Parę płytek z różnych branż
Siedziałam dziś nad pisaną robotą i do akompaniamentu włączyłam parę płyt, które czekały na przesłuchanie, więc mogę tu teraz zdać sprawę.
Virtuoso godzien wina. Piękny polski (i nie tylko) barok: Kaspar Förster jr.- Mistrzowie i uczeń. Rozmawialiśmy w sobotę o tej płycie, poczułam się więc w obowiązku – jak się okazało, ogromnie przyjemnym – wysłuchać. Z dziedziny mistrzów jest Giacomo Carissimi oraz Marco Scacchi; o tym ostatnim wiadomo, że przez wiele lat działał w Polsce i kierował kapelą królewską na dworze Zygmunta III Wazy, a potem Władysława IV. Carissimi reprezentowany jest na płycie tylko jednym utworem (Vanitas vanitatum), Scacchi trzema, bo przecież głównym bohaterem jest tu Förster, utalentowany i wszechstronny muzyk rodem z Gdańska, który z Carissimim zetknął się w Rzymie i uczył się u niego, a ze Scacchim – w Warszawie, gdzie związał się z królewską kapelą.
Förster był wszechstronnym śpiewakiem, organistą i kompozytorem. Adam Jarzębski, współczesny mu skrzypek, kompozytor i poeta, w poemacie Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy z okolicznościami jej tak napisał o Försterze: Masz tam z Forsztera altystę,/W bas i tenor, dyszkantystę,/Gdy chce, wzgórę wyprawuje,/Poczym na dół wyśpiewuje./Kilka oktaw, to nowina!/Virtuoso godzien wina. Godzien nie tylko jako virtuoso, ale i jako kompozytor – to piękna muzyka. Soliści są znakomici, a już obie panie, często duetujące – Olga Pasiecznik i Marta Boberska – po prostu przechodzą same siebie.
Brecker z Tykocina. Tę płytę dostałam od jej kompozytora i jednego z wykonawców, pianisty Włodka Pawlika, wraz z historią. Otóż Włodek przyjaźnił się od dawna ze znakomitym trębaczem Randym Breckerem, jednym ze słynnych The Brecker Brothers (nagrali też razem 13 lat temu wznowioną właśnie płytę Turtles). W styczniu miną dwa lata od śmierci jego brata Michaela (jego ostatnią płytę Pilgrimage tu kiedyś zachwalałam; obu braci lubiłam zawsze i razem, i osobno), który zmarł na białaczkę. Kiedy jeszcze z cieniem nadziei rozglądano się za dawcą szpiku dla Michaela, Randy szukał krewnych; dotąd nie interesował się swoimi korzeniami, ale wiedział, że rodzina pochodzi z terenów polskich. Okazało się, że nazwisko rodowe dziadka brzmiało Tykocki, a dziadek wyjechał z Tykocina do Stanów jeszcze przed wojną. Randy nawiązał wówczas kontakt z innymi przedstawicielami rodziny Tykockich mieszkającymi w Stanach. Niestety niedługo po tych odkryciach Michael zmarł, a płyta Tykocin. Jazz Suite, choć nie jest to na jej okładce wspomniane, jest poświęcona jego pamięci.
Uczestniczyli w jej nagraniu Randy, Włodek w swoim trio (basista Paweł Pańta i perkusista Czarek Konrad) i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Białostockiej pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Suitę wykonano latem w sali Filharmonii Podlaskiej, a potem na tyłach synagogi w Tykocinie. Nagrano ją w filharmonii. Najpierw jest Introdukcja, która jest takim typowym Włodkowym wędrowaniem fortepianowo-orkiestrowym po obrzeżach klasyki, a raczej neoklasycyzmu; w dalszych częściach wchodzi już Brecker i z jego wejściem rodzi się prawdziwy jazz (poza jedną częścią: Magic Seven, która obraca się w klimatach trochę bartókowskich). Mimo intencji i historii stojącej za tą płytą jest to muzyka nostalgiczna co prawda i refleksyjna, ale nie na smutno bynajmniej. Jest momentami wręcz pogodna. Choć są tu i takie tytuły: Let’s All Go To Heaven i No Words… To muzyka po stronie życia.
Komentarze
Noc i taka piękna muzyka. Szkoda tylko, że na stronie PR zamiescili tak krótkie fragmenty. „Bez słów” chyba stanie się moim ulubionym „kawałkiem”.
Dobrej nocy,
Pamietam Randy B. z poczatkow „Blood, sweat and tears”. To tez byla dobra muzyka.
http://www.youtube.com/watch?v=o5g61VP–C4
A solista BST David Clayton Thomas byl bezdomnym wagabunda w Toronto zanim zostal gwiazda lat 70-tych.
Dlaczego polecenia płyt przychodzą o dzień za późno?
(Bo ja o dzień za późno je czytam chyba.)
Pak, tzn. kupiłeś niepotrzebnie?
Nie, to pewnie ja je za późno piszę… 😆
Nie, nie kupiłem, a chciałem zamknąć kolejne okienko ‚okazyjnych zakupów’ samym tylko Góreckim (koncert klawesynowy). I się chyba nie da.
To w takim razie za wcześnie 😉
Okienko można zamknąć, pozostawiając otwarty świetlik…
foma:
Z tym lufcikiem dla zakupów płytowych, to jest jak z motylem nad brzegiem Amazonki — nigdy nie wiadomo, kiedy sprowadzi burzę.
Pani Kierowniczko:
Ogłaszam, że ponownie otwarte okno zamykam o — powiedzmy — 7:15 jutro 😉
PAK-u, burza nie burza, ale tak przyjemnie wyfruwać przez lufcik śpiewając „motylem jestem…”. 😀
W piatek byliśmu na Turangalili Messiaena pod Charlesem Olivieri-Munroe z udziałem Markusa Bellheima (fortepian) i Thomasa Blocha (fale Martenota). Od tematu minęło kilka dni, ale pozwolę sobie trochę ponudzic i wrócić do niego. Utwór dla mnie zadziwiający. Prawie dwie godziny, pomiędzy częściami poezja w wykonaniu Zamachowskiego (rozpoznałem Valery’ego i Rimbauda. Akrat wybrane utwory poetyckie, choć francuskie kojarzyły mi się trochę z Młoda Polską, bo dużo było o ptakach, górach i strumykach, a słysząc „kochanka ma” czekałem, niestety bezskutecznie, na „i kocham pisała przez h”. Mnie ten pomysł z poezją przedzielająca części symfonii jakoś nie pasuje, ale pewnie jestem dziwakiem. Tyle, że w muzyce też te ptaki i strumyki było słychać, więc poezja była jakoś dobrana. O utworze nie będe wiele pisał na tym blogu, bo byłoby to niestosowne. Tyle tylko, że ten nieznany mi utwór w pierwszej części wydawał się zabawą w dźwięki. Potem coraz bardziej wciągał, aż porwał zupenie. Chyba ta zabawa w dźwięki w I części była czymś w rodzaju słowniczka dźwięków, z którymi słuchacze w okresie tworzenia utworu mogli być mało obeznani, bo jednak różniło to się trochę od muzyki tradycyjnej. Częściowo kojarzyło mi się to brzmieniowo z eksperymentami z przełomu lat 50/60, ale to dlatego, że wcześniej nie miałem kontaktu z taką muzyką. Na poczatku 50-tych można było słuchać jazzu dzięki audycjom Conovera (niestety tylko na falach krótkich), natomiast awangarda w muzyce poważnej chyba nie była dostępna. W tej symfonii połączenie awangardy z tradycją naprawdę tworzy harmonijną całość. Do tego dyrygent potrafił wydobyć z orkiestry wszystko, do czego jest zdolna. Nie pamiętam jej grającej tak dobrze. Przy tym niesamowicie krystaliczne brzmienie wszystkich perkusyjnych, bardzo rozbudowanych. A dyrygent też był laureatem I nagrody na konkursie w Katowicach. Prowadzi orkiestry głównie w Czechach, ale gościnnie ma się czym pochwalić. Chyba polubił tak Czechy w czasie studiów w Brnie. O pianiście i ondyście nie wspomnę, bo są bardzo znani. Ondysty nie jestem w stanie ocenić poza tym, że nie zauważyłem niczego przeszkadzającego. Czy bywają lepsi, nie wiem, bo pierwszy raz słyszałem to na żywo. Mamy od klikunastu tygodni nowego dyrektora artystycznego w Gdańsku, a to już trzeci koncert, który wzbydził moje wielkie uznanie.
Stanisławie, dzięki za relację! Ja pewnie do tematu wrócę po warszawskim wykonaniu Turangalili. A Kai Bumann, ten nowy dyrektor artystyczny Bałtyckiej, jest nam w Warszawie znany z Warszawskiej Opery Kameralnej. Bardzo przyzwoity muzyk.
Jak nudzić, to do skutku. Było ostatnio o tym, że mało mamy zespołów grających muzykę dawną. Nie wiem, czy jest to okreslenie precyzyjne. Bo barokowa muzyka jest bardzo często wykonywana na najważniejszych koncertach, gdy jest dziełem kilku najwybitniejszych twórców. Nikt wtedy nie nazywa jej muzyką dawną. Jeżeli jest dziełem twórców świetnych, ale nie tych kilku największych, wówczas jest muzyką dawną. Zespoły specjalizujące się w muzyce dawnej najczęściej grają muzykę barokową lub wcześniejszą na oryginalnych bądź odtworzonych instrumentach z epoki. Kilka lat temu byłem na takim koncercie muzyki barokowej we Francji na wsi w masywie Chartreuse, w kościółku przerobionym na muzeum malarstwa jednego artysty. Koncert był darmowy, choć rewelacyjny. Wykonawcy tworzyli zespół działający tylko latem, bo poświęcali na to swoje urlopy udzielone przez najwybitniejsze orkiestry francuskie. Choć była to głęboka wieś, a do najbliższego średniej wielkości miasteczka ok. 50 km, kościółek pękał w szwach od chętnych słuchania takiej muzyki.
Pięknie! Tylko ciekawam, kiedy oni ćwiczą (wspólnie), skoro na co dzień grają w orkiestrach… 😉
A na serio, we Francji takie koncerty w kościółkach, a nawet festiwale w kościołach, ale w małych miejscowościach, wioskach wręcz, są latem regułą. Takie La Chaise-Dieu to dziura, ale festiwal w tamtejszym opactwie – to marka znana w całej Europie:
http://www.chaise-dieu.com/
„okienko okazyjnych zakupów”, „listopadowy budżet na płyty” i inne uQierd;iwości życia…
Jak jest bardzo źle (tzn. BARDZO ŹLE), to stosuję prostą metodę: nie kupuję płyty dziś, tylko przychodzę po nią następnego dnia, albo za kilka dni. Jeśli wciąż jest, to znaczy że była mi przeznaczona i na mnie czeka. Jeśli jej nie ma – nie ma problemu.
p.s. pewna wytwórnia, której nazwa składa się z trzech liter (pierwsza to piąta litera alfabetu, druga to trzecia litera alfabetu) wypuściła ostatnio reedycje różnych swoich pozycji w tekturowych pudełkach, po bardzo, jak na tę wytwórnię, atrakcyjnej cenie (37 zet).
Proponuję więc zastosować twórczą księgowość i środki z budżetu na marzec ’09 uruchomić już teraz.
Stanisławie:
Przyłączyłem się do żali Beaty więc tłumaczę, że chodzi o sytuację w Polsce. Bo na świecie (a raczej: w Europie, plus parę zespołów ze Stanów i działalność braci Suzuki w Japonii z BCJ) rzeczywiście mamy boom na zespoły grające muzykę barokową na dawnych (lub odtworzonych) instrumentach.
W Polsce takich zespołów jest niewiele, odgórnie nikt ich nie tworzył i nie tworzy, a zdolnych (i pewnych siebie) organizatorów, którzy działają samodzielnie na kulturalnym wolnym rynku znowu tak wielu nie mamy.
Gostku:
To nie takie proste — bo za duże oczekiwanie też szkodzi, pozbawia jakiejś radości z nabytku.
Tym razem okazało się, że dostałem trochę wyższą wypłatę (podzielono jakieś oszczędności), co sprawia, że myśl o dodatkowej płycie nie jest równoznaczna z myślą o braku wypłacalności przed Świętami. Ale jeśli tych płyt byłoby trzy lub cztery, to już sam nie wiem.
Jakoś w ogóle płyty w zbiorach i reedycjach tanieją. Ja wrzuciłam koleżance do „Politykowego” prezentownika pudło z 60 płytami z muzyką baroku za jedne 186 złotych, a są tam i takie nazwiska jak Brüggen czy Kuijken. To oczywiście nie dla wyrafinowanych wielbicieli – jak to nazwał mój kolega Marcin – baroque and roll, ale dla początkujących czemu nie? Rzeczona koleżanka Aneta sama takowe pudełko zakupiła i się dokształca – zawsze mówiła, że jej słoń na ucho nadepnął, a teraz dowiaduje się, co jej się podoba, a co mniej 🙂
Słuchaj, ja bardzo dobrze wiem, że to „nie takie proste”, ale ja też rzadko kiedy rzucam się na jakąś płytę tuż po tym, jak wyjdzie (tak już mam). Czasami żałuję, ale przeważnie nie.
Np. na płytę Namysłowskiego „Without a Talk” poskąpiłem, kiedy wyszła chyba w 1991 r., a wznowienie się pojawiło jakieś 2 lata temu! To było czekanie.
A nagrania Juliana Breama z lat 50. utworów Bacha mam nagrane na kasecie od wczesnych lat 80ch, a na CD pojawiły się dopiero teraz, a nigdzie w Warszawie i tak ich nie ma.
Czasami czekanie też jest fajne.
Wiem, że na świecie ich sporo, a przykład francuski miał to ilustrować. Co do ćwiczeń, to wydaje mi się, że wybitni artyści są w stanie zgrać się w ciągu paru dni. Nie wiem, czy Nigel Kennedy ma czas na długie ćwiczenia z Kroke Band, ale czuję się szczęśliwy słuchając ich wspólnego grania. Wolę nawet słuchać płyty niż siedzieć na koncercie, bo jakoś sposób bycia wirtuoza trochę mi to szczęćcie zakłóca. Nie oznacza to, że nie pójdę na taki koncert, gdy będzie, szczególnie, że zawsze na tym koncercie Nigel wykraja trochę czasu na jakiś barok solo. Jakiś to na ogół Vivaldi albo Bach. Mam płytę w samochodzie i gdy poczuję się bardzo zmęczony albo smutny, szukam miejsca do zaparkowania i włączam płytę z zamknietymi oczami. I wtedy właśnie przychodzi to poczucie szczęścia, które pozwala zapomnieć o kłopotach. Nie działa przy zdenerwowaniu, bo wówczas trudno się skupić.
Rzucałem się kiedyś na takie wielkie antologie muzyczne i mi przeszło. Większość okazała sie bardzo kiepska. Są wyjątki. Na ogół tanie nagrania są robione anonimowo. Nie wiadomo, jaka orkiestra gra, ani z jakimi solistami. Wydaje się, że czasami są tam bardzo dobrzy artyści, ale nie chca ujawniać się na małoprestiżowych płytach. Jak ktoś wie, co tam jest, może kupić. Na chybił trafił trudno, a przesłuchiwać nie ma czasu. Ale warto kupować stare dobre nagrania. Nasze upodobania interpretacyjne i mody się zmieniają, ale najlepsze się obronią po 20 latach. Stare nagrania wznawiane są zawsze tańsze od nowych. Nie przepadam tylko za nową obróbką udoskonalająca stare nagrania.
Są antologie i antologijki.
Zastanawiałem się np. długo nad 50-płytową antologią urodzinową Harmonia Mundi (za niewiele ponad 300 zł).
W końcu zrezygnowałem, ale w wyborze utworów i wykonawców w zasadzie nie ma się do czego przyczepić, a po 5 zet za płytę to jest niezły geszeft jak na tę firmę.
Stanisławie:
Owszem, jest dużo bardzo tanich antologii, bezimiennych.
Ale są też względnie tanie, a jednak imienne. Przypomina się choćby komplet dzieł Chopina z DG, gdzie grał i Zimerman i Argerich i Pollini. Albo Bacha (Haensler, Teldec), czy Mozarta (Philips) — z dobrymi (lub bardzo dobrymi) wykonawcami po rozsądnych, gdyż hurtowych cenach. (Tyle, że komplety to złożona sprawa.) Można też wyczekiwać na edycje jubileuszowe znanych artystów — tak wydawano Goulda, Poliniego chyba, widziałem sporo pudełke z Barenboimem, lub wydawnictw.
Stare i dobre — owszem. Ale co robić jak ktoś zaostrzy na jakieś nagranie apetyt, tak jak Pani Kierowniczka na Forstera? 😉 (Na tanią reedycję nie liczyłbym szczególnie.) Albo jeśli dany, a poszukiwany utwór ma tylko jedno-dwa dostępne nagrania na rynku?
Ale na komplecie szopenowskim DGG mazurki gra Luisada, a nokturny Barenboim, a to mnie przyprawia o senną mdłość (ew. o mdłą senność).
Ale:
1) wiesz kto gra i o co Cię przyprawia 😉
2) komplet można było także kupować w dwupłytowych pudełkach po obniżonej cenie i ominąć nokturny i mazurki; trąc jedynie gratisową książeczkę o Chopinie.
Na Kaspara Förstera trudno będzie się nie skusić, szczególnie jak się poczyta o przechodzących same siebie Oldze P. i Marcie B. 🙂 Ale co tam, opierać się nie zamierzam 😉
Kupiłam tę antologię urodzinową HM rok temu i nie żałuję, nagrania w większości wcale się nie zestarzały, raz po raz sięgam do pudełeczka i słucham i wciąż sporo mi do posłuchania zostało 😉
Myślę, że osobom kupującym „anonimowe antologie” nazwiska wykonawców (czy też ich brak) nie robią większej różnicy.
A rozbijanie tych wielkich kolekcji to niewątpliwy plus dla sklepów, bo faktycznie można sobie wybrać, żeby się nie dublować i nie brać tego, co najgorsze, bo niestety te kolekcje też mają to do siebie, że zawsze wcisną kilka gniotów nawet jeśli firma ma lepsze nagranie danego utworu.
Prawda. Kilka razy miałem apetyt na niezły komplet dużej ilości płyt za niaską cenę. Ale jakoś prawie zawsze tak się trafiało, że w tym momencie to tanio było dla mnie za drogo. A potem wiadomo. Jak coś tanie i dobre, długo nie leży. Natomiast wykonania Chopina bywają różne. Gostek marudzi wokół Luisada i Barenboima, bo nie był na koncercie, na którym Pani Profesor Akademii Muzycznej (bez szczegółów, bo może jestem złośliwy, ale taki złośliwy to już nie) grała jeden z koncertów Chopina nie tylko bez jakiejkolwiek koncepcji, ale do tego trafiała we właściwe klawisze może w 85%. Akurat koncery Chopina prawie każdy zna prawie na pamięć, a jeśli czegoś nie pamięta to i tak pozna, że jest coś nie tak. Podobnej katastrofy muzycznej w życiu nie widziałem. A jestem przekonany, że artystka doskonale wie, jak to powinno sie grać, bo tego uczy i to z sukcesami. Ale jeśli ktoś stale nie koncertuje, nie powinien się za to brać. A jak koncertuje z niezłymi tylko sukcesami, nie powinien się brać za nagrania. Dlatego wycofuję uwagi o marudzeniu, choć trudno powiedzieć o Luisadzie, że odniósł mało sukcesów. Widać Chopina powinni nagrywać laureaci I nagrody, a V w żadnym wypadku. Ale można zostawić jeszcze miejsce dla tych, którzy odpadli, bo właśnie nie nudzili.
„Widać Chopina powinni nagrywać laureaci I nagrody…”
Heh, Rubinstein i Horowitz nie wygrali niczego w ogóle.
Gostku, to był żart przecież. Było paru laureatów I nagrodu, którzy wielkiej kariery nie zrobili. A jaką furorę zrobiło paru, którzy odpadli. Wiadomo, że konkursy to nie wszystko. Ale teraz bez konkursów przebicie się jest niewiarygodnie trudne.
A propos laureatów I nagrody. Wczoraj słuchałam jeszcze jednej płyty, która już się we wpisie nie zmieściła. A była to najnowsza chopinowska płyta Maurizia Polliniego. To swoją drogą ciekawe, że on już od dawna nie przyjeżdża do Polski, był wiele lat temu, ale nie z Chopinem, tylko z Schönbergiem. Płyta tym razem mieszana (nagrywał niedawno same nokturny czy preludia), nagrana ostatnio, przypomina recital – Ballada F-dur, parę mazurków, walców, Impromptu Fis-dur i w końcu Sonata b-moll. Granie nie schodzące poniżej przyzwoitego poziomu, ale zdystansowane, zwłaszcza I część Sonaty, dość flegmatyczna – ja tam wolę ekspresję młodego Pogorelicha… Nie wiem, czy będę do tej płyty wracać.
Pogorelich z pewnością nie nudził. Tak sobie w tej chwili uświadomiłem ile Pani Kierowniczka musi tych płyt przesłuchać i to nie tylko takich, które się podobają. To naprawdę ciężka praca.
Ja wiem, że to żart był. Chodzi mi jednak o to, że kiedyś nie było w ogóle konkursów, a grali lepiej.
PK zapewne stosuje metody dla krytyków zaawansowanych:
1. Zerknąć na okładkę i repertuar
2. Przesłuchać po 30 sekund pierwszych trzech kawałków
3. Napisać miażdżącą recenzję.
Jak od pierwszych taktów nie chwyta, to niby pod koniec płyty będzie lepiej?! Przecież to nie recital.
Powiedziałabym wręcz, że jest to praca fizyczna 😀
Ale nie zawsze ciężka…
Witam! To miło, ze Pani redaktor sięgnęła po płytę z muzyka Forstera bo to rzecz godna uwagi. Zresztą w ogóle wydaje mi się, ze muzyka polskiego baroku nie jest tak zaściankowa jak się powszechnie uważa. Ja teraz poluje na nową płytę z z muzyką Mikołaja Zieleńskiego. Ta pierwsza wydana wiele lat temu przez Musicon to prawdziwa perełka. Z ciekawostek to polecam serię Musica Claromontana. Dzieki niej odkryłem Marcina Józefa Żebrowskiego. Pozdrawiam.
Miło było pogawędzić i troche się nauczyć. Pozdrawiam Wszystkich i żegnam do jutra.
I ja pozdrawiam 🙂
Witam tomka k. Żebrowskiego Magnificat śpiewałam kiedyś w chórze – bardzo fajna muzyka, trochę taki „polski Mozart”.
Tez sie wczoraj przygladalem tej nowej plycie Polliniego ale na szczescie zastosowalem metode p. Gostka. Potem poczytalem w Gramophone, ze dawny Pollini jakby lepszy i p. Kierowniczka tez bez entuzjazmu. Wiec chyba budzet zostanie przeniesiony na Blechacza.
Widzialem rowniez Kissina komplet koncertow fortepianowych Beethovena. Ktos to slyszal?
Wspomniano o malym wkladzie polskich muzykow do dzialu muzyki „dawnej”. To pewnie prawda w muzyce klasycznej, ale na mnie robi(la) wrazenie przed paru laty olbrzymia ilosc grup prezentujaca muzyke stara na tych tam cymbalach, fifulkach, wiolach i innych tamburynach, co nawet wykwitlo zespolem Brathanki. Czy to nie ma szansy sie przelozyc na zwiekszone zainteresowanie muzyka dawna w wydaniu klasycznym?
Eleganckie tekturowe etui pokryte lakierem, przykrywającym wspaniałe grafiki autorstwa nieznanego autora, którego twórczość chcemy poznać natychmiast po pierwszym rzucie oka. Drżącymi od podniecenia rękoma wyciągamy zawartość, czyli tradycyjne plastikowe opakowanie płyty.
Na okładce zdjęcie artysty na tle przepięknego krajobrazu. Aż czuć powiew świeżego, letniego powietrza, przesączonego zapachami roślinności otaczającej artystę. Tytuł umieszczony skromnie w rogu nie zasłania przepięknego widoku. Na odwrocie na tle spokojnej sepii czytamy komplet informacji: data nagrania, tytuły, skromne podziękowania współpracownikom.
Po otwarciu pudełka wyciągamy elegancką książeczkę z mnóstwem zdjęć i tekstów. Znajdziemy tam nie tylko tytuły, daty, czasy trwania, wykaz instrumentów ale też wycinki recenzji z całego świata. To wydawnicze cacuszko ma jeszcze jedną zaletę: nie zrujnuje budżetu siedemnastoosobowej rodziny z psem.
Dodatkowa zapachowa wkładka zapewni nam przyjemność w czasie lektury książeczki. W tak radosnym nastroju możemy już umieścić płytę w odtwarzaczu, koniecznie wyłączonym!
zeen,
a budżetu rodziny z psem i kotem?
tekturowe etui sa tak ładne jak niepraktyczne. W ogóle dochodze do wniosku, że płyty sa niepraktyczne, trzeba toto przekładać… 😉
No a jak ma być? Płyta owinięta w gazetę lub papier toaletowy? 😯
NTAPNo1 – pewnie chodzi o folk, ale taki „korzenny”? To całkiem inna zabawa. A Brathanki nie mają z tym nic wspólnego, to czysta komercja.
Płyty w tekturowych kopertach mają zasadniczy mankament – rysują się niemiłosiernie przy wyciąganiu i wkładaniu.
Gdyby cena płyty była proporcjonalna do opakowania, kupowałbym zawinięte w gazetę (nawet przetłuszczoną).
No, zobaczyłam to oczyma duszy…
Wyjmujemy płytę z zatłuszczonej gazety, wrzucamy do odtwarzacza i nie słuchamy bez pół litra 😉
Oj, to Pani Kierowniczka wtedy miałaby dopiero CIĘŻKĄ pracę z tym przesłuchiwaniem!
😆
No, przepraszam, a gdzie ogórki małosolne? Bez ogórka niekulturno… 🙄
Zebrowski to faktycznie fajna muzyka warta szerszej promocji. Ja odnoszę wrażenie, że my Polacy nie potrafimy siebie wypromować. Czechom udaje sie z Zelenka, zaś my mamy problem z Gorczyckim. A jak komuś się udaje to wylewane na niego są wiadra pomyj. Najlepszym przykładem jest rocznica urodzin Pendereckiego i artykuł (skomentowany zresztą przez Panią), jaki ukazał się na łamach dziennika. Myślę, ze pan M.M. względem Jubilata nie okazał złośliwości, ile po prostu zwykłe chamstwo.Z wyborami estetycznymi Pendereckiego można się zgadzać lub nie ale w obliczu święta Jubilata należy się umieć zachować.
Z promocją spokojnie, bez pośpiechu.
Szymanowski już „chycił”, Karłowicz, wydaje się, chwyta, przyjdzie kolej i na pozostałych.
Z Penderecjuszem problem, że żyje, więc wypada mu przprdlć – tak po polsku, bezinteresownie.
Kilar dużo gorsze napisał utwory, a nikt jakoś się go nie czepia.
Ja tam przez pół litra to nie słyszę dopiero połowy płyty…
Pani Doroto!
Gratuluje podzielnej uwagi.Uwaznie sluchac muzyki i jednoczesnie robic cos innego nad czym tez trzeba sie skupic to jest jeszcze rzadka umiejetnosc,chociaz taki chyba bedzie musial byc czlowiek przyszlosci.
Ja od biedy moge skupic sie na muzyce podczas jazdy samochodem.Przekonalem sie jednak,ze jest to bardzo ryzykowne pomimo dobrych drog w Niemczech.
zeen, to tylko musisz się tak ustawić, żeby nie słyszeć tej gorszej połowy. 😀
Dla mnie istnieje duża przepaść miedzy późnym Pendereckim a późnym Kilarem. Czepiam się, bo ten drugi jest nie do słuchania w całości a ten pierwszy jednak, poza pewnymi wyjątkami jest.Chociaż obu wolę z lat sześćdziesiątych. No i mam nadzieję, że Szymanowski w świecie naprawdę chwycił.Pozdrawiam!
O tak, drugi jest nie do słuchania, a ja, hm, i owszem, dawałam temu wyraz – kiedyś np. jeszcze w „GW” po polskim prawykonaniu Koncertu fortepianowego nazwałam go nieporozumieniem 😆 Jak chcę być łagodna, to piszę, że tworzy muzykę filmową poza muzyką filmową, na co on się wścieka, bo jednak chciałby muzykę autonomiczną traktować inaczej…
Co do promowania to naszą muzykę dawną trudno wypromować, bo jest nadmiar ciekawych produkcji na świecie. Stanisław Leszczyński, ten od festiwalu Chopin i jego Europa, kiedy pracował w Dyrekcji Nagrań Polskiego Radia, namówił Pro Cantione Antiqua do nagrania Pękiela, a już komplet Jarzębskiego w wykonaniu muzyków barokowych pod kierownictwem Lucy van Dael to była rzecz wybitna. Niestety poza Polską mało kto to poznał, i w ogóle rzecz zginęła w pomroce dziejów… Jestem szczęśliwą posiadaczką i czasem do tego wracam 🙂
Jak spytałam wtedy Lucy van Dael, kogo jej muzyka Jarzębskiego najbardziej przypomina, powiedziała, że Giovanniego Legrenziego.
Jarzębskiego może nie, ale dawną muzykę polską czasami dostrzegał i wyróżniał Goldberg swoimi recenzjami. I to nawet w polskich wykonaniach 🙂
W muzyce nowszej to różnie bywa — gdy Chandos wydał Karłowicza to się Gramophone zachwycał. Nie ma tego tyle, ile by się chciało, ale i nie ma się czego wstydzić.
Teraz Karłowicz wyrusza w świat na Naxosie (dobrze, bo dystrybucja) pod Witem (nooo, nie wiem….).
Koncert skrzypcowy Mieczysia też na Hyperionie kiedyś się pojawił.
Szkoda natomiast, że Jarzębski się kojarzył pani van Dael z jakimś kimś, a nie z Jarzębskim.
Jest (był) też miły komplet Mielczewskiego z Lilianną Stawarz, wydany właściwie tak, jak to opisuje zeen.
Acte Prealable wydaje sporo polskiej muzyki „pobocza”, ale z dystrybucją i reklamą to chyba u nich tak sobie.
W ogóle u nas z tym średnio…
Dostałam jakiegoś Karłowicza z Witem z Naxosu (poematy symfoniczne), ale jeszcze nie przesłuchałam. Koncert skrzypcowy nagrał też w zeszłym roku Nigel (na jednej płycie z Młynarskim), ale prawdę powiedziawszy nie było to jego największe osiągnięcie artystyczne, stać by go było na więcej. Niestety rozchałturzył się już kompletnie.
U nas promocja…???
Czyja?
No ten Wit to właśnie świerzonka na setną rocznicę. Jedna płyta z Warschauer Philharmoniker, druga z niewiadomych powodów z nowozelandczykami.
Z drugiej strony, nie możemy się spodziewać, że którykolwiek z tych kompozytorów (Żebrowski, Pękiel, Wański et al.) zrobi jakąś zawrotną karierę, bo porównywalnego materiału wydawanego przez różnej maści wytwórnie jest masa.
Jest to bardzo ładna muzyka, ale do posłuchania na raz, może na trzy.
Właśnie tych Nowozelandczyków dostałam 🙂
Z ostatniego transportu z DG otrzymałam też Lang Langa z koncertami Chopina (oj, nie spieszy mi się do słuchania) oraz zbiorówkę Anny Netrebko Souvenirs z repertuarem rozmaitym, z udziałem Eliny Garanca i Piotra Beczały, więc może wrzucę na chwilę na ruszt…
Ale za to ww. Naxos w wersji historical zaczyna serię nagrań Chopina z Rubinsteinem z przełomu lat 40. i 50. Pierwsza płyta to właśnie oba koncerty.
No, to zdecydowanie lepsze 🙂
Ale słyszałam kiedyś przedwojenne nagrania Rubinsteina. Co to był za cyrk… Przeszło mu to na szczęście i z cyrkowca został w końcu muzykiem 🙂
A wracając, skoro już przy pianistach jesteśmy, do Włodka Pawlika, znalazłam na YouTube kawałek koncertu z suitą Tykocin z Białegostoku. Okazuje się, że to z obrazkami się odbywało…
http://www.youtube.com/watch?v=N1950MScMvI&feature=related
I jeszcze Randy w Tykocinie:
http://www.youtube.com/watch?v=Iag1GeAdXqM&feature=channel
Te nagrania z lat 30. są kochane, bo słychać radość grania, jeśli niekoniecznie znajomość nut 😀 .
Zresztą, przedwojenne nokturny to mistrzostwo.
„Kochane” – to duuuży eufemizm 😆 Ale owszem, nieźle musiał się bawić…
Zresztą przed wojną to w jego wypadku dość długi okres czasu. Zdążył się trochę chłopak rozwinąć 😉
A tak w ogóle to chciałbym jednak nawiązać do mojej poprzedniej wypowiedzi. Otóż Szanowna Pani Redaktor ja doskonale pamiętam Pani artykuł opublikowany na łamach Polityki i zatytułowany ICH TROJE. Przywaliła Pani I Penderackiemu i Góreckiemu i Kilarowi. Problem według mnie leży w tym, że twórczość i co za tym idzie wybory estetytyczne tych panów nieco sie róznią. O ile bowiem Górecki i Kilar poszli w kierunku ,,polskiego minimalizmu” z całą swą duchową otoczką, która różniła ich od minimalistów zachodnich, zwłaszcza amerykańskich o tyle Penderecki w swej późnej twórczości od minimalizmu jest daleki. Penderecki w swym języku dżwiękowym chyba w najbardziej udany sposób z całej trójki dokonał syntezy tradycji i nowoczesności. No bo chyba on jedyny tego chciał. W jego późnych utworach ( nie nazywam ich poźnoromantycznymi- bo tego określenia do końca nie rozumiem) zachował niekiedy coś z awangardowej przekory. Może i w formie był tradycyjny ale treść utkana w tą formę nieraz mnie zaskakiwała. Tak było chociażby w przypadku V symfonii . Z jednej strony ironia, taki wygiety w lustrze Szostakowicz, trochę Mahlera a z drugiej strony kłastry i masywnośc dzieku przypominającą Jego wczesne utwory. Jak się to wszystko porówna z September Syhphony Kilara… dla mnie jest to przepaść. No fakt Koncert fortepianowy to taka chałtura. Ale przecież Ludwig też miał wpadk.i
Te nagrania są poza wszystkim idealnym soundtrackiem do „Moich Młodych Lat”.
Ten mój artykuł nazywał się Ich Trzech 🙂
To fakt, że z tej trójki Penderecki poczyna sobie relatywnie najbardziej ambitnie, choć nie zawsze mu wychodzi. Góreckiemu już w ogóle się nie chce, a Kilar sam o sobie mówi, że widzi siebie jako takiego współczesnego Moniuszkę, piszącego „ku pokrzepieniu serc”.
Czyli wszystko jest jak należy, każdy zna swoje miejsce, wszyscy są zadowoleni. Czego tu więcej chcieć?
Każdy swoją kasę też zarobił.
A zobaczycie, jaka dziura się zrobi, jak (tfu tfu) ci trzej Panowie wiecie co…..
Co się na tym blogu dzisiaj porobiło? Natematyzm niemal całkowicie wyparł marginalia 😯
Ja tam nie wiem, czy to słuszne… 😉
I tak się czasem zdarza… 😆
Kot siedzi mi na kolanach i jak myszką nie tak ruszę, to ukatrupi…
Poskrobanko za uchem dla kota 😀
To raczej pod brodą. Wtedy osiąga się maksymalną wydajność generatora mruków.
Jest to słuszne. I tyle mam dziś do powiedzenia.
Panie Gostku … hm może polska muzyka współczesna nie jest obecnie taką potęgą jak kiedyś ale nich młode pokolenie walczy. Gryka, Zubel no proszę młode zdolne i do tego kompozytorki kobiety! Mykietyn, może Widlak. Kurde jest jeszcze Krauze i Knittel.. Bargielski… Do odkrycia cała twórczość Schaeffera, Kotońskiego. Niech to ktoś na pytach wydaje. Luka jest do wypełnienia ale niech Ich Trzech nadal nas zaskakuje i cieszy.
Ja też siedzę mamie na kolanach, ale myszy nie łapię, bo ten mamy komp jest bezmyszowy, tylko na poskrobanie. 🙂
No nie wiem. Wśród młodych nie widzę talentu porównywalnego z tą trójką, nawet (albo zwłaszcza) jeśli się porówna ich twórczość, kiedy mieli tyle lat co teraz mają młodzi.
Pewnie też tak jest dlatego, że dla mnie laptop i sampler to nie są instrumenty, przynajmniej do robienia „poważnej” muzyki. Lubię usłyszeć porządny kawał partytury.
A taka Kulenty?
1. To już raczej „średnie” pokolenie (1961)
2. Kompletnie nie znam twórczości (jakieś drobiazgi na starych kasetach WJ.
No właśnie, ona zupełnie nie dba o rozgłos. Chciałam swego czasu tu o niej napisać – okazało się, że nie ma choćby skrawka żadnego nagrania w Internecie. Powiedziałam jej to; mają z mężem wrzucić jakieś próbki na jej stronę.
Ale to naprawdę kawał talentu. I nie chodziło mi akurat o młode pokolenie, tylko o kogoś, kto jest mniej znany i zdecydowanie wart poznania.
Tego rodzaju muzyka, takich kompozytorów, jest wręcz idealna do sprzedaży w postaci plików (MP3 bądź bezstratnych).
Też chciałbym poznać Kulenty na płytach. A ma ona ich trochę choć ich zdobycie to pewnie rzecz porównywalna z wycieczką na księżyc. A jeśli chodzi o młode pokolenie to dajmy mu trochę szansy. Wydaje mi się, że jest parę światełek w tunelu.
Tylko trzeba ich jeszcze do tego przekonać.
W każdym razie jeśli kobitka parę lat temu dostała najwyższą lokatę na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO za Koncert na trąbkę i orkiestrę, to nie jest byle co.
Jej opera Hoffmanniana ma być wystawiona w Operze Wrocławskiej w 2010 r.
No ciesze się, ze Pani Redaktor widzi światełko w tunelu. Ja jednak nadal cierpię z tego powodu, że tak mało jest polskiej muzyki współczesnej na płytach. Na początku naszego blogowego spotkania narzekałem, że polskiej muzyki nie promuje się w świecie a chodziło mi o muzykę dawną. Teraz narzekam, że współczesnej jest za mało. Proszę mi wybaczyć ale taki maruda jestem
Jak pomarudzimy, to może coś wymarudzimy 🙂
Co Pani sądzi o płycie Ecstasy Project’,, Europae”
Prawdę mówiąc nie znałam, znalazłam teraz skrawki do odsłuchania na serpencie i brzmi to chyba ciekawie, o ile coś można po wysłuchaniu paru takich ogryzków powiedzieć.
Polecam do odsłuchania w całości. Rzecz naprawdę ciekawa, taki jazz… z fajnymi wpływami. Ja niestety muszę już lulu bo mam jutro masakrycznie ciężki dzień. Dziękuję za rozmowę i życzę miłej nocy.
To dobranocka. Ja też zaraz rozstanę się z… Pendereckim, o którym właśnie piszę dla „Ruchu Muzycznego”…
Widzę, że wszstkie płytki już położone, brygada fliziarska udała się na zasłużony spoczynek, pozostaje mi pomachać na dobranoc ogonem – z daleka, bo po świeżo flizowanym łazić nie należy. 😆
Pobudka 🙂
O! Dzień dobry, Panie Radco 😀
Pobudka to ja mówię. Pobudka!!
😀
Czasem człowiek się budzi przed budzikiem (a nawet Budzikiem)… 😀
O!
Nowy budzik 🙂
Będąc pod wpływem swojej małżonki, zerknąłem na program Mam Talent.
Tytuł bardzo mi przyguścił, bo lubię myśleć, że zaposiadowuję takowy. Wygrała program para kieszonkowych atletów ładnie zbudowanych, zwana Melkart Ball. Panowie prezentują umiejętność obłapiania się wzajemnie w różnych pozach, co okraszone jest podkładem muzycznym.
Ogląda się to przyjemnie, panowie niespiesznie wykonują ewolucje, muzyczka się sączy, po chwili łapię się na tym, że to dziwne zestawienie robi wrażenie. Pozytywne. Zainteresował mnie podkład muzyczny, którego kompozytorem i wykonawcą jest młody, siedemnastoletni jak powiedział jeden z panów, muzyk. Napisałem do duetu i dostałem odpowiedź: to Marcin Pawłowski z Bydgoszczy. Zainteresowani znajdą w sieci próbki jego twórczości, którą poznałem tylko w zakresie występów Melkart Ball, ale wydaje mi się, że M.P. ma talent.
„Małgorzata Foremniak ich występ porównała do jedzenia karczocha, Agnieszka Chylińska do kotleta schabowego” – artykuł z GW Bydgoszcz 😀
Nie będąc pod niczyim wpływem poza swoim własnym nie oglądałam wymienionego programu. Jednakowóż wzmiankowanych atletów przez chwilę podziwiałam wczoraj w TVN24, muzyka o ucho mi się nie zaczepiła…
Znalazłam próbkę: http://www.youtube.com/watch?v=7-SzkfssxK4
A ja wczoraj zrywalam boki przy Grupie MoCarta. Pewnie zbyt czesto sie nie da, ale raz na pewno warto 🙂
Ktoś kiedyś powiedział, że nie jest ważne czy kot jest czarny czy biały – ważne żeby łapał myszy. I podobnie jest z budzikiem – grunt, że budzi 😉
Wszystkie swoje budziki blogowe niezmiernie cenię, ale tytuł Honorowego Budzika jest własnością Hoko 😀
babo – no właśnie, to są dowcipy na jeden raz, ale dość zabawne. Nawet dla polskich słuchaczy, którzy nie mają w większości takiego rozgarnięcia w muzyce poważnej jak publiczność niemiecka.
Mais non!
Tylko czarne koty są prawdziwymi kotami, budzącymi postrach i właścicieli o czwartej nad ranem. Łapanie myszy to jest proletariackie zajęcie. Prawdziwe koty łapią muchy, ewentualnie kulki z papieru bądź orzechy włoskie.
Rozumiem, że kot Gostkowy jest czarny 😉
Gostek, masz szczęście, że moja czarna dama daleko! Już ona by Ci pazurami opisała różnicę między myszą a orzechem!
Jest czarna jak 9 sonata Skriabina.
A co do opisywania różnicy pazurami – hę, na siłę to każdy kot potrafi.
To jest kota! Jak Czarna Msza… no, no 😉
http://www.youtube.com/watch?v=xmlRzPlf290&feature=related
Może raczej
http://pl.youtube.com/watch?v=enyLx-REW40&feature=related
Właśnie się zastanawiałam, które nagranie wrzucić 😆
Nasza czarna jest zupełnie inna. Coś jak jedwab z pazurami.
Gostku – co, wobec tego lapia prawdziewe koty o czwartej nad ranem? Bo przeciez nie muchy? A tym bardziej nie papierowe kulki?
Koty i koty! Muszę się upomnieć o prawa innych zwierząt. Ja też jestem czarny, notorycznie wykradam orzechy włoskie z wiaderka (dostaliśmy od sąsiada) i posiadam pazury, nawet solidniejsze niż kocie. Ale Czarna Msza…? To raczej nie mój numer. 😯
O czwartej nad ranem przede wszystkim łapią duże palce u nogi właścicieli (nawet, jeśli nie wystają spod kordły). Robią to z finezją i skutecznością Leona Zawodowca.
Czasami też robią renament i sortowanie odpadów w koszach na śmiecie.
Orzechami i kulkami głównie grają w piłkę nożną (łapną?).
Dzwoniłem do Benhałera, bo dryblingu spokojnie mogłaby uczyć naszą drużynę, ale odłożył słuchawkę 🙁 .
Psi pazur solidny jest, ale czy z chirurgiczną precyzją jest w stanie wysupłać niteczkę ze swetra?
Benhałer rzucił słuchawkę, bo jest wściekły – ma już przechlapane.
Moj kot o czwartej nad ranem szukal raczej czlowieczego ciepelka, udawal, ze jest moja poduszka, tak ze budzilam sie z glowa na jego brzuchu. Potrafil wiele zniesc, byle go tylko z lozka nie wygonic. Nie obrazal sie wiec nawet wtedy, gdy – nieswiadoma we snie tego, ze lezy na koldrze, przewracajac sie na drugi bok niedelikatnie wykopywalam go w powietrze.
Phi, niteczka! Psia morda potrafi z precyzją chirurga oftalmologicznego oddzielić jedną molekułę mięsa od zalegających miskę odpadów kaszowo-jarzynowych. To jest dopiero sztuka! Kopciuszek wysiada. 🙄
Moze nastepca B. pojdzie po rozum do glowy i wezmie na serio Gostkowa propozycje 😀
O umiejętności oftalmologiczne się nie sprzeczam, ale nadmienię, że prawdziwe koty nie poniżają się nawet do zbliżenia się do miski, w której nie leży tylko świeża wątróbka lub gotowany kurczak.
Nasze prowadzą życie nocne zewnętrzne.
Bobik, koty w tej dziedzinie też są niezłe, ale chyba faktycznie psom nie dorównują 😀
Koty po prostu nie jedza, jesli sie je obraza nieodpowiednim jedzeniem!
Psy są otwarte i ciekawskie, więc wszystko lubią nosem trącić, choćby w celach poznawczych, ale wcale nie wszystkiego się chycą. To się nazywa umiejętność selskcji i radzenia sobie ze złożonością rzeczywistości. 😉
Ciekawe czy któryś z naszych ministrów zrobiłby coś takiego:
http://www.rp.pl/artykul/2,227932.html
Condi początkowo uczyła sie na pianistkę 😀
http://en.wikipedia.org/wiki/Condoleezza_Rice#Early_education
Quake, bo to są kobiety przede wszystkim. 🙂
Dawno tu nie zaglądałam, bo mam trochę mało czasu.
Teraz też niedługo wychodzę, pomimo żem niezdrowa.
Pozdrawiam Dywanik! 😀
Mężczyżni-politycy (na świecie) też muzykują.
Sir Edward Heath był premierem rządu JKM, jak również dyrygentem. Jednym i drugim zresztą nienajlepszym zdaje się 😉
A moje prawdziwe koty to są rude… 🙄
Wiemy, wiemy, Rudolf&Co…
Niech Condi się schowa, tam minister….
My mieli premiera, któren był za pierwszego wokalistę w zespole PiS Live On Stage i ciągnął hymna aż dudniło…
ǝpɐɹ łɐp ɯʎq ɐɾ ʇǝʍɐu ‚ɐʞnʇzs ɐupɐz oʇ ɐuɯʎɥ ɔɐuƃɐıɔ ‚ǝıuǝǝz ɾo
Hoko potrafi pisać stojąc na głowie! 😯
😀 ıɯɐƃou ʎɹóƃ op ɯǝłıɔǝɹʞzɹd ęɹnʇɐıʍɐlʞ oʞlʎʇ ‚ǝ
Quake:
Kiedyś cytowałem listę z Gramophone (autor: Jeremy Nicholasa) i Condi była dopiero na 9 miejscu. No, ale lista była układana według tego, na ile fakt muzykowania był bardziej zaskakujący, a tu nikt nie przebije akordeonisty Idi Amina.
PAK – 😯 Nie wiedziałam, że Idi Amin grał na cyji!
Hoko – ale mordka nie stanęła na głowie 😆 A jak się coś takiego robi 😯
A ciągnięcie hymna to nieprzyzwoitego coś chyba…
Hoko gada do gory nogami! Jak on to robi 😯 ?
Hoko, jakiś rehabilitant Ci płaci za dostarczanie nowych klientów?
Hoko, czy ty aby nie jesteś przesadnie zdolny 😯
Akordeonista Idi Amin? Rzeczywiście brzmi dość… hmmm… interesująco 😉
Czy to jakaś nowość, że dyktatorzy kochają dzieci, zwierzęta, muzykę i pokój na świecie? 🙄
Hoko zamilkl; jednak mu to odwrocne gadanie zaszkodzilo? 😀
E, o tej porze to Hoko już zwykle się nie odzywa 😉
Wszystkie słowa się z Hoko wysypały, ot co!
Sprawdzilam! Na „swoim” gada Hoko zupelnie zwyczajnie 😀
A jo jestem ciekaw, cy Magic Seven skomponowane przez pona B. mo cosi wspólnego z The Magnificent Seven skomponowanym przez inksego pona B.? 🙂
Ostomili, a cemu na moim komputrze syćkie komentorze som do góry nogami, ino te Hokecka som tak jak trza? 🙂
(: ʞǝɔǝʞoɥ ʞɐɾ ʞɐʇ ǝɾnqoɹds zʎʇ oɾ oʇ
(: ıɯɐƃou ʎɹoƃ op ɯos ǝsʞuı ǝıʞɔʎs ɐ ‚ǝzɹqop ɯos ǝɾoɯ ı ɐʞɔǝʞoɥ ǝzɹoʇuǝɯoʞ zoɹǝʇ ¡o
A teroz juz dobrej nocki zyce i tym, co zyjom po nasej stronie kuli ziemskiej…
ǝıuoɹʇs ɾǝıƃnɹp ɾǝɾ od ɯoɾʎz oɔ ‚ɯʎʇ ı
🙂
Owczarku, mnie się od biegania wokół kompa i czytania raz ze słusznej, raz z niesłusznej strony, już w głowie zaczyna kręcić. 😉
Owcarecku! A jakbyś u siebie nowy wpis załadował do góry nogami? Ale by była sensacyja 😆
A ja wrzuciłam nowy wpis, ale cały czas w tę samą stronę 🙁
Tyz mi to przesło przez myśl, Poni Dorotecko, ale to ustrojstwo mo – jak na rozie – trzy wady:
1) nimo polskik liter
2) nimo duzyk liter
3) litera „l” nie fce sie tamok do góry nogami obyrtnąć.
A obyrtać tekst mozno tutok:
http://www.revfad.com/flip.html
Trza ino cosi napisać w ramce górnej, a wte w ramce dolnej odwrócony tekst ryktuje sie sam. No i potem wystarcy skopiować tekst z dolnej ramki, wkleić, ka trza i ślus. Bajako 🙂