Haendlowskie zwierzątka
Bardzo zabawny pomysł – pójście zwierzęcym tropem w twórczości Haendla. Zapewne znalazłoby się jeszcze więcej przykładów niż te, które zaprezentowały Inga Kalna i Maite Beaumont z zespołem Il Pomo d’Oro w sopockim kościele św. Jerzego.
Zespół przeżywał przez ostatnie lata duże zmiany. Kiedy odwiedzał Polskę na festiwalach Actus Humanus (w 2014 r. z Maksem Emanuelem Cenciciem, w 2015 r. z Franco Fagiolim), jego szefem był znany skrzypek Riccardo Minasi, który ostatnio woli być dyrygentem (na wiosnę pojawił się w NOSPR na festiwalu Kultura Natura z prowadzoną przez siebie orkiestrą Mozarteum). Teraz szefem artystycznym jest Maxim Emelyanchev (on prowadził zespół na debiutanckiej płycie Jakuba Józefa Orlińskiego), ale koncertmistrzynią – znana nam z wielu innych formacji znakomita Zefira Valova, która również prowadzi poszczególne projekty. Tak jest i z tym. Skład też zmienił się wydatnie, przede wszystkim bardzo się sfeminizował (panowie grali tylko na altówce, wiolonczeli, kontrabasie i rogach). Brzmi wciąż świetnie.
Z dwóch solistek znaliśmy przede wszystkim sopranistkę, Ingę Kalną z Łotwy, która w 2011 r. wystąpiła w Krakowie w tytułowej roli w koncertowym wykonaniu Alciny z Markiem Minkowskim. Pamiętam zachwyty blogowiczów, i wciąż ma ona wielu wielbicieli wśród naszej publiczności. Ja napisałam wówczas, że przez jakiś czas „dawała mi się stopniowo do siebie przekonywać” i że wydawała mi się wizualnie trochę „w pokroju” podobna do Ewy Podleś, nawet spróbowałam sobie wyobrazić ich duet. No i faktycznie ona była wówczas w świecie barokowym zjawiskiem na swój sposób podobnym do naszej kontralcistki – głos gęsty i ciemny, o urodziwej barwie. Tyle że w sopranowym wydaniu zbyt operowy. Teraz, po tych kilku latach, nabrała większego barokowego „sznytu”, choć wciąż jest to sopran o wyjątkowo ciemnej barwie.
Program został tak ułożony, że dostały się jej arie powolniejsze i liryczne, co temu typowi głosu odpowiada. Śpiewała ona więc głównie o ptaszkach i motylkach. Natomiast inne zwierzęta – lew czy żaby (te ostatnie – jako jedna z plag w Izraelu w Egipcie) – przypadły mezzosopranistce Maite Beaumont, która śpiewała arie burzliwe i dramatyczne, role męskie. Ta artystka nazywa się po francusku, ale, jak się okazuje, jest urodzona w Hiszpanii; weszła już przebojem na najważniejsze sceny europejskie i można zrozumieć, dlaczego. Ona z kolei jak na mezzosopran ma barwę dość jasną i jest bardzo efektowna. Trochę już właściwie nużył ten podział ról, ale na koniec obie artystki zaśpiewały liryczny duet, podobnie zresztą na bis, i można było usłyszeć, że mezzosopranistka i to potrafi. Co zaś do sopranistki, dużego urozmaicenia nie było. Ale obu słuchało się świetnie.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=jPAbIzB6rqY
To też było 🙂
Wszystko było…
https://www.amazon.co.uk/gp/product/0434021520?tag=prhmarketing2552-21
Jak mowa o Handlu. Jest plyta – Jakub Józef Orliński i Natalia Kawałek – „Enemies in Love”.
Oczywiscie wszystko mozna wyguglowac, ale przyznam sie, ze nigdy nie slyszalem (o) Natalii Kawałek, ani o – cytuje – „the spectacular talent of harpsichordist Ewa Mrowca” (Il Giardino d’amore).
Ktos mialby jakies osobiste komentarze?
Ja mam 🙂
O Natalii Kawałek np. tu: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2018/02/06/kabaret-na-opera-rara/
O Ewie Mrowcy tu: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2012/10/02/klawesynowe-rarytasy/
Czytuję Donnę Leon, ale tego nie znałam 🙂
Dziekuje. Mam zrobic prezent spiewajacej pani, dobrze oblatanej w repertuarze. Zawsze lubie pochwalic sie osiagnieciami znad Wisly 😉
A ja tylko w sprawie transliteracji, bo PK zabrała całą sylabę temu Maksymowi. On pa russki jest Jemieljaniczew. Zawsze mówiłem, że po polsku łatwo, a po angielsku trudno i dziwnie. 🙂
Skoro bukwami on ci Максим Емельянычев, to po przetranskrybowaniu na nasze (do transliteracji raczej nie ma powodu, jeśli nie sporządzamy bibliotecznych fiszek 😉 ) wyjdzie jednak Maksim Jemieljanyczew. Choć zgadzam się, że w ingliszu bywa trudniej, znaaacznie trudniej (nie żeby odgrzewać odwieczną tu dyskusję…).
Ciekawe, że chłopak pochodzi z Dzierżyńska – który po rozpadzie ZSRR bynajmniej nie wrócił do dawnej nazwy.
Jeżu Kolczasty, czy ja mam na biwaku czas i warunki do redagowania? 🙂
Słyszałem jak on się przedstawia i napisałem, jak umiałem. Rzecz w tym, żeby sylaby się zgadzały. Ja na przykład bardzo jestem przywiązany do swoich sylab i gdyby ktoś mnie skrócił, to dałbym wyraz.
Kiedyś w „Tele-Echu” Irena Dziedzic zwierzała się, że aż ją trzęsie, kiedy czyta i słyszy „Breżniew” zamiast, poprawnie, „Brieżniew”. Miała rację i nie miała jej zarazem. Po rosyjsku (w końcu ważna figura w rosyjskiej historii) Брежнев, po ukraińsku (był Ukraińcem) Брежнєв. Zwykle ukraińskie nazwy i nazwiska przyswajaliśmy sobie w formie rosyjskiej, a tu – odwrotnie. Może dlatego, że miękkie r (oddawane przez -ri-) w polszczyźnie zdarza się wyłącznie w wyrazach importowanych i jest zastępowane przez zwykłe, twarde r, gdzie tylko się da?
Co do zasady, jestem za „naturalną” transkrypcją polską, ale czasy się zmieniają, świat się globalizuje i dawne reguły mogą stać w sprzeczności z nowymi potrzebami. Czy jest dobry powód, żeby Yuko Naka i Sheva Tehoval mogły występować w takiej samej transliteracji na afiszach w każdym kraju, a Konstantin Suchkov i Vladislav Buyalskiy już nie? Co prawda, w tej samej obsadzie Jury Horodecki z Mohylewa jest pisany „po bożemu”, także na stronie Filharmonii Poznańskiej, ale tam czytamy, że w Mińsku był uczniem Victora Skorobogatova.
Weźmy też pod uwagę, że Rosjanie i inni „cyryliccy” osiedlając się i naturalizując w Polsce przeważnie wybierają międzynarodową (tj. angielską) transkrypcję swoich nazwisk i takie mają polskie (!) dokumenty. Polonizować ich na siłę chyba nie będziemy.
To już było wszystko jakieś 37 razy i wszyscy mają rację. A ja jestem widać doskonale niekomunikatywny, bo chciałem tylko zgłosić malutką uwagę korektorską i tylko to, nic więcej (powtarzam: żeby sylaby się zgadzały w mowie i w piśmie), a wy, uczeni mężowie, zrobiliście z tego kawiarnię językoznawczo-filozoficzną. Strach się odezwać przy takich gigantach, co zaraz muszą powiedzieć, że oni nie tylko to, ale i tamto i dużo więcej, a także z drugiej strony oraz w innych ujęciach. Inteligencja, normalnie, a prosty człowiek czuje się jeszcze prostszy. 😎
Wielki Wodzu, jak o mnie chodzi, to właśnie wróciłem (tymczasowo) z biwaku, więc zwyczajnie mam łatwiej. Zresztą i u mnie to przecie drobna korekta była, żadne tam wałkowanie 🙂
Prostota to zaś moje drugie imię 😉
Wielki Wodzu, drobna uwaga korektorska wyglądałaby tak: Emelyanychev. Ewentualnie Emelyanychev, żeby nikt nie przegapił. No, niechby nawet Jemielianiczew, bez przywoływania przedyskutowanej 37 razy kwestii transliteracji. Ale brak jednej sylaby stał się dla ciebie pretekstem do wypowiedzenia się po raz trzydziesty ósmy w onej kwestii („Ja tylko w sprawie transliteracji, bo…”). Nie miej pretensji, że ktoś podniesiony temat podejmuje bez uprzedniego przestudiowania literatury przedmiotu, tj. twoich wypowiedzi na tym forum. To właśnie tylko forum, a nie seminarium. 😉
Fałszywa skromność to poniekąd twój znak rozpoznawczy, do czego wielcy wodzowie mają prawo, ale tym razem jest ona gorzej niż fałszywa, bo złośliwa. Wybaczam ze względu na niezliczone ciekawe i сведущие opinie, jakimi się tu nieraz podzieliłeś.
No, to odetchnąłem, bo jeszcze jest nadzieja. A konkretnie, że uczony mąż potrafi przemówić językiem z grubsza zrozumiałym dla ludu, kiedy mu się złośliwie zwróci uwagę (i że to nie seminarium). 🙂
Co zaś do złośliwości, to jestem przecież złośliwy i nigdy nie udawałem, że jest inaczej. Złośliwy, sarkastyczny gnom nadający z mrocznej i cuchnącej nory. Interesujące w tym powinno być, że z owej nory często widać i słychać lepiej. 😎
Gnom o takich gabarytach? Rzeczywiscie 🙂
Swoja droga, zlosliwosci WW maja pewien ogromny plus: potrafia bez zadnego zahamowania przekluwac falszywe autorytety.
Moja legendarna skromność (fałszywa, jak dowiedziono) każe mi zamieścić następującą mordę: 😳
Co nie zmienia faktu, ze zgadzam sie z @Tony Soprano we wszystkim co napisal o transliteracjach. Moje proby ustalenia kim sa troche mniej znani muzycy w corocznych programach nowych sezonow jest dla mnie najlepszym argumentem. Mozna sobie dodatkowo wyobrazic co przechodze usilujac czytac te programy po hebrajsku – nielacinski alfabet to pol biedy, ale zapis bez samoglosek 😉 Na szczescie zawsze jest takze wersja angielska.
Lingua franca to stary i dobry wynalazek.