Dodatkowo nawiewy klimatyzacji syczały złowrogo, jak kobra, szykująca się do ataku! Ale nie ma też co narzekać, bo koncert był znakomity, od doboru utworów, przez solistów, i orkiestrę, znakomicie poprowadzoną przez panią dyrygent.
Miło mi 🙂 Co do akustyki – miałem podobne wrażenia. To w sporej mierze wina tego, że za plecami wykonawcy mają betonową ścianę z instalacjami, zamaskowaną tylko subtelnie jakąś ażurową siateczką. Oczywiście nie ma co liczyć na nowe inwestycje w nowo wybudowanym gmachu (swoją drogą – ktoś mógł pomyśleć…), ale w przyszłości takie mankamenty da się skorygować różnymi „ustrojami akustycznymi”. Na początek wystarczyłaby jakaś choćby mobilna, drewniana konstrukcja w typie łukowatego „parawanu” za zespołem. Pod sufitem zaś można podwiesić ukośne ekrany, jak w S1. Kiedyś uczestniczyłem w koncercie w sali w niemieckim mieście Ham, uczynionej ze starej hali fabrycznej. Obiekt był pierwotnie akustycznie zapewne fatalny! A jednak dzięki paru takim zabiegom stał się wręcz dobry – podobno zrealizowali je w latach 90. akustycy… z Polski!
Zaś co do Ewy Strusińskiej – chapeau bas! Należy do najciekawszych dyrygentek i dyrygentów swojego pokolenia i to wspaniale, że po błyskotliwej karierze w UK (którą tam kontynuuje) zaczyna być coraz bardziej widoczna w Polsce. To nie tylko wspaniały muzyk, ale też wspaniała osobowość. Szczecin ma wielkie powody do zadowolenia! 🙂
@PMac:
Podczytuję sobie Sonic Wonderland (swoją drogą, gdzieś mi książkę polecano, czy to na Dywaniku właśnie?), gdzie padł też przykład „elektronicznego” poprawienia jednej z londyńskich sal koncertowych (tj. systemem mikrofonów i głośników). I to jeszcze w latach 60-tych. Potem zrobili przebudowę i z elektroniki zrezygnowali. W każdym razie — musi się dać. Pytanie, czy się chce.
Dodam tylko, że wybitnie wkurzające było włączanie się co jakiś czas systemu nagłaśniającego, objawiającego się szumem z głośników wiszących pod sufitem. Zgłosiłem to na przerwie, ale nikt się tym nie przejął.
Co do akustyki, to obawiam się, że to jest docel. O estetyce tej siateczki nie będę dyskutował, ale wydaje mi się, że tak chyba ma być. To jest zaprojektowane na audytorium i salę kinową, nie na salę koncertową. Kiedy Marcin Wasilewski grał w kinie Praha kilka lat temu, efekt był taki sam – dźwięk ginie gwałtownie, wessany przez salę.
Jedyne, gdzie się poróżnię z PK, to wykonanie Chantefleurs. Pomijając, że dźwięk orkiestry był wyblakły (nawet z poprawką na akustykę sali), to dopiero po usłyszeniu p. Kryger w Szymańskim zdałem sobie sprawę jaka jest przepaść w jakości głosu i interpretacji pomiędzy obiema paniami. Później zresztą brzmienie orkiestry się poprawiło.
Maciejewski bardziej podlatywał Gershwinem, jeśli już. Maciek stanął na wysokości zadania.
Interpretacja p. Kryger w ogóle skojarzyła mi się z Mahlerem. Istotnie, utwór przejmujący (słyszałem go pierwszy raz w życiu).
Dzień dobry 🙂
Jak mogłam zapomnieć o Aianie – też się przecież na koncercie spotkaliśmy 🙂
Czy się chce – może się nawet chcieć, żeby było lepiej, ale nie chcieć popracować… Cieszę się (choć nie jest to specjalny powód do uciechy), że podzielacie moje zdanie do akustyki tej sali – wczoraj, kiedy usłyszałam parę osób zadowolonych, zaczęłam myśleć, czy ja się przypadkiem nie czepiam. Ale wcale nie chcę się czepiać, tylko uszy mówią mi to, co mówią. To samo z krakowskim ICE. Też chciałam, żeby to była dobra sala, i cieszyłam się, że Kraków też wreszcie coś ma. No ale jak ma zachwycać, kiedy nie zachwyca.
Po prostu żadne z tych dwóch wnętrz nie było budowane do celów koncertowych.
Trochę łajza z Gostkiem 🙂
Lutos mi pośrodku piątego rzędu brzmiał jednak inaczej – nie był „wyblakły”. Agatę też słyszałam, choć gorzej niż w innych okolicznościach (zwłaszcza z pianami), natomiast Urszula Kryger – bez pudła. Mnie się skojarzył nie Mahler, tylko Brahms (w pierwszej pieśni)… to ciekawe, że mamy skojarzenia w trochę podobnym jednak kierunku, widać rzeczywiście Paweł Szymański wpakował tam troszkę tradycji pieśni niemieckojęzycznej.
Ja siedziałem w rzędzie dziewiątym (czyli I), trochę od strony wiolonczel, ale to nie powinno rzutować. W piątym rzędzie bardziej słychać bezpośrednie brzmienie orkiestry. W dalszych rzędach do miksu zaczyna się wkradać sala. Ale to nawet niechodzi o to, że czegoś nie słyszałem. Wszystko było dobrze słychać. Urszula Kryger po prostu barwą i projekcją zrobiła cały utwór. Naśladowania akordeonu przez smyczki stały się niemal drugorzędne, bo wszystko siedziało w głosie.
Agata Zubel za bardzo poszła w aktorstwo, co miało swój urok, ale trochę stłamsiło interpretację muzyki.
A Mahler konkretnie Kindertotenlieder – ale to były skojarzenia niemalże pozamuzyczne – coś na zasadzie gry „ja powiem wyraz, a ty powiedz pierwszą rzecz, która przychodzi ci do głowy”.
Mnie Brahmsa przypomniał główny motyw pierwszej z pieśni. Jest brahmsowski, nie da się ukryć 🙂
Oj, dużo wydarzeń mnie ominęło z powodu służbowego wyjazdu.
Powetowałem sobie idąc na koncert do Theatre de Champs-Elysees z Natalią Stutzmann i Tomaszem Zehetmairem. Ona – pięknym kontraltem – pieśni Schuberta z różnych cyklów (po Du bist der Ruh zapadła cisza upamiętniająca ofiary niedawnych wydarzeń), on – Schuberta symfonia Wielka (prowadził z pamięci). Jako dyrygenta widziałem go po raz pierwszy i spodobał mi się – ekspresyjny ale nie tańczący na podium, plastyczny ale i precyzyjny..
Zazdroszczę. A Zehetmair nie grał już w ogóle na skrzypcach?
Dziś idę do TWON na występ teatru poznańskiego – Portret Weinberga (oni piszą Wajnberga). A w niedzielę na Cyberiadę Meyera. Oba te spektakle co prawda widziałam, ale chętnie obejrzę je jeszcze raz.
Podzielam opinie co do akustyki choć, powiem szczerze, nie spodziewałem się mistrzostwa w tym względzie wszak to nie przestrzeń przeznaczona do regularnego koncertowania. Braki akustyczne rekompensowała mi wysoka klasa wykonania. Dawno nie słyszałem Urszuli Kryger, ale ponownie byłem pod wrażeniem jej profesjonalizmu interpretacyjnego i wnikliwości muzycznej, stylistycznej. Nie mam też zastrzeżeń do Agaty Zubel.
Parę razy miałem okazję słyszeć różne orkiestry (także angielskie) pod batutą Ewy Strusińskiej i zawsze mam, w jej przypadku, rzadkie wrażenie, iż oto orkiestra znalazła się w doskonałych rękach. Nie ma tu narcyzmu i szukania szybkich i pustych efektów – jest koncentracja, porozumienie z muzykami, ale i precyzja w egzekwowaniu. Brawo.
edit: dodam jeszcze, że braki akustyki rekompensowała mi również sama przestrzeń i znakomita architektura Muzeum.
Muszę powiedzieć, że z przyjemnością słuchało mi się dziś znów Portretu i oglądało też. Dziś trochę mniej wybrzydzam niż w zeszłym roku:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/01/18/portret-przerysowany/
Może już się przyzwyczaiłam do inscenizacji, zresztą jest w sumie niezła i sprawdziła się także na warszawskiej scenie.
Do wyróżnionych solistów dodałabym jeszcze Monikę Mych-Nowicką (Damę). Dyrygował tym razem Gabriel Chmura.
Przed spektaklem wyszedł na scenę Aleksander Laskowski i wygłosił słowo wstępne – streszczać go tu nie będę, ale powtórzę anegdotę, którą opowiedział w związku z poznańską premierą. Otóż przyjechała na nią grupa rosyjskich krytyków, którą Alek oczywiście pilotował. Byli oni zdegustowani, że w III akcie na scenie pojawiają się portrety Stalina – a dlaczego taki anachronizm, ile można Stalina wałkować, to banalne porównanie. Na co usłyszeli odpowiedź: no owszem, można by uwspółcześnić i dać aktualną postać… a oni szybko: nie, nie, lepiej nie 😉
To się zresztą bardzo wzmocniło przez ten rok.
Pobutka.
Góry i skoki narciarskie 😛 NOSPR poleca na FB, więc przekazuję dalej:
http://www.ardmediathek.de/tv/bergheimat/Alexander-Liebreich-und-seine-Klangwelte/Bayerisches-Fernsehen/Video?documentId=25665730&bcastId=14912670
Miło było ujrzeć PK na wczorajszym przedstawieniu 🙂
Ale jeszcze milej było w końcu móc w Warszawie obejrzeć przedstawienie operowe bez nadmiernego rozbuchania inscenizacyjnego i w całości z polską obsadą na dobrym poziomie! Pozdrawiam jak zwykle z pierwszego rzędu
P.S A jutro kolejna szansa…
Też z pierwszego rzędu? 😉
Bo ja tym razem w amfiteatrze 🙂
Dzisiejsza Pobutka krótka, ale cudowna. Ta Kryger to genialna śpiewaczka jest.
Aha! Na wczorajszym przedstawieniu spotkałam panią wicedyrektor z MHŻP (tę, co przemawiała przez koncertem). Obiecała coś zrobić przynajmniej z tą – jak to barwnie nazwał Aian – „kobrą szykującą się do ataku”, czyli klimą.
Oczywiście, że znów z pierwszego rzędu, nick zobowiązuje 🙂
Ja nie umiałabym z pierwszego rzędu. Zawsze usuwam się bardziej do tyłu, żeby mieć pewien dystans…
Nius ❗
15 lutego w Filharmonii Łódzkiej odbędzie się polska premiera IV Symfonii „Tansman Epizody” Henryka Mikołaja Góreckiego.
http://www.tansman.lodz.pl/pl/tansman-2015
Witam Panią Redaktor oraz wszystkich Przyjaciół Muzyki !
Chcę zaprosić na jutrzejszą „Płytomanię” gdzie będzie można wysłuchać rozmowy na temat najnowszej płyty Kwintetu Śląskich Kameralistów z kwintetami smyczkowymi Pendereckiego i Dworzaka. Mam nadzieję, że zabrzmi fragment płyty, chodzi mi tutaj szczególnie o najnowszą premierową wersję kompozycji Pendereckiego, której bez specjalnego zezwolenia firmy Schott nie wolno nigdzie publikować i niestety do tej pory nie mogłem niczego umieścić w Internecie… A utwór jest z pewnością warty prezentacji szerokiej publiczności. Jak wyraził się w Magazynie „Presto” Adrian Nowak – „Gorąco polecam, gdyż jest to muzyka, która potrafi zachęcić do słuchania klasyki nawet najbardziej zagorzałych przeciwników gatunku.” Co w przypadku muzyki Pendereckiego jednak nie zawsze jest takie oczywiste… Tak więc będzie to jedyna okazja posłuchać przed zakupem płyty przynajmniej fragmentu „Kartek z nienapisanego dziennika” z naturalnym megabasem 🙂
Ale można posłuchać bez megabasu 😉
https://www.youtube.com/watch?v=b1k47VuFXHA
To jest rzeczywiście muzyka nietrudna w odbiorze, a pojawia się w niej m.in. melodia, której mały Krzysztof często słuchał w domu w wykonaniu ojca (na skrzypcach).
Z uporem maniaka powtórzę – klima klimą, ale to była włączona wisząca pod sufitem (za kratkami) kolumna Bose z prawej strony (patrząc na scenę).
Ja naprawdę dobrze znam szum wydobywający się z kolumny, kiedy głośność jest podkręcona na maksa, ale akurat nic nie gra.
ale właśnie dopiero ta „zmodyfikowana” wersja z dodanym kontrabasem zdaniem kompozytora w pełni zaspokoiła warstwę brzmieniową utworu 🙂
To był mój pierwszy Portret; podzielam wrażenia PK (tudzież odczucia Pierwszego rzędu). Zasługi Gabriela Chmury dla Wajnberga trudno przecenić – a ileż było wczoraj świetnej muzyki, dającej orkiestrze możliwość pokazania się. Szacunek! Podziwiałem oczywiście kreację (i kondycję) Jacka Laszczkowskiego – którego ostatnio widziałem zbyt dawno temu. A przy okazji rzeczonego portretu wielokrotnego Josifa Wissarionowicza zastanawiałem się, czy reżyser widział Ręce do góry.
Po zapoznaniu się dotychczas z dwiema operami Wajnberga nie ukrywam, że nabrałem ochoty na inne (zwłaszcza może zamykającego jego twórczość w tym gatunku Idiotę).
Na marginesie, komentatorka muzyczna GW w wydaniu piątkowym była łaskawa napisać, że Portet to „jedna z sześciu oper tego niezwykle płodnego kompozytora neoromantyka […]”.
O ile nie jestem pewien, czy twórcy przypadkiem trochę nie uwierałaby owa neoromantyczna szufladka, o tyle mam pewność, że autorka (i bodaj główna specjalistka od M.W. w Wyborczej) stanowczo nie doceniła jego płodności – być może naprędce policzywszy tytuły wymienione w polskiej wersji Wikipedii. A jest to przecież wyliczenie jedynie przykładowe, nie enumeratywne (o czym świadczy skrót m.in., widniejący kilka wersów wyżej). Tak naprawdę Wajnberg ma w dorobku dziewięć oper, w tym dwie nieopusowane (i stąd może pojawiająca się czasem w omówieniach liczba siedem). Nawiasem mówiąc, z dzieł scenicznych – o czym wspominał wczorajszy prelegent – są jeszcze trzy balety i tyleż operetek.
Tak czy inaczej, bardzo udany gościnny występ – prosimy nas odwiedzać częściej!
Teatr Wielki w Poznaniu miewał w ostatnich sezonach bardzo różnej jakości premiery (staram się je w miarę możności relacjonować regularnie), ale te, które przywiózł do Warszawy, to chyba jedne z najlepszych.
Z innej beczki: relacja Owcarka Podhalańskiego z Gali Paszportów „Polityki” 😉 😀
http://owczarek.blog.polityka.pl/2015/01/17/bylek-na-pasportak/
Tym lepiej. Żałuję tylko, że poznaniacy nie dotarli kiedyś z Glassowskim Echnatonem, zwłaszcza że ten, zdaje się, wypadł już z gry.
Ten Echnaton był w Łodzi 🙂
Już niestety nie żyją obaj twórcy nietuzinkowego plastycznego kształtu łódzkiego Echnatona – Henryk Baranowski, zarazem reżyser, oraz plastyk (a właściwie człowiek renesansu, bo bardzo różne rzeczy w życiu robił) Piotr Szmitke.
A dekoracje poszły na przemiał.
Legat8 przypomniał nawet całkiem niedawno to przedstawienie, stąd pewnie moje niesłuszne skojarzenie…
@Dorota Szwarcman:
> A dekoracje poszły na przemiał.
A wolno to tak?!
Przed Nowym Rokiem byłem w MN w Krakowie, na kuratorskim oprowadzaniu po wystawie poświęconej scenografii operowej i baletowej (na oprowadzanie akurat trafiłem trochę z przypadku, ale bardzo cieszę się, że tak się stało). I pani kurator wyrażała żal, że tak dużo scenografii, a zwłaszcza strojów zniszczono (choć raczej nie ‚mielono’ — podobno przeszywa się i przystosowuje do innych celów, aż się zużyje), ale też twierdziła, że teoretycznie powinny materiały trafiać do Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach…
Ojtam, ojtam, wiadomo: jak nie wolno, to trzeba szybko.
Z Warszawy też dużo poszło swego czasu na zniszczenie. Łącznie z wielkim bykiem Janusza Kapusty z Carmen z 1995 r. (reżyseria Lech Majewski). Kiedy wznawiano ją w 2007 r., trzeba było byka odbudować 😆
http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/byk-jest-nadal-najwieksza-atrakcja.html
Ta krakowska wystawa jest rzeczywiście warta obejrzenia. Byłam na jej otwarciu (o czym chyba tu wspominałam).
Słowa „przemiał” użyłam symbolicznie 🙂
Pobutka.
Dzień dobry.
Przepraszam – jak zwykle nie na temat. W 3sat obejrzałam niezwykły film. Jest jeszcze przez 6 dni na stronie stacji. Martha…
http://www.3sat.de/mediathek/index.php?mode=play&obj=45784
Ktoś niedawno narzekał na telefon dzwoniący w trakcie koncertu, więc coś w temacie 😆
http://nimfabo.blox.pl/2015/01/O-TYM-ZE-NIBY-DOBRZE-ZE-KULTURA-WYSOKA-POD.html
Aż się ubawiłam 😆 Kulturalnym językiem o kulturze… 😈
Ale co racja, to racja. Ciekawam, w którym mieście ta „Fisharmonja” 😉
Mar-Jo – dzięki za link. Bloody Daughter – trzeba obejrzeć ❗
@Hoko:
Mi się trafiła niedawno kompromitująca wpadka — w teatrze, w połowie pierwszego aktu odezwał się mój telefon…
Najlepsze jest to, że był wyłączony, a odezwał się, bo oparłem się o jego włącznik 🙂 I żeby wyłączyć go, musiałem wstukać PIN 😀
PS.
Ale a propos podanego bloga — mam rzeczywiście wrażenie, że nie tylko więcej osób chadza (przynajmniej lokalnie) na koncerty, ale też jakby mniejszą mają świadomość, że to nie telewizja, i że jak się mówi to nie tylko sąsiad to słyszy. Takie cztery paplące sąsiadki psuły mi wrażenie z koncertu Sharon Kam (skądinąd rewelacyjnej). Na tym tle sąsiad, który klaszcze między częściami, a w przerwie sprawdza na komórce co to jest waltornia (jak to robił ostatnio mój sąsiad na sali), to prawdziwy ideał.
Przynajmniej chciał się dokształcić 🙂 Jest nadzieja, że tę komórkę miał wyciszoną…
Tekst zalinkowany przez Hoko zdaje się jakby wyjęty z monologu Hanki Bielickiej (jest nawet Łomża, więc autor/ka nawet nie myśli mylić tropów). Choć dawniej nikt oczywiście nie skanował spojrzeniem…
Najbardziej mnie jednak ubawił komentarz pod tekstem, bo wygląda na autentyk – czy to możliwe?
Co do komórek i okropnego wypadku PAK-a: otóż właśnie nieustająca i obsesyjna obawa przed przypadkowym włączeniem (jakże umniejszająca, przyznajmy, przyjemność słuchania) spowodowała, że od dawna przestałem zabierać telefon na spektakle czy koncerty. Zawsze można go też – o czym już pisałem – zostawić w szatni. Nb. podczas Portretu w TWON również na początku ktoś się komórkowo zapomniał – w dodatku sprawca i jego partnerka wydawali się tym faktem raczej ubawieni. Wrrrrrr.
A Bloody Daughter szczęśliwie od pewnego czasu chodzi także w TVP Kultura. Tak, zdecydowanie trzeba to zobaczyć; warto nawet ponownie – wydało mi się do bólu prawdziwe.
E, no, gdzie by Hanka Bielicka mówiła o skanowaniu 😆
No i moje obawy niestety się sprawdziły… Kompozycji Krzysztofa Pendereckiego strzeże firma „Schott” i bez specjalnej zgody nie można nagrań wydanych przez nich utworów nadawać publicznie, zamieszczać w Internecie itd… i w „Płytomanii” zaprezentowano poza rozmową na temat nowej płyty Kwintetu Śląskich Kameralistów jedynie krótki fragment Kwintetu smyczkowego G-dur op. 77 Dworzaka… 🙁 Pozostaje kupić płytę do czego gorąco zachęcam. Miłego niedzielnego popołudnia !
@ścichapęk:
Z tym włączeniem, to miałem wyjątkowego pecha (miejsce, gdzie niezbyt dobrze było widać, więc wymagało pochylenia się, więc oparłem się na kieszeni, w której miałem komórkę…)…
Zasadniczo uważam, że nie ma co przesadzać — przypadki chodzą po ludziach — każdemu coś może się zdarzyć. (Choćby przypadek znanego mi lekarza, który w filharmonii odebrał telefon dotyczący przebiegającej operacji i zaczął odpowiadać przed wyjściem z sali nie bulwersował mnie.)
To co mnie irytuje, to pewien swoisty egoizm, który sprawia, że słuchacz nie liczy się z innymi. Zadzwoni telefon? Trudno. Bywa. Ale zadzwoni pięć telefonów na sali? To już znaczy, że lekceważy się prośby organizatorów. Kaszel? Trudno… Ale silny atak kaszlu i uparte trwanie na „stanowisku”? Już nie bardzo — można przecież wyjść z sali. Ploteczki, albo komentarze dotyczące sceny? Prawie zawsze można je sobie darować…
@Dorota Szwarcman
Szczecin. język bloga owszem mocno potoczny, ale jak słowo daję, w filharmonii i teatrze zachowuję się przyzwoicie. 🙂
@ścichapęk
jakże urocza i subtelna sugestia, że dokonałam plagiatu – może jakiś link do tego monologu pani Bielickiej? hm? żebym mogła sprawdzić i się odnieść? oraz tak, faktycznie, wzmianka o ŁOMŻY stanowi niezbity dowód wszystkiego. o cokolwiek chodzi. i zupełnie nie ma znaczenia, że kwestię wesela córki kuzynki szwagra wykorzystuję w metaforach odzieżowych od lat i lokalizuję ją czasem również w Skierniewicach czy Zgierzu. tym razem była Łomża, więc plagiat jak nic.
Witam nimfabo 🙂 Pewnie, że ścichapęk przesadził – to jednak innego rodzaju (i z innej epoki) stylizacja, pozwoliłam sobie jeszcze zajrzeć do kilku innych wpisów 😉
Aha, to w tej nowej pięknej szczecińskiej sali bywa tak wesoło 😆 Ale mam nadzieję, że nie na każdym koncercie, tylko na takim, gdzie przywożą „ałtokarami”…
Na mojej Kabacji mgła jak nie przymierzając w Londynie czasów Sherlocka Holmesa (we współczesnym ani razu nie udało mi się na takową trafić). Wróciłam ze spektaklu, którego poznańską premierę opisywałam kiedyś tu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/05/25/trull-bez-klapaucjusza/
Wszystko fajnie, zwłaszcza perkusistom działającym na scenie medal się należy, bo muszą grać w skafandrach (na szczęście przynajmniej nie w kaskach). Ale mało się wszystko nie wykopyrtnęło, kiedy stara Cyberownica (Wiera Baniewicz) pomyliła tekst – biedna inspicjentka zaczęła od tej pory podpowiadać ze stresu już nie tylko jej, ale i następnym solistom, a wszyscy słyszeli. Zapewne nimfabo by to opisała odpowiednio barwnie do sytuacji 😉
No i tu zaleta siedzenia w pierwszym rzędzie: wysypanie się przedstawienia miałem jak na dłoni – suflerka swoje, dyrygent gorączkowo przerzucający strony libretta swoje, a Cyberownica ostatecznie też swoje: z mojej strony bardzo zabawna sytuacja, nigdy się z czymś takim nie spotkałem 🙂 ogólnie bardzo przyzwoity spektakl, z tych dwóch gościnnych występów zauważam Jaromira Trafankowskiego (w piątek Nikita, dziś Automateusz: pewny, mocny głos), Adam Palka (Trull) też porządny (chociaż jemu też w pewnym momencie suflerka musiała podsunąć kwestię :-))
Maestro Słowiński strony PARTYTURY przerzucał oczywiście …
Na premierze Trulla śpiewał Wojciech Śmiłek – chyba lepszy.
Jedna rzecz też się w Warszawie nie sprawdziła: opowieść z głośnika zagłuszana orkiestrą i perkusją. W Poznaniu było ją dobrze słychać – sala bardziej kameralna.
@ nimfabo
Och, cóż poradzić, kiedy Dziunia Pietrusińska – wielce niepoprawnie i niesłusznie, okazuje się – stanęła mi jak żywa przed oczami… Odebrałem tekst jako (najzupełniej świadomą i dość udaną) stylizację, wolno mi; jednak myśl o plagiacie akurat w ogóle nie przyszła mi do głowy – nie przesadzajmy…
Bo tekst był stylizacją, ale autorka raczej jest z pokolenia, które nie musiało w ogóle poznać Dziuni Pietrusińskiej 😉
I chyba był też jednak bardziej serio niż mi się z początku zdawało…
Poni Dorotecko, piknie dziękuje za te inksom becke 😀
I… podtrzymuje zycenia, cobyśmy syćka mieli duuuzo więcej casu na robienie tego, co lubimy robić. Zapewne syćkim bywalcom bloga Poni Dorotecki spełnienie takik zyceń tyz piknie sie przydo 😀
Pobutka.
No to ścichapęk ma przerąbane 😆
Fajnego kota znalazłem
http://scienceblogs.com/gregladen/files/2012/12/Beautifull-cat-cats-14749885-1600-1200.jpg
Chyba to kocię trochę przerażone 🙂
Dzień dobry!
Witam @ xts
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/05/25/trull-bez-klapaucjusza/#comment-250570
Tam więcej zostało skontaminowane, i to czasem nawet bez zatarcia śladu, jak Fyrtan z Winodurem 😉
Ale i tak wydaje mi się, że jak na libretto jest dość zgrabnie. Nie wszystko się zmieściło w spektaklu, i to jest naturalne.
Byłam dziś na premierze filmu Ziarno prawdy – muszę powiedzieć, że całkiem niezły, choć Robert Więckiewicz bardzo musi nadrabiać grą aktorską (a na szczęście jest znakomitym aktorem), żeby wejść w rolę inteligencika z Warszawy, jakim jest prokurator Szacki. Ale do innych ról zastrzeżeń nie mam, a muzyka Abla Korzeniowskiego nieźle współbuduje napięcie.
Pobutka.
Dzień dobry;
To ja jeszcze dziś o Góreckim. Śląskie prawykonanie IV Symfonii (również w ciekawym towarzystwie) 27 lutego. Czytałem, że muzycy Filharmonii Śląskiej pod dyr. Pana Błaszczyka mają ją też zarejestrować na płycie!
„Kiedy przez wieś idzie ładna dziewczyna to jest to metafora łaski… Nie wiadomo skąd idzie, nie wiadomo dokąd, a odmienia sens otaczającego ją świata” – powiadał ks. Tischner. Poza tym, jakoś równie naturalnie reaguję 🙂 lubię, gdy muzyka (i to różnych gatunków) pokonuje „granice sztuki użytkowej”. Jest własna, na swój sposób „odklejona” w zasadzie od wszystkiego co było przed nią, a przecież tak mocno i nierozerwalnie związana z tradycją (gdzie jej nieprzerwanie bijące źródło ma więcej niż 120 lat) 🙂 Jest radykalna. I gdy np. kompozytor słyszy harmonicznie… I gdy „mówi nam” niejednokrotnie „tylko te dwa słowa”… Na które to jednak, wiem, że składają się i trud i dziesiątki wartościowych lektur, a także tysiące godzin osobistego doświadczenia – tak bardzo własnego, a przecież tak znajomego, dostępnego w zasadzie człowiekowi każdemu. Gdy nie są to więc „te dwa słowa” puste… I gdy skłonność do ich powtórzeń nie wynika wcale z roztargnienia ich twórcy, ale wielkiej pokory, jak również pełnej świadomości ich wagi… To tyle dziś z mej strony jeszcze o Góreckim… Czekam więc na Łódź i na Śląsk.
Życzenia do niegdysiejszego czujnego czytelnika i komentatora felietonów Pana Pilcha – piykne. Żałuję koncertu w MHŻP 15 stycznia, ale wybrałem tego dnia przyjaciół i pracodawców i Łomianki. 🙂
Prokuratora Szackiego na ekranie jeszcze nie widziałem. Ale widziałem już „Hiszpankę”. Efektowna. Forman& Kubrick & Lynch & Burton & pewno jeszcze ktoś w jednym… Ale co w głowach ich wszystkich robi mistrz Paderewski? Pozdrowienia. m
Dzień dobry 🙂
Ja dziś z kolei idę na Birdmana, ale już rano zaliczyłam bardzo ciekawą wystawę, na która będzie można jeszcze się udać przez miesiąc. Opiszę w kolejnym wpisie.
Bardzo miła wiadomość:
http://www.icma-info.com/winners-2015/
(kategoria Special Achievement Award)