Tańce z brzucha

Wczoraj przyszła do mnie do redakcji tajemnicza, dobrze zawinięta paczka. Była to książeczka Mały Chopin wydana przez Znak, autorstwa Michała Rusinka, sekretarza naszej Noblistki, znanego specjalisty od limeryków. Książeczka jest wydana elegancko, ilustrowana przez siostrę autora Joannę. Ma ona przybliżyć dzieciom od lat 4 do 7 postać Chopina – jest to kolejna, tym razem z lekka absurdalna opowiastka o Frycku. Na zlinkowanej stronie Znaku można odsłuchać rozmowy z autorem, z wicedyrektorem Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina (które także dało książce swój stempelek) i z wokalistką jazzową Agą Zaryan. Wszyscy oczywiście wynoszą pod niebiosa walory tego dziełka, że dowcipne, że przybliżające itp. Co więcej, MSZ zamówiło od razu tłumaczenia na dziesięć języków (u tłumaczy Szymborskiej) i ma to być jedna z polskich wizytówek na Rok Chopinowski.

No super. Tylko ja uczucia mam nieco mieszane i chętnie bym się dowiedziała, co Wy sądzicie. Oczywiście wiadomo, że trzeba było dostosować opowiastkę do optyki przedszkolaka i odwoływać się do spraw mu bliskich, niekoniecznie zachowując zgodność z faktami autentycznymi – to przecież nie jest poważna biografia. Ale jednak kilka rzeczy mnie w tym tekściku razi.

To, że zaczyna się od opisu pomnika Chopina (A tam, pod takim krzywym drzewem/i nad sadzawką bardzo płytką,/siedzi pan z głową przekrzywioną,/jakby mu coś pachniało brzydko) i wytłumaczenia, że Na jego buzi już w dzieciństwie/gościła ta z pomnika mina:/przekrzywiał głowę, gdy na obiad/co wtorek mu dawano szpinak – to jeszcze nie takie straszne. Ale nie bardzo rozumiem tego: Tata urodził się we Francji,/gdzie słowa dziwnie się wymawia,/całkiem inaczej, niż się pisze./Widocznie im to radość sprawia. Co za niemądra, ksenofobiczna jakaś odzywka. Z punktu widzenia Francuzów to my wymawiamy słowa całkiem inaczej niż się piszą. Ciekawam, jak to przetłumaczono na inne języki (w tym chiński i japoński)…

I mniej mnie też rażą mrówki jako współautorzy jego pierwszej kompozycji (!) czy też suponowanie, że mały Frycek przyniósł do klawiatury wielkie kleszcze, żeby jej wyrwać czarne, więc popsute zęby – bo to mieści się w kategorii dziecinnych fantazji. Jednak może pewną przesadą jest opowieść o mazurku, który mama upiekła na Wielkanoc, a on zjadł cały, za co dostał burę. Potem Całą noc śnił, że w jego brzuchu/w strojach ludowych tańczą pary./Kiedy się wsłuchał w rytmy brzucha,/rozpoznał, że tam tańczą ludzie/mazura, potem kujawiaka,/a przy oberku się obudził./I zaraz stworzył dwa MAZURKI,/których się nie je, lecz się słucha,/gdy ktoś je gra na fortepianie,/a brzmią w nich tamte tańce z brzucha. (Myślałam, że kiszki to raczej marsza grają…)

Nie bardzo też mogę sobie wyobrazić, jak tłumacze poradzili sobie ze skojarzeniem polonezów Chopina z autem-polonezem czy też walca drogowego z… walcem-tańcem.

I tak jak sobie to oglądam, to mi się wydaje, że góra urodziła mysz. Choć może się czepiam? Ciekawa jestem zdania zwłaszcza tych, co mają dzieci…