Koncerty z przygodami
Święto, które w Poznaniu jest przede wszystkim imieninami ulicy św. Marcin, ma tradycyjnie konsekwencje na Poznań Baroque.
Po pierwsze, koncerty tego dnia przenoszą się do Teatru Polskiego, bo Centrum Kultury Zamek jest głównym ogniskiem obchodów. Po drugie, o 21. są ognie sztuczne, co należałoby wcześniej przewidzieć i np. przesunąć koncerty na wcześniejsze godziny. Trafiło tym razem na Wariacje Goldbergowskie w wykonaniu Allana Rasmussena. Podobnie zdarzyło się prawie dwa lata temu, kiedy recital Piotra Anderszewskiego w FN zbiegł się ze „światełkiem do nieba” Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z tym, że pianista wówczas po prostu grał dalej, a klawesynista dziś po kilku wariacjach wstał, zaproponował odczekanie i zszedł ze sceny, a kiedy wrócił, rozpoczął w tym miejscu, w którym przerwał.
Słyszałam już kiedyś legendy o nocnym wykonaniu tego utworu przez tego artystę w Paradyżu. Jak było tym razem? Ciekawie, acz nie miałam wrażenia jednej całości, jednego ciągu, lecz raczej skupiania się na każdej wariacji z osobna. To była taka bardzo stateczna (nie mylić ze statyczną) interpretacja, choć zdarzyło się też trochę usterek. Ale było też wiele świetnych, nietuzinkowych pomysłów.
To drugi koncert. A pierwszy, choć może nie pasował do akustyki tego wnętrza, wykorzystał jego walory czysto teatralne. W tym roku na Poznań Baroque rozbrzmiewało wiele muzyki angielskiej – wypełniła trzy koncerty (licząc Haendla – cztery). Dziś Dowlandem, Purcellem, Peterem Philipsem itp. zajęła się La Morra. Znany nam dobrze zespół „okołobazylejski” założony i prowadzony przez Corinę Marti i Michala Gondko wystąpił z dwójką wokalistów: Anną Miklashevich i Ivo Haunem de Oliveira, którzy śpiewali z prostotą i wdziękiem, jakby śpiewali zwykłe piosenki, a przy tym rzeczywiście odgrywali scenki quasi-teatralne (mogli chodzić po scenie cichutko, ponieważ oboje byli na bosaka). Teatr objawił się też w organizowaniu prostych i trafnych efektów świetlnych. Muzyka wokalna przeplatała się z instrumentalną na różne składy, też graną absolutnie bezpretensjonalnie. Właśnie bezpretensjonalność jest chyba najbardziej „rzucającą się w uszy” cechą muzyków występujących na Poznań Baroque. I na tym koncercie nie obeszło się bez przygód – skrzypaczce pękła struna, na szczęście zaraz przed przerwą, a utwór, z którego musieli zrezygnować, zagrali na bis, więc straty nie było.
PS. A parada jak zawsze była fajna. Koziołki i gęsi na szczudłach, ogromna Bamberka na kółkach, akrobaci, orkiestry dęte i ludowe, no i oczywiście św. Marcin na białym koniu. Tak powinno wyglądać prawdziwe święto. Ale Poznań ma świetne Centrum Kultury Zamek, które organizuje te obchody już od dawna. Pozazdrościć – z przyjemnością uciekam tu z Warszawy.
Komentarze
Pobutka 12 XI – kanadyjska J. Papineau-Couture 100 https://www.youtube.com/watch?v=jNPARvZEvrg
A. Borodin https://www.youtube.com/watch?v=pEmMD4JGoDg
PS nie podaje linki do “Borodine Or Hunsdiecker Borodine Reaction” 😉
Wczoraj bylismy na koncercie Generation Next – jak sie latwo domyslic – objecujaca mlodziez. http://performance.rcmusic.ca/event/generation-next
Seredenko w ostatnim momencie zmienil program i zagral Prokofiewa No 7. Poszedl na zywiol – ale przekonujaco. Po Prokofiewie Schumann Tétreaulta musial sie wydac troche jakby bez wyrazu – dopiero tu widac, ze kolejnosc prezentacji byla niewlasciwa. Ale to dobrze zapowiadajacy sie wiolonczelista. Natomiast Tony Yike zaprezentowal zupelnie innego Prokofiewa (tez No7) – spokojniejszego, bardziej sonatowego – widac, czy slychac bylo, ze koncepcja calosci przewazyla nad wykazaniem sie w poszczegolnych czesciach. Emily D’Angelo mezzosopran – “A winner of the 2016 Metropolitan Opera National Council Audition Finals, D’Angelo was also named the winner of the 2015 Centre Stage Competition at the Canadian Opera Company, and the 2016 American National Opera Association Competition.” Rossini ktorego zaprezentowala byl dla mnie zupelna nowoscia. Moze to i lepsze, niz Frauenliebe und leben – przynajmniej cos poznalem. No i Charles Richard-Hamelin. Sonata h moll bardzo dobra, ale na bis (jako jedyny ze wszystkich) polonez As dur – troche za bardzo popedzil. 😯
https://www.youtube.com/watch?v=PO_FjMCy3Ek calosc
BP Leonard Cohen (1934-2016)
w tych czasach, tak podlych i smutnych, zgasla gwiazda nadziei i wiary w milosc.
Leonard Cohen: „things are going to slide in all directions”. Jakze smutne i tragiczne dni
musial przezywac po wygranej Trumpa? Niczym n o m e n o m e n, by nie byc swiadkiem tych czasow.
„There´ll be phantom, there´ll be fires on the road/ And the
white man dancing” ( z „The Future”, 1992).
Leonard, we will miss you
*****
„Hallelujah” (cover, idysz w wykonaniu Daniela Kahna)
https://www.youtube.com/watch?v=XH1fERC_504
Nie przeżywał. Zmarł 7 listopada na dzień przed wyborami, tylko do publicznej wiadomości rodzina przekazała tę tragiczną wiadomość kilka dni później dając sobie czas na żałobę.
Chyba już się najadłem festiwalowych wrażeń, bo zaczynam wybrzydzać. Pierwszy koncert ogólnie mi się podobał, choć mam pewne zastrzeżenia. Drażnił mnie czasami dźwięk skrzypiec Plameny Nikitassovej, jakieś nawet piszczące. Nie bardzo odpowiadało mi brzmienie większego fletu Coriny Marti (na którym głównie grała), bliższe okarynie, szczególnie rzucało się w uszy i odstawało w utworach z mniejszą obsadą (mój znajomy rozważał nawet, czy flet aby na pewno stroił). Ale to nic w porównaniu z tym, jak przeszkadzały mi te pseudo-aktorskie ruchy śpiewaków. Na początku de Oliveira jeszcze był zabawny i w ogóle potem też sprawiał lepsze wrażenie, ale Miklashevich była właśnie strasznie pretensjonalna. Gdy zaczęła się snuć po scenie, to nie wiedziałem, o co chodzi – będzie przewracać nuty muzykom (chyba wcześniej pomagała tak klawesyniście)? Było to niepotrzebne rozpraszanie uwagi, potem było gorzej. Nieudolnie odegrana „scena miłosna” psuła prostacką ilustracyjnością niedopowiedzenia utworu muzycznego. O wiele bardziej wolałbym, żeby szkicowały mi się w głowie niewyraźne, metaforyczne obrazy, niż żeby przed oczami ktoś mi zarysowywał grubą kreską takie coś. Nawet to bycie na bosaka mnie raziło, wydało mi się wykoncypowanym, efekciarskim chwytem, który się nie sprawdził, bo był jednym elementem z wielu, nie przeważał reszty, odstawał na tle ubrań instrumentalistów i teatralnego otoczenia. Biffi też była bosa, ale u niej to było naturalne, takie po prostu, a tutaj miałem wrażenie, że ktoś to długo wymyślał i jeszcze jak na to wpadł, to miał poczucie, że to sprytne rozwiązanie.
Z drugim koncertem faktycznie trochę wtopa, tym bardziej, że najpierw czekaliśmy długo na wejście do sali i zaczął się on z 20 minut później. I po 10 minutach grania ta wymuszona przerwa. Można było o tym pomyśleć i przesunąć cały wieczór wcześniej lub później. Szkoda, bo już już miałem poczucie, że wchodzę w utwór, a tutaj bum-bum wyrywające z niego. Rozumiem, co ma pani na myśli z brakiem „jednego ciągu”, ciekawe czy to wybicie miało na to wpływ – chyba jednak nie. Raczej stawiałbym na to, że taki był jego pomysł na ten cykl. Zestawiał kontrastowo, podkreślał różnice, bawił się zmiennościami. Mi to odpowiadało, zamknąłem oczy i było tak, jakbym siedział przed skomplikowaną, wymyślną pozytywką, która gra coraz to nowe motywy wracając do tych wzorów już przepuszczonych przez mechanizm, ale po drodze zostały one siłą rzeczy zmienione. Bardzo się cieszę, że usiadłem tak blisko (trzeci rząd), bo klawesyn chwilami iskrzył i mienił się pięknie.
Ja starałam się podczas pierwszego koncertu skupić raczej na wrażeniach muzycznych (a te były przyjemne), scenki były faktycznie niezbyt wyszukane, ale dla mnie bardziej pretensjonalny był solista niż solistka. Zwłaszcza gdy – dość po chamsku – zganiał koleżankę ze sceny. Nie wiem, kto wymyślił tę całą „choreografię”…
A Biffi zawsze gra boso. Tak lubi. Kožená też na bosaka śpiewa, acz już nie zawsze 🙂
Miło było dziś poznać piotra tkacza w realu 🙂 A spotkaliśmy się na porannych harcach dla dzieci w wykonaniu Coriny Marti. Grała na swoim miniszpineciku i na fletach prostych (w tym podwójnym). Ale, jak to z dziećmi, nigdy nie można przewidzieć, jak koncert się potoczy…
Jeszcze ciekawostka dotycząca występu Anny Besson i Marianny Henriksson. Otóż, jak się okazuje, owo wrażenie niezwykle zgranego duetu panie zawdzięczają wyłącznie własnemu profesjonalizmowi. W rzeczywistości wystąpiły razem pierwszy raz w życiu, i to po jednej porządnej próbie. To się nazywa klasa!
Pozdrowienia już z Warszawy.
Tak à propos Maestro Anderszewskiego. Czy Ktoś z Szanownych Państwa był na koncercie w Birmingham? Może jakaś recenzja 😉
To dobrze, że zdecydowałem się ujawnić po porannym koncercie, a nie czekałem do wieczornego, przed którym pani pomknęła już do stolicy.
Pozwolę sobie zdać pokrótce sprawę z „Il grande pasticcio neapolitano. Arie, duety i muzyka instrumentalna w XVIII-wiecznym Neapolu”. Grała Orkiestra Kore, w składzie m.in. Frederik From, który nie przypadł PK do gustu. Ja na tamtym jego występie nie byłem, wczoraj nic mi w jego grze nie przeszkadzało. Pierwsza część taka na rozgrzewkę, sam Händel: sonaty HWV 386 i 399, arie z „Atalanty”, „Rodelindy”, „Rinaldo”. Rowan Pierce śpiewała, zdaje mi się, bardzo dobrze, ale było to jakieś jednowymiarowe, powierzchowne chwilami. Te wrażenia tak naprawdę wykrystalizowały się podczas drugiej części, która była porywająca. Trochę już w punkcie wyjścia ta połowa miała większe szanse się podobać ze względu na charakter repertuaru, popisowy, nawet wirtuozowski czasami. Były arie z oper Porpory, Scarlattiego, Pergolesiego i Vinciego oraz sonaty Domenico Gallo (małe odkrycie, zapadająca w pamięć zwłaszcza jedna część z pizzicatto). Tu śpiewał Carlo Vistoli – poza tym, że musiałem zamykać oczy, bo rozpraszał mnie swoją mimiką, to bez zarzutu. Jeden pan za mną wyrwał się do oklasków po pewnej szczególnie efektownej frazie, sądząc chyba, że to już koniec utworu (to był taki z zatrzymaniami, zawieszeniami). Klasnął może raz nim muzycy zdążyli zacząć grać dalej i zaprzestał, a ja się uśmiechnąłem i przytaknąłem mu, bo pomyślałem, że to super, że poczuł się jak w operze, gdzie przecież tak bywa(ło?), że nagradza się śpiewaków owacją, kiedy zachwycą. A tu tak właśnie się działo, zresztą instrumentaliści też dawali do pieca. Przysłuchiwałem się uważnie Mariannie Henriksson (w pierwszej odsłonie na klawesynie grała Boślak-Górniok) i coraz bardziej zaczynam żałować, że nie poszedłem na jej występ z Besson (moja mama też nim urzeczona), jakieś nagrania tych pań godne polecenia? Z reporterskiego obowiązku dodam, że na koniec był anonsowany tytułem duet (ale tylko jeden niestety).
I teraz ktoś mógłby się zastanawiać, jak to: kilka dni temu wychwalam „nie-operowość” Biffi, wczoraj narzekam na efekciarstwo, a dziś rozpływam się nad tymi fajerwerkami próżności. Cóż, tak to jest, muzyka jest różna, ale nie ma jednej słusznej i nigdy nie wiadomo, z której strony przyjdzie zachwyt. Chyba też chodzi o spójność, która pozwala wejść w coś bez reszty, taką kreację, w której elementy się ze sobą nie kłócą. Przykładowo, choć tu partie wokalne były bardziej wymyślne, można by powiedzieć „nienaturalne” (ale to nic złego, jak sztuka jest trochę sztuczna ;)), niż na opisywanym wyżej koncercie, to nikt nie starał się ich sprowadzić na ziemię stojąc na niej gołymi stopami (ani Pierce, ani Vistoli nie aktorzyli też w żaden inny sposób). A to, że Biffi występuje zawsze boso właśnie zupełnie mnie nie dziwi, bo to jest coś co idealnie pasuje do zarówno do jej sposobu śpiewania jak i w ogóle do niej, jest z nią spójne.
Jeszcze a propos instrumentu Marti, bo się nad tym zastanawiałem już wcześniej. Tłumacz podczas koncertu oddał to jako „klawesyn”, co na dziecięce potrzeby chyba jest niezłym rozwiązaniem (wikipedia mówi, że to jego przodek – https://en.wikipedia.org/wiki/Clavicymbalum), ale chyba nie oddaje w pełni istoty sprawy?
@ piotr tkacz – dzięki za reckę z wieczornego koncertu 🙂
Jak wspomniałam wyżej, Anna Besson i Marianna Henriksson spotkały się w Poznaniu po raz pierwszy, więc ich wspólnych nagrań jeszcze nie ma. Może powstaną?
„Anna Besson i Marianna Henriksson spotkały się w Poznaniu po raz pierwszy” 🙂 w Poznaniu pewnie tak, ale grały razem w tym roku w Paradyżu.
@ Karann – witam. Nieściśle się wyraziłam – tak, spotkały się wcześniej w Paradyżu, ale w większym zespole:
http://www.muzykawraju.pl/program/2016-08-21
Natomiast jako duet spotkały się właśnie w Poznaniu 🙂
tak, tak, też może nieściśle – chodziło mi o nagrania którejś z pań w ogóle, niekoniecznie w duecie.
Znowu jak na pobutke listopadowa – za wiele!
Fanny Mendelssohn 211 https://www.youtube.com/watch?v=KUMMxsy4a88
Buckwheat Zydeco – kierunek muzyki trudny do okreslenia. https://www.youtube.com/watch?v=MH2eRRh4Bls
Edyta Gorniak; Leopold Mozart; Aa Copland; L Kogan; L. Otto – sopran.W. Carlos – skrot imienia zamierzony.
W. Carlos Switched on Bach 77 – Roman Jasinski w swoich rozmaitosciach muzycznych to zagral to gdzies w latach 1968-9. Z perspektywy czasu – coz to byl, za wybiegajacy w przyszlosc, znawca muzyki!
Proszę sobie wyobrazić, że VivaBiancaLuna dała tydzień temu koncert w Warszawie OBUTA. To jest ta zmiana stylu, o której pisał ścichapęk. Dopiero bodaj do bisu, czy do ostatnich oklasków, zrzuciła obuw.
haha, to możliwe, że tak było i w Poznaniu, ja spojrzałem na nią uważniej tak naprawdę dopiero przed bisem właśnie.
I słowo stało się ciałem – dr ALICJA WĘGORZEWSKA-WHISKERD
p.o. dyrektora WOK.
Nie od dziś. Została tam wprowadzona zaraz po odsunięciu dyr. Lacha.
Pobutka 15 XI – Mantovani – 111 – https://www.youtube.com/watch?v=__tm_j8FPl0
Barenboim 74 https://www.youtube.com/watch?v=tp-EWGRGK7Q
https://www.youtube.com/watch?v=FMEL6z9Qir8
Poza tym – bylismy na koncercie pasujacym do poprzedniego wpisu – All Bach. Obylo sie bez przygod.
Wiktorija Mułłowa i Accademia Bizantina – koncerty skrzypcowe. Dwa z repertuaru (E i a) i dwie transkrypcje koncertow – chyba klawesynowych – ale Bach sam to przerabial tyle razy, ze trudno sie w tym teraz polapac. Zespol jest kameralny – sekstet. Brzmiala i brzmialo swietnie.
Dzień dobry 🙂
A ja zmieniam dziś zupełnie klimat. Za długo siedziałam w domu 😉 więc ruszam na południe, do Bielska:
http://www.jazzowajesien.pl/jazzowa_jesien