Portret Ogrodów
Dziś dotarłam na Ogrody Muzyczne i sympatyczny występ włoskich artystów: śpiewaczki Cristiny Zavalloni i pianisty Andrei Rebaudengo. Ale nie o tym przede wszystkim chciałam pisać.
Choć na początek może o koncercie słów parę: program był dość lekki, można by rzec okołokabaretowy, od piosenek Erika Satie, songów Kurta Weilla i Hannsa Eislera, poprzez niespodziewane lekkie pieśni Schoenberga, bardziej ekscentryczne George’a Antheila po zabawne śpiewane przepisy kulinarne Leonarda Bernsteina. Cristina Zavalloni wystąpiła na Ogrodach po raz drugi; pierwszy raz śpiewała nie w namiocie, lecz na Zamku. To chyba było lepsze rozwiązanie, jeśli chodzi o tego typu koncerty. Po pierwsze, akustyka jest lepsza, bo naturalna, nie zniekształcana przez nagłośnienie. Po drugie, na koncerty przychodzi niestety mniejsza publiczność niż na projekcje filmowe i w sali zamkowej by to aż tak nie raziło, jak dziś (i wczoraj) raziło dyrektora muzycznego festiwalu, Zygmunta Krauzego.
Z paru źródeł miałam komentarze, że jednak cena gra rolę. Na projekcję bilet kosztuje 10 zł, na koncert – 15. Są na festiwal karnety, ale one koncertów nie obejmują. A dla emerytów, którzy stanowią gros Ogrodowej publiczności, te ceny, choć wydają się niewielkie, robią różnicę, czasem nawet niemałą.
I o publiczności właśnie chciałam. Na stronie festiwalowej można przeczytać bardzo ciekawą analizę opartą na badaniach podsumowujących pierwsze piętnastolecie festiwalu, a dokładnie biorąc zeszłoroczne lato (w końcu obecny stan jest wynikiem procesu), jako że jubileusze z natury rzeczy skłaniają do podsumowań. Wyniki nie zaskakują: największą grupę, nieco ponad połowę widzów, stanowią kobiety powyżej 60 lat. Do tej grupy wiekowej należą w ogóle dwie trzecie badanych (wypełniono 600 ankiet, więc próbka jest chyba reprezentatywna). Kobiet ogólnie jest czterokrotnie więcej niż mężczyzn, a im starsza grupa wiekowa, tym większa jest ich przewaga. Większość – ponad 70 proc. – ma wykształcenie wyższe lub niepełne wyższe. Ciekawe, że zróżnicowanie dziedzin, które uprawiają lub uprawiali słuchacze, jest raczej równomierne.
Więcej relacjonować nie muszę, polecam bardzo ten link. I teraz zasadniczy problem. Czy, jak niektórzy wnioskują, opierając się również np. na obserwacjach publiczności filharmonicznych, gdzie również dominują osoby starsze (choć może w mniejszym stopniu niż tu), muzyka poważna jest w ogóle domeną wyłącznie ludzi starszych, co mogłoby skazywać ją po prostu na wymarcie?
Ja mam inne zdanie, sądząc po moich obserwacjach. Otóż po prostu do muzyki poważnej trzeba dojrzeć – chyba że towarzyszy człowiekowi od dziecka. Bywa, że takie umuzykalnione dziecko odwraca się w inne strony, ale jeśli już zostało zaszczepione, tym łatwiej wraca. Natomiast rzeczywiście ta muzyka wymaga skupienia i wyciszenia, a o nie niełatwo w młodzieńczym życiu, które cechuje pęd do wyszumienia się, a także później w intensywnym życiu zawodowym absorbującym wszystkie siły. W starszym wieku ma się już więcej czasu, z większym spokojem podchodzi się do życia, a zarazem coraz częściej człowiek nadal chce się rozwijać – stąd takie powodzenie Uniwersytetów Trzeciego Wieku (gdzie zresztą też dominują kobiety). Choć oczywiście, jak wie większość z Was – Dywanowiczów, można dojść do tego etapu wcześniej, mieć taką potrzebę wyciszenia i skupienia w każdym właściwie wieku.
Co myślicie na ten temat?
Komentarze
No to wychyle sie pierwszy. Muzyka w domu byla zawsze, ale Ojciec poza „powazna” nie tolerowal niczego innego. Pierwsze utwory ktore mi sie spodobaly i zapamietalem to piaty koncert Beethovena i dziewiata symfonia. Poza domem (albo jak Ojca nie bylo w domu) sluchalem Radia Luxembourg, Rozglosni Harcerskiej. Plyty muzyki rozrywkowej byly rzadkoscia. Potem doszedl jazz. Pierwszy koncert, ktory pamietam dosyc wyraznie to Rubinstein w 1955 r. Potem chodzilem na koncerty prowadzone przez Waldorffa – w czwartki po poludniu – po prostu proby generalne przed piatkiem. Sala byla porzadnie wypelniona. Juz na Uniwersytecie mielismy abonament na koncerty w sali kameralnej – srednia cena biletu byla 4 zlote! Wtedy tez bylo sporo mlodziezy. Jak jest teraz nie wiem. Tu, w Toronto, na koncertach w RCM (konserwatorium) mlodziezy jest sporo.
No, a jak mowa o o muzyce i ogrodach to sie nie opre
https://www.youtube.com/watch?v=pgy0d2lJv9M
W latach szescdziesiatych udalo mi sie nawet pozyczyc plyte z G. Soriano!
Czyli u mnie wszystkie rodzaje muzyki szly rownolegle – i tak to juz zostalo 😆
Dzień dobry 🙂
Ach, jak ja uwielbiam Alicię.
Tak więc mamy przykład z pokolenia, dla którego jeszcze w dzieciństwie muzyka poważna coś znaczyła.
Jest jednak w Polsce parę pokoleń czarnej dziury – czasu, gdy było inaczej…
Ale znam, także wśród blogowiczów, ludzi, którzy doszli do słuchania poważki sami. Czasem z zupełnie innych światów muzycznych 🙂
dzień dobry
Jak popatrzymy na sale koncertowe na świecie to zobaczymy, że z 70% publiczności tych sal to publiczność w średnim wieku i z klasy średniej. W Polsce jest chyba inaczej. No bo i „jakość” tej klasy zmieniła się też niestety dość znacznie u nas w ostatnim wieku…
U nas (właśnie z wyjątkiem Ogrodów Muzycznych) 🙂 to jednak festiwalowo głównie młodzież i akademicka młodzież. A do muzyki fajnie jest dochodzić samemu, choć na pewno dobrze jest mieć swoich mentorów i tu 🙂 pa pa m
Przepraszam za wtręt, ale właśnie takie coś dostałam:
„Dziś o 12:00 pikieta w obronie Państwowego Instytutu Wydawniczego!!!! Foksal 17, prosimy o przybycie!
Wczoraj po południu pod nieobecność dotychczasowego dyrektora i likwidatora Rafała Skąpskiego (urlop) Państwowy Instytut Wydawniczy przy Foksal 17 został przejęty przez nowego LIKWIDATORA wydelegowanego przez Ministra Skarbu.
Likwidacja PIW-u miała przebiec szybko i po cichu, gabinet dyrektora został oplombowany, dziurka od klucza zalepiona, dokumenty przejęte, a jedyne, co interesowało nowego likwidatora – to stan pieniędzy w kasie i na rachunkach bankowych.
Dziś rano nowy likwidator, radca prawny Maciej Szudek po próbie wyrzucenia szefa Komitetu Ratowania PIW Przemysława Pawlaka z siedziby wydawnictwa, przyznał, że nie zna w ogóle sytuacji przedsiębiorstwa, wie tylko, że ma je jak najszybciej zlikwidować!!
W bibliotece PIW zbiory są narażone na rozkradzenie, niezinwentaryzowane teczki wydawnicze z dokumentami noblistów. Starodruki warte setki tysięcy złotych, dorobek kultury polskiej z ostatnich 70 lat prawdopodobnie zostanie zniszczony, wyrzucony na śmietnik, rozdany bibliotekom szkolnym lub przejęty za bezcen przez wtajemniczonych urzędników!
Decyzja Ministra Skarbu Państwa oznacza właściwie tylko jedno: KONIEC PIW-u – jednej z najstarszych i najbardziej zasłużonych oficyn wydawniczych w Polsce, która rozpoczęła właśnie jubileusz 70-lecia. Na książkach wydawanych przez PIW wychowały się co najmniej trzy pokolenia! Minister Skarbu Andrzej Czerwiński i Minister Kultury Małgorzata Omilanowska pokazali nam, Czytelnikom, środkowy palec!!!
Najwidoczniej wykonywali swoje zadanie: musieli przed wyborami zlikwidować PIW. Ciekawe też w czyje ręce trafią prawa wydawnicze… Jedno jest pewne: stracimy na tym my, Czytelnicy!
Koniec PIW-u to koniec DOBRZE WYDANEJ książki.
Nie godzimy się na to!!!
Przemysław Pawlak
Szef Komitetu Ratowania PIW”
Ode mnie tylko taki komentarz: to kolejne rozwałkowe działania Instytutu Książki. Obawiam się, że min. Omilanowska w ogóle nie rozumie sytuacji.
Też uważam, że sprawa PIW to absolutny skandal.
Ręce opadają 🙁
http://natemat.pl/147797,piw-zlikwidowany-panstwo-polskie-wlasnie-pokazalo-gdzie-ma-kulture
Taki był stan rzeczy jeszcze dwa miesiące temu:
http://wyborcza.pl/1,75475,17887410,PIW_musi_zostac__Pisarze_bronia_go_przed_likwidacja.html
No pięknie, tylko chyba jakoś PIW doszedł (został doprowadzony) do tej mało sympatycznej sytuacji. Nie wiem jak, bo nie śledziłem, przypuszczam, że jak zwykle winni są ONI, a wszyscy dotąd zarządzający i broniący to dobrzy, mądrzy i szlachetni ludzie zmożeni przez spisek ONYCH. Do obrazka nie pasuje mi jednak fakt przechowywania jakichś „niezinwentaryzowanych teczek z dokumentami noblistów” czy innych, równie enigmatycznych „starodruków”. Jak nikt nie ruszył odwłoka, żeby te teczki chociaż zinwentaryzować, to już nie pytam o porządek w księgowości, bo jeszcze wyjdę na ONEGO. Pewnie lepiej by było uporządkować, doinwestować i zachować, ale w tym towarzystwie to jest wrzucanie pieniędzy do szamba. Pamiętamy Polskie Nagrania? No właśnie.
Dobry wieczór,
o ile wiem, p. Pawlak nie jest i nie był pracownikiem PIW, więc zapewne nie wie do końca, jak to z tymi teczkami jest. Na pewno wie dyr. Skąpski, tyle że jest na urlopie, z czego skwapliwie skorzystano.
Z dzisiejszej akcji:
http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,sprzedac-wyrzucic-miec-z-glowy-protest-przeciwko-likwidacji-piw-u,173355.html
Ale czarno widzę.
Że chce to przejąć szef Instytutu Książki, jest tajemnicą poliszynela. To, co zrobił z „RM”, jest przykładem jego działań – rozwalił pismo, pozorując reformę, z której nic nie wynikło. Tak też może stać się z PIW, tyle że to większy kaliber.
Więcej na „GW”:
http://wyborcza.pl/1,75475,18318747,panstwowy-instytut-wydawniczy-zniknie-ale-nie-do-konca-pikieta.html
Rozbój na równej drodze.
Wśród moich młodych znajomych są osoby, którym sprawia radość kontakt z muzyką poważną – jednym taki, innym inny:
– bez wysiłku – muzyka „leci w tle”
– pejzażowy – koleżanka opowiadała mi dzisiaj, że bardzo poruszył ją Chopin grany na żywo na Starym Mieście
– zaangażowany – dobre koncerty w dobrych warunkach, płyty odsłuchiwane w domu na dobrym sprzęcie.
Nie udałoby mi się nikogo z nich namówić na koncerty i projekcje w namiocie. I chyba nie próbowałabym namawiać. Sama byłam kilka razy na Ogrodach Muzycznych i trafiłam na bardzo ciekawe wydarzenia, które do dziś pamiętam, ale pamiętam też mało komfortowe warunki. Jestem wygodnicka. 😳 PK wspomniała o akustyce, jest jeszcze kwestia hałasów z zewnątrz, widoczności, jakości dźwięku i obrazu, stężenia powietrza w powietrzu… Może starsze pokolenie jest mniej marudne i potrafi się cieszyć w trudniejszych warunkach. Młodsi, jeśli już się wyrwą ze swojego zabiegania, to chcą mieć albo idealne warunki do słuchania, albo pełen luz.
PIW sie likwiduje 🙁 Ceram – Bogowie, groby i uczeni – caly czas stoi na polce.
Cos o ksiazkach?
https://www.youtube.com/watch?v=taADLPtyDb0
PS Re Aga: „Młodsi, jeśli już się wyrwą ze swojego zabiegania, to chcą mieć albo idealne warunki do słuchania, albo pełen luz”.
Chyba nie tu problem. Jak wspominalem, jestem (emerytowanym) nauczycielem. Na przestrzeni lat obserwowalem stopniowo zmniejszajaca sie zdolnosc koncentracji uczniow. Koncerty – szczegolnie dla poczatkujacych – sa za bardzo statyczne. Wystarczy obejrzec jakiekolwiek filmiki obecnych idoli [w mojej ostatniej szkole to byla akurat Taylor Swift – linke moge podeslac na zyczenie 😉 ]. Nie ma dluzszego ujecia niz PIEC sekund. Caly czas cos miga, caly czas cos sie zmienia. Kto w tym kontekscie wytrzyma symfonie, nie mowiac o operze? Nasza wnuczka (15 lat), ktora jest niezle oblatana w muzyce „powaznej”, ledwie zdzierzyla Don Giovanniego, zreszta w bardzo tradycyjnym przedstawieniu.
To jest epoka zycia na skroty. Mlodziez porozumiewa sie odpowiednikami zdan, wysyla SMS zlozone ze znakow, jej slownictwo ubozeje. PIW sie likwiduje i kolko sie zamyka.
Dzień dobry 🙂
Ach, starzy poczciwi Beatlesi. Pomyśleć, że jestem tak starożytną osobą, że pamiętam, jak się niecierpliwie czekało na ich kolejne przeboje i płyty 😉 Jako dzieciak, ale już trochę jednak podrośnięty dzieciak.
Trochę tak jest, jak schwarzerpeter mówi, ale to dotyczy właśnie pokolenia Julii, która i tak jest umuzycznioną młodą osobą, trudno byłoby inaczej w tym domu 🙂 Aga mówi chyba o pokoleniu trochę starszym.
Np. moja siostrzenica (obecnie już pod 30) od dziecka zna rzeczonego Don Giovanniego na pamięć, była prowadzana i na koncerty, i na spektakle.
Na pewno migotliwość kompów i smartfonów dała efekt szybszego przeskakiwania uwagi, absorbowania na krótko. Sama widzę, że i mnie czasem nie chce się dosłuchać linka youtubowego do końca 😉 Ale potrafię się przestawić. Rzecz w tym, żeby potrafić się przestawiać właśnie, ale to wymaga treningu.
Tak, Pani Kierowniczko, pisałam o trzydziestolatkach. I to tylko o tych, którzy są otwarci na jakikolwiek kontakt z „poważką”. Chodziło mi tylko o to, że nawet oni nie pojawią się raczej akurat na Ogrodach. Natomiast Pietrek ma oczywiście rację, co do kłopotów z koncentracją. Ale jest nadzieja na horyzoncie: widzę wokół siebie młodych rodziców, którzy choć sami nie byli „wychowywani z muzyką”, chcą, aby ich dzieci miały z nią kontakt. I choć czasem się przy tym męczą, 😉 prowadzają pociechy na koncerty, puszczają im płyty, zapisują na zajęcia i do szkół muzycznych – bez ambicji zrobienia z nich muzyków. Wydaje mi się też, że na niektórych koncertach średnia wieku bywa niższa – widziałam np. sporo młodych osób na różnych koncertach muzyki barokowej.
Tak, barok ma stosunkowo młodą publiczność, a współczesność tym bardziej. Mam poniekąd wrażenie, że to polski fenomen.
Teraz są też różne sprofilowane koncerty dla – jak się mawia – melomaluszków, więc często rodzice z dziećmi się wybierają, sami przy okazji się umuzykalniając.
Bardzo ciekawie zapowiada się kolejna Międzynarodowa Letnia Akademia Muzyki dawnej: http://www.mlamd.pl/
Zapisywanie do szkoły muzycznej bez ambicji zrobienia z dziecka muzyka to niezły sposób, jeśli rzeczywiście istnieje takie zwierzę. Do niedawna nie istniało, może teraz, jednakowoż na pewno bardzo rzadko. 😉
No i trzeba uważać na to, co taka szkoła ma środku, w sensie ciała pedagogicznego. Przeciętne ciało potrafi zniechęcić do muzyki lepiej, niż katecheta do religii. Prawie tak dobrze, jak stała praca w przeciętnej orkiestrze symfonicznej. (tu już bez 😉 , bo to smutne i prawdziwe)
A o sobie już kiedyś meldowałem. Bez szkół, bez tradycji, bez wpływu otoczenia. Wzorów zero, pomocy zero. Słuchałem wszelkiej muzyki i sam decydowałem, bo nie było internetu, co mi się podoba i czego jeszcze chciałbym słuchać. Nie było żadnego dojrzewania do „muzyki poważnej”, tylko prawie od razu odrzucenie większości tego, co było wtedy dostępne, po wstępnym się zapoznaniu. Pewnie inaczej to by wyglądało, gdyby w sklepie z płytami było to, co grają na świecie, a nie przegląd rynku radzieckiego i węgierskiego. A może i nie, złogi akademickie były wszędzie. Radio pomagało bardzo, programy o numerach od 2 do 4 (wszystkie trzy, bo jazz też). Jakoś się udało nie zagubić i nie utknąć na etapie konsumenta każdego chłamu, byle z filharmonii. Uogólniać na moim przykładzie bym nie zalecał (że kiedyś to, panie, ludzie się cierpliwie interesowali, a teraz ino te srajfony), to są sprawy osobnicze i gdyby zamiast ilościowego badania nawet na 600-osobowej próbie zrobić jakościowe na 20-osobowej, to mielibyśmy 20 niekompatybilnych nawzajem historii. Albo się mylę, bo to też mi się zdarza*. 😛
*raz w roku, ale to może być właśnie ten dzień 😎
Ja miałam w podstawówce takie koleżeństwo, co było posłane bez ambicji zrobienia z dziecka muzyka. I faktycznie odeszli od muzyki, ale na koncerty wciąż wracają.
Ale zgadzam się, że to są sprawy osobnicze.
Pani Kierowniczko, czy obecność w klasie jednostek nie wiążących swoich planów zawodowych z muzyką, przeszkadzała w nauce tym kształcącym się „na poważnie”?
Tylko czesciowo na temat
https://www.youtube.com/watch?v=w_g1pSOm6vI
Świetny chłopczyk. W podstawówce, a i w liceum, też sobie tak pogrywaliśmy, ale on ma fajne wyczucie swingu.
Ago, ja w ogóle mam wrażenie, że w moich czasach szkolnych nie było aż takiego wyścigu szczurów. Oczywiście była czołówka zdolniachów i byli mniej zdolni, ale jakoś nie pamiętam, żeby kogoś sekowano. Uczyli się, jak mogli, niektórzy byli zresztą całkiem nieźli z teorii, bo w ogóle byli niezłymi uczniami. Jakoś wielkich tępaków nie pamiętam, widać w ogóle muzyka otwierała.
Cóż 🙂 u mnie w zasadzie nie było nigdy innej muzyki niż klasyczna, od wczesnego dzieciństwa. Zasłuchane do zdarcia igły winyle z ZSRR i Polskich Nagrań (nadal stoją w domu rodzinnym w ilościach hurtowych) w pierwszej połowie lat 80-tych (liceum). Próbowałam słuchać tego, co inni w szkole średniej, aby się nie wyróżniać i były to żałosne próby, a z perspektywy czasu śmieszne. Z moich skromnych obserwacji wynika, że klasycznej słuchają ci, którzy słuchali od wczesnej młodości i wiek niewielkie ma tu znaczenie.
To tak jak u mnie, też w domu tylko poważka, ale przez pewien czas, klasy powiedzmy VII-IX, jak najbardziej pasjonowałam się listami przebojów. O Beatlesach już wspomniałam, to była największa miłość, ale w ogóle rock i pop brytyjski był wtedy wyjątkowo melodyjny. No i potem r’n’b miał z kolei „bebechy” 🙂
A potem zaczęłam chodzić na Warszawskie Jesienie i zainteresowania znów mi się odmieniły 😀
Ten maluch to juz powazny muzyk. Tu z wlasnym Trio na festiwalu w Kopenhadze
http://www.youtube.com/watch?v=aOV2mONU8a0&t=49m41s
Nasuwaja sie dwie pobutki. Pierwsza – taka stosowna do tytulu
https://www.youtube.com/watch?v=jqf2TpqAwmY
No i druga, taka troszke pod dyskusje o zaczynaniu sluchania muzyki. Tu niestety wybor jest trudny, ale trzeba sie na cos zdecydowac.
https://www.youtube.com/watch?v=TjOiZReM7m4
A tu trzecia [i ostatnia – prosze P. Dorote o wyrozumienie 😉 ], dla tych koncentrujacych sie inaczej 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=HqlXkr81t9c
No rzeczywiście porównanie tych dwóch Brittenów wiele mówiące…
Dzień dobry! 🙂
Dziś wieczorem przestawiam się na jazz. WSJD się zaczyna!
Wczorajszy materiał z TVN24 pokazujący coś, co widział każdy odwiedzający krakowską Akademię Muzyczną:
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/trudna-codziennosc-studentow-akademii-muzycznej,558574.html
Nie wspomniano tam, że gmach nie był przeznaczony do tego celu – „odzyskano” go po likwidacji KW PZPR. Akademia go dostała, kiedy siostrzyczki kazały się jej wynosić z poprzedniego lokum na Starowiślnej. Tamten gmach też się zresztą nie nadawał.
A władze Krakowa zrezygnowały z budowy Centrum Muzyki na Grzegórzkach. Filharmonia też teoretycznie mogłaby zostać w każdej chwili wywalona z budynku przy Zwierzynieckiej przez kk, który jest własnością tego obiektu. No, ale za to mamy piękny „Ajs”, gdzie nie ma akustyki.
A tu szerszy materiał naszego znajomego w „Dzienniku Polskim”:
http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/3905617,akademia-muzyczna-nie-ma-pieniedzy-na-nowa-siedzibe-wideo,id,t.html?cookie=1
dzień dobry
w oczekiwaniu na WSJD 2015 – niektóre gwiazdy i tegorocznego WSJD i poważne wszak są – tak mi powróciło do głowy 🙂 że u mnie to idzie wielotorowo jakoś… w sensie także wciąż poznawania i uczenia się. niespecjalnie tylko lubię porównywania tych różnych jakby nie było światów muzycznych np. do żywności (że tu potrawy wykwintne i szampany (klasyka) a tu kaszanka (czyli reszta – ludowa piosnka, jazz, rock, piosenka) – robił to np. polski krytyk muzyczny, którego pasję, pisanie uchem szanuję i do którego lubię wciąż powracać). ciekawym zagadnieniem jest też np. błahość w muzyce. nut Koniecznego np. ja nigdy nie nazwałbym błahymi. innym ciekawym jest np. historia danego gatunku, w sensie jej znajomość – jej słuchanie, jej poznawanie. niespecjalnie też lubię, żeby mi ktoś liczył ile akordów jest np. w „Love Supreme” Coltrane’a. 🙂 interesowałby mnie bardziej ile czegoś (kogoś) innego tam znalazł.
jeszcze tylko może jedno – tego „piaskowego” brzmienia tych kilku, kilkunastu największych orkiestr, które wciąż 🙂 lubię ze światów nazwijmy poza klasycznych (nie znaczy to, że jakoś specjalnie rozrywkowych) nie oddałbym za nic na świecie. bo w świecie tym chyba też liczy się i rozpoznawalność i magnetyczność tonu całej grupy i każdego z muzyków. maestria muzyków, którzy maestrią się nie popisują, bo nie muszą i nie lubią. ich obecność i mądrość. oczywiście, to „piaskowe” brzmienie nie kręci mnie już tak w przypadku orkiestr klasycznych 🙂 ale… słuchając ostatnio Maseckiego z Beethovenem pomyślałem: muzyka odarta z dostojności… nie odarta jednak z wolności i człowieczeństwa… pa pa m
Popatrzyłem na tego Brittena z Rattle’m : do ciężkiej anielki, zakrztusiłby się, gdyby się choć raz uśmiechnął?
@ mp/ww
No właśnie, przesłuchałam tego Maseckiego i mam mieszane odczucia. Facet jakby miał kompleksy na punkcie tego, że mógłby być dobrym pianistą. Bo przecież i technikę ma, i wie, o co w tym biega, tylko upiera się, że nie chce po prostu grać, i sobie jakieś ideologie dorabia, żeby strugać zdolnego amatora. Przecież on amatorem nie jest, to widać, słychać i czuć. I to wcale nie o dostojność chodzi, nie z tego to wykonanie jest odarte. Tak naprawdę to nie wiem, z czego, ale jest to jakiś fałsz. Co w ogóle ma do rzeczy, że wsadził sobie zatyczki w uszy podczas gry? To już bardziej sensowny w tym kontekście, i nowatorski, był ten pomysł:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/04/28/teatr-gluchniecia/
bo słuchacz mógł odczuć, co mógł słyszeć głuchnący Beethoven.
A tak, to jest to, co było z Kunst der Fuge. Nie, nie przekonuje mnie ta część działalności Maseckiego.
Pani Kierowniczko;
zatyczki ubawiły mnie już w zapowiedzi.
🙂
może rzeczywiście – mniej ideologii a więcej jazzu zrobiłoby dziś dobrze Maseckiemu…
Ja się domyślam, że chodziło mu tym razem o takie objawy, jakie opisywał Ludwig Spohr u Beethovena: „…przez swoją głuchotę zatracił całkowicie wirtuozerię, którą zawsze tak wysoko cenił. W głośnych częściach biedak walił w klawiaturę tak mocno, że struny zaczynały brzęczeć, a w cichych z kolei grał tak delikatnie, że czasem całe grupy dźwięków nie były już słyszalne; nie można było w ogóle zrozumieć jego zamysłu kompozytorskiego, jeśli nie miało się przed sobą nut”. Ale choć walenie w klawiaturę tam jest, i owszem, to delikatnego grania dużo mniej 😉