Wielki powrót
Wielki pod każdym względem. Jako powrót tytułowego Ulissesa do Itaki (wielkiego Monteverdiego) i powrót do Wrocławia wielkiego Gardinera ze wspaniałymi muzykami.
Aż żal, że nie dostała się nam tu cała trylogia oper patrona Monteverdi Choir (oprócz Il ritorno – Orfeo i L’incoronazione di Poppea), z którą Gardiner jeździ teraz po Europie i Ameryce. Ale dobre i to. Mieliśmy i jeszcze będziemy mieli w tym roku trochę naprawdę znakomitych wykonań dzieł jubilata, ale to z pewnością było jednym z najlepszych – rzadko się zdarza, żeby stojak był tak natychmiastowy i powszechny (i ja też nie miałam wątpliwości, że trzeba podziękować artystom w sposób specjalny).
Trudno sobie wyobrazić, że mogło być lepiej. Wśród wszystkich kilkunaściorga śpiewaków nie było słabego ogniwa. Właściwie wszystkich wypadałoby wymienić, bo każdy się czymś wyróżnił, od znanej nam dobrze Hany Blažíkovej jako Minervy czuwającej nad pomyślnością Ulissesowego powrotu poprzez znakomitego basa Gianlukę Buratto (w trzech rolach: Czasu, Neptuna i jednego z zalotników) po Roberta Burta jako komicznego żarłoka Iro. Jednak przede wszystkim należy zwrócić uwagę na Lucile Richardot w roli Penelopy (ścichapęk podrzucał tu ostatnio link z jej udziałem). To mezzosopran o niezwykłej barwie, głębokiej, ciemnej, momentami przypominającej męską. Furio Zanasi zbudował mocną i konsekwentną kreację Ulissesa. Szczególne brawa należą się Krystianowi Adamowi Krzeszowiakowi (Telemach), który przez kilka ostatnich lat ogromnie się rozwinął. Kiedyś mu zarzucałam niestylowość w wykonywaniu baroku – to się skrajnie zmieniło. Śpiewa on zresztą w owej trylogii Gardinera/Monteverdiego również rolę tytułową w Orfeo.
Artyści wykazali się nie tylko wokalnie, ale także aktorsko. Było to bowiem wykonanie semisceniczne, a śpiewacy poruszali się po całej scenie, także pośrodku, w przestrzeni powstałej między dwoma częściami podzielonego zespołu English Baroque Soloists. Jako reżyserowie podani byli sam Gardiner oraz Elsa Rooke. Soliści przebrani byli w kostiumy dość proste i symboliczne. Słuchający transmisji w Dwójce (która zresztą niemal do ostatniej chwili wisiała na włosku, na szczęście maestro się w końcu zgodził) byli pozbawieni efektów wizualnych, więc podam tu, że śpiewacy mieli mikroporty (ale przenoszące, nie wzmacniające), że Jowisz śpiewał spod organów (wiem, jeszcze ich nie ma, ale to jest to miejsce), że Neptun miał niebieski garnitur, Penelopa śliwkową suknię, zalotnicy – kolorowe kamizelki (wśród nich jeszcze jeden polski śpiewak – Michał Czerniawski), a Ulisses udając starca ubierał się po prostu w długi płaszcz. No i że w momencie, gdy Penelopa ogłaszała turniej napinania łuku Ulissesa, z boku sceny stała Minerva i niemo jej „podpowiadała”. Sam turniej wyglądał tak, że Penelopa ustawiała się z jedną ręką do góry, a drugą do dołu, jakby sama ów łuk trzymała. Mieliśmy też na sali taki awantaż, że były wyświetlane napisy.
Il ritorno d’Ulisse in patria to opera szczególna. Pisana już przez niemłodego Monteverdiego, mająca w sobie więcej prostoty niż Orfeo (choć i tu karkołomnych trudności nie brak), a przy tym zawierająca wiele elementów komicznych, jak wspomniany wątek Iro czy też montującej intrygę pary Eurimaco (Zachary Wilder) – Melanto (Anna Dennis) lub zadufanych zalotników. Można więc było chwilami się pośmiać, ale także głęboko się wzruszyć. Zwłaszcza na końcu – wyszliśmy więc wzruszeni. Dawno nie było tak efektownego rozpoczęcia Wratislavii… choć zapewne nie będzie to efekt Hitchcocka, bo trudno sobie wyobrazić coś lepszego. Choć na pewno zapowiada się ciekawie.
Komentarze
dzień dobry; po trzykroć „si”! choć przy pomocy aparatury domowej słuchane tylko.
i przyznam, że słuchane tak właśnie w sumie dość rzadko. i nawet na przerwie się nie ruszyłem nigdzie 🙂 i posłuchałem wywiadów z Panami: Antoninim i Krzeszowiakiem.
a finał… jak ja lubię się wzruszyć na finał nie tylko w kinie. pa pa m
Dołączam do zachwytów – zastrzegając, że w operze goszczę bardzo rzadko, i dla mnie nowością było nawet samo dzieło, które znałem jedynie fragmentarycznie.
Do laurek indywidualnych pozwolę sobie zgłosić dodatkowo Melanto (czyli Annę Dennis). Do laurek zbiorowych – epizody chóralne, nieliczne tutaj, ale zainscenizowane i wykonane imponująco.
Jedyne drobne zastrzeżenia mogę zgłosić do operatora napisów z przekładem libretta – pod koniec się trochę pogubił (ale sama idea, żeby je na bieżąco prezentować – znakomita).
Ja mam zastrzeżenie do lokalizacji ekranów z napisami po bokach przed sceną, zamiast z tyłu nad. Ci którzy siedzieli blisko nie mogli jak to zwykle bywa przenieść szybko wzroku ze śpiewaka na tekst tylko musieli patrzeć na boczną ścianę.
Słuchacze nie widzieli, że na koniec do ostatnich braw Maestro (chyba już nie planując) wyszedł z małą szklanką piwa, wzniósł ją w stronę widowni i wziął łyk – było to niecodzienne ale bardzo urocze.
Tak, trochę mnie to ubawiło, bo przypomniało podobny „chwyt” McCreesha sprzed lat 🙂
Do opisu wizualizacji należałoby dodać to, że we wszystkich możliwych miejscach (na i wokół) sceny znajdowały się mikrofony. Nie przesadzę, jeśli powiem, że było ich kilkadziesiąt! I, niestety, obawiam się, że nie były one użyte tylko do transmisji radiowej. Bo jeśli Jowisza z dużego oddalenia słychać tak samo jak Odysa na proscenium to coś jest nie tak. W ogóle było troszkę głośno jak na kameralny, barokowy zespół i śpiewaków przecież nie wagnerowskich.
Solistka kreująca Penelopę ma rzeczywiście mocny głos, moje pierwsze skojarzenie to lady Makbet – w takiej partii byłaby doskonała. No ale Monteverdi nie interpretował Szekspira…
Jeszcze kwestia temp, które jak na Gardinera (moją Jego znajomość ) były dziwnie wolne, osiągając apogeum w finale, który przecież jest radosny. Tutaj radość, wg mnie, była przykryta, no właśnie, czym?? Był to, jak sądzę, świadomy zabieg Mistrza, który może mieć różne pomysły (nie tylko interpretacyjne – może również wyjść do oklasków ze szklaneczką piwa). JEMU wolno więcej. I dobrze.
Zdobyłem się na troszkę uwag krytycznych. Jest to tylko kropla w morzu pozytywnych doznań, których można było doświadczyć wczoraj i o których moi przedmówcy już napisali.
SERDECZNIE POZDRAWIAM
Przyznaję się, trudno, do ostrego uczulenia – od dłuższego zresztą czasu – na niektóre sopranistki zatrudniane przez maestra. Wczoraj znowu niestety miałem powody do narzekania (złagodzonego przynajmniej tym, że słuchałem z radyja, więc można było sobie wyjść i przeczekać 😉 ).
Dla ułatwienia wizualizacji : https://www.facebook.com/monteverdichoirandorchestras/videos/10155283054619300/
@tom13
W radiu mówili, że z koncertów wrocławskich ma powstać nagranie, które wyda wytwórnia Gardinera. Może stąd tak duża ilość mikrofonów.
Zabawne, że z TWON-owski wykon Verdiego pod Biondim też ponoć ma być wydany na płycie (tylko wydawca inny).
No to se w końcu posłucham 🙂
A ja nie. Bo tam wyje jedna taka pani o męskim nazwisku 👿
To właśnie jej posłucham przede wszystkim (bo na żywo się jednak nie udało – i potem musiałem polegać tylko na relacjach) 😉 Przekonam się wreszcie na własne uszy…
Z nagraniem można dziś, jak wiadomo, sprawić, że to będzie zupełnie inny głos, i nawet nie fałszujący… 😉
Hm, istnieje takie ryzyko, Pani Kierowniczko 😉 Ale ze ścichapęka chyba za stary wróbel na takie numery 😀 Zresztą wcześniej jako Judyta wcale mnie specjalnie nie zachwyciła.
Z akcentem na specjalnie (bo ‚wcale’ zarezerwujmy może na lepsze okazje).