Mazurki nie Chopina
Tylko na jeden koncert obecnej edycji festiwalu Wszystkie mazurki świata byłam w stanie się udać. Kolejny, piątkowy, w Studiu im. Lutosławskiego, zapowiada się fascynująco: będą pieśni kurpiowskie w bardzo różnych wykonaniach i wersjach. Autentyk w wykonaniu śpiewaczek z Kurpiów, z parafii Czarnia; opracowania Karola Szymanowskiego i Henryka Mikołaja Góreckiego w interpretacji Chóru Polskiego Radia, a wreszcie wykonanie Monodii Polskiej – męskiego zespołu prowadzonego przez Adama Struga (a śpiewają z nim jeszcze Janusz Prusinowski i Piotr Zgorzelski). Właśnie przesłuchałam płytę Monodii – Requiem Polskie: repertuar był już mi częściowo znany, to muzyka bardzo mocna, ciężka, duszna, a zarazem żarliwa; nader adekwatna na czas głębokiej żałoby. I bardzo dobrze zaśpiewana, to trzeba dodać. Pieśni kurpiowskie mogą być inne, trudno powiedzieć. W każdym razie cały koncert będzie nagrywany i zostanie odtworzony w Dwójce bodaj 18 maja.
Ten nagrywany nie był, ale był bardzo ciekawy i skrajnie różnorodny. Najpierw wystąpił zespół Notre Orchestre de Pologne, czyli barokowa mutacja zeszłorocznej Orkiestry Czasów Zarazy – także prowadzona przez Pawła Iwaszkiewicza. Tak było w zeszłym roku. Tym razem Paweł Iwaszkiewicz przerzucił się na flet prosty, Maciek Kaziński na wiolę da gamba, a dołączyli muzycy barokowi – m.in. Zbigniew Pilch i Maria Erdman. I zabrzmiał Telemann tym razem w swojej czystej, ale też zadziornej formie – po prostu kilka kompozycji „polskich” (nie brakło i tego hiciora).
Podczas tego wykonania (w przerwach) co jakiś czas słychać było głos starszego pana: Brawo! Pięknie! To był skrzypek ludowy z łęczyckiego Tadeusz Kubiak, który wystąpił na początku drugiej części koncertu. Grał transowe kawałki, śpiewał też, komentował wesoło. A po nim – trzeci, zupełnie inny od dwóch poprzednich świat: Kwadrofonik z własnymi „wariacjami” na temat mazurków Szymanowskiego, czyli muzyka ludowa przefiltrowana podwójnie. Bardzo ciekawe, jak zawsze ze smakiem zrobione opracowania i słuchało się tego z dużą przyjemnością.
W sobotę festiwal opanuje Skwer na Krakowskim Przedmieściu: w dzień Targowisko Instrumentów, gdzie będzie oczywiście i granie, po drodze, jak co dzień warsztaty (w MCKiS i Muzeum Etnograficznym) i na koniec Noc Tańca. Ja nie zatańczę, ale życzę innym dobrej zabawy.
Komentarze
Z Chopinem bezpiecznie, bo bez to się znajduje takie pobutki, co to nie na ten blog…
…tylko czemu oni tam ‚potem’ (w pobutce) tańczą coś rokendrolowatego, skoro powinni jive?!… … … 😮 😉
Pikne 😆
A propos winylu jeszcze.
Dopóki nie powiedzą mi („oni”) dokładnie, jaki jest proces produkcji dzisziejszych winyli, mam to głęboko w wąchalitisie.
Bo mam niejasne podejrzenia, że robią chamską zrzutę z mastera CD na winyl, a taki winyl to ja mam jw.
Mam też niejasne podejrzenia, że jest to moda podszyta snobizmem, coś jak sentyment do PRLu.
jeden typ zrzuty będzie dla snobów znawskich a drugi – dla krawaciarskich (różnica do wywąchania przez sprzedawcę sklepu muzycznego… na Wawelu wącha się oczywiście skuteczniej, niż na Senackiej… 😎 ;))
a dlaczego to Kierownictwo nie zatańczy?
No toć pisałam wcześniej, że wylatuję. Dziś wieczorem. Do Wilna. 🙂
Snoby znawskie tak naprawdę nie powinny kijem dotykać reedycji współczesnych tylko polować po piwnicach na pierwsze tłoczenia.
takie są skutki szybkiego czytania… 🙄
Płyta z pierwszego tłoczenia.
— Czy płyty się tłoczy w tramwaju… 😉
***
@a cappella:
Każdy tańczy, co potrafi. I tak dobrze, że nie robią z tego tanga 🙂
O! Gostku! Mam te płytki Biondiego z Krakowa. Ale dostarczę pewnie już po powrocie.
Mille Grazie! Proszę podać nr konta.
Kolejne archiwalia się smażą.
I tam numer konta 😆
Może będziemy mieli płyty winylowe extra vergine i wytłaczane ze skórek czyli zrzuty z CD. Prawda jest taka, że winylowych słucham bardzo rzadko, bo to mniej wygodne.
Ja o tych zrzutach z CD to nie wiem. Gdybam sobie, że tak byłoby najprościej.
Czy mniej wygodne? Zakładając, że się zasiada na cały utwór, bez skakania po ścieżkach, to tylko raz trzeba zewłok podnieść z kanapy. Chyba, że się słucha Parsifala, no to wtedy kilka razy, fakt.
Pozdrowienia dla Wilna. Zdecydowanie tęsknię. Przypominam, że zobok kościoła uniwersyteckiego po schodach wchodzi się do ksiegarenki, gdzie rozmawiając po polsku można kupić książki polskie, angielskie, ciekawe grafiki po bardzo przystepnych cenach. Przynajmniej 2 lata temu jeszcze tak było.
Gramofon mam stosunkowo wielki, trzeba go wyciągnąć spod półki i jakoś ustawić. Chyba pomyślę, jak to uprościć, po powstały akurat warunki do stałej gotowości.
Ja nie jestem jakimś ortodoksyjnym fanatykiem winylu, ale nazbierało mi się tego tyle, że wymiana na CD jest nieopłacalna finansowo (a w niektórych przypadkach niemożliwa, bo czegoś tam na CD nie ma).
Ale myślę, że mimo wszystko warto mieć gramofon zawsze gotowy do walki. Nie ukrywam, że przyjemność wzięcia okładki do ręki jest dużo większa niż w przypadku zwykłej płyty CD.
Okładki to najsłabsza strona CD. Zamieszczają czasem przy CD całe broszurki, ale do winylu w formie albumowej też były całe książeczki – na przykład z librettem opery. To z takiej książeczki poznałem tekst Cyrulika zanim pierwszy raz usłyszałem w operze. Za socjalizmu opery nasze były z zasady kiepsko wystawiane i zazwyczaj po polsku.
Wczoraj bardzo wczesnie urwałem się z pracy walczyć w domu z powodzią i wymianą bojlera własnymi ręcami. Dopiero dzisiaj poczytałem twórczość poetycką na tle Rembrandta, Van Gogha i Józefa Brandta. Józefa Brandta miałem okazję oglądać codziennie przez lata. Zajrzałem na wszelki wypadek do wiki i przeczytałem, że liderował polskiej szkole monachijaskiej obok m.in. Aleksandra Gierymskiego i Leona Wyczółkowskiego. Zdumiałem się niepomiernie. Szkołę monachijską cenię umiarkowanie, choć do jednego obrazu staję się z wiekiem coraz bardziej przywiązany. A. Gierymskiego i Wyczółkowskiego cenię znacznie bardziej. Może rzemiosła nauczyli się i w Monachium, ale nie Akademia Monachijska ukształtowała ostatecznie ich malarstwo, jak sądzę. O Wyczółkowskim i późniejszym Gierymskim nie ma co mówić jako o akademikach, ale i wcześniejszy AG z czasów włoskich i jeszcze wczesniejszych, choć całkiem realistyczny, różni się bardzo od typowych akademickich gniotów.
Gniotami na pewno nie były wiersze twórców dywanowych. Chapeaux bas.
Gierymski nawet rymuje się z „rzymski”. 😆 Nie rymuje się za to ani z Rembrandtem, ani z van Goghiem. W czym zresztą Wyczółkowski mu nie ustępuje.
Tak że gierymszczenie czy wyczółkowszczenie musiałoby się odbywać w osobnym rozdziale. 😉
chocimski
W tym jest coś głęboko niesprawiedliwego, Gostku. Z „chocimski” powinien się rymować Chodkiewicz albo przynajmniej Sobieski. 😆
Sobieski? tylko „niebieski” przychodzi mi do głowy chwilowo. Też niby wskazuje jakiś adres 🙂
Cenie Gierymskiego i Wyczółkowskiego, ale z Rembrandtem czy Van Goghiem rzeczywiście się nie rymują zupełnie i nie dziwota. Mało kto sie rymuje, Józef Brandt raczej przez przypadek. Z Sobieski rymują się rzewne łezki, które ewentualnie mogą być wysokoprocentowe.
Są tacy, którzy twierdzą, że to, iż Gierymski i Wyczółkowski się nie rymują z R i V, jest głęboko niesprawiedliwe. Są i tacy, którzy twierdzą, że to R i V nie rymują się z G i W.
PS. Ci ostatni oczywiście najwyżej cenią Jana Matejkę i Kossaków.
Jak mogliście zapomnieć, że z Sobieskim rymują się również trzy pieski? 😆
Jest jeszcze dużo rymów.
O tym wiedzą już oseski,
że to bliskie jest groteski,
By trzy pieski miał Sobieski,
Jeden z nich zaś był niebieski.
Równie dobrze mógł pineski
Wbijać do grobowej deski…
Sobieski miał wydrę, a niektórzy twierdzą, że nawet dwie 🙄
To ja dodam słynnego Canaletto –
Co naprawdę się zwał Belotto
Jeździł po Warszawie karettą
Za swe dzieła otrzymywał złotto
Tym złottem mu płacił król Poniatowski
Z którym rymują się wolne wnioski:
I tu mam wolny wniosek a propos miłośnictwa do vinyla zapoznać się z takim oto blogiem (oczywiście żadna to konkurencja dla Dywanu, ale niejakie rozszerzenie) : http://shellackophile.blogspot.com/
Bo jak ktoś kocha vinyla to go czasem domowym sumptem zremasteruje i się chce podzielić, zwłaszcza gdy prawa autorskie wygasły. Albo zreprodukuje te piękne okładki (projekty Aleca Steinweissa dla Columbii !). Z prawej strony linki do innych takich blogów (jak kto chętny a jeszcze w sieci nie trafił).
U nas w Łodzi Spotkania Baletowe ale ja przedłożę nad nie wieczór czeski w FŁ bo prócz kompozycji Smetany i Dworzaka (to musowo) będą i kompozycje Vanhala i Martinu(co nieczęste).
PS: Król Sobieski wyder miał więcej bo jedną otrzymał od J.Ch. Paska. Pisze o niej Pasek: „Najpierwej, ze mną sypiała w pościeli, a była tak ochędożna, że nie tylko w pościeli źle nie uczyniła, ale pod łóżkiem nic, ale poszła do jednego miejsca, gdzie jej stawiano skorupkę; to tam dopiero odprawiła swój wczas. ” Taka wydra królów godna.
Raz Sobieski krzyknął: bies ki?
Dziś od rana mam film czeski,
na tym filmie drżące kreski,
migające arabeski,
w sumie – coś na kształt burleski.
Tu się rozległ głos prezeski:
zmień pan kanał. Na Sueski.
Trochę niezręcznie pisać, że Sobieski miał Robaka 😕
Na szczęście chyba go nie zalewał. A jeżeli, to w granicach normy. 😉
No, słuchajcie! Ta wydra ma nawet fanclub na fejsbuku. 😆
http://es-la.facebook.com/group.php?gid=131155046895326&v=wall
I mówiło się na nią: Robak, hul, hul 😆
No to pa, zbieram się na lotnisko 🙂
Westchnijcie serca śpiewające w intencji twórcy Pro Symfonici, prof Łuczaka, który dzisiaj zmarł w Poznaniu. 300 tysięcy! 300 tys dzieci i młodzieży w ciągu 40 lat brało udział w programie. Człowiek – instytucja, a i dyrektor Filharmonii wcale niezły.
Już po królewskim ślubie a na oficjalnej płycie z muzyką z tego wydarzenia (a nawet „eventu”) znajdą się :
Hymn „Jerusalem” Huberta Hastingsa Parry’ego ze słowami Williama Blake’a; Deliusa – On Hearing the First Cuckoo in Spring; Waltona – „Touch her soft lips” i część suity z muzyki do Henryka V ; Vaughana Williamsa „Fantasia on Greensleeves”; Waltona „Crown Imperial”, Widora Toccata z Symphonii Organowej No. 5 i oczywiście Elgara „Marsz pompatyczny i okolicznościowy” nr 5 ( i wiele innych).
Jest także i http://www.youtube.com/watch?v=2Om2GoiUYfw
Może to u niektórych budzić niesmak, bo była to muzyka wykorzystana na ślub Księcia Karola i Camilli Parker-Bowles…
Z całego rodu królewskiego Windsorów wielki mam sentyment do Księcia Karola jako akwarelisty. Dzięki jego akwarelom onegdaj Sony wypuściła tzw. królewską edycję nagrań L. Bernsteina. Ponieważ nie sprzedawały się w boksie to można je było kupić niedrogo na sztuki – oj mam ja tego sporo (Sibelius, Mahler, Copeland, Ives itd itp) 🙂
Pobutka.
Pobutka brytyjska (niby nikogo to u nas nie obchodziło, ale jak awali sobie całuska na balkonie, to pół redakcji się zbiegło do telewizora 😆 ), a ja już w Wilnie. W sympatycznym apartamencie w starej kamienicy zaraz koło pałacu prezydenckiego i katedry. Śniadanko i w świat, bo piękne miasto czeka, i chyba ostatni dzień w miarę przyzwoitej pogody.
Niech p. Łuczakowi ziemia lekką będzie. Postać może kontrowersyjna, ale dla umuzykalnienia poznańskiej młodzieży bardzo zasłużona. Nasza Beata też jest dzieckiem Pro Sinfoniki 🙂
Po dwie dyszki te Lenny akwarele chodziły. To były czasy.
Prezes Prezesów (każdy klub Pro Sinfoniki miał swojego prezesa, a oni z kolei mieli „nad sobą” Alojzego Andrzeja Łuczaka) rzucał młodych ludzi na głęboką wodę i traktował ich poważnie. To było coś zupełnie innego niż szkolny przymus. Uważał na przykład, że jesteśmy w stanie śledzić wszystkie przesłuchania Konkursu Wieniawskiego i… nie mylił się. Oprócz comiesięcznych koncertów Pro Sinfoniki wysyłał chętnych i najbardziej zaangażowanych na najważniejsze koncerty, które wtedy odbywały się w Poznaniu. Czuliśmy się ich pełnoprawnymi uczestnikami. Jaka by gwiazda nie zjeżdżała, wiedzieliśmy, że będzie możliwość się wybrać, spotkać, wręczyć kwiaty. Pro Sinfonika to było nie tylko uczestnictwo w koncertach, ale i regularne spotkania klubowe, opieka nad artystami odwiedzającymi Poznań, konkursy i życie towarzyskie. Z jednej strony była dobrowolność, z drugiej, jak już się człowiek zdecydował, również odpowiedzialność i konkretna praca do wykonania. No i poczucie przynależności i robienia czegoś ważnego. Potrafił taką atmosferę stworzyć, wymagając, doceniając i dając bardzo dużo z siebie. Będzie go tutaj bardzo brakowało.
Fajnego kota namierzyłem…
http://wtfhub.com/wp-content/uploads/2011/01/cat-in-a-hoodie.jpg
Mrrrauuu…
Pozdrawiam znad czerwonego hiszpańskiego winka z torebki 😉 Okazało się niezłe. Obiad dziś był jednakowóż lokalny: „chołodziec litewski milcząc żwawo jedli” oraz placki ziemniaczane, plus pyszne miejscowe przeniczne pyfko.
I odkompowywuję się 🙂
Pani Doroto,
we francuskiej sieci sklepów ” turystycznych” Vieux Campeur jest czerwone wino w proszku…liofilizowane! Dla wspinaczy! Oglądałam i oglądałam, ale jakoś strach ..:) Lepiej z torebki. Serdeczności.
Co tam strach. Będzie trzeba, to i w proszku damy radę, byle nie dożylnie. 😈
Upadły obyczaje w tym Wilnie, kiedyś posiłek bez litra nie miał prawa się nazywać obiadem…
Z torebki, z gwinta czy dożylnie… Najważniejsze, żeby sponiewierało. 😈
Troszkę sponiewierało, nie powiem 🙂
Zza okna było słychać kilka minut temu dzwony z katedry. Ale dyskretnie. W ogóle mieszkamy w świetnym punkcie: na samym Starym Mieście, koło jednej z najbardziej turystycznych ulic (Pilies), ale w bocznej uliczce, gdzie jest cichuteńko.
Słońce świeci, jest rześko, pora na spacer 🙂
Pobutka litewska 😉
http://www.youtube.com/watch?v=c8Cek5JxiZo
To PK wino w torebce nosi ?
I białe i czerwone ?
No to chyba że po 0,375, bo po 0,75 trza by do plecaczka jakowegoś 🙂
No, to się wyjaśniło, dlaczego Pani Kierowniczka tak często nosi nie torebkę, tylko plecaczek. 😆
Pozdrawiam tanecznie po kongresowo. Myslalam ze sie rozdwoje i wybiore sie na warsztaty mazurkow. Niestety nie dalo sie.
Wspomniany kilka wpisów temu (byłem bez dostepu do Frędzelkowstwa przez prawie tydzień, stąd ten wpis poniewczasie) poziom chórów kościelnych / przykościelnych jest pochodną stopniowego obniżania się poziomu wykonawstwa muzyki w kościołach w Polsce.
Ja to rejestruję tak mniej więcej od chwili wprowadzenia języka narodowego powodującego jak gdyby większe zangażowanie w słowo czytane / mówione, a co za tym idzie pozostawiającego mniej czasu na muzykę.
A jesli dodamy do tego „potokowość” nabożeństw (w pobliskim mnie kościele w niedzielę od 6 rano do 14tej – co godzina – taka taśma!) to coraz mniej czasu pozostaje na sacrum, na możliwość kontemplacji itd.itd.
I nawet jeśli już organista zaryzykuje wykonanie (np. podczas – wydawałoby się dłuższej chwili wolnego czasu) jakiegoś np. Wachet auf.. czy Nun komm.. to w 100% przypadków prowadzący nabożeństwo mu przerywa frazę, bo nie chce mu się stać i czekać przy ołtarzu (nieefektywnie!).
Ostatnio grałem na ślubie – ta sama historia – szybko, szybko (wit,wit:-) bo następna para już czeka pod chórem.
I dlatego lubię w Paris do Sulpicjusza i Eustachego..
Nie zawsze noszę wino w torebce.
Dziś zapewne będzie też prosecco… 😉
Ciekawe, że tu jest dużo nie tylko knajpek, ale i sklepików z wiktuałami włoskimi.
W Watykanie też kiepsko chóralnie (a organowo jeszcze gorzej) – co kilka razy odczułem uszami własnymi (moja wina – nie jestem głuchy dostatecznie) ; również dzisiaj było to słychać wyraźnie – niestety.
pszeniczne!!!!!!!!!
….to pyfko, ma się rozumieć…
Bo ja wiem? Skądinąd wiadomo, że pyfko faktycznie prze… 😆
lid.44 – witam. Jak „pyfko”, to może być i „przeniczne” 😆
Przecież wiemy, jak się ono pisze 🙂
Najważniejsze, że pyszne!
Wróciłam z drugiego już dziś spaceru. W centrum miasta same polskie wycieczki 😈
pszeniczne wyszło wczoraj, a dziś wiadomo, tylko benzynę można kupić 🙄
Jezus, Maria, to teraz już każą pić benzynę? 😯
moje wina – nie benzyna ; aczkolwiek właśnie wylałem do zlewu dopiero co otrzymaną butelkę hinduskiego shiraz – w smaku – prawie petrol
hinduskie shiraz
niedobre nad wyraz
moja wina, że nie sprecyzowałem o co mi z tymi organami chodzi.
Te wewnątrz Bazyliki Piotrowej ok, natomiast stawianie na placu jakiegoś elektronicznego, piskliwego bździdła zdecydowanie obniża rangę czegokolwiek, a uroczystości w szczególności.
Ad rem..
W celu więc poprawienia nastroju otworzyłem butelkę Puisseguin-St.Emilion nabytą u znanego aktora i właśnie zmierzam obejrzeć finał Trump-Higgins
No to odpijam prosecco – na zdrowie! 🙂
Gdy pijasz Emiliony,
jesteś dobry dla żony.
Od pyfka i prosecca –
dla każdego człowieka.
Ale pijaj też sznapsa,
byś był dobry i dla psa. 😆
Aha, beatyfikoprohibicja dziś była? Nie zauważyłem.
Benzyna zamiast pyfka kiepski geszeft, bo wychodzi drożej (przynajmniej na mojej ulicy) 😈
„Przeniczne” – to jest przepyszne pyfko pszeniczne w prześlicznej butelce. Yeah!
Gostku, a jak w przypadku benzyny z problemem „wypiłeś – nie jedź”? 😈
Żeby zyskać na czasie, na razie powiedziałbym raczej „tankowałeś – nie jedź”.
Rzeczywiście, tankowanie ma jakiś taki uniwersalny wydźwięk… 🙂
Bardzo wieloznaczne.
Tankował pół nocy, a potem pojechał po wszystkich.
Drobna zmiana i już mamy „tankowałeś – nie jedz”, a tak bez przekąszania to niezdrowo.
itd.
🙂
A propos jednego z wczesniejszych wpisow Gostka.
Oczywiscie, ze nowe plyty winylowe sa robione z cyfrowych nagran. Co prawda ktos mi mowil, ze jest jakis zespol jazzowy ktory nagrywa dwutorowo: analogowo na winyl i cyfrowo na CD.
Gramofon (nowy) stoi u mnie w stuprocentowej gotowosci bojowej, ale tylko poto aby odegrywac plyty (cca 1700) ktore zgromadzilem przez wiele lat. Nawet nie pamietam kiedy kupilem ostatnia prawdziwa plyte. Wbrew moim oczekiwaniom (i nadziejom) nie bylo szalenczych wyprzedazy plyt winylowych. Po prostu znikly jak angielscy goscie – nie wiadomo jak i kiedy. A teraz? Mam nawet sklep z uzywanymi i nowymi plytami zupelnie niedaleko, ale jakos nie mam przekonania.
W ostępach leśnych spokój, martwota, błogie nieożywienie. Sytość wszelkiego zwierzęcia. Dzieje się nic. Dzieje się martwa natura w czasie nieokreślonym. W miejscu ustronnym. Nic nie zaburza tego niedziania się. Czy ten fiord może być świadkiem czegoś więcej niż tylko wschodów i zachodów, przypływów i odpływów. Przepływania i wypływania czasu znikąd donikąd. Nic? Czyżby? Pierwsze drgnienie listowia, unosząca się głowa sarny, zając zastygły z warzywem w łapce. Przeczucie zaburzenia istnienia poza czasem. Chwila uspokojenia, po której już nie ma wątpliwości – zbliżają się. Niby intruzi, ale w pewnym sensie już tubylcy. Swym istnieniem tworzą nowe ramy tego świata. Określają nowe początki i zakończenia. Nadają egzystencji walor kreacji, wnoszą pojęcie nieprzewidywalnośc i zagrożenia. Ale również rozbawienia. Tego nikt tu jeszcze nie widział. Pojawiają się. Robiąc wokół siebie i dla siebie zamęt. Znikają. Zostają fiordy – z ich wschodami, zachodami, przypływami i odpływami. Ale już nie martwotą, jeno oczekiwaniem, na kolejne zjawienie się ich – trolli.
To o nich pisał swe ballady pan Jens Bramss.
Poszedłem do Musikverein na spotkanie z muzyką Beethovena, Brahmsa, Schönberga – wiedeńczyków z wyboru lub urodzenia. Program mógł wydawać się i być li tylko efektownym, w pewien sposób przypadkowym zbiorem znanych kompozycji panów B., B. i S. Nie był jednak ani przez sekundę przypadkowy, nawet przez chwilę nie zahaczał o efekt pojmowany jako popis. Stanowił całość – przemyślaną, logiczną, dopracowaną. Chciałoby się rzec dopieszczoną – ale do granych utworów to słowo żadną miarą nie pasuje. Nie da się już dalej snuć tej myśli bez podania programu – składały się nań beethovenowska Sonata Waldsteinowska, cztery Ballady Brahmsa, 6 miniatur Schoenberga i domykająca całość Sonata c-moll op. 111 LvB. Słowem kluczowym jest w tym przypadku „całość”. To nie przypadek, że op. 111 poprzedzały schönbergowskie drobiazgi – słychać było, jak w warstwie brzmieniowej Beethoven uciekł swojemu czasowi, przetarł szlaki tym wszystkim schönbergom, webernom, kurtagom. Podobnie nowoczesnym (wbrew dorabianej mu gębie) był Brahms. Klamry wieczoru – te na swój sposób siostrzane sonaty w ich części środkowej, z ich nastrojowością, którą często sprowadza się w interpretacjach do „pierieżywanija” na granicy plasterkowania śledziony, z prasowaniem jelit w tle.
Gonimy w naszych czasach – my, „wypełniacze” audytoriów – w jakimś obłędnym pędzie za setnym wykonaniem czegośtam przez kogośtam, co i rusz marudzący, że nic nowego, że wolno, że szybko, że głośno, że niedojrzale, przejrzale etc. I nagle przychodzisz, pojedynczy „wypełniaczu audytoriów” na koncert, podczas którego na nic nie marudzisz; a znane okazuje się tak po prawdzie nieznane. I wychodzisz szczęśliwy, taki trochę na nowo narodzony. Bo jeżeli w finale Waldsteinowskiej nagle słyszysz niebywale pogodną pastoralność, brahmsowskie ballady są opowieścią „o czymś”, a po ariettcie z op. 111 nie masz zamiaru popełnić samobójstwa (Pogorelić) lub w mistycznym uniesieniu iść na kolanach do Compostelli (Sokołow) – a tylko powiedzieć ludziom: odetchnijcie tą muzyką, bo ona jest pięknem skończonym i… nieskończonym.
Zazwyczaj w połowie arietty jestem już obsmarkany ze wzruszenia – bo większość pianistów idzie na ten „efekt”. Leif Ove Andsnes (bo o nim tu mowa) przy całej swojej muzycznej wrażliwości stara się takich stanów unikać. Szuka w Beethovenie bardziej afirmacji życia niż dowodu jedynie rozpaczy i gniewu. Przy tym warsztat pianistyczny, którym dysponuje, jest fantastyczny. Daje luksus niemyślenia o technice i pewność, że nic złego nie może się zdarzyć. To, co czyni z dźwiękiem, jest olśniewające. Przede wszystkim zaś ma przemyślaną dramaturgię każdego utworu. Którą jedyne co może z(a)burzyć to… sala. Dokładniej zaś – ludzie na sali.
Zamiast „Sechs kleine Klavierstücke”, op. 19 Schönberga usłyszeliśmy w Musikverein „Sechs kleine Klavierstücke mit vielen grossen Charkotten”. Ciszę po ostatniej balladzie Brahmsa przerwało (jeszcze przed oklaskami) jakieś tubalne rzężenie z pierwszego balkonu. Jakbym siedział obok gościa – to po koncercie poszedłbym siedzieć na dłużej. A gnający kurzgalopkiem do szatni stęsknieni właściciele/lki jesionek to już jakaś zaraza literalnie nieczuła. W związku z czym były jeno dwa bisy – Kurtaga i Chopina. Jednakowoż piękny to był wieczór.
A następnego dnia rozczuliłem się w Stadtparku widokiem baardzo starszej pani w szaliczku, zasuwającej nieśpiesznie na… hulajnodze. Nawet nie próbowałem robić zdjęcia, bo w jakiś sposób potwierdziłbym niezwyczajność tego widoku. A chciałbym bardzo, by był on najzupełniej zwyczajny i powszechny. W tym dziele mam plany związane z samym sobą. Szaliczek już posiadawszy… (wielofunkcyjny – do duszenia, do jeżdżenia, słowem: świata ubarwienia.)
PS. Nie wierzycie mi, że Brahms napisał cztery ballady o trollach? To macie problem. Ja już nie 🙂
Można grać inaczej bez egzaltacji,ale nadal romantycznie.
http://www.youtube.com/watch?v=KdWPZiJxo6c
Bjoergen nie startuje, to można… i taką pobutkę…
Pijałem wina wyprodukowane w Indii. Jedno zaliczało się ponoć do najlepszych, jakie tam dojrzewają. Było niezłe, ale do wyśmienitego wina było daleko, oj, daleko. Na pozostałe należy spuścić zasłonę.
Piłem jedno z najlepszych win egipskich. Opinia podobna jak o jednym z najlepszych win indyjskich z plusem dla hinduskiego. Ale piłem też wino marokańskie nie ze ścisłej czołówki i było naprawdę bardzo dobre.
Na pewno żadne nie dorównywało Sonacie Nr 21 LvB. Prawie Emilion kupiony u byłego znakomitego aktora też chyba nie dorównuje, choć może być niezły. Niestety, Lesio nie podał z jakiego chateau i rocznika pochodzi butelka. Zastanawiam się, czy to wino już pewnie wypite przez Lesia może być lepsze od którejś ballady o trolach. Ale na pewno świetnie nadaje się do picia w Stadtparku słuchając kompletu ballad Brahmsa o trolach. Mam na myśli picie kulturalne przy nakrytym stoliczku w pobliżu altany koncertowej.
Kończę zaraz pracę w biurze, do którego dzisiaj miałem 90 km, i przenoszę się do kaplicy szpitalnej (albo do sąsiedniego kościoła, jeszcze nie wiem). Zostanie tam odprawiona msza święta ku czci Św. Wojciecha, patrona tego szpitala. Potem będzie uroczystość w Auli Ordynatorów. Jako nieordynator będę miał wyjątkową okazję znaleźć się w sposób uprawniony w tym pomieszczeniu. Zastanawiałem się powaznie, czy na tę uroczystość przyjechać. Zadecydowało, że mszę będzie celebrował nasz Arcybiskup Senior Gocłowski a nie Głódź.
Gocłowskiego szanuję i chętnie słucham jego wypowiedzi na różne tematy. Kto nie wie, tego informuję, że nasz były oficjalny duszpasterz, a duchowo dla nas i aktualny, miał znaczny udział w nawiązaniu kontaktów pomiędzy podziemną wówczas opozycją a władzą przed rozmaowami okrągłego stołu. Był współtwórcą Aeropagu i poprzedzającej go Karty Powinności Człowieka.
Były znakomity aktor : wybór win – very dobsze. Naprawdę !
Rocznik był 2000. Chateau (zapomniałem, krótka nazwa, Caron czy jakoś tak..)
[Lubię znajdować wina w tych mniej znanych rejonach przybordoskich – Puisseguin, Lalande (Pomerol), Listrac, Moulis, oraz dalejprzybordoskich – Corbiere, Bergerac..]
Nie umiem ustanowić korelacji pomiędzy nr 21 LvB a mieszanką Cabernet-Sauvignon / Cabernet Franc / Merlot (tu było więcej merlota – wino było krąglejsze i nie tak oschłe jak StEstephe potrafi być).
Wszak to trzy różne a do przeżycia niezbędne sfery : Wein, Weib und Gesang..
Andsnes – to dla mnie jak jedno z premiere cru classe 1855 – bardzo nieczęsto mam okazję…
Były oficjalny duszpasterz diecezji gdańskiej – lubię
Aktualny – proszę nie pytać… Pycha, buta. Dobrze, że go już tutaj nie ma, szkoda, Stanisławie, że niestety trafił do was..
Karta Powinności – to chyba jej uzupełnienie stanowi teraz ISOwska Norma Społecznościowa 8000 (Social Accountability) / CSR (Corporate Social Responsability)
60 jerzy-szacun!Wzruszywszy się.Chyba też kupię szaliczek.Zaległe życzenia imieninowe,wszystkiego muzycznego. A dla całego Dywanu post-świąteczne.Odcięta byłam.Wracam,a tu całe towarzystwo popija.W dodatku do rymu.Oszszsz…
Łabądku, dziękuję ślicznie. Jednakowoż nie popijam – pracuję.
Ech 🙁
To my wypijemy w zastępstwie 😉
Dziś winko czerwone. Włoskie. Pyfko już było po południu. Ciemnawe. Svyturys Baltijos, jeśli to coś komuś powie. Pychota!
Żebyście sobie nie myśleli, pół dnia było pracowite. Byłyśmy z siostrą w tutejszych archiwach, podążając śladami naszej mamy. Ona (siostra) już odwiedziła parę razy te archiwa przed moim przyjazdem, śledząc ślady obojga naszych rodziców, którzy w Wilnie właśnie się poznali. Jest to więc trochę podróż sentymentalna – gdyby nie to piękne miasto, zapewne obu z nas nie byłoby na świecie. Tematów muzycznych też nie brakło, ale o tym pewnie napiszę osobno.
Jedno drugiemu nie przeszkadza.Chyba…Dywan potrafi.
Oj,Pani Kierowniczko,pierwsze przykazanie-nie mieszać.
Ale to w odległości. Potem jeszcze wdrapaliśmy się na Górę Giedymina podziwiac widoki, teraz była kolacja, więc pyfko raczej zostało już zapomniane 😉
Piękna ekskursja sentymentalna.Zazdraszczam.Znaczy się,bez Wilna Dywanu by nie było.Pomnik,musowo…Z frędzlamy!
Pobutka.
Pobutka Jensa Bramssa o trollach 😉
A to ci śmieszna łajza 😀
Wróciło mi się właśnie z południa. Moraw. Słońce tam jednak bardzo południowe, blasku mnóstwo. W tym blasku winnice wszędzie…. wszędzie… podłoże wapniowe, słońce wyborowe, w wyniku… wina morawskie. Ich tam pełno wszędzie, wszędzie… w każdym zakamarku wsi jakiś winniczek robi winko. I tych skosztowanych kilka było naprawdę dobrych, niepodobnych winu z czasów CSRS. Ino taka myśl uporczywa po głowie chodziła, czemu nic z tego bogactwa w Polsce nie widać. Ktoś by nie zarobił?
Oprócz tego 150 km na rowerkach przejeździliśmy wokół Mikulova, 15 km na nóżkach przez górkich pawłowskie też zaliczone. Było superowo i superancko.
Po powrocie przeczytałem na klęczkach antologię rembrancko-vangogowsko, bijąc z podziwu pokłony członem. A także przyzazdraszczając PK pobytu w Wilnie. A zamek królewski już całkiem zbudowany??
Teraz czoło chyba musi się podnieść by wyprać ubranka rowerowe…
Przeczytałam relacje korespondentów z Wiednia, Wilna i Moraw 🙂 Bardzo uspokaja mnie fakt, że bieg po jesionki w wiedeńskich przybytkach muzycznych trwa. To jednak jakiś stały punkt odniesienia w tym niepewnym świecie i dowód na niezłomność austriackiego ducha 😉 Z napojów wileńskich najlepiej wspominam kwas chlebowy. Z Moraw pod względem widokowym Moravský kras – propast Macocha 🙂
Fajnego kota znalazłem 🙄
http://images.cheezburger.com/imagestore/2009/12/21/83703756-7b2f-4c71-b508-0fc23ae8c890.jpg
Hoko, przyznaj się, to one Ciebie znajdują 😉
A jak takiego kotka znalazłem (tylko proszę się nie przestraszyć):
http://pix.avaxnews.com/avaxnews/cd/14/000014cd.jpeg
Moje refleksje po Kongresie Tanca:
http://www.atelierpolonaise.blogspot.com/
Re wpis Stanislawa o egipskich winach. Przez dwa lata mieszkalem w Kairze. Pilo sie to co bylo. Przede wszystkim Egipt zezwala na spore zakupy w swoich wolnoclowych sklepach przy wjezdzie do Egiptu. Nawet nie trzeba kupowac na lotnisku bo wolnoclowe sklepy sa wszedzie i ma sie trzy, czy cztery dni na zakupy.
Wina egipskie? Standardowy Obelisk – Obelisk Cabernet Sauvignon
Light ruby in color, this wine smells of old rugs, leather and molasses.
Potem „Cru Des Ptolemees” Pinot Blanc – Near colorless in the glass, this wine has an antiseptic nose of melting nylon and acetone. In the mouth it does have some interested cardamom and cinnamon notes, but those are quickly overwhelmed by the taste of black plastic garbage bags which lingers into the finish. Najlepszy byl „Omar el Khayam” Cabernet Sauvignon.
O ile mi wiadomo Egipt nie ma wlasnych winnic, jedynie sprowadza soki z Francji. Alkohol kupuje sie w sklepach prowadzonych przez Koptow. Najblizszy od nas nazywal sie Drinkies. 🙂
Lepsze sa lokalne piwa – niesmiertelna Stella, Sakkara i lokalnie warzony Heineken.
Bieg do szatni-ulubiona dyscyplina sportowa również w Krakowie.Proponuję rozgrywki towarzyskie z Wiedniem.Np. z okazji urodzin Jego Cesarskiej Wysokości Franciszka Józefa.Główna wygrana-najdroższy płaszcz w szatni.
Pobutka.
Martwię się o ciszę w eterze ze strony PK.
Mam nadzieję, że podczas pobytu w Wilnie PK nie poszła do kina na film „Antifa, Chasseurs de Skins” bo podobno wybuchły jakieś zamieszki wzniecone przez antyfaszystów, albo na odwrót – bo sytuacja nie jest jasna
Nie martw się, lesiu, już jestem 🙂
Po prostu wstałam dziś o godzinie, której nie ma, i przybywszy do dom musiałam troszeczkę odespać…
Fajne Tromby – kolejna super tromboblondyna, może nie taka piękna laska jak Alison, ale za to jak gra!
To ja tymczasem wrzucam pierwszą część zdjęć wileńskich:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Wilno#
Soli Deo gloria
Aha, jeśli chodzi o to:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,9536065,Kurier_Wilenski___Litewscy_neonazisci_przechodza_od.html
to nic nie zauważyłam. Zapewne był to mniejszy incydent niż te, które mają miejsce w Polsce. W centrum miasta zresztą w ciągu ostatnich paru dni trudno było usłyszeć na ulicy język inny niż polski 😈
a propos poprzedniego wpisu – Powtórnie ukrzyżowany..
Po obejrzeniu „Młyn i krzyż” uświadomiłem sobie, że to protestanccy mieszkańcy Flandrii i Frygii, nie chcąc ulec naciskom ultra-katolickich Habsburgów hiszpańskich stali się masowymi emigrantami z ich krain.
Do Polski trafili jako menonici / mennonici by swą pracowitością zagospodarowywać Żuławy opuszczone po wojnie polsko-krzyżackiej.
Zwano ich często Olędrami.
Czyż nie ten rodzaj tułactwa mógł mieć na myśli Wagner nadając tytuł swemu Holendrowi ?
Być może 🙂
Uwaga!Ostatnie bilety na PA pojawiły się na Bilety 24 pl.Udanych łowów!