Koncert nr 15075
Ogólnie lepszy był niż nr 15074. Ale i on każe się zastanowić, co z tą orkiestrą będzie, gdzie pójdzie dalej. Choć znam i takich, co twierdzą, że Alan Gilbert rozwinie się wspaniale i przed nim wielka przyszłość z tą orkiestrą. No, zobaczymy.
W każdym razie nie wszystko na tym koncercie dawało wysnuć takie wnioski. Zwłaszcza Chopin. To było – jak dla mnie – po prostu przykre, nie mówiąc o tym, że brzmiało jak jakieś gorsze opracowanie; te dęte robiły wrażenie, jakby grały coś kompletnie od czapy. Dyrygent? Szkoda gadać. Nie patrzył na solistkę ani przez chwilę, orkiestra grała sobie, a pianistka sobie. Ja rozumiem, że miał niejakie kłopoty z ogarnięciem całości, skoro widział to drugi raz w życiu (pierwszy na próbie; co prawda ćwiczyli tego nieszczęsnego Chopka parę godzin, ale niewiele z tego wynikło). A z Yulianną trzeba powspółpracować trochę, to bardzo inteligentna osoba, która gra Chopina ogromnie retorycznie. Czasem może nawet za dużo kombinuje. Ale już widzę, że Chopin ogólnie zrobił jej bardzo dobrze na pewne odblokowanie emocji. Bardzo się cieszę i ogromnie jestem ciekawa, jak to dalej pójdzie.
Co do reszty. Egmont – owszem, nieźle. Popołudnie fauna – tu muszę szczególnie pochwalić świetnego flecistę, starszego już pana, który miał dużo roboty w drugiej części; także w Metamorfozach symfonicznych Hindemitha, w końcu napisanych dla tego właśnie zespołu. Na bis Brahms, niestety ten najbanalniejszy z banalnych: Uwertura akademicka, pisana dla Uniwersytetu Wrocławskiego. Takiego Brahmsa jeszcze jakoś w ich wykonaniu można słuchać, w przeciwieństwie do wczorajszej Czwartej…
A z tym Debussym to faktycznie było tak: ludziska wchodzili do sali z opóźnieniem, ale też i orkiestra wcześnie zasiadła; już przy drugim dzwonku siedziała na estradzie. Zapewne tam są inne obyczaje; tu oczywiście „trudno było zdążyć” – na parterze z bufetu, na balkonie z bankietu. Dyrygent odczekał trochę, nie doczekał się zaczął, ale nie zdzierżył, kiedy jakaś pańcia bez żenady w środku utworu zaczęła przedzierać się przez rząd…
Nosista Hrantr tym razem był na urlopie. I dobrze.
Komentarze
Może to była zbyt światowa orkiestra, by zmian tempa pianistki, zwyciężczyni jakiegoś tam konkursu, słuchać, wiedzą lepiej, a jej problem, że gra obok, choć na 1 scenie i 1 utwór? A ten na bis „Gaudeamus igitur” choć dla 🙂 szerokich mas rozpoznawalny.
Pobutka popołudniowa.
Debussy pomiędzy pierwszą a drugą przerwą był bez wyrazu. Po drugiej przerwie był o niebo lepszy. Pokazuje to, na czym polega problem Filharmoników NY. Muzycy potrzebują kuracji wstrząsowych, które pomogą im zaakceptować nowego dyrygenta. W 1. przerwie Dwójka puściła wywiad z Alanem Gilbertem, w którym pokazał się on od jak najlepszej strony. Poza tym, jego reakcja na hałasy dobiegające z sali była wspaniała. Ilu dyrygentów postąpiło by podobnie?
Kiedyś Alan Gilbert będzie dyrygentem uznawanym na całym świecie, a publiczność warszawska pomogła mu we wspinaczce na szczyty sławy.
Witam sobotnio!
To ja przekleje sie z poprzedniego watku. Spisywalam pilnie z wywiadu:
No i wydalo sie: “koncert niezbyt czesto wykonywany w Stanach”. “Wydaje sie, ze wystarczy podazac za solista” “koncepcja musi byc jednakowa, a to trudne”. “Muzycy nie lubia go grac, bo nie ma nic do grania”.
No, troche slychac bylo. 😉
„Ilu dyrygentów postąpiło by podobnie?”
Czyli jak? Ciekawość. 😉
Ze słów PK wynika, że można pójść na koncert sław i wyjść bez satysfakcji bądź z ograniczoną satysfakcją. A przecież można pójść na koncert w Łodzi i wyjść w pełni usatysfakcjonowanym ! Usłyszeliśmy w FŁ wczoraj „Niemieckie Requiem” Brahmsa pod Raiskinem. Koncert ofiarowany był Teatrowi Wielkiemu w Poznaniu, który obchodził właśnie setne urodziny (choć przecież i wcześniej wystawiano w Poznaniu opery tyle, że w budynku z napisem „Naród – Sobie”) więc było sporo gości z Poznania i pełna sala z dostawkami (nie było komóreczek, mało kaszelku a i cateringiem nie leciało – a tu już prawie połowa udanej imprezy) . Powiedzieć trzeba, że FŁ pod szefem Raiskinem gra zdecydowanie lepiej niż pod inną dyrekcją 🙂 Chór doskonały więc była prawie że standing ovation (w partiach solowych ponadto Aga Mikołaj i Robert Rosen). O pierwszej części koncertu powiem tyle, że grała Dina Yoffe IV FvB. Ale Requiem przebija wszystko. Ostatnio tak nabite było gdy przed konkursem juror Kenner zagrał oba koncerty Chopina a o dziwo sala świeciła pustkami kiedy Plowright miał dwa występy (solo i z orkiestrą) w połowie września. Ostatnie dwa miesiące były naprawdę ciekawe w FŁ (był jeszcze np. Uri Cane et consortes i znany projekt Chopin Around) – całkiem na miarę Eur Stolicy Kultury którą nie będziemy, ale nie płaczemy:) [Jam osobiście się w tej kwestii zbytnio nie nadziejał.]
To jednak była dalekowzroczność szefów FŁ, żeby na tę orkiestrę nasłać właśnie Raiskina, który jest bardzo sensownym i konsekwentnym muzykiem, a któremu nie podskoczą, jakby podskoczyli każdemu chyba rodakowi…
Cieszę się, że sala była nabita, bo naprawdę rzadko się to w Łodzi zdarza (w innych miastach też).
„Ilu dyrygentów postąpiłoby podobnie” tzn. przerwałoby utwór i zeszłoby ze sceny, czekając, aż publiczność wreszcie się ukokosi na miejscach. Moim zdaniem było w tym odrobinę cyrku, bo mógł jeszcze chwilę poczekać z rozpoczynaniem utworu. Choć trochę poczekał. Ale pewnie wiedział, że jak wykroczy poza przewidziany czas koncertu, to związki zawodowe nie dadzą mu zabłysnąć w bisie 😈
Inna jeszcze sprawa z tymi wstrząsami. Tak, to prawda, że drugie wykonanie było o niebo lepsze. Ale przecież tak zwykle bywa: także jeśli powtarza się jakiś utwór na bis, wychodzi lepiej – muzyk (muzycy) już wie (wiedzą), że zdobył (zdobyli) powodzenie i czuje (czują) się pewniej. Stąd też zwyczaj Anderszewskiego powtarzania całych partit, dla własnej i naszej przyjemności 😉
Uzupelniam info o Gilbercie. Od 2000 do 2008 roku byl szfem Filharmonii w Sztokholmie, bardzo zresztą dobrej orkiestry.
Co do Chopina, to mimo że za dużo nie ćwiczyli, a może właśnie dlatego, po raz pierwszy chyba słyszałam równowagę między partią fortepianu i orkiestry. Ta ostatnia z dywanowego podkładu stała się nagle równorzędną partnerką. Oczywiście były „rozjechania”, ale nei takie znów groźne. Nie mają Chopina w repertuarze? Big shit. Po prostu jego koncerty nie należą do tego żelaznego, nie są zbyt często wykonywane. Podobnie jest z koncertamio skrzypcowymi: Bruch, Vieuxtemps z tego okresu.
„Dyrygent odczekał trochę, nie doczekał się zaczął, ale nie zdzierżył, kiedy jakaś pańcia bez żenady w środku utworu zaczęła przedzierać się przez rząd…”
Nie tylko o tę pańcię mu chodziło. Zaczął, o zgrozo, dzwonić czyjś telefon -czyli dwa wieczory pod rząd ta sama wpadka. Wstyd.
Witam abimę i Solange. A propos tego, co pisze abima o tym, że Chopin to nie żelazny repertuar – wszystko zależy od kraju. Właśnie wczoraj po koncercie w rozmowie poruszyliśmy ze znajomymi problem, na czym to polega, że Chopin mało kogo rusza w Skandynawii właśnie (skoro przy Szwecji jesteśmy) – moja koleżanka muzykolożka z Danii wygłosiła nawet na tegorocznym Kongresie Chopinowskim specjalny referat na ten właśnie temat – i także w Stanach. Chopin w ogóle. A koncerty, faktycznie, dość rzadko wykonuje się w ogóle, ze względu także na partię orkiestrową, która ma złą opinię. Koncert skrzypcowy Brucha jest w świecie o wiele popularniejszy, powiem więcej: jest jednym z większych hitów w muzyce skrzypcowej w ogóle (osobiście zresztą średnio za nim przepadam).
Solange: o pańci powiedział mi kolega, który siedział na parterze; ja tym razem osobiście nie widziałam i nie słyszałam, co się tam dzieje, bo siedziałam na balkonie z tyłu (komórki też – za daleko). Ale to rzeczywiście żenada.
Wierze Pani, pani Doroto, ze wystep mogl byc slaby jak na mozliwosci tej orkiestry,ale zeby zara sie „zastanawiac, co z tą orkiestrą będzie”? Slysze ich co najmniej raz w miesiacu, pod roznymi dyrygentami, i jak na moje dyletanckie ucho nie ma powodow do obaw. Slabe wystepy zdarzaja sie, jakby to ujela moja prababcia, nawet w najlpszych rodzinach – wiec o ile tylko Alan Gilbert nie rozpusci orkiestry do domu i nie popelni harakiri batuta, dowiedziawszy sie, jak bardzo rozczarowal niektorych polskich krytykow 😛 – mysle, ze o przyszlosc NYPhil nie trzeba sie szczegolnie martwic.
Może trochę wyostrzyłam, ale naprawdę poczułam wielki zawód 🙁
Orkiestra go lubi, w końcu z niej on się wywodzi. Ceni też jego wykształcenie. Rozmawiałam wczoraj z p. Hanną Lachert, która też jest dobrej myśli i uważa, że nawet jeśli teraz nie jest idealnie, to będzie coraz lepiej.
Swoją drogą Alan Gilbert ma zdecydowane predylekcje – do muzyki XX wieku i do współczesności. Zapewne to mu najlepiej „leży”. Ujęło mnie, że jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił, było wystawienie Le Grand Macabre Ligetiego. Ja bym chętnie posłuchała jakiegoś programu złożonego z takich utworów, albo po prostu z muzyki amerykańskiej – jest w niej tyle ciekawych rzeczy! Ale jak wyraziłam takie zdanie i dodałam, że ludzie by i tak przyszli na koncert, bo przecież wielcy Nowojorczycy grają, to usłyszałam, że programy koncertów są ustalane w miejscach koncertowania i że raczej na coś takiego nie ma szans… 🙁
Zastanawiając się, „co z tą orkiestrą będzie”, mam bardziej na myśli – „w którą stronę pójdzie”, niż – „czy się rozpadnie” albo co 😆
Bigapple1: „myślę, że o przyszłość NYPhil nie trzeba się szczególnie martwić.”
Ja też tak uważam, a przekonała mnie „powtórka” Debussy’ego. Widzę, że orkiestra potrafi się zmobilizować, jeżeli tylko chce. Myślę, że program ich turnee po Europie jest przeładowany.
Dorota: „Alan Gilbert ma zdecydowane predylekcje – do muzyki XX wieku i do współczesności.”
Można się było o tym przekonać wczoraj. Najlepszym momentem koncertu była ostatnia Metamorfoza Hindemitha. A jak wiemy, utwór ten został napisany w Stanach i po raz pierwszy zagrany w Nowym Jorku w 1944 roku. Dzięki tej ostatniej metamorfozie doszło wczoraj do bisu w FN.
Pozdrawiam gorąco (z Afryki) 🙂 au
Koncerty, wielki świat, to nie dla prowincji. Na prowincji siedzi się i ogląda TV. Aktualnie film o Chopinie Antczaka. Niestety, nie dało się tego zdzierżyć. Co za infantylizm, choć niby dla dorosłych. Nie znałem tego filmu, bo bałem się tego, co zobaczę. Ale się przemogłem, bo „Noce i Dni” może nie był arcydziełem, ale był zrobiony dość przyzwoicie. Jednak moje najgorsze obawy okazały się małym pikusiem w porównaniu z tym, co przez ponad pół godziny oglądałem zanim straciłem cierpliwość. Danuta Stenka to jedyny w miarę jasny punkt, choć też nie do końca, a to z winy scenariusza i pewnie reżysera, który chyba bardzo niewiele wiedział zarówno o Frycku jak i o Sand.
Ja ten film nazywam Pragnieniem mdłości…
Jest jeszcze „Błękitna nuda” w której Olejniczka zagrał bo został doprowadzony do takiego stanu że gryzł nogę od stołu.O czym bez żenady reżyser Ż. zeznał w wywiadzie – rzece dla Krytyki Politycznej.
Czy gryzł, to już nie pamiętam, ale na pewno rzygał krwią na klawisze…
Coooo???? Czym???? Na klawisze???? Przeciez toto sie klei i brzydko wyglada, a Chopin esteta. E tam, znowu jakis przekret rezysera, co sobie wydumal.
Faktycznie, pamietam, cos takiego bylo.
Za to anegdoty zakulisowe „Pragnienia mdlosci” pelne sa smaczkow na temat wiecznie odklejajacego sie nosa Chopina.
A tak nawiasem mowiac, Chopek chyba nie nadaje sie na ekrany. W gruncie rzeczy nudny. Najbardziej zainteresowalby mnie film o przekretach Lully’ego. To byl dopiero kawal drania!
Lully, z tego, co pamiętam, pojawił się tylko epizodycznie we Wszystkich porankach świata.
No, pojawil sie. W peruce nawet. 😉
A ja smiesznostkowo, pewnie znacie, ale posluchajcie raz jeszcze.
Ktory laureat KCH by tak potrafil?
http://www.pianostreet.com/blog/video-picks/piano-humor-a-victor-borge-tribute-174/
No i Lully został pokarany ginąc śmiercią muzyka pieprznąwszy się batutą w nogę (gangrena, brak higieny, zacofanie etc.) – tak to się mści nadmiar ekspresji w dyrygowaniu.
Co do „Błękitnej nudy” założenia inscenizacyjne były takie że żeby JO mógł się juchą wyrzygać na klawiaturę z epoki, najsampierw musiał pogryźć nogę od stołu (współczesnego). Szkoda chłopa ogólnie. No i widzów. Chyba najlepszy z tego wszystkiego jest Wołłejko z „Młodości Chopina” Forda bo młodzieży dzisiejszej może się przynajmniej wydawać, że było to kręcone w czasach kompozytora 🙂
A który lałrerat zagrałby „Dwa fortepiany są lepsze niż jeden” ?
http://en.wikipedia.org/wiki/Two_Pianos_Are_Better_Than_One
Uubione części:
Fuga Meshuga
Andante alighieri
A z innych dzieł PDQ Rondo Mucho Grande 😆
Mam kod 9995 – kto to wie co to wtedy będzie ?
Lully to byl naprawde kawal drania, ktory trzasl wszystkimi instytucjami muzycznymi epoki. Niech tylko pojawil sie jakis mlody zdolny, utracal tak, ze ni widu, ni slychu mialo nie zostac. Co silniejszym sie udawalo (wiazali sie z partiami opozycyjnymi), slabszych psychicznie odkrywa sie teraz z manuskryptow.
Ego to on mial w istosie na miare swojej batuty i energii, z jaka walil nia w wersalskie parkiety. Czasem zaluje, ze tak wszystko restauruja. Na pewno jakies dziury by sie zachowaly. 😉
Jak spelnia sie przepowiednie na 3975, okaze sie.
A profesor Schickele tak, trzy tazy plebiscytuje!
Victor Borge, owszem, gościł tu 😀
A PDQ Bach też piękny 🙂
Np. http://www.youtube.com/watch?v=AgjNwpYy5q0
Eine kleine Nichtmusik:
http://www.youtube.com/watch?v=enT9oAE0TxM
I tym nihilistycznym akcentem koncze Konkurs Chopinowski z przydasiami i udaje sie do telewizora, ktory gasnie co kwadrans, ale moze pozwoli mi obejrzec kwadrans Bones czy innych kretynskich kryminalkow, ktore sa jedyna rzecza, ktore w telewizji znosze. Zadnych intelektualizmow prosze!
A tego się młodzież uczy w USA i ona lubi potem sobie coś wykonać na skutek:
http://www.youtube.com/watch?v=M5qCZuw8TkA
To też Schickelego – pełno wykonań collegowych na Tubie.
Ja niestety odpadam. Na długi weekend nabyłem nową Helenę Grimaud – sonatę Liszta i Sonatę KV310 Weberna etc. I jutro jak się obudzę to będę sobie słuchał. W ten sposób dodatkową godzinę wskutek zmiany czasu spędzę z Heleną.
Hihi… ja właśnie obejrzałam Bonda – Quantum of Solace 😉 Miło było znów znaleźć się, choć na krótko, w Bregencji, gdzie wciąż się tym Bondem przechwalają 😆
Lully jest głównym (obok Króla, a nawet bardziej) bohaterem filmu Król tańczy. Gra go tam lalusiowaty Boris Terral, Ludwika XIV – Benoît Magimel, Moliera – Tchéky Karyo, muzykę nagrał w wojskowym stylu, zawsze z akcentem na pierwszej części taktu, Reinhard Goebel. To kolejne dzieło Gérarda Corbiau, tego od Farinellego (oraz Maître de musique).
Aha : Lully wcale nie był takim potworem, jak mówi legenda, choć miał swoje za uszami. Znakomitą biografię napisał niedawno we Francji Jérôme de la Gorce.
O! Dobry wieczór 🙂
Filmu Król tańczy nie widziałam, może to być ciekawe zważywszy reżysera, choć Farinelli ma dłużyzny, o naiwnostkach nie wspomnę (ale w sumie lubię ten film). Goebel w wojskowym stylu? Jakoś mnie to nie dziwi 😆 Pamiętam, jak się mądrzył do Arte dei Suonatori, że powinno się grać przede wszystkim muzykę swojego kraju i po co oni chcą grać Niemców 😆 No to po co jemu Francuzi? 🙂 Ale i tak go lubię. W Niemcach oczywiście 😉
Pełno klipów z tego jest na jutiubie.
http://www.youtube.com/watch?v=BMvpvDjFvHA
Ten taniec chwilami sztuki walki przypomina 😉
Bo to właśnie był w założeniu temat – chyba zmarnowany – tego filmu : taniec jako narzędzie władzy młodego Ludwika, który tym rytuałem narzuca autorytet dworowi, matce-„wdowie” po Mazarinie, odreagowuje Frondę i inne takie. Corbiau miał do tego wspaniałego aktora (Magimel), ale wyszło mu coś w rodzaju melodramatu o zawiedzionej miłości Lully’ego do Ludwika.
Tymczasem powiadają, że Lully wolał znacznie młodszych…
P.S. Częściowo o tym jest też sztuka Nicka Deara „Władza”, grana swego czasu w Narodowym (Gajos, Adamczyk), przy czym tam autor ściągał głównie z… Wicehrabiego de Bragelonne!
Panie Piotrze, no, powiadaja, dlatego z lask wypadl, chociaz nie grozilo mu, ze kogokolwiek „blessera en service”. 😉
Ale szostke bogobojnie wychowal i na muzykow wyksztalcil (albo dobrze pozenil) – chwala
No i jednak stworzył ten operowy „village gaulois”, którym się cała Europa fascynowała.
Ciekawie wypada zresztą, bo zbliża się 25 rocznica historycznej produkcji Atysa w Opéra-Comique, od której się datuje wielki renesans Lully’ego i którą tam wznowią przy tej okazji. Pani Tereska za młoda, żeby to pamiętać, ale lista płac w tamtej produkcji wygląda nieźle : Rousset, Stubbs, Reyne, Minkowski w orkiestrze, a w chórze Gens, Niquet i jeszcze paru innych.
Wierzyć się nie chce, ale w tamtych czasach były dwa (dwa) nagrania oper Lully’ego : Alcesta Malgoire’a i Armida Herreweghe’a. Dzisiaj zagrano i nagrano już wszystkie, niektóre mają nawet po dwa nagrania (właśnie wyszedł wcale ładny, nowy Atys Hugo Reyne’a).
A w Polsce? Dziękuję, wszyscy zdrowi.
niniejszym goraco, GORACO dziekuje Maciasowi za uswiadomienei mi istnienia P.D>Q. Bacha. po zaznajomieniu sie z tym: http://www.youtube.com/watch?v=f0vHpeUO5mw&feature=related fragmentem Piata na zawsze bedzie dla mnie bardzo zabawnym utworem…
Właśnie wróciliśmy z Tadeusza. Tak na oko, to życie Szopena może być fantastycznym tematem filmowym. Tylko to nie może być film dla dzieci ani w ogóle ze smrodkiem dydaktycznym, tylko prawdziwy, choćby prawdziwi patrioci nie wiem, jak się oburzali. Szopen dostatecznie nas rozsławia i nie musi na ekranie udawać czegoś tam jeszcze albo czegokolwiek ukrywać. Film po prostu prawdziwy byłby doskonały i na pewno nie nudny. Tylko nie może to byc typowa biografia od sceny narodzin poprzez lata wczesnodziecęce iitd do wszystkich bez wyjątku rzeczy waznych. Koncentrując się na paru wątkach można zrobić film świetny. Tylko nie wiem, kto mógłby zrobić.
Jak już Don Brown się ostatecznie skończy na tym etapie, proponuję scenariusz filmu o Chopku. I żeby nie był nudny
Gdyby te wcześniejsze nagrania Lully’ego miały wyglądać tak
http://www.youtube.com/watch?v=xEb6t5y92vg
to może i lepiej, że nie było.
Coś mi się wydaje, że i bez polskich wykonań ludzkość sobie poradzi.
Czy ktos widzial niemiecki film o Chopinie z 1934 „Abschiedwaltzer” („Pozegnalny walc”)? Od roku staram sie to gdzies znalezc i na razie bez skutku. O ile wiem film mial m.in. pokazac przyjazn polsko-niemiecka (Niemiec Elsner uczy Polaka Chopina). „Mlodosc Chopina” tez bardzo ideologiczna, bo jak przez mgle pamietam scene, chyba w Weimarze, ze siedzaca na dole arystokracja z niechecia odnosi sie do „Chopka”, ale lud pracujacy siedzacy, a raczej stojacy na trzecim balkonie wiwatuje na czesc F.C. Sadzac z powyzszych komenatrzy to najlepsze bylo chyba „Impromptu” z High Grantem.
Nie wiem czy to czas na dobranoc czy moze dzien dobry.
Przesłanka pierwsza: złota ta jesień.
Przesłanka druga: zmiana czasu.
Wniosek: pobutka jest zbędna… 😉
PS.
Króla Tańczącego sam wrzucałem, ale ulubionej sceny, gdzie Lully przygrywa miłostce króla, nie znalazłem… (Choć musi być, jeśli film jest w kawałkach, ale kompletny…)
ROMku,wszystko wskazuje na to, ze maja kopie w Fonotece Narodowej:
http://www.fn.org.pl/page/index.php?str=66&id=2236
A wyswietlany byl w Iluzjonie w lutym:
200. ROCZNICA URODZIN FRYDERYKA CHOPINA
Przegląd filmowych biografii kompozytora w kinie Iluzjon.
W ramach ogólnopolskich obchodów Roku Chopinowskiego w dniach 23-25 lutego w kinie Iluzjon Filmoteki Narodowej odbędzie się przegląd filmowych biografii kompozytora. Zaprezentujemy pięć tytułów, w których życie i muzyka Chopina odgrywają pierwszoplanowe role: CHOPIN PIEWCA MIŁOŚCI (Géza von Bolváry, Niemcy 1934), PIEŚŃ WSPOMNIEŃ (Charles Vidor, USA 1945), MŁODOŚĆ CHOPINA(Aleksander Ford, Polska 1951), BŁĘKITNA NUTA (Andrzej Żuławski, Francja/RFN 1991) CHOPIN. PRAGNIENIE MIŁOŚCI (Jerzy Antczak, Polska 2002). Projekcje uzupełnione zostaną o dokumenty i kroniki filmowe poświęcone życiu i twórczości najwybitniejszego polskiego kompozytora.
Postaci Fryderyka Chopina uwagę poświęciło już kino nieme, dedykując kompozytorowi kilka ruchomych obrazów, które mimo licznych zastrzeżeń, co do ich wartości historycznej i artystycznej, upowszechniły wizerunek polskiego kompozytora na świecie. Niestety, większość z nich nie przetrwała do naszych czasów.
Najwcześniejszy z filmów prezentowany podczas przeglądu: CHOPIN – PIEWCA MIŁOŚCI, wprawdzie należy do epoki kina dźwiękowego, jednak w pewnym stopniu oparty jest na wątkach zrealizowanego w roku 1927 przez Henry’ego Roussela – monumentalnego obrazu LA VALSE DE L’ADIEU (MIŁOŚĆ I ŁZY CHOPINA).
Film zrealizowany przez Gézę von Bolváry’ego i Alberta Valentina w 1934 r. w dwóch wersjach językowych – niemieckiej i francuskiej – opierał się głównie na wątku miłości Kompozytora do Konstancji Gładkowskiej. Obraz przedstawia, ponadto, powstanie listopadowe, jako romantyczny zryw narodu polskiego walczącego o wolność, a przy tym dość zaskakujący obraz Warszawy roku 1831. Dziesięć lat później powstała wersja amerykańska tego filmu, zrealizowana przez Charlesa Vidora pod tytułem A SONG TO REMEMBER (PIEŚŃ WSPOMNIEŃ). Film zdobył aż sześć nominacji do Oscara stając się na długie lata najpopularniejszą filmową biografią kompozytora.
Podczas przeglądu pokażemy też filmy znane szerszej publiczności: MŁODOŚĆ CHOPINA z 1951 r. w reżyserii Aleksandra Forda, francuski film Andrzeja Żuławskiego z 1991 r. pt. BŁĘKITNA NUTA oraz zrealizowany w 2002 r. z rozmachem obraz Jerzego Antczaka – CHOPIN. PRAGNIENIE MIŁOŚCI.
🙂
(nie chcialam wklejac drugiej linki, zeby nie spalo w poczekalni)
Jak dobrze wstaaaaac
Skoro swiiiiit 😉
W Filmotece, of course, na Pulawskiej. Przepraszam za obsuwke.
Wielki Wodzu, choć boli, nie zgadzam się z Panem w żadnym z dwóch punktów.
1. Caruso. Nagrał to Bois épais z Amadisa 90 lat temu, kiedy Lully uchodził za słusznie zapomniane, zakurzone nudziarstwo, i kiedy tylko wariaci (tacy jak Fétis w Brukseli czy Dolmetsch w Londynie) mogli myśleć o wskrzeszaniu jego oper w całości. Niektórzy uważają tak zresztą po dziś dzień. To, że Caruso go nagrał, świadczy o nim jak najlepiej – a że go nagrał tak, a nie inaczej, czyli po swojemu, mnie to osobiście nie przeszkadza. Jestem pewien, że on by się łatwiej dogadał z Christiem czy z Minkowskim, bo umiał robić wszystko (podobnie jak Pinza i Ponselle, którzy to też nagrali), niż Geslot (pierwsze, kompletne nagranie Amadisa, 2006…) byłby w stanie zaśpiewać ćwierć repertuaru Carusa. U mnie – szacun.
2. Pewnie, że ludzkość sobie poradzi bez polskich wykonań Lully’ego. Ale czy polski repertuar operowy oraz polscy śpiewacy skorzystają na tej nieobecności – to całkiem inne pytanie. Niech no w Polsce ktoś zbierze taką rodzimą ekipę do Resurrezione Haendla, jak skromny Czech Vaclav Luks, wtedy pogadamy…
Pozdrawiam serdecznie
PMK
Dzień dobry. Oficjalnie na Dywanie czas zmieniony (wciąż muszę to robić – jak mawia Bobik – własnołapnie).
Filmoteka Polska nawet wypuściła taki box z filmami o Chopku, którego jednak nie sprzedaje, bo nie do wszystkiego ma prawa, ale rozdaje co bardziej zasłużonym i chętnym, jeśli akurat jest okazja 😉
Ja dostałam 😀
Jeszcze nawet nie miałam kiedy rozpakować i zobaczyć, co tam jest, ale prędzej czy później to nastąpi.
PAK Pobutką pokazał jeszcze raz, że Alan Gilbert najlepszy jest w XX wieku. To ja pójdę w drugą stronę i dopobudzę Hindemithem w wersji autorskiej (też z Filharmonikami Berlińskimi):
http://www.youtube.com/watch?v=ns1bY_YvdLI&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=ILlvBtPcA1Y&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=USmicgfoSPA&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=EpxVGaq5TBI&feature=related
Bardzo mi się podoba 😀
No właśnie Hindemith ! :
http://filharmonia.lodz.pl/PL/Repertuar/KoncertySymfoniczne/Event/269/Default.aspx
A ten Jan Simon co grać będzie Liszta to Czech, uczeń Moravca, zwycięzca Konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli w 1991 r.
Z Nowojorczykami to pewnie zależy od tego, kto przed nimi stoi. Kiedyś, daleko nie szukając, grywali tego Brahmsa jak Bogowie. Zachowały się II z Reinerem, czy IV z Jochumem, albo I Koncert z Kapellem i Mitropoulosem, wszystko z koncertów, wszystko nie z tej ziemi.
Mathis der Maler – pamiętam, jak po wielu, wielu latach, odkąd poznałam i polubiłam tę symfonię (moja sympatia do Hindemitha to gdzieś czasy późnego liceum), odwiedziłam muzeum w Colmar i zobaczyłam ołtarz z Isenheim Grünewalda, na obrazach z którego jest ona oparta. Robi wstrząsające wrażenie. Zwłaszcza Złożenie do grobu, gdzie Jezus jest rozkładającym się trupem, niezwykle realistycznie namalowanym.
Słyszałem kiedyś takie porównanie – „jak słucham Mozarta to widzę piękny budynek i mogę go podziwiać, a jak słucham Hindemita (to było akurat o Metamorfozach) to tylko pojedyncze cegły przelatują mi w ciemności” 🙂 Mnie nic nie lata i cieszę się że posłucham na żywca choć nie pod Raiskinem – zobaczymy jak to wyjdzie.
Niniejszym donoszę, że Helena Grimaud nagrała KV 310 żeby pokazać co łączy Mozarta z Bergiem i Lisztem oraz Bartokiem. Na skutek tego Berg i Liszt mają się dobrze ale Mozart trochę ucierpiał. Natomiast zaszyty na wsi rumuńskiej Bartok zdaje się mówić „moja chata z kraja”. Wszystkich kompozytorów łączy oczywiście CK Monarchia ale czy z tego trzeba robić klucz (dorabiać ideologię) do nagrania kilku utworów, które się po prostu chce nagrać – to nie wiem. Takie to naciągane, ale dobrze się tego słucha no i te oczy Heleny 🙂
Panie Piotrze, com napisał, nie było przeciw Caruso i wierzę, że to człowiek był myślący. To było tylko kolejne westchnienie nad stanem umysłów, bardzo łatwe i wygodne 90 lat później. Pewnie, że szacun za pomysł, ale cóż po pomyśle, kiedy nie było wiedzy, żeby efekt wyszedł jakoś? Dlatego zostanę przy swoim – lepiej, że nie było nic przykrojonego do uwarunkowań, bo teraz nie ma problemu ze zgłębianiem wpływów różnych obyczajów wykonawczych, można było zacząć od początku i bez obciążeń po stronie odbiorcy końcowego. Tylko to miałem na myśli i nic innego.
W sprawie polskich wykonań zgadzamy się, wbrew pierwszemu wrażeniu. Mój skrót myślowy był bowiem poprzedzony rozumowaniem (sic!) całkiem podobnym. Oczywiście nie skorzystają (śpiewacy) i nie skorzysta (repertuar). Ale czy chcą skorzystać? Repertuar to nie wiem, trudno się z nim dogadać, natomiast śpiewacy i wszelcy Stwosze tego kraju raczej nie chcą, bo oni nie lubią zmian. I na tym kończy się ich podobieństwo do kotów. Czasem coś ciekawego zrobią studenci, więc się ich przywraca do pionu, tych, którzy nie zdążą uciec za granicę. Nie tylko w operze zresztą, w takiej muzyce, którą Lully uważał za skamienielinę, jest dokładnie tak samo. Zatem jeśli ktoś by chciał zebrać ekipę jak Luks, niech skrzyknie ją do Pragi czy Amsterdamu, a tu, w „środowisku”, nikomu nic nie mówi. Po premierze i tak go sflekują, ale parę miesięcy będzie miał spokój.
Dziś wieczorem w Dwójce coś specjalnie dla Wielkiego Wodza:
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/271910,Muzyka-w-Raju
No i mamy niedługo bardzo fajną imprezkę w Warszawie 😉
http://www.mazoviabaroque.pl/projekt.php?id_harm=4
Jak zwykle przyjdzie garstka wtajemniczonych… 🙁 A może jednak nie?
Dziękuję za cynk, Pani Kierowniczko. A ta impreza w listopadzie miała się odbyć w kwietniu, tylko że Ruskie nie pozwolili. 🙂
Jakie Ruskie, kto ustanowił żałobę? Nie lubię takich żartów 😐
Tak dokładnie, to tylko Cantigi miały być w kwietniu, a Midori Seiler nie jest „z przełożenia”.
Też nie lubię takich żartów, to był tylko cytat z pamięci. 😉 Już nie będę.
Wielki Wodzu, w drugim akapicie – pełna zgoda, ale i wielki smutek. Bo z tego, nieoczekiwanie, wynikają także znacznie szerzej zakrojone, fatalne skutki, które dały o sobie znać w czasie ostatniego KCh.
A co do Carusa – jak wszystko w życiu, to ma swoje dobre i złe strony.
Caruso nie „wiedział jak śpiewać Lully’ego”, ale wiedział, jak śpiewać tak w ogóle, więc nauczyłby się Lully’ego śpiewać w kwadrans.
XXX „wie” jak „jedynie susznie” śpiewać Lully’ego, więc jego Lully poprawny jest wprawdzie szalenie, ale tchórzliwy i szaro-bury.
A potem (przepraszam, ale właśnie znowu w to wdepnąłem i szał mnie ogarnął) Villazon nagrywa Combattimento Monteverdiego – i z różnych Historycznie Poinformowanych Mądrali szary popiół zostaje. A ci sami robili mu wtedy „jedynie suszne stylistyczne” zarzuty, co się dziś jeszcze zachwycają do nieprzytomności Hollwegiem u Harnoncourta, co charczy naturalistycznie, a włoskie słowa wymawia jak żelazem po szkle. Ale jest „stylistycznie poprawny”.
Pierwszy się wściekam, jak mi Mozarta grają za wolno/za szybko, bo się w nuty zajrzeć nie chciało. Jeszcze pamiętam, jak się Vivaldiego grało w FN z dwunastoma kontrabasami, więc wiem, jak to boli. Ale żadna skrajność muzyce nie służy : ani stylistyczna niefrasobliwość, ani „histerycznie poinformowany” purytanizm.
Bo łatwo wtedy wpaść w szpagat rozdarty, o czym pisywało się już parę razy : że orkiestra pieści wedle starych traktatów, a na scenie pyszałkowaty dureń i tak plecie, co mu ślina na język przyniesie. Co dla mnie oznacza tylko, że żadnej refleksji przy tym nie było, a rozum spał.
Ufff! Sorka za te chómory, proszę….
PMK
Combattimento Villazona IMHO nie nadaje się do słuchania 👿 No, może momentami…
Tu zresztą można posłuchać:
http://www.youtube.com/watch?v=NRD2ig9dgmo
Chętnie się dowiem z jakiej przyczyny, Pani Doroto…
Wstawiłam wyżej link. No, np. to, co robi koło pierwszej minuty, wywołuje moją degustację. Cóż, rzecz gustu oczywiście.
No, jeszcze raz posłuchałam więcej. Nie, nie. Straszną operetę chłopak z tego robi. Ale śpiewa, jak potrafi i jak czuje – zaletą jest szczerość. Mnie się to jednak nie podoba i tyle.
Rozumiem, że chodzi Pani o ten wzlot w górny rejestr i ozdobniki, skądinąd najczyściej monteverdiowskie. Ja nie widzę problemu.
Przede wszystkim, wszystko to nadzoruje osoba bardzo „historycznie poinformowana”, której Villazon poddał się całkowicie, z wielką skromnością i pokorą, nie zaśpiewał więc tego samowolnie, a Emmanuelle Haim nie poddała się tenorowej pysze, bo to nie leży w jej temperamencie. To nie Villazon zatem robi z tego cokolwiek, ale – robią to razem, bo do takiego doszli przekonania i porozumienia.
Z innego punktu widzenia, warto spojrzeć, co Testo śpiewa w tym momencie : śpiewa o „czynie tak wielkim, że godny byłby jasnego słońca i pełnego teatru”. Wzlot i ozdobniki przypadają na słowie „grande” – „wielki”. Dla mnie wszystko się zgadza.
Tak, to tylko rzecz gustu. Też zachwycony nie jestem. Nie będę się wysilał na szczególne mądrości, bo nie mam, ale tak po robotniczemu wydaje mi się, że to jest bardziej Monteverdi grany koło roku powiedzmy 1750, gdyby ktoś wtedy miał taki dziwny pomysł. Dlaczego nie, ale wolę rok 1600 w tym przypadku.
Nie, nie o ozdobniki chodzi, gorgie to gorgie, przecież wiadomo. Chodzi mi przede wszystkim o barwę (chwilami wysiloną – może już zaczątki późniejszej choroby?).
Rok 1600, Wielki Wodzu? Hm, może niech Pan lepiej zmieni datę, bo w tym roku właśnie spalono na stosie Giordana Bruno.
Gdzieś w okolicach Szekspir machnął trzech kolejnych Henryków, gdzie się wszyscy mordują w najbardziej wyrafinowany sposób, a Falstaff sika na scenie i puszcza bąki. 1624, czyli czas Combattimenta, to rok śmierci – już nie Szekspira, ale Johna Webstera, najkrwawszego z tragików. Czasy skrajnych emocji i „barbarzyńskiej” ekspresji, rok później umrze Marino. Barok.
Skąd przypuszczenie, że Monteverdiego śpiewano powściągliwie?
Czort wozmi Villazona, oto co nas pogodzi:
http://www.youtube.com/watch?v=U5TgsYUObCc
Owszem 🙂
Ale się wytłumaczę, że nic nie przypuszczam, tylko bardziej mi się podoba inaczej. Co nie znaczy, że tak jest obiektywnie i bezwzględnie źle. 😉
Może portret Monteverdiego tak mi się zakodował, pan poważny, o surowym spojrzeniu, a tu się emocje wylewają. I jeszcze coś pamiętam ze szkoły, że autor tekstu nieco odbiegał od tego, co uważamy za zdrowie psychiczne.
Czyli na stosie nikogo nie palimy i to jest postęp.
Ale jak Ktoś wymyślił „stile concitato”, to też chyba nie był szczególnie coool. I za to Go kochamy.
Aha, jeszcze pytanka dwa : 1. To jakiego Testa Pan lubi najbardziej? (a Pani, Pani Doroto?) 2. I czy znacie mojego drugiego ulubieńca, Carla Gaifę?
A to jeszcze takie:
http://www.youtube.com/watch?v=7jyUnW18CbQ&feature=related
Zauważcie rzecz zabawną: w wersji oryginalnej 1934 (pewnie jeszcze za życia Kirowa…) tekst brzmi indywidualistycznie „nam piesnia żyt’ i liubit’ pamagajet”, ale w wersji oficjalnej późniejszej (jest zaraz obok w wykonaniu Nestierenki) już się śpiewa kolektywistycznie „nam piesnia stroit’ i żyt’ pamagajet”…
I komu to przeszkadzało?
A teraz mi Pan pewnie nie uwierzy, trudno, ale właśnie na pyt.1 odpowiadam: Carlo Gaifa z takiej zabytkowej płyty sprzed 20 lat. Oraz zarówno Furio Zanasi z Garrido.
To Gaifę mamy na spółę, i git.
To ja też chcę 🙄
To weź sobie kawałek. 😎
Ponieważ pod nieobecność innych zrobiliśmy tu pewne zboczenie z tematu, bardzo podstępnie, może by tak porozmawiać o Santa Idioma, albo o St Idiome, w kontekście oczywiście? Jak są oni czczeni w zagranicznych krajach i czy w ogóle? Wiem tylko tyle, że mniej żarliwie niż ten nasz. Ale się mogę oczywiście mylić. 😉
Oryginalnej płyty Tactusa chyba już nie ma (TC56031101, 1987), ale znalazłem duży album Brilliant Classics, gdzie niestety trzeba zapłacić także za Rooley’a i inne, trochę podejrzane rzeczy:
http://www.arkivmusic.com/classical/album.jsp?album_id=90781
Co ja pieprzę – jest!
http://www.tactus.biz/store/product_info.php?products_id=41
No, też zrobiłem przegląd googlowy i w paru miejscach to jest – choć na moich ulubionych stronach nie znalazłem, mimo że okładkę jakbym już gdzieś widział, ale ten obrazek się powtarza tu i ówdzie 🙂
Cała VII Księga z tej serii jest znakomita, jakby co.
Cóż, nie będę ukrywał, że do Ksiąg Monteverdiego to ja już parę razy podchodziłem, ale jak na razie bez większych sukcesów. No ale może z czasem… 🙂
Tego się nie da połknąć za jednym zamachem. Powolutku.
Ten Dywan jest boski i powinien mieć status Dobra Narodowego.Normalnie głupiałabym między projektem gabinetu z sekretariatem a kominkiem z płaszczem wodnym,a tu rzucam okiem na Dywan i już nad ranem idę spać mądrzejsza niż 12 godzin wcześniej.No i co posłucham z linków,to moje.Tylko inwestorzy nie wiedzą,dlaczego zawalam terminy.Ale muszę być ostrożna,bo jeden w pakiecie z projektem zażądał nauki podstaw zapisu nutowego.Serio.Jak się zaczepi na blogu,to mam przechlapane.
Bardzo smakowity ten dyskurs o Monteverdim.Dzięki!!
A co do filmów o Chopinie,to też uważam,że ten z Grantem jest najlepszy i dość trafny psychologicznie.
Cicho wszędzie,głucho wszędzie…
No co się porobiło… od Monteverdiego do… 😆
Pana Piotra chcę o jednym zapewnić. Dla mnie Monteverdi zawsze był BARDZO emocjonalny. Ale też dla mnie probierzem sztuki wokalnej jest, czy mnie gardło boli przy czyimś śpiewie, czy nie. Jako osoba niegdyś trochę wydająca głos wokalnie mam takie zboczenie, że jak ktoś ma coś nie tak w gardle, to ja się tym natychmiast zarażam. I otóż przy tym Villazonie robi mi sie gardło sztywne. Dlatego żadnej przyjemności ze słuchania mieć nie mogę 😐
Inna sprawa jest taka, że ja Monteverdiego TAK kocham, że nie mogę znaleźć wykonania, które by mi w pełni odpowiadało. Mam tak z różnymi utworami, np. z Motetami Bacha czy pieśniami Mozarta…
na stronie nowojorczyków są zdjęcia z koncertu nr 15075
http://nyphil.org/wp/index.php?p=1244&pid=906
i jest też fragment z próby z awdiejewą:
http://www.youtube.com/watch?v=YpQUPYwpct4&feature=player_embedded
alanfan – witam, dzięki za linki 🙂