W stronę oryginału
Po ostatnich starorocznych koncertach, w oczekiwaniu na tradycyjny świąteczny wyjazd, zrobiłam sobie dziś dzień słuchania płyt.
Dużo mam w tej dziedzinie zaległości do nadrobienia, ale dwie bardzo ważne już nadrobiłam. Oba dwupłytowe albumy zostały wydane przez ECM w tym roku, czyli w roku swego 50-lecia. Dokładniej – to ECM New Series, poświęcona klasyce, dawnej i współczesnej. Te dwie – dawnej.
Świeży zupełnie jest album Thomasa Zehetmaira Sei Solo. Johann Sebastian Bach – The Sonatas and Partitas for Violin Solo. Wiedziałam, że to będzie wyjątkowy smakołyk – zawsze bardzo lubiłam i ceniłam tego skrzypka, to artysta całkiem specjalny, natchniony, wizjonerski. Ale nie spodziewałam się, że ten jego Bach zrobi na mnie aż takie wrażenie. Do jego wykonania solista wybrał dwa instrumenty: do Partit – pożyczony od przyjaciela, wykonany przez nieznanego mistrza z Południowego Tyrolu z 1685 r., czyli roku urodzenia Bacha, a do Sonat – swój własny, Joannesa Udalricusa Ederle z 1750 r., czyli roku śmierci Bacha. Nagrał te utwory w kościele przyklasztornym w St. Gerold w austriackim Vorarlbergu (to prowincja najdalej położona na południowym zachodzie, sąsiadująca z Tyrolem; jej stolicą jest Bregencja). To miejsce do nagrań upodobał sobie Manfred Eicher, tu zarejestrowano takie hity ECM jak Officium i Mnemosyne Jana Garbarka z Hilliard Ensemble, ale także wiele nagrań klasyki, w tym wszystkie płyty właśnie Hilliard Ensemble. W przypadku skrzypcowych utworów Bacha wnętrze to dało bardzo interesujący pogłos, wyraźny, ale nie zakłócający brzmień. A zawartość? Niezwykle indywidualna. Wyrazista retoryczność, a czasem też taneczność kontrastuje z częściami double o dźwięku cichym jak duch. Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie Partita d-moll, a Ciaccona po prostu schwyciła mnie za gardło – takiej nie słyszałam. To dopiero był obraz całego życia, wszystkich jego stron. I ledwie po tej Ciacconie odetchnęłam chwilę, znów mnie zatkało przy początku Sonaty C-dur. Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że to może być coś takiego. No, wielka ta płyta jest.
Drugi ECM-owski album dziś przeze mnie wysłuchany został nagrany w domu Beethovena w Bonn na wiedeńskim pianoforte Franza Brodmanna z ok. 1820 r., który należał do cesarskiej rodziny. A dziś – od 2010 r. – należy do Andrasa Schiffa, który użyczył go właśnie Domowi Beethovena. Jest to przecież instrument z czasów patrona, ale także Schuberta, któremu poświęcony jest ten album z jego późniejszą twórczością. Pierwsza z płyt zawiera cztery Impromptus D 899 i Sonatę c-moll D 958, druga – trzy utwory z D 946 i Sonatę A-dur D 959. Mało kto rozumie Schuberta tak jak Schiff i mimo że na początku pierwszego Impromptu dźwięk wydał mi się wycofany, to z czasem się do niego przyzwyczajałam i zauważałam, że pianista wyciąga z tego instrumentu nieoczekiwane czasem brzmienia. Sposób gry jest, jak zwykle u niego, inspirowany przez instrument – wiele rzeczy na współczesnym steinwayu zagrałby zupełnie inaczej. Ciekawe było dla mnie zwłaszcza porównanie Sonaty A-dur, której ostatnio słuchałam również na nowej płycie Arcadia Volodosa (Sony Classical), bardzo zresztą przyjemnej. Trudno co prawda porównywać nagrania na tak różnych fortepianach, ale pewne cechy interpretacji można. Np. od czasu słuchania na żywo tej sonaty w wykonaniu Krystiana Zimermana zwróciłam uwagę na motyw powtórzonego dźwięku, który odgrywa dość istotną rolę w pierwszej części, a odbicie ma w finale, gdzie tych dźwięków jest po trzy. Właśnie u Zimermana odkryłam, a raczej on mi odkrył, to pokrewieństwo. Te dźwięki u niego są wyraziste, okrągłe i dokładnie równe. Volodos jakby prześlizguje się nad nimi, natomiast Schiff robi taki zabieg, że pierwszy dźwięk jest głośniejszy, a drugi jest echem, i to również jest bardzo ciekawe. Zupełnie też inne są w tych trzech wykonaniach interpretacje tria środkowej części, gdzie u Zimermana mamy burzę i obłęd, u Volodosa dość dokładnie poukładany, choć nadal burzliwy tok muzyki, a u Schiffa… coś pośrodku. W sumie wspaniały album. Na koniec Schiff robi niespodziankę – przytrzymuje ostatni dźwięk. Wybrzmienie trwa chyba ze 20 sekund. Też zaskoczenie.
Komentarze
Na tubie jest wcześniejsze nagranie Ciaccony Zehetmaira, inne, ale też dość szalone:
https://www.youtube.com/watch?v=fiSuj5VCADU
https://www.youtube.com/watch?v=3fYkaIED_5E
Mnie ten Bach jednak nie podszedł, przysiadałem do słuchania chyba ze cztery razy, bo po kilkunastu minutach miałem dość. Nie działa i już 🙂
ps
fajnego kota znalazłem
https://66.media.tumblr.com/8b9e9fbc42a7c09f53bf2d26cb7c745f/tumblr_pjjmoxJ96q1t2ph9to1_1280.jpg
Mogłoby to podpadać pod maltretowanie zwierząt, ale kocisko ma minę, jakby było z tego stroju zadowolone 😉
Odbiór rzecz indywidualna. A chodzi o to najnowsze nagranie czy o to, co na tubie? Bo Zehetmair nagrywał Bacha w sumie trzy razy. Pierwszy raz w na skrzypcach współczesnych dla Teldec w 1982 r., kiedy jeszcze był zupełnym szczeniakiem, ale już członkiem Concentus Musicus siedzącym przy jednym pulpicie z Alice Harnoncourt. Drugi raz w 2007 r. dla Apex i to właśnie jest to z tuby, wywołało zresztą trochę hałasu. Mawia się, że to jest zbyt romantyczne albo zbyt narwane. Najnowsze nagranie jest jeszcze trochę inne, ale trochę ma cech podobnych z poprzednim, może nie jest tak skrajne. Ja to kupuję. Oczywiście nie jako jedynie słuszną interpretację, ale jako ważką propozycję, nie do częstego słuchania zresztą, raczej przy specjalnych okazjach. Mocną emocjonalnie do tego stopnia, że słuchając zaczęłam chodzić po domu, bo nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Ale Bach spokojny i refleksyjny też jest mi bliski. W tym jego wielkość, że jest uniwersalny.
Nagranie najnowsze (starsze podoba mi się jeszcze mniej, a w zasadzie wcale). I to nie jest kwestia emocji – wśród nagrań, które lubię, są najrozmaitsze. Emocjonalne granie też może znudzić 🙂
Może to też kwestia estetyki, w moim odczuciu tutaj takiej trochę eklektycznej (ECM…), to nie jest granie barokowe, tylko stylizowane, a może nawet – udawane, trochę tego, trochę tamtego; i jeszcze wszystko dosmakowane audiofilskim pogłosem… 🙄
Dobra, przepatrzyłem szufladę, z solowych Bachów nic godnego uwagi w tym roku nie widzę, więc nagranie zeszłoroczne, i jedno z moich ulubionych z ostatnich lat 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ik0KL59E4s4
Nagrania Zehetmaira są dwa, bo Apex jest tańszą serią Teldecu – to po prostu wznowienie 🙂
Aha, jakoś nie skojarzyłam. To pierwsze wydanie to pewnie jeszcze na czarnej płycie było…
Von der Goltz owszem, bardzo ok. On właśnie taki apolliński jest. Inny świat, choć niby te same utwory.
A co do Zehetmaira dla ECM, to moim zdaniem jest on wręcz przeciw tej estetyce. I nie jest to żadna stylizacja, bo stoi za tym głęboka wiedza (jak wspomniałam, zaczynał od grania u Harnoncourta). To bardzo szczery artysta, niczego nie udaje, nieraz widziałam go na żywo i grającego, i dyrygującego. Pogłos jest naturalny, bo z tego kościoła – żadne dosmaczenie.
Dobry wieczór, Ja też bardzo wysoko oceniam wspomniany przez Panią album Schiffa. To jeden z niewielu pianistów, potrafiących z jednakowym powodzeniem kreować fascynujące propozycje na instrumentach współczesnych i historycznych. Mam jednak ogromny problem z najnowszą, irracjonalną moim zdaniem solową płytową propozycją Zimermana. Artysta dokonał jakiejś dziwnej preparacji fortepianu i na dobrą sprawę (mógł przecież opowiedzieć o tym w swoim wywiadzie) nie wiemy, na czym owa preparacja polegała. Czy nie lepiej, chcąc faktycznie zbliżyć się do specyfiki brzmienia dostępnego Schubertowi (artysta w wywiadzie podkreślił, że o to właśnie mu chodziło) byłoby nagrać te Sonaty na fortepianie z początku XIX w.? Schiff w swoich poszukiwaniach zawsze był, jest i będzie autentyczny. Zimerman, poza kwiecistymi wywiadami sugerującymi wyjątkowość jego poszukiwań tak naprawdę (moim zdaniem) zbyt wiele nam nie oferuje. Jeżeli ktoś najpierw mówi, że nie uznaje historycznych instrumentów a później preparuje fortepian w celu rzekomego zbliżenia się do brzmieniowej specyfiki z czasów Schuberta, to moim zdaniem nie ma to najmniejszego sensu.
A tymczasem bardzo smutna wiadomość: wczoraj zmarł Edward Pałłasz.
Był dobrym kolegą, porządnym człowiekiem. Znaliśmy się od wielu lat ze Związku Kompozytorów Polskich, w którym intensywnie działał; był też przez parę lat szefem radiowej Dwójki, a potem wicedyrektorem Warszawskiej Opery Kameralnej (wrócił do budynku na Al. Solidarności po latach, bo kiedyś był związany z mieszczącym się tam wówczas STS-em), wreszcie prezesem ZAiKS-u.
Najbardziej dramatyczne były jego lata na stanowisku dyrektora Dwójki. Był to dla niej najtrudniejszy czas: większość częstotliwości UKF przeniesiono do programów I i III, a Dwójka została połączona na jednej antenie z Radiem Bis, które okupowało pierwszą połowę dnia, a Dwójka drugą. Wtedy zaczęła się wielka akcja obrony. Edward swoim własnym bardzo radiowym głosem słał w eter alarmujące komunikaty, czytano listy ze wsparciem od słuchaczy, a ja broniłam Dwójki na łamach „Gazety Wyborczej”, w której wówczas pracowałam. W końcu broniąc kultury oboje naraziliśmy się do tego stopnia naszym pracodawcom, że nas – niemal jednocześnie – wyrzucili. Przyjechałam wtedy do Edwarda do domu i całą noc, z dzielnie dotrzymującą nam towarzystwa jego żoną Marysią, odbywaliśmy „zlot związku wypędzonych” – nawet nie mam rachuby, ile butelek piwa popłynęło… No cóż. Po latach Edward opisał ten czas – jak i w ogóle swoje życie – w wydanych parę lat temu barwnych wspomnieniach pt. Na własną nutę. Na ich promocję do ZAiKS-u przyszła toute Varsovie, przyjaciele z różnych środowisk – wszędzie ich miał, gdzie tylko działał. Postać powszechnie szanowana.
W maju widzieliśmy się jeszcze na zjeździe ZKP…
Miał 83 lata.
Znałam tylko na podstawie przesympatycznych kompozycji chóralnych… W tym – okołobożonarodzeniowych…
[‚]
https://culture.pl/pl/tworca/edward-pallasz
Przepraszam, powinnam była przede wszystkim napisać, że był kompozytorem, a wokalną muzykę bardzo sobie cenił – pisał też pieśni. I utwory orkiestrowe, i kameralne. Co najciekawsze, w dziedzinie kompozycji był samoukiem.
Niestety nie mogłem Go pamiętać, ponieważ kiedy został zwolniony, miałem 8 lat. Słyszałem jednak od wielu osób, że był ogromnie zasłużoną postacią zarówno dla Programu II, jak i polskiej kultury.
Nie tak dawno temu artykuł PK „Co słychać w filharmoniach” wywołał pewien ferment. Pisał w kontrze dyrektor Filharmonii Świętokrzyskiej, iż „[artykuł] wydał mi się wyrazem tęsknoty za czymś, czego już nie ma. Pokazał, że nawet cenieni redaktorzy nie dostrzegają rzeczywistej roli, jaką te instytucje dziś pełnią.”. Chodziło o koncert niejakiego Piaska w nowej świątyni muzyki w Kielcach. Piasek jednak ukończył w tychże Kielcach nauczanie muzyczne na uczelni, która teraz przedzierzgnęła się w uniwersytet, chyba wówczas WSP, jest więc zawodowym muzykiem z muzycznym wykształceniem, zapewne zdał rózne egzaminy z teorii i historii muzyki, harmonii etc. Ma też pewien warsztat, zaryzykowałbym, ze w swojej kategorii lepszy warsztat, niż orkiestra Filharmonii Świętokrzyskiej w swojej, jeśli nadal grają tak, jak jakieś 8 lat temu, gdy, jeszcze w starej siedzibie, słyszałem ich koncert. Ale ja w pełni się z tezami pani Kierowniczki solidaryzuję, bo jeśli przeciwieństwem tęsknoty za czymś, czego już niema, jest to co właśnie jest coraz bardziej, to nie mam żadnych wątpliwości. Chodzi mi o koncert „jubileuszowy” niejakiego Zenka Martyniuka na estradzie Opery i Filharmonii podlaskiej w Białymstoku. Z plejadą takich gwiazd Disco Polo, jak sam Król (Martyniuk), a także zespoły top One, Mig, Savage, Clessic, a także Michał Wiśniewski i Izabella Trojanowska. W pierwszym rzędzie cały pisowski aktyw Podlasia, a po środku sam prezes Kurski, który zafundował retransmisję w prime time na dwójce w drugi dzień świąt. Nobel dla Tokarczuk nie, ale to – jak najbardziej. Na miejscu dyrektor Iżykowskiej zapadł bym się pod ziemię.
Peter Schreier nie żyje.
Kawał historii… wspaniały muzyk, nie tylko znakomity śpiewak.
Nie czytałam tej kontry do mojego artykułu, ale domyślałam się, że wielu się zań może obrazić. Tak zakładaliśmy. A benefis Martyniuka – no cóż, teraz Kurski chodzi dumny jak paw, że był to program świąteczny z największą oglądalnością. Dyrektor Iżykowska chyba tylko użyczyła lokalu. Wsio taki stydno.
Niestety medal ma dwie strony. Mnie od wspomnianego wyżej koncertu Martyniuka o wiele bardziej razi to, co Zimerman odstawił przyjeżdżając do Polski w 2009 r. Utworów Bacewicz w tak kuriozalnej akustyce nie dało się słuchać. Nie przypominam sobie zbyt wielkich protestów po jego występie. A cena biletów była kosmiczna. I potem to obarczanie całego narodu odpowiedzialnością za przekręt jednego człowieka. To ja już wolę Martyniuka, gdziekolwiek by grał:).
Pisze Pan o sprawie, której Pan nie zna do końca. A ostatniego zdania już w ogóle oceniać nie będę, bo jest poniżej wszelkiego poziomu.
No cóż, artysta mocno zapracował sobie u mnie na taki wizerunek. Ludzie w Polsce często nie mają odwagi o tym pisać, ponieważ gdzieś z tyłu głowy kołacze się świadomość, że jeżeli ktoś podniesie larum, to wielki Pan się obrazi i już nigdy nie przyjedzie do Polski. To jest chore! Takie eksperymenty (mówię o Bacewicz 2009) są równie dziwne, jak obecność gwiazd disco-polo w filharmoniach. I nie raziłoby to, gdyby artysta przyjeżdżał do polski powiedzmy co 2 lata i raz spróbował czegoś innego. My natomiast czekaliśmy na Zimermana lat 10 i dostaliśmy na dobrą sprawę coś, co można określić mianem półproduktu. Kiedyś na Festiwalu w Dusznikach jeden pianista koniecznie chciał wykonać Harmonie poetyckie i religijne Liszta w tamtejszym kościele. Postawił na swoim, ale siedząc w czwartej ławce połowy nut trzeba było się domyślać.
Powiedziałam już Panu, ze wypowiada się Pan o sprawie, której Pan nie zna.
W skrócie: Zimerman wspomniał panu organizatorowi, że fajnie byłoby zagrać dla studentów – dawał kiedyś takie występy na kampusach w Stanach, gdzie, jak można się domyślać, sale były, hm, zupełnie inne niż te polskie. Pan organizator pomyślał wtedy, że może zrobić na tym interes i wynająć tanio aule uniwersyteckie, nie zmieniając oczywiście ceny za bilety. Pianista nie miał najmniejszego wpływu na sale, w których wystąpił, nie znał ich w ogóle, nigdy w życiu tam wcześniej nie był – dopiero na miejscu się przekonał. Sam był wściekły na tę sytuację, ale nie miał już innego wyjścia – zagrał w tych salach. Jeśli kogoś można winić za to, to wyłącznie Andrzeja Halucha, który też rozpowiadał, że tournée odbyło się w takich salach, bo artysta tak chciał. Nie mówiąc już o sprawach finansowych, ale to już osobny rozdział. Więc proszę nie obwiniać Zimermana, bo jedyną jego winą było niezorientowanie się, z kim ma do czynienia.
Pytanie, co dla Zimermana było ważniejsze, koncert dokładnie w 100 rocznicę urodzin Grażyny Bacewicz, czy produkcja w dobrych warunkach akustycznych. Termin występu zawsze można przesunąć. Świetnie, że Zimerman gra dla zagranicznych studentów. Szkoda, że naszych zlekceważył w 2015 r. odwołując spotkanie na uczelni w Warszawie. Może mnie Pani uznać za ignoranta, dyletanta, kogoś niekompetentnego czy jak zwał tak zwał, ale ja zdania nie zmienię. Odbieram tą postawę jako brak szacunku dla fanów artysty. Jakoś na całym świecie słuchacze dostali porządny produkt, a nawet jeżeli nie dostali, to mogli posłuchać Zimermana na chopinowskim recitalu w 2010 r. To tylko polaczki są niegodni takiego zaszczytu! Tak! W tym kontekście filharmoniczny koncert Martyniuka aż tak bardzo mnie nie razi!
Boszsz – co za brawurowa paralela porównawcza!
Jak rozumiem, mam tu czytać przekaz (dna): wsadzamy do filharmonijnych sal martyniuków i podobnych im pajaców, bo Krystian nie chce przyjechać. Dlatego i tylko dlatego odważyłem się połączyć te dwa nazwiska… { 😈 }
Ale jeśli już jakaś-tam kontrowersyjka sprzed dekady…
Nie wiem, kto ma rację; na auto-celebrę Zimermana patrzę w ostatnich dekadach z… pewnym takim… powiedzmy pobłażaniem (Krystian wszak wciąż największym polskim pianistą jest! 😎 ), lecz w wypowiedzi z 10:47 widzę nie urażonego (domniemanym) brakiem szacunku fana artysty, ale – niestety – szczuciciela idącego rozpropagować wyraźną agendę… zlecenie „na nazwisko”.
To tylko polaczki są niegodni takiego zaszczytu! – czemu mają służyć tak emocjonalnie-zakompleksione supozycje i insynuacje? — Usprawiedliwieniu łatwiznowatej szmiry produkowanej w filharmonijnych salach przez jednego z pieszczochów obecnego reżimu?
Umówmy się (w tym miejscu 😉 ) — jeśli pokrętne demagogie, to jednak z pretensjami do wyrafinowania… i bodaj minimalnym wysiłkiem przykrycia szwów tudzież innych sznurków 😛
PS,
artysta mocno zapracował sobie u mnie na taki wizerunek
oraz
Niestety nie mogłem Go (Pałłasza, przyp. BM] pamiętać, ponieważ kiedy został zwolniony, miałem 8 lat
Ach, to Pan nawet nie słyszał Zimermana z Danczowską w FK (chyba 1987… a może ’86 ( 😛 )) — na jakiej zatem próbce czasowej (pięciolatki? 😆 ) pohukuje*, że ktoś z bardzo mocnym nazwiskiem światowym mocno sobie na coś zapracował u polsko-prowincjonalnego i zakompleksionego (patrz „polaczki”) mistera nobody… ❓ 😛
_____
*na małopolskich wioskach mawiają w takich razach „stawia się jak kulawy przez płot”…
PS’, okej, okej – są święta, a ja – w rewelacyjnym będąc nastroju – naprawdę dam się przekonać, że śledzi* pan życie muzyczne i ważne nazwiska już dziesięć a może i piętnaście lat… 😈
____
*wielkodusznie, a tylko czasem z lekką zazdrością (wielu krytyków muzycznych – zwłaszcza tych przyuczonych do drugiego czy nawet trzeciego zawodu – tak ma) 🙂
Zimerman od tamtej pory grał w Polsce wiele razy, w tym cudownego Brahmsa w FN i na inauguracji NOSPR, nie mówiąc o Lutoslawskim czy Bernsteinie (dwa dni pod rząd, żeby więcej ludzi mogło posłuchać, a Pan zapiekl się w swoich całkowicie niesłusznych pretensjach. Tak, tu najwyraźniej chce Pan być niekompetentnym ignorantem. Pana sprawa, Pan na tym traci, ale nie musi Pan tymi pretensjami zaśmiecać tego miejsca, bo naprawdę to mało interesujące.
Urodziłem się w 1991 r. Trudno mi pamiętać coś, co miało miejsce kilka lat wcześniej. Swoje w tej materii już napisałem i mogę się na ten temat nie wypowiadać. Faktem jednak jest, że pianista od 1981 r. nie dał w Polsce solowego recitalu. Cóż za wspaniały dowód miłości do Ojczyzny!
ja bym tam tworcow rozliczala z milosci do dyscypliny ktora uprawiaja
i generalnie z wiernosci sobie
w razie czego – zawsze mozna odebrac paszport, ustawic cenzure na nazwisko (gdy juz marciniszyny przygotuja grunt swym szczuciem – nieudolnym, ale w pewnych kregach skutecznym)
Wypunktowałem tylko konkretne argumenty, które mnie ewidentnie rażą. Żeby nie rozwijać wątku w nieskończoność, zapraszam do prywatnej dyskusji. Podaję mój adres email: dariusz.marciniszyn@interia.pl
Czuję niesmak. Nie z powodu tego, co napisał pan Dariusz, żeby było jasne.
Naprawdę nie mam czasu, żeby się włączyć w tę wymianę uprzejmości, więc się nie włączę – zapewne ze szkodą dla poziomu dyskusji, co stwierdzam bez satysfakcji. 😎
A mnie najbardziej ciekawi gdzie PK w tym roku wojażuje (ew. wojażowała) świątecznie?
Też niestety poczułem niesmak. Dawno tu nie pisałem, chyba czas najwyższy podpaść…
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/281661,1,zimerman-krystian.read
Pomijając aspekt narodowy, jeśli ktoś gra w kraju średnio co 10 lat (w Warszawie, a w innych miastach?…), to ja nie mam powodu go szanować, ani nie szanować. Po prostu o tyle rzadziej zaprząta moje myśli. Jeśli w ogóle. Jego strata…i pewnie ogólnie pojętej kultury muzycznej w Polsce. Ale to zostawiam profesjonalistom.
Bądźmy jednak konsekwentni. Jeśli ktoś sam niejako zrzeka się statusu „narodowego”, nie przez zestaw poglądów, ale po prostu przez swoją niebytność, to nie ma powodu rzucać mu się na ratunek przed jakąś „szczujnią”…Doprawdy nie sądzę, żeby ową szczujnię interesował pianista grający w PL średnio co 10 lat. Jeśli teraz nieco częściej, to i tak dowiaduje się o tym 0,001% społeczeństwa. Nie mówiąc o wysłuchaniu. Innymi słowy, Krystian Zimerman ma wagę polityczną bliską zeru. Czego oczywiście można żałować.
KZ jest pianista i za swoja pianistyke powinien byc oceniany, nie za przywiazanie do takiego czy innego kraju, ani za brak takowego (dlatego tez niewazne jest, w tym kontekscie, co sie o tym przywiazaniu mysli).
Bardzo mi bylo przykro czytac tak o „polaczkach” jak i o „marciszynach”.
Moze jednak – Wesolych Swiat wszelakich i Dobrego Dziesieciolecia 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=B5XOcPYmams
Nie mogę nic poradzić na to, że jednych razi obecność Martyniuka w filharmonii a innych eksperymenty Zimermana i cała filozofia za tym idąca. Liczyłem się z negatywnymi komentarzami, do których chętnie merytorycznie odniosę się prywatnie (adres mailowy podałem wczoraj, a kierownictwo bloga wyraźnie prosiło mnie o zakończenie dyskusji). Mogę tylko powiedzieć jedno: pianisty osobiście nie znam, więc nie mam prywatnego interesu wypowiadając się w taki a nie inny sposób. Dla mnie, jako przedstawiciela młodszej generacji, panujący w Polsce tak ogromny kult Krystiana Zimermana jest zjawiskiem co najmniej niewytłumaczalnym i faktycznie zdumiewającym o wiele bardziej niż koncert Martyniuka. Od kiedy pamiętam, pianista w Polsce cieszył się jakimś dziwnym autorytetem. Nigdy (moim zdaniem) nie był to zdrowy podziw, czy wielki szacunek, którym obdarzamy Rubinsteina, Paderewskiego, Hofmanna, Horszowskiego czy Anderszewskiego. Odbierałem to zawsze jako przypisywanie Zimermanowi nadludzkich zdolności, nieosiągalnych dla innych żyjących gigantów klawiatury: Sokolova, Pletneva, Lupu, Pogorelicha, Bruno Leonardo Gelbera… Nie ma na świecie drugiego pianisty (ja się z tym osobiście nie zgadzam, ale faktom nawet nie będę próbował zaprzeczyć), który miałby u nas w kraju większą artystyczną pozycję. W tym kontekście wspomniane we wcześniejszych wpisach sytuacje faktycznie rażą mnie bardziej od tego nieszczęsnego benefisu w TVP. Tyle w tym temacie ode mnie.
I mam nadzieję, że to już ostateczny koniec Pańskich wypowiedzi. Nie lubię patrzeć na cudze kompromitacje.
Zimerman JEST pianistą genialnym, to jest fakt absolutnie bezsprzeczny i nie podlegający dyskusji.
Gatsby podrzucił tu artykuł sprzed 10 lat. Ja polecę inny, bardziej aktualny:
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1585221,1,zagraniczne-podroze-krystiana-zimermana.read
I jeszcze raz przypomnę, że przez te 10 lat dużo się zmieniło, KZ jest w Polsce częściej, a deprecjonowanie kogoś za to, że nie przyjeżdża do Polski, jest najłagodniej mówiąc dziecinadą, a nazywając rzeczy po imieniu… nie, nie będę nazywać.
Pozdrawiam z Turynu (tu odpowiedź Robertowi).
Za kompromitację bym tego nie uznał, ale zgodnie z obiet
nicą był to ostatni, publiczny wpis na temat Zimermana w tej dyskusji. Do usłyszenia przy innej, z pewnością mniej spornej okazji:).
Jak w niezapomnianej powieści Ilji Erenburga “Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca”, w której wszystko rozpoczęło się od „niewinnego westchnięcia” tutaj na Twoim blogu Dorotko, cała ta burzliwa dyskusja dotycząca wykonań Krystiana Zimermana, czy też jego zbyt rzadkich występów w Polsce rozpoczęła się od niewinnej pochwały dla Andrasa Schiffa za jego nagranie sonat Schuberta. W sumie i Sir Andras i Lejzorek sa tzw.pochodzenia, wiec istnieje pewna analogia…..
Miejmy nadzięję, że w przeciwieństwie do historii biednego Lejzorka, tutaj na blogu nie dysputa nie zakończy się w sposób tragiczny. Ani dla artysty, ani dla jego rzeczników ani dla oponentów.
Bardziej na poważnie ( choć mi się to ostatnimi laty nie bardzo udawało….), aby zakończyć Twoją dysputę z niesfornym panem Darkiem ( to mi się z nim również nie udawało, szczególnie jeśli chodzi o rzesze pianistów, których on albo nie lubi, albo jedynie nienawidzi) zadeklarowałaś Dorotko , że „Zimerman JEST pianistą genialnym, to jest fakt absolutnie bezsprzeczny i nie podlegający dyskusji”.
Ale czy rzeczywiście? To znaczy, czy tego rodzaje deklaracji są rzeczywiście bezsprzeczne, bez względu na to kogo one dotyczą?
Bo właściwie jakie kryteria mogą być użyte aby określić czyjąś grę genialną i co je czynie bezsprzecznymi?
Nie ukrywam, że przez wiele lat, sam uważałem grę pana Krystiana za wyjątkową, może nawet w pewnych interpretacjach na pograniczu tego, co moglibyśmy umownie nazwać „genialnym”, ale nawet wtedy- a mówimy o czasach kiedy na amerykańskich estradach pojawiał się w miarę regularnie – moje entuzjastyczne opinie nie zawsze były podzielane przez krytyków czy nawet przez innych znających się na rzeczy melomanów.
A więc, czy geniusz wykonawcy jest faktem i czy nie może/nie powinien podlegać dyskusji?
Jeśli chodzi o p. Darka, to obawiam się iż pójdę już do grobu zanim zdołam go przekonać, że swoją fanatyczną niechęcią (uprzednio demonstrowaną nie tylko w recenzjach ale i na Twoim blogu) nie zyska sobie zwolenników, przyjaciół ani przychylności bardziej wyrafinowanych czytelników. Nie wbijam mu więc noża w plecy deklarując obecnie swoją nierzadko przeciezwykazywaną dezaprobatę w stosunku do jego pozytywnych czy negatywnych wypowiedzi.
Jednakowoż ta Twoja deklaracja pozwoliła mi zastanowić się na tym, jak czasami my wszyscy- i recenzenci i „zaledwie” melomani- używamy określeń, które czasami nie jest aż tak łatwo zdefiniować. Wydaje mi się, że w takich emocjonalnych przypadkach najbezpieczniej chyba jest użyć określnika takiego jak „ moim zdaniem”, „według mnie”, „uważam że…” lub „obok takich jak- tutaj wymienić np. Argerich, Trifonowa, Nehringa, Perahię, których pan Darek wydaje się nienawidzić- pan KZ jest jednym z najbardziej genialnych interpretatorów itd….”. I już o nic nie trzeba się więcej martwić. Co też idę czynić.
A poza tym dla Ciebie , dla Twojej kochanej Rodziny i dla czytanych przeze mnie zawsze z wielkim zainteresowaniem Twoich blogowiczów najlepsze życzenia noworoczne. Niech 2020 będzie rokiem pełnym wspaniałych muzycznych wrażeń. O resztę nie ma co się martwić bo i tak nie mamy na nią wpływu
Romku drogi, bardzo dziękuję (także w imieniu mojej kochanej Rodziny 🙂 ) i wzajemnie! Obyśmy się tylko o muzykę kłócili…
Żeby jeszcze powyższe dopowiedzieć: geniusz – to cecha, którą się ma lub nie ma („szczególna zdatność – geniusz muzyczny”, że zacytuję prof. Elsnera) i stwierdzenie tego zwykle nie ulega wątpliwości. Inna zupełnie sprawa – to to, czy czyjaś gra podoba się komuś czy nie. A to już sprawa tego kogoś, i wtedy rzeczywiście należy używać zwrotu „moim zdaniem”. Zwrot „Zimerman jest genialnym pianistą” oznacza, że ma on zupełnie niezwykłe możliwości zarówno techniczne, jak wyrazowe, czemu nikt zaprzeczyć nie może. W jaki sposób tych możliwości używa, może odpowiadać czyjemuś gustowi lub nie, nie mówiąc o tym, że artyści miewają lepsze i gorsze dni, w końcu to ludzie, nie maszyny. I osobną jeszcze sprawą jest to, czy gustujemy w danej interpretacji określonego utworu – tu rolę grają również nasze przyzwyczajenia, na które artysta nie ma wpływu. Itd. itp. Tak czy owak, jeśli ktoś ma osobistą antypatię do artysty i pisze, że woli od niego Zenka Martyniuka, i pisze to nie na blogu poświęconym disco polo, ale na blogu muzycznym, to chyba chce być Zenkiem Martyniukiem polskiej krytyki, a jeśli tak, to proszę bardzo, powodzenia, ale nie tutaj. Osobiste sympatie czy antypatie nie mogą grać roli w ocenie. Bywało np., że podobały mi się utwory kompozytorów, których znałam i nie znosiłam jako ludzi, co nie miało wpływu na ocenę ich muzyki.
A poza tym, wszystkiego najlepszego 🙂
Rozumiem, Na temat Zimermana słowa nie można powiedzieć, bo to narodowa ikona, i rzekomo (geniusz), a o Pogorelichu i jakoby ignoranckiej,
niekompetentnej publiczności już tak? Wielokrotnie czytałem (także na tym blogu) o niekompetentnej publiczności, wyrażającej swój zachwyt dla Pogorelicha. Mierzmy wszystkich jedną miarą. Nam, jako entuzjastom tego artysty oberwało się strasznie, a za co? Za to, że koncert się podobał!!! Jak widać, o jednych można pisać tylko dobrze, a o innych wręcz odwrotnie. PS: Komentarz wkleił się przez przypadek jeszcze w jednym miejscu. Proszę go oczywiście stamtąd usunąć.
Acha, Romek użył pisząc o mnie stwierdzenia nienawiść do artystów (tu wymienił kilku z nich). W woli sprostowania. Ich gra nigdy mi się nie podobała i zawsze mnie raziła z różnych względów. Dodam tylko, że żadnego z nich osobiście nie znam, więc o wycieczkach personalnych nie może być mowy. To co piszę, dotyczy wyłącznie Ich interpretacji i w niektórych przypadkach pewnej taryfy ulgowej, jaką cieszą się w Polsce.
Ja tam nie uważam się za kompetentnego odbiorcę pianistyki mimo, że lata podstawówki i liceum spędziłem przy tym instrumencie. Nie jestem fanem Zimermana, ale o ile mogę zrozumieć zachwyty nad jego sztuką wykonawczą to kompletnie nie pojmuję jak można być zwolennikiem tego co w ostatnich latach wyprawia Pogorelich. A wiem coś o tym, bo we wrześniu byłem na jego recitalu z nowym ogrywanym programem (wychodziła wtedy jego nowa płyta w ramach nowego kontraktu z Sony chyba). Naprawdę nie dalo się tego słuchać. Wyszedłem w przerwie mimo, że organizator kazał sobie słono zapłacić za bilet.
Do roberta2: jeżeli chcesz, napisz do mnie prywatnie i podeślę Ci mój artykuł o tym Pianiście. Tam punktuję wszystko. Od lat jestem entuzjastą Pogorelicha i to co robił od 1998 r. aż do teraz (z niewielkimi wyjątkami) uznaję za fascynujące zjawisko.
@Dariusz.Marciniszyn A byłeś na wrześniowym recitalu w Szczecinie? Bo o nim wspominam.
O, Pogorelic to właśnie przykład pianisty, który ma wielkie możliwości – i to jest takze bezsprzeczne – i ewidentne kłopoty z psychiką. Potwierdzają to rowniez ci, którzy z nim pracowali. Kiedy żyła jego żona, kierowała nim, po jej śmierci się posypał. Teraz gra wszystko na odwrót, bo taki ma pomysł na siebie. Nie jestem w stanie tego słuchać, zbyt wielki mam szacunek do muzyki.
Zrobię taki przerywnik, dla ostrzeżenia. Przypadek z życia człowieka pracy, który całe życie się uczy i umrze głupi.
No więc było tak. W niedzielę wieczorem doszliśmy z Wodzową do wniosku, że potrzebna nam jedna książka, a że była potrzebna na gwałt, nie jutro w bibliotece, postanowiliśmy nabyć ebuka w pięknym sklepie. Książka o muzyce, uprzedzam zarzuty, że nie na temat.
Niewiele myśląc kliknęliśmy co trzeba, pieniądze pobrało, podziękowało, link udostępniło. Patrzymy, a tam pliczek czegoś malutki, żadną miarą do potrzebnej nam cegły niepodobny, i jeszcze rozszerzenie ma dość egzotyczne jak na ebuka, acsm mianowicie.
Myśleć zacząłem i wymyśliłem, że to jest przecież nic innego, tylko biblioteczny format Adobe, stosowany w zdalnych czytelniach. Trzeba zainstalować mały programik Adobe i on umożliwia czytanie, ściągając właściwą treść i zapisując ją jako pdf, ale zaszyfrowany, tak że nie można go otworzyć niczym, poza tym właśnie ADE. Fajnie. Zainstalowałem, otworzyłem książkę, a na to Wodzowa, że jej też teraz potrzebna, więc zainstalowała, otworzyła… A właśnie, że nie otworzyła i dowiedziała się, że nigdy nie otworzy, bo to można zrobić na jednym urządzeniu. Chcesz czytać, płać jeszcze raz. Padnie płyta główna, płać jeszcze raz. Połączysz się przez innego dostawcę, też płać jeszcze raz, chyba. No żesz.
Jak już powiedziałem, to jest bardzo dobre rozwiązanie dla czytelni. Siedzę w domu, czytam, mogę nawet drukować (jest limit, ale spory). Tylko jeden problem – nie poszliśmy do biblioteki, gdzie za darmo dają nam książkę do czytania. Poszliśmy do sklepu i powiedzieli, że nam książkę sprzedadzą, po czym skasowali pieniądze, a książki nie dali, tylko pozwolili czytać. Wyobrażacie sobie coś takiego w normalnej księgarni? Przychodzę, płacę, jest bardzo miło, ale gdy jestem w drzwiach, włącza się alarm, książkę zabierają i mówią, że mogę sobie codziennie przychodzić i czytać po kawałku, a wynoszenia nie ma. Jak Wodzowa będzie chciała przyjść za mnie, to bardzo zapraszają, ale jeszcze raz zapłaci i wtedy tak, może sobie też czytać, ale swój egzemplarz, ten mój będzie pod kluczem.
Trafiło na mnie, więc po 15 minutach pobrany pdf był pozbawiony zabezpieczeń i teraz można go używać gdzie kto chce. Tu dodam, że programik do usuwania takich zabezpieczeń kosztuje 200 zł, na szczęście są inne sposoby, ale 99, 999% użytkowników ich nie zna.
Kiedy już wyczerpałem zasób brzydkich słów i zacząłem się powtarzać, przyjrzałem się bliżej temu sklepowi. Ostrzegam – proszę nie korzystać z instytucji pod nazwą „Publikacje nauki polskiej” z siedzibą w Białymstoku, pod auspicjami tamtejszej Wyższej Szkoły Ekonomicznej (to taki punkt sprzedaży dyplomów). To nie są złodzieje, tylko normalni idioci, co właściwie nie powinno wyłączać odpowiedzialności karnej za wyłudzenie, ale nie będę się pienił z powodu kwoty 23,50, zwłaszcza, że oprócz energii wydatkowanej na bluzganie nic to mnie nie kosztowało dodatkowo. Całość powstała, a jakże, za pieniądze UE w ramach programu „Innowacyjna gospodarka – Narodowa strategia spójności”.
Za: księgą internetu prawd objawionych – z powodu zabezpieczeń i de-er-emów wszelakich najbardziej cierpi użytkownik uczciwy.
(Zakładam, że jeśli jest to „publikacja nauki polskiej”, to niekoniecznie jest dostępna w tych delikatnie zacienionych zakątkach internetu…)
Robert2: Tak, byłem na tym recitalu. W ostatnim czasie Pogorelich gra coraz bardziej klasycznie i proponuje mniej dyskusyjne interpretacje. Uważam też, że artysta po 1996 r. wcale się nie posypał, tylko zaczął oferować skrajnie kontrowersyjne koncepcje. Można z nimi oczywiście dyskutować, ale o żadnej totalnej dezintegracji nie ma mowy! Ivo jest po prostu inny niż wszyscy. Jedni go będą krytykować, drugim ta estetyka się maksymalnie spodoba i tyle. Ja należę do tej drugiej grupy, co często wyrażałem w swoich artykułach i wypowiedziach Radiowych.
Wodzu, ponoc nie na jednym urzadzeniu, lecz na wszystkich posiadajacych ten sam User ID (choc najczesciej na to samo wychodzi).
I chyba nie dotyczy to tej specyficznej firmy, lecz
acsm jako takiego
https://www.lifewire.com/acsm-file-4147031
Lisku, nie najczęściej tak wychodzi, tylko zawsze. 🙂
A specyficznej firmy dotyczy to o tyle, że jakiś idiota zastosował format dla bibliotek w sklepie. Nic nie winien acsm, winien białostocki wyrób informatykopodobny. Skutki z pogranicza prawa karnego i prawa autorskiego mogłyby być dla tego wyrobu opłakane, ale jak mówię – nie chce mi się.
@Dariusz.Marciniszyn No właśnie! Z deszczu pod rynnę. Starał się być klasyczny, stonowany, z aptekarską precyzją odmierzać środki. I to właśnie też było dla mnie nie do wytrzymania. Poza tym nie lubię gdy pianista zamiast kreacji stosuje strategię. Ale szanuję uznanie dla tego pianisty, bo sam mam swoich idoli i idolki, których zawsze jestem gotowy bronić.
Robert2: Porozmawiajmy prywatnie, jeżeli masz ochotę. Temat jest szeroki a Pogorelich co kilka lat zmienia podejście do muzycznej materii i ciężko byłoby mi zamknąć to w jednym blogowym wpisie.
Wodzu,
w tym sklepie pisze jak byk, że plik zabezpieczony przez DRM (i w regulaminie sklepu są zapewne odpowiednie zapisy, więc prawu nic do tego) – to i trzeba się przygotować na niespodzianki i kłopoty, wie to każdy, kto na dobre przerzucił się na ebooki. To nie jest format dla bibliotek – dla ludzi też, jeśli chcą się męczyć, i dla sklepów, jeśli uprą się na „zabezpieczone” pliki. Tak czy owak, do wszelkich ebookowych operacji polecam kombajn Calibre – nie kosztuje nic 😀
*
Jeszcze o tym wpisowym Bachu. Mówiąc o audiofilskim dosmakowaniu miałem na myśli rozmaite dźwiękowe artefakty obecne w nagraniu, które muzyce nie są do niczego potrzebne, a którymi często rajcują się audiofile (skrzypienie krzesełka, sapanie muzyka itp.) I tak jest z pogłosem w tym nagraniu; przy odsłuchu głośnikowym nie rzuca się to jeszcze tak bardzo w uszy, ale na słuchawkach momentami jest przykro… Przy głośniejszych dźwiękach potrafi zadudnić, że prawie zagłuszy instrument, ale gorsze, że czasem potrafi też coś wyskoczyć znienacka również przy dźwiękach cichych, najpewniej rezonują jakieś zakamarki i wnęki tego kościoła.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=z7ggrUAMGSs
Raz kupilam podrecznik w DRM. Obwarowaniom nie bardzo sie dziwilam, bo tego typu podreczniki na papierze kosztuja ponad 500 zl, maja okolo 2000 stron, b. dluga liste autorow itp. , wiec slusznie nie chca by wyciekalo (to samo dotyczy wielu ksiazek naukowych – kosztowne wydanie, b. ograniczony rynek). Pdf zreszta nie byl o wiele tanszy. Skusila mnie dostepnosc, mozliwosc szybkiego wyszukiwania w calym tekscie oraz alternatywna wizja ciezkiej ksiegi padajacej na nos (co niejednokrotnie zaliczalam). Ale ciezko sie tego uzywalo, bo odpowiedni adobe byl strasznie wolny przy tej wielkosci pliku. W koncu skonczylo sie jak u Wodza – po zakupie wyszukalam w sieci lewej kopii 👿
Kochani, niestety jeszcze jedna bardzo smutna wiadomość. Wczoraj – jak napisała na fb żona – po krótkiej i ciężkiej chorobie zmarł wybitny gambista Petr Wagner, nasz czeski przyjaciel, bywalec wielu polskich festiwali muzyki dawnej. Bardzo, bardzo żal.
Zmarł również reżyser Harry Kupfer, znany też polskiej publiczności z inscenizacji m.in. Pendereckiego.
Mimo wszystko, jeszcze raz wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
https://www.youtube.com/watch?v=09J-ylTiS1U
DRM zanika. I dobrze, bo to wredny format. Że komuś, jak Liskowi, wolno działa, to pół biedy. Gorsze jest to, że sprzęt potrafi być niekompatybilny, a program kaprysić.
***
Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku!
Co za wielka strata! Petr Wagner to był przecież jeszcze człowiek i muzyk w rozkwicie sił.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=Jh_fE5DsjLY
Dzień dobry 🙂
Tajemniczym nagraniem rozpoczęliśmy Rok Beethovena 🙂
Ciekawe, czyje ono jest naprawdę i czy rzeczywiście istnieje jakiś L.H. Thomas (był taki fizyk, ale już nie żyje). Taka ciekawostka (patrz punkt 3):
https://www.vulture.com/2019/09/hustlers-soundtrack-fiona-apple-janet-jackson-britney.html
A przedwczoraj zmarł Jaap Schröder 🙁
Jakoś nie byłam świadoma, że miał aż 95 lat. Kawał historii w muzyce barokowej.
W tym Beethovenie również orkiestra jest zagadką – Harmonia dei Fiori, ani widu, ani słychu. Ale… w serwisach streamingowych pojawiają się już od dłuższego czasu takie zagadkowe nagrania – i tuszę, że to są syntezatory. Tyle że dotychczas interpretacyjnie i dźwiękowo było to kiepskie, a to jest świetne nagranie. Jeszcze bardziej podobają mi się symfonie 1 i 2, które też wyszły przed chwilą, na tubie ich jeszcze nie ma. Kto wie… wsłuchiwałem się dość uważnie w dźwięk – jest może trochę „twardy”, nie powiedziałbym, że sztuczny, ale jakby nie do końca naturalny, tyle że to może byc też kwestia realizacji. Bardziej uderza mnie, że ten dźwięk jest taki niebywale jednorodny akustycznie, na swój sposób perfekcyjny 🙂
Nie chce mi się wierzyć, że nieznana orkiestra i nieznany dyrygent nagle coś takiego odstawili, więc albo kryje się pod tym ktoś znany, albo, proszę Państwa… Sztuczna Inteligencja. Bo napisałem pierwej „syntezatory”, ale to są bardzo zaawansowane programy do tworzenia muzyki, oparta właśnie na AI.
Swoją drogą, o tych artystach ktoś coś wie?
https://www.youtube.com/watch?v=cvYFaxcWMbA
Albo nawet nie o tych, co podpisani, tylko o tych, co śpiewają – głosy łatwiej rozpoznać niż orkiestrę, miałem nawet kiedyś siąść i porównać do rozmaitych nagrań, ale mi schodzi. Bo podejrzewam, że ktoś tu może oszukiwać. Gugiel o tych nazwiskach milczy, a chyba nie są to głosy, które można znaleźć pod budką z piwem 🙂
O filmie i pianiście tu:
https://www.nordbayern.de/region/herzogenaurach/niederndorfer-chorleiter-und-pianist-spielt-fur-hollywood-1.9431267#inline-content-de.nordbayern.content.image.AspectedImagePolicy@599f69e0
Biblioteki sampli instrumentów akustycznych są w tej chwili takie, że nie do odróżnienia od prawdziwych.
Tuszę, że zdolny twórca z programem typu Logic Audio Platinum, taką biblioteką i partyturą jest tańszy i szybszy od wynajętej orkiestry z dyrygentem.
Są takie przypadki:
https://www.discogs.com/Igor-KipnisLondon-Strings-Neville-Marriner-Bach-Bach-The-Complete-Concertos-For-Harpsichord-And-Orch/release/12737126
Orkiestra występuje pod inną nazwą, pewnie jakieś kontraktowe ograniczenia. Artyści zapewne też, choć w świecie muzyki poważnej o tym nie słyszałem (poza zabawnym przypadkiem Andrew Kazdina, który w nagraniach Goulda figurował jako producent pod własnym nazwiskiem, a jako inżynier dźwięku pod angramem Frank Dean Dennowitz – panowie nie chcieli, żeby im ktoś przeszkadzał w studiu).
John Lee Hooker w którymś momencie miał kilka pseudonimów, nagrywając te same kawałki dla różnych wytwórni…
Pamiętam, że kiedyś ktoś z Was zidentyfikował rosyjskiego pianistę (nazwiska w tej chwili nie pomnę), który dał swojego Chopina do biblioteki sampli, a stamtąd nagranie Nokturnu Es-dur zostało wzięte do pendolino. Być może to nazwisko to też pseudonim?
Jakieś podejrzane to wszystko.
😈
http://musiqueclassique.forumpro.fr/t13620-moss-weisman
Przydatna apka ten Shazam, nie słyszałam wcześniej.
Pytanie: dlaczego ludzie to robią? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze.
A. Tak coś czułem przy innej okazji – delikwenta nazwiskiem Gunther Hasselmann, który też wydał dzieła prawie wszystkie rozmaitych kompozytorów – że to wytwórnie/właściciele praw robią ludzi w balona, żeby więcej zarobić grosza na odsłuchach w serwisach streamingowych. Bo piractwa tu raczej nie podejrzewam.
To właśnie jest pytanie. Czy artyści mają tego świadomość, czy ewentualnie się na to zgadzają, czy też po prostu nagrywając oddali wszystkie prawa wytwórni, nie przewidując takich sytuacji. Bo też nie myślę, żeby np. Adam Fischer, który jest cenionym dyrygentem, był zadowolony z tego, że pracuje na fikcyjne nazwisko pana Mossa Weismana. Byłoby to w każdym razie dziwne. I pytanie jeszcze, czy p. Fischer dostaje pieniążki za p. Weismana.
po opublikowaniu swojego wpisu z 30.XII.2019 doszly mnie sluchy iz byl ow komentarz obrazliwy w tonie, tym bardziej ze dotyczyl osobe, ktora znam i zktora jestem od lat w serdecznej, jesli nie zawsze zgodnej przyjazni. To oczywiscie dotyczy naszych roznic w postrzeganiu wykonan pewnych artystow lubsamych artystow. Po powtornym , uwazniejszym przeczytaniu swojego wpisu zauwzylem , iz istotnie pewne sformuowania mogly by byc nieco ostrozniejsze lub mnie dobitne.
Takoz nie bylo koniecznym, abym a priori deprecjonowal intelektualne walory czytelnikow p.Darka i deklarowal, ze pewni sposrod nich sa bardziej wyrafinowani, pewni zas mniej. Jest oczywistym, iz w dzisiejszej erze ignorancji niemal kazda osoba cyztajaca recenzje muzyczne badz tez wpisy na blogach typu „Co w duszy gra” musi wykazywac sie znaczna doza wyrafinowania. A wiec to sformuowanie cofam.
Uwazalem rowniez za cos oczywistego- okazalo sie, ze nie mialem racji- ze sformuowanie „nienawidzi” nie moze odnoscic sie do ktoregokolwiek ze wspomnianych muzykow, za ktorych gra p.Darek nie przepada
moglo w jakimkolwiek stopniu miec znaczenie osobiste: chyba wiekszosc z nas, czasami w porywie emocji deklaruje „nienawidze go/jej” i odnosi sie to jedynie do sztuki wykonawczej. Ale aby miec czystsze sumienie, stwierdzam to w sposob, ktory nie pozostawialby watpliwosci. Mozna bylo napisac „muzycy,w stosunku d ktorych p.Darek nie jest nastawiony w sposob entuzjastyczny, lub tak ntuzjastczny, jak wiekszosc muzycznej spolecznosci”. Skreslam wiec uprzedni okreslenie. 2:0 dla p.Darka.
Pan Darek wydal sie zaskoczony moja postawa, slusznie zauwazajac, iz dotad nie atakowalem ani jego recenzji, ani jego osoby publicznie. Te sprawe postaram sie wyjasnic za moment osobnym wpisem, moze tym raz nawet przy uzyciu polskich czcionek niedostepnych w tym momencie.
Romku, a czy to jeszcze warto? Chyba wszystko jasne. Jak chcesz coś dodatkowo wyjaśniać p. Dariuszowi, to może lepiej byłoby w mailu?
Pomiędzy nami-krytykami, przynajmniej u mnie za oceanem, do których zalicza się i p. Darek , i p. Dorota jak również ja sam, istnieje pewna niepisana umowa: nie komentujemy tekstów naszych kolegów po piórze, bez względu na to, jakie mamy wobec tych recenzji opinie/odczucia. Ileż to razy zastanawiałem się, czy dany recenzent był w tym samym mieście, a co dopiero na tej samej sali koncertowej. Nasze opinie często potrafią być diametralnie odmienne i to, w epoce Internetu oraz wielu recenzji tamże dostępnych, jest niezbyt trudne do sprawdzenia.
Ale trzeba powstrzymać emocje i nie pozwolić sobie na jakąkolwiek krytykę, ponieważ moja krytyczna opinia automatycznie dawałaby prawo innemu krytykowi, aby poddawać wątpliwości moje własne osądy. A więc sytuacja jest wysoce delikatna i dlatego jeśli nawet taka, czy inna recenzja nie posiada w moim przekonaniu wartości, bądź też jest słabo napisana, swoją opinię trzymam w karbach. Czasami jedynie, podczas osobistej rozmowy z takim dziennikarzem muzycznym, zdarza mi się zapytać go „rzeczywiście był to aż tak podły koncert/aż tak wspaniały koncert jak dałeś nam odczuć?”
Wydaje mi się, że blog jest inną formą publikacji, w której recenzent i jego czytelnik stają na równi i wtedy „osobiste wycieczki” mogą rzeczywiście się przydarzyć. Będę ostrożniejszy wybierając się na taką „wycieczkę” następnym razem.
Jeszcze jedno: we wielkich publikacjach, zatrudniających szereg recenzentów takich jak np.The New York Times ( w Polsce chyba jedynie Ruch Muzyczny?) odpowiedzialny za „zastęp” muzyki klasycznej redaktor miał za zadanie nie dopuścić, aby ten sam recenzent powtórnie –i często negatywnie- oceniał danego wykonawcę. A więc jeśli raz już coś złego się napisało, to następną słabą recenzję otrzyma się przynajmniej od innej osoby. Dziś, kiedy recenzje w druku pojawiają się znacznie rzadziej, nawet na tą negatywną można będzie długo czekać….Będąc jedynym recenzentem danej publikacji, czy nawet strony internetowej, czasami musimy oceniać muzyka powtórnie i wtedy potrzeba rzeczywiście wysokiej dozy obiektywności, aby zapomnieć, co się uprzednio słyszało. Czasami artysta, jak np. Pollini ostatnimi czasy, nam nie pomaga i pozostajemy przy negatywnych uczuciach, które wciąż trzeba jakoś zakamuflować.
Panu Darkowi pozazdrościć można braku znajomości z wykonawcami, którym pisze recenzje: ja niestety znam ich zbyt wielu jeszcze z czasów, kiedy recenzji nie pisałem lub pisałem wyłącznie w jeżyku polskim, a to rzadko kogo interesowało. Dziś w momencie , kiedy każda recenzja jest niemal na wagę złota, bo poza Internetem zaprzestały niemal istnienia, a także odczuwalny jest brak krytyków, mam znacznie trudniejsze zadanie kiedy idę na koncert znanego mi osobiście wykonawcy. W tej sytuacji znacznie trudniej pozwolić sobie na szczerość wypowiedzi/oceny i modlę się, aby taki czy inny artysta grał dobrze podczas tego koncertu. A jeśli nie, to albo się gimnastykować, albo w ogóle nie pisać, czyli z deszczu pod rynnę.
Wydaje mi się również, że jako wykonawca (lepszy czy gorszy nie ma tu znaczenia) jestem w stanie wczuć się lepiej w sytuację artysty, w trudności wykonawcze, techniczne, interpretacyjne. Jeśli nawet słyszę pewne problemy techniczne, to staram się przejść nad nimi do porządku dziennego i koncentrować się na pięknie, jeśli widzę artystę grającego z nut nie potępiam tego, jako, że w moim przekonaniu podle grać można jedynie z nut, albo bez nut. Pewni moi polscy koledzy – wykonawcy jak i krytycy- nie podzelają mojej opinii , ale to przecież ich problem a nie mój.
I tak pewni artyści jak p.Zimerman będą się podobać jednemu segmentowi słuchaczy, inni jak Ivo Pogorelič zachwycać będą innych, my zaś krytycy, poza małą garstką, pójdziemy w zapomnienie. Miejmy nadzieję, że nie natychmiast…..
No rzeczywiście, nawet z polskimi literami…
Obyczaje w krytyce muzycznej w istocie w Stanach są inne z wielu powodów. Ale i w Polsce gdy krytycy (i nie tylko) rozmawiają ze sobą, nawet mając totalnie odmienne zdania, powinni zachować jakiś poziom. Ja, choć myślę o Pogoreliciu to, co myślę, nie cisnę w niego nigdy Zenkiem Martyniukiem, bo to poniżej wszelkiego poziomu. Tu chyba muszę parę słów wytłumaczenia, bo pewnie nie wiesz, Romku, kto to Zenek Martyniuk. Otóż to jest ktoś, kto przerabia cudze piosenki na tzw. disco polo. O tym przerabianiu trochę tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=Tn0m1mAtCcQ&feature=youtu.be
To jeszcze nic, ale obecnie ten pan jest pupilkiem telewizji tzw. publicznej i jej prezesa osobiście, który nazywa go geniuszem i stawia obok Lutosławskiego i Pendereckiego. Taki jest kontekst, więc chyba teraz rozumiesz.
Mam nadzieję, że w końcu zakończymy ten temat.
W pianistę być może Pani nie (ciśnie) Zenkiem Martyniukiem, ale w jego fanów już tak. „No i fajnie. Tym, co przychodzą do filharmonii raz na kilka lat, bo legenda, bo skandalista itp., nie wyłączają komórek (wyjątkowo dużo było ich dziś słychać), klaszczą między częściami sonaty i robią pianiście owację na stojąco, też się w końcu coś od życia należy.” – Zimna rąbanka 2015
„To była po prostu jedna wielka żenada. I druga żenada – publiczność, która w części oczywiście wstała i krzyczała, no bo jak tu nie wyrazić entuzjazmu legendzie – nawet jeśli król jest nagi…” – Smutny koniec legendy 2008. Mierzmy wszystkie tego rodzaju wypowiedzi jedną miarą. Jest w Polsce grupa (fakt, niewielka) krytyków, którzy do dziś cenią artystę. Skoro pisanie o Martyniukach jest niedozwolone, to używanie tego rodzaju słów pod adresem fanów pianisty także powinno być traktowane identycznie.
Jest pewna różnica – powyższe to opis sytuacji. Jedno jest prawdą: rzeczywiście nie wyobrażałam sobie, że ktoś może to brać poważnie. Jak widać, myliłam się – i tyle mojej winy. Z czego wniosek, że zawsze może się znaleźć ktoś, komu nawet takie wybryki mogą się spodobać. Wśród krytyków – spotkałam ze trzy takie osoby (łącznie z Panem). Ale też takie, które potem przyznały: tak, klaskałem (-am), bo to przecież legenda.
I, jak powiedziałam: kończmy ten temat. Wystarczy. Mam prawo do takiego zarządzenia, bo to ja prowadzę ten blog.
I porcelanowy Krystian, i pozłacany Żenek
potwierdzać wciąż jednak mają ochotę:
„Nie jestem robotem; Nie jestem robotem”
(myślę, że to dobrze)
🙂
Dobrego 2020 – dla wszystkich i tu ludzi!
pa pa m
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=V2T69ilSd8U
Ładne multikulti 🙂
Małe P.S.
Mocno poniewczasie zagłębiłem się w Konkurs Chopinowski na instrumentach historycznych…i być może trochę lepiej rozumiem dystans Zimermana. Ablogin najlepszy! Pewnie dlatego go całkiem wycięli…
Szczęśliwie, niektórzy zaczęli się „stawiać”…
https://bydgoszcz.wyborcza.pl/bydgoszcz/7,48722,25463084,po-skandalu-na-konkursie-paderewskiego-mlodzi-muzycy-z-calego.html
Przy okazji, cokolwiek to znaczy…
https://slippedisc.com/2020/01/chopin-competition-is-swamped/
Gatsby: Tu chyba o co innego chodziło. Regulamin konkursu (jeśli się mylę, łatwo to zweryfikować) przewidywał odrębne głosowania a propos pierwszej, drugiej i trzeciej nagrody. Wspomniany rosyjski artysta, mimo, iż przez kilku członków typowany był do złotego medalu, za sprawą tak a nie inaczej skonstruowanego regulaminu spadł na pozycję wyróżnionego.
Ablogin zdecydowanie był najlepszy. Jedyny, który nie tylko miał osobowość, ale wiedział, o co w tym graniu chodzi. Dobrze, że został doceniony przez dyr. Leszczyńskiego i zaczął być gościem Chopiejów – na następnych ma podobno grać z orkiestrą.
O tak! Na sierpniowym recitalu z nawiązką udowodnił, że powinien wygrać.