Pogoda i melancholia

Piękny – i pięknie skomponowany – był pierwszy w tym roku koncert Sinfonii Varsovii w sali Muzeum Historii Żydów Polskich.

Sala ta jest co prawda niewdzięczna akustycznie, ale tym razem, siedząc w piątym rzędzie pośrodku, w końcu coś słyszałam. Już myślałam, że po prostu trzeba w niej siadać bliżej, żeby coś usłyszeć, ale okazuje się, że ponoć z boku też jest źle – podczas utworu z fortepianem nie było słychać solisty. Dźwięk zbyt suchy, selektywność może się niektórym podobać, ale ja zdecydowanie wolę inne sale. Cóż ma jednak zrobić SV, jeśli swojego miejsca mieć nie będzie zapewne jeszcze dobrych kilka lat…

Podkreślam, że koncert był pięknie, ze smakiem skomponowany, bo to naprawdę trzeba umieć. A był autor tej kompozycji: Maciej Grzybowski. To on wymyślił, co ma być grane i kto ma grać. Obsadził też samego siebie, ale przecież to tylko plus.

Zaczęło się miłą uroczystością: orkiestra otrzymała medal od Towarzystwa im. Lutosławskiego. Dlatego też Lutosławski zabrzmiał na początek: Chantefleurs et Chantefables z Agatą Zubel. Co tu opowiadać, uroczy utwór uroczo wykonany. Po dziesięcioleciach opowiadania, jak to muzyka mówi tylko sama o sobie, kompozytor tworzy utwór tak bardzo ilustracyjny, jak tylko może być, portretując muzycznie żółwia, aligatora czy miliony motyli. Potem nastrój również był miły: Grzybowski z orkiestrą zagrał Kołysankę i Allegro concertante Romana Maciejewskiego. Poprzednim razem wykonał je w Warszawie kilka lat temu, dziś znów stylistyka tego dyptyku skojarzyła mi się z muzyką Aleksandra Tansmana: i harmonika, i faktura, i rytmy. Ale Tansman podobnie pisał w swingującym Paryżu lat 20., Maciejewski zaś dopiero w 1944 r., żeby było śmieszniej – w Szwecji.

Tansman zresztą zabrzmiał jako pierwszy po przerwie, ale w zupełnie innej postaci: łagodnej, melancholijnej quasi-stylizacji Wariacji na temat Frescobaldiego, które powstały dla St. Louis Symphony w 1937 r., a w 1943 r. zostały przez kompozytora opracowane na orkiestrę smyczkową i w tej wersji były też wykonane dziś. Po tym wstępie nastąpiło dzieło absolutnie hipnotyczne: Drei Lieder nach Trakl Pawła Szymańskiego. Tak jak na zlinkowanym nagraniu, Urszula Kryger zinterpretowała je po prostu genialnie. I na koniec pozostaliśmy w melancholii, cofając się znów do połowy XX wieku – na scenę wyszedł altowiolista Krzysztof Chorzelski i – przepięknie – wykonał Lachrymae Benjamina Brittena, również – jak u Tansmana – rodzaj wariacji, ale bardziej luźnych, na temat pieśni Johna Dowlanda, która w formie czystej wyłania się w zakończeniu utworu. W sumie program koncertu dość długi, ale zleciał, ani się obejrzeć. Zasługa to również – i właściwie w pierwszym rzędzie – Ewy Strusińskiej, szefowej muzycznej Filharmonii Szczecińskiej, na której dyrygowanie wręcz przyjemnie popatrzeć: i precyzyjne, i estetyczne. Brawo!