Kabaret na Opera Rara

Dziś w krakowskiej filharmonii przez chwilę można było sobie przypomnieć, że jest jakiś karnawał, który żadną miarą nie jest nam teraz w głowie. Ale Natalia Kawałek podarowała nam tych parę uroczych godzin zapomnienia.

Publiczności nie było dużo, ale, jak mi donoszą frędzelki krakowskie, na poprzednich recitalach wokalnych (Christopher Maltman, Anna Larsson) było niestety jeszcze mniej ludzi, choć same koncerty były ponoć ciekawe. Może po prostu ta forma na Opera Rara nie chwyciła… Szkoda. Dziś jednak mieliśmy całkowitą niespodziankę – takiej muzyki jeszcze na tym festiwalu nie było.

Natalię Kawałek znałam dotąd tylko z wykonywania muzyki barokowej: najpierw parokrotnie słyszałam ją na festiwalu w Świdnicy (pierwszy raz – jako współuczestniczkę konkursu dla młodych zespołów barokowych, który miał bodaj tylko jedną edycję), potem, dwa lata temu, w Bydgoszczy na międzynarodowym spektaklu Les Indes galantes zmontowanym przez jej męża, skrzypka Stefana Plewniaka. Przy tej ostatniej okazji można było docenić jej talent nie tylko wokalny, ale i aktorski.

Od paru lat śpiewaczka związana jest z Theater an der Wien, w którym wykonuje muzykę różną, nie tylko barok czy Mozarta, lecz także np. Czajkowskiego i Ravela. Opowiadano mi też, jak w ramach zeszłorocznego Opera Rara szalała jako Halka – podobno był nawet taki moment, że śpiewała robiąc jednocześnie gwiazdę (nie wiem, jak to jest możliwe i żałuję, że nie widziałam). Jednak to, że jedną z jej prawdziwych pasji jest kabaret, było dla nas wszystkich zaskoczeniem.

Co więcej, okazała się kabarecistką szaloną, z „diabłem za skórą”, ogromnym poczuciem humoru, no i zaskoczył ten mocny głos, jaki się objawił, a który stanowi zupełne przeciwieństwo lekkiego głosiku barokowego, jaki z jej strony znamy. Śpiewała w kilku językach, w każdym świetnie (czeski, niemiecki, angielski, francuski, a bardziej znane songi Weilla wykonała po polsku). W każdym z songów – Petra Ebena, Benjamina Brittena, Kurta Weilla i Williama Bolcoma – stworzyła niezależną kreację. A jeszcze przebierała się kilka razy – z różowej kloszowej sukienki z krótszym przodem w dziecięcy sweterek z króliczkiem do błyszczącej spódnicy i trampek, z tego zaś w czarny kombinezon z różnymi dodatkami, od fraka i kapelusika poprzez szlafrok po boa z czerwonych piór; były i rekwizyty z karafką whisky (?) włącznie. Partnerował jej z nie mniejszym poczuciem humoru Marcin Kozieł. Bardzo było przyjemnie oderwać się trochę od coraz paskudniejszej rzeczywistości.

Zostaję w Krakowie jeszcze na jutro, żeby zobaczyć Mężczyznę, który pomylił żonę z kapeluszem Michaela Nymana – w niedzielę pokazano to pierwszy raz, ale wygodniej mi było przyjechać na drugi spektakl. W roli głównej Tomasz Konieczny.