Śruba się obróciła
Powieść gotycka Henry’ego Jamesa The Turn of the Screw, która stała się kanwą opery Benjamina Brittena, buduje napięcie i nie wyjaśnia niczego. Tak jest i w operze, co świetnie oddaje pierwsza jej polska inscenizacja w Operze na Zamku.
To naprawdę znakomity spektakl. Pod każdym względem. Muzycznym – soliści i kameralny zespół prowadzony przez Jerzego Wołosiuka. I teatralnym – znów triumfuje tu Natalia Babińska jako reżyser i Martyna Kander jako autorka scenografii i kostiumów, którą zdecydowanie można już nazwać największą osobowością młodego pokolenia w tej dziedzinie. Do tego należy koniecznie dodać autorkę projekcji multimedialnych Ewę Krasucką – nareszcie jakieś projekcje, które nie mają nic z banału! – i reżysera świateł Macieja Igielskiego, bo światło odgrywa tu rolę podstawową.
Od razu trzeba powiedzieć, że cała wiktoriańskość powieści jest zachowana, acz nie w sposób dosłowny. Tj. stroje bohaterów są iście muzealne, ale postaci te poruszają się w przestrzeni aluzyjnej, w której dużą rolę odgrywa obrotówka – i tu jedyna wada spektaklu: niestety w cichych momentach jest słyszalna i zakłóca muzykę. Ale obrazy, gdzie wnętrza, pokoje, ogród przedstawione są za pomocą szkieletów sprzętów czy też właśnie świetlnych projekcji, a wśród nich pojawiają się tajemnicze plamy światła, przeradzające się w postaci duchów – Petera Quinta i panny Jessel – wszystko to świetnie podprowadza do realnego ich pojawienia się. Czym jest zło, uosabiane przez owe postaci, co rzeczywiście zdarzyło się pomiędzy nimi a dziećmi i jaką siłą je przyciągają – tego się nie dowiemy i tym większe napięcie do końca nas czeka.
Bardzo jestem zbudowana solistami. Oczywiście największy akcent przypada tu na Guwernantkę, w której to roli po raz pierwszy zetknęłam się z Ewą Olszewską, absolwentką bydgoskiej uczelni, związaną ze szczecińskim teatrem. Znana mi już wcześniej była również znakomita Lilianna Zalesińska (Mrs Grose) – ciekawą koncepcję miał szef muzyczny, by do tej sopranowej przecież roli zatrudnić mezzosopranistkę z powodów czysto brzmieniowych. No i oczywiście Pavlo Tolstoy, który bardzo demonicznie zagrał Petera Quinta, a partnerowała mu jako Miss Jessel Bożena Bujnicka, sopran o efektownej barwie. Dzieci – Agata Wasik (Flora) i Mateusz Dąbrowski (Miles) – poradziły sobie nieźle (zważywszy trudność partii), choć może trochę nieśmiało.
Ten kameralny spektakl jest jedną z najlepszych realizacji, jakie widziałam w polskich teatrach w tym sezonie.
Komentarze
Nie zupelnie Britten, ale dzisiaj urodzinowa pobutka raczej wesola: Fats Waller 112 the greatest!
https://www.youtube.com/watch?v=hWP3UW8hWSg – aczkolwiek sama koncowke gra juz ktos inny 🙁
Faktycznie fajny pomysł z tymi projekcjami. Trochę chyba w stylu „Don Giovanniego” w ROH w reż. K. Holtena.
O, czyżbyśmy byli na tym samym spektaklu? I znowu się nie spotkaliśmy 🙂
Miło było za to spotkać innych blogowiczów 🙂
Pozdrawiam z Wrocławia, gdzie właśnie dojechałam.
I znowu mi przykro 🙁 Mnie wywiało aż do 18 rzędu a PK pewnie gdzieś z przodu (no, chyba, że balkon 😉 ) A po premierze szybko do auta i w drogę…Może przy okazji czerwcowego Wagnera w NFM będzie sposobność? Ale to chyba jest wcześniej w Warszawie więc pewnie PK się nie wybiera… No to już pozostaje Berlin 🙂
Dzisiejsze wznowienie Marii Stuardy w TWON znacznie bardziej udane niż ubiegłoroczna premiera. Spora w tym zasługa Bernadetty Grabias kreującej partię Elżbiety. Wykonawcy pozostałych ról ci sami ale szczególnie w przypadku Stuardy i Roberta w lepszej formie. Bardzo dobrze brzmiała orkiestra subtelnie prowadzona przez swego szefa, maestro Jurkewicza (Yurkevycha).
To ja może przypomnę, że pierwsze wykonanie tego utworu polskimi siłami (choć z anglosaskimi solistami), a drugie w Polsce (po blisko czterdziestu latach od wizyty Opery Szkockiej z Glasgow w Teatrze Dramatycznym) odbyło się w zeszłym roku na Festiwalu Beethovenowskim, pod dyrekcją Łukasza Borowicza.
Taka nieskładna garść wrażeń po spektaklu w Operze na Zamku…
Bardzo ciekawa scenografia, która zmieniała się poprzez operowanie światłem, przesłonami i projekcjami multimedialnymi, szczególne wrażenie na mnie zrobiły te lewitujące duchy guwernantki.
Fakt, obrotowa scena buczała, ciekawe czy da się ją wytłumić 🙂
Świetnie zaśpiewali i aktorsko wsparli swoje role Ewa Olszewska jako Guwernantka oraz Pavlo Tolstoy jako Peter Quint. Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie dzieci grające Florę i Milesa, nie były drewniane (jak to czasem bywa) i śpiewały czystym jasnym głosem.
Podsumowując, jeśli chodzi o twórczość Britena (…i nie tylko) to ja poproszę Operę o więcej….:)
I znów miło mi niezmiernie miło zamienić kilka zdań z PK 🙂
Pani Robercie2, byłam w 15 rzędzie, więc prawie po sąsiedzku 🙂
Ja w przerwie byłam nie do złapania, bo zostałam uziemiona w windzie… 😉 A siedziałam w VIII rzędzie.
W Berlinie mam być 7-9 czerwca, 8 czerwca wybieram się na Zimermana.
Dodam, że zarówno zeszłoroczne koncertowe „Dokręcanie…”, jak i tegoroczna wyprawa na Wyspy Łukasza Borowicza et consortes (Vaughan Williams zestawiony z Holstem) były dla mnie bodaj najmocniejszymi punktami Festiwalu LvB.
A skoro szczeciński spektakl też się – jak czytam – udał, to w tej sytuacji gościnny występ w stolicy jest chyba tylko kwestią czasu…
Pani Kierowniczko, czyżby zacięcie się w windzie (dobrze, że jest ona przeźroczysta…) w trakcie przerwy wzmocniło wrażenie niepokoju, tajemnicy, grozy i nieokreśloności w odbiorze spektaklu ? :))))
Pozostańmy jeszcze przez chwilę w Szczecinie…
Wczoraj – w ramach 11 Europejskiej Nocy Muzeów – można było zwiedzać m.in. Muzeum Przełomów. Choć z synem nie zdecydowaliśmy się na długie oczekiwanie w sporej kolejce do muzeum, to było wiele atrakcji dla dzieci (i nie tylko) na powierzchni. Dzieci mogły pobawić się w gry z dzieciństwa rodziców, czyli zagrać w klasy, poskakać w gumę, pościgać się na torach w kapsle, pokolorować kredą cały plac…
Myślę, że to piękne zwieńczenie walki naszych rodaków o wolność narodu i jednostki, ten plac nie jest „martwy” czy napuszony narodową demagogią (choć były takie próby), to miejsce dla wszystkich, szczególnie dla dzieci i młodzieży, mogą tu się bawić, spacerować, rozmawiać, śmiać się, jeździć na deskorolkach, po prostu być i tworzyć to miejsce takim…. jakim zapewne chcieliby by było ludzie walczący tu w latach 70 i 80 z władzą komunistyczną….
Na pewno ten spektakl Brittena powinien pojeździć po festiwalach. O ile, oczywiście, tak dobra i wyrównana obsada zostanie utrzymana.
Jeśli idzie o to Muzeum Przełomów w Szczecinie to z pewnością projekt architektoniczny Roberta Koniecznego jest, moim zdaniem, błyskotliwy (choć opinie, podobnie jak w przypadku tamtejszej Filharmonii, różne) – świetna przestrzeń publiczna i tzw. architektura tła (trochę dziwią mnie te opinie mieszkańców o „betonowej pustyni” skoro w pobliżu jest duży park). Zresztą już się znalazła w finale europejskiej narody (jako jedyna realizacja z Polski). Samo muzeum też, choć pobieżnie, kiedyś zwiedziłem. Nie znam się za bardzo na historii Szczecina, nie przypadam za tymi muzeami historycznymi, ale trzeba przyznać, że CDP w Szczecinie zostało bardzo fajnie zaaranżowane, zwłaszcza ze względu na miks eksponatów historycznych z dziełami sztuki współczesnej. Ta groteskowa rodzinka w małym fiacie jadąca na wczasy do Bułgarii czy instalacja „Blokowisko” robią spore wrażenie. Chętnie obejrzę, przy okazji, jeszcze raz tę wystawę. Wrocław też szykuje nowe muzeum historyczne – ciekawe jak będzie.