Uczmy się od Nantes
To nie do wiary: od środy do niedzieli (od środy do piątku – tylko po południu, w sobotę i niedzielę przez cały dzień, od 9 do północy i później nawet) odbyło się 241 koncertów w salach, 40 darmowych koncertów w wielkim hallu, 20 koncertów na mieście (uniwersytet, dzielnicowe domy kultury, a nawet więzienie), 48 wykładów; udział wzięło 1500 artystów, a pracowało (organizacja, techniczni itp.) 400 osób. Na 130 tys. biletów wykupiono 98 proc., czyli 128 tys. (ta liczba co roku rośnie), w tym 7 tys. dla uczniów. Środowiska szkolne narzekają, że to za mało i że w przyszłości można też wprowadzić koncerty dla dzieci w czwartek rano, kiedy tradycyjnie mają wolne. Zagrano też 157 koncertów w 11 miastach regionu. Oczywiście kosztowało to masę pieniędzy: najbardziej hojne było miasto Nantes, które dało 1 mln euro. 200 tys. dał region Pays de la Loire, 100 tys. ministerstwo kultury, 50 tys. departament Loire-Atlantique, 850 tys. od partnerów prywatnych. No i nie należy lekceważyć 1,74 mln euro z biletów. To już potęga.
Praca na tę potęgę trwała 15 lat. René Martin wspomina, że z początku łatwo nie było. Dziś, jak zauważył mer Nantes, odchowało się już całe pokolenie Folle Journée: ci, co przychodzili tu na początku jako dzieci, dziś sami mają dzieci i przyprowadzają je na festiwal. Ale przecież na festiwalu się nie kończy. Przez te 15 lat ogromnie wzrósł pęd do wiedzy o muzyce, rozwinęło się szkolnictwo muzyczne, ale i ruch amatorski, powstała cała masa nowych zespołów.
A publiczność sprawia niesamowite wrażenie – zaangażowana, wypełnia szczelnie wszystkie sale, i te duże, i te małe. Po przesiedzeniu koncertu (przeciętnie 70 min.) cichutko jak myszki, ludzie wybuchają entuzjazmem. W ogóle nantejczycy sprawiają wrażenie ludzi pogodnych i otwartych (może to odwieczna tradycja tolerancji, jeszcze od czasów edyktu nantejskiego?), łatwo nawiązują kontakt, często się uśmiechają. Pewnie muzyka im w tym pomaga. Zagadują, pytają, wymieniają poglądy. Często odzywano się do nas serdecznie (oprócz mnie był Jacek Hawryluk; oboje mówimy po francusku, więc łatwo się nam porozumieć), a jedna pani nawet wykrzyknęła po naszemu: „Jak przyjemnie usłyszeć polską mowę! Moja mamusia była z Polski”.
Po wyjściu z koncertów czy wykładów długo konwersują, rozprawiają – podsłuchiwałam np. publiczność wychodzącą z Berlioza. Ktoś mówił, że to taki nowoczesny utwór na swoje czasy, ktoś inny, że to świetna muzyka do samochodu, inni analizowali szczegóły wykonania… Duży hall spełnia rolę agory, miejsca spotkań i właśnie wymiany poglądów. A poza tym można wysłuchać darmowych koncertów czy udać się do znakomicie zaopatrzonej płyciarni i księgarni. Co mnie uderzyło w asortymencie książkowym – ogromna ilość wydawnictw popularyzujących muzykę, dla ludzi w każdym wieku, ale ze szczególnym naciskiem na dzieci. O Frycku też bardzo dużo, ale normalnie i zwyczajnie, w różnym stylu pisarstwa i malarstwa, jednakowoż nikt tam nie robi z tata wariata, a z dzieciaka głuptaka, jak w nieszczęsnej książeczce pana Rusinka. Takie brednie nikomu tu nawet nie przyjdą do głowy, bo nikogo niczego nie uczą.
Co jeszcze ciekawe: rozwinięty jest nurt popularyzatorski także dla dorosłych, w formie odczytów. U nas formuje się właśnie program edukacyjny przed pierwszymi Szalonymi Dniami, ale tylko nakierowany na dzieci – a może by jednak warto pomyśleć i o dorosłych? Tylko że potrzebni byliby tacy wykładowcy, którzy umieliby mówić do ludzi dobrze, bezpośrednio i bez żargonu.
Żeby do tej beczki miodu dodać nieco dziegciu, wspomnę tylko, co budzi mój niepokój. Otóż René Martin tak już wychował swoją publiczność, że ta kupuje od niego wszystko, w tym i tych, którzy są po prostu jego przyjaciółmi, ale nie są, łagodnie mówiąc, dobrymi artystami (powtórzę, nie rozumiem fenomenu Borisa Berezovskiego, który rąbie jak drwal, a na Chopina powinien mieć zakaz sądowy, tymczasem jest hołubiony, ma przyjechać na Festiwal Beethovenowski, a potem oczywiście na Szalone Dni). Czyli ci ludzie jednak tak dobrze nie słyszą, jakby się wydawało?
Nie ma co jednak narzekać. Chciałoby się przynajmniej tego, a potem może przyjdzie pora na więcej. Na przyszły rok René ambitnie zaplanował postromantyzm, od Brahmsa i Mahlera po szkołę wiedeńską. Jeszcze pięć lat temu pewnie nie miałby odwagi zaserwować tutejszym dodekafonii, teraz już może sobie na to pozwolić. A na razie, po kolejnym udanym festiwalu (wszyscy nucili Chopina, raz jedna pani w windzie nawet zatańcowała sobie mazurka), po opuszczeniu Centrum Kongresowego przez całą publiczność, na górze rozkręciła się, jak co roku, impreza. I poznałam w końcu właściwy hymn La Folle Journée, znany tylko wtajemniczonym. Nie zgadlibyście, że jest nim to. Tańczyła głównie Sinfonia Varsovia – weterani festiwalu. A kto był didżejem? Oczywiście, jak co roku, René. Bo to rockowy facet.
Jeżeli ktoś jeszcze nie trafił, wszystkie zdjęcia są tutaj.
Komentarze
Odważę się też, na nieco śmielszą pobutkę (choć daleką od Wiednia, czy Nantes).
taaa… gdyby nie znajomość francuskiego to nijak dwójka Polaków by się nie porozumiała 🙄
Tak to czasem bywa 😉 😆
Dzień dobry 🙂
To nie do wiary: od środy do niedzieli (od środy do piątku – tylko po południu, w sobotę i niedzielę przez cały dzień, od 9 do północy i później nawet) odbyło się 241 koncertów w salach, 40 darmowych koncertów w wielkim hallu, 20 koncertów na mieście (uniwersytet, dzielnicowe domy kultury, a nawet więzienie), 48 wykładów; udział wzięło 1500 artystów, a pracowało (organizacja, techniczni itp.) 400 osób.
A co na to syćko Księga Pona Ginesa? 😀
Ano nic, Owcarecku. Nikt się tu do Pona Ginesa nie zgłasza, bo nie ma potrzeby 😆
Owczarku, mysle, ze Pani Kierowniczce lapa sie omskla i zamiast napisac „udział wzięło 400 artystów, a pracowało (organizacja, techniczni itp.) 1500 osób”, napisala ze 400 bylo technicznych. To musi byc pomylka! To jakies niepowazne zeby na prawie czterech artystow przypadalo po jednym organizatorze czy techniku.
Albo oni cos powaznie schrzanili w tym Nantesie i raczej powinni od nas sie uczyc organizacji , a nie my od nich. 😈
A ja mam takie głupie myśli. Nantes jest mniej więcej tej wielkości, co Gdańsk. Zrobili te imprezy za 4 mln euro. Pewnie trzeba doliczyć drugie tyle w całej infrastrukturze działającej poza tym, nie tylko od święta, ale liczmy tylko te koszty okazjonalne. To jest 450 koncertów, niech będzie średnio 9 tys. za koncert, co czyni 40 tys. na nasze. Głupio kombinuję, no nie? Ale mam pytanie jeszcze głupsze – ile mniej więcej z tego stanowi wynagrodzenie artystów? Bardzo oczywiście z grubsza. Nie dlatego, że im zazdroszczę, tylko chciałbym ogarnąć skalę. Ile trzeba wyłożyć bezwzględnie, a z czego można obcinać, na przykład dając dziennikarzom ruski szampan, chleb ze smalcem zamiast ostryg itp. 😉
Poważnie pytam, chociaż głupio 😳
Zajrzę na dywanik, żeby pozdrowić Towarzystwo i oddam się w objęcia pana M.
Nabiegałam się bez sensu i ledwo żyję.
To przyjemnych marzeń sennych. 🙂
Wodzu, ja się dokładnie nie wypytywałam, ale zapewne wiele honorariów jest niższych na zasadzie długoletniej przyjaźni z organizatorami 🙂 Myślę, że dlatego też nie ma tu samych wielkich sław, choć i te się zdarzają, ale też to dla nich przyjemność grać dla takiej publiczności nawet za mniejsze pieniądze (o czym mówią).
A z tym smalcem i szampanem to trochę inaczej: jest tam dla artystów (dziennikarze też się załapują) stołówa ze stołem szwedzkim. Jakoś mi tym razem żarcie tam nie przypasowało – za dużo wędlin, jakieś sałatki z mięsem, coś raczej dla Bobika, nie dla mnie 😉 – właściwie głównie interesowały mnie sery, a warzywa miałam albo z gotowanych mrożonek, albo z dodatków na talerzach z wędlinami 😉 Wino to był rzadki sikacz. Mało korzystałam w tym roku (kiedyś było lepiej)…
Mordeczko, Tobie też się łapka omskła we własnym imieniu, dlatego musiałeś poczekać 😆
Czyli stołówkę dotknął kryzys światowy, to raz, i trzeba się najpierw zaprzyjaźnić z artystami, to dwa. Zawsze to jakieś informacje. 🙂
Teraz wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak się zaprzyjaźnić z artystami przy sikaczu i kiepskim bufecie. Chyba ująć urokiem osobistym, czy jakoś tak 😯
O tak. To na pewno, a René go nie brakuje. Bardzo jest w ogóle uważający, do każdego podejdzie, zagada, spyta, czy wszystko w porządku, po koncercie podziękuje. Dobrze wie, co robi, zresztą pewnie to i tak leży w jego naturze 🙂
Dołożę się frekwencyjnie 😉
Patrząc na zdjęciu na plastikowy kubeczek na imprezie, samotny zresztą, można domniemywać, że nie rozpieszczano tam za bardzo 🙂
Ten Pon Gines w formie płynnej to jest niezły do zaprzyjaźniania się, zamiast sikacza. 😉
A kryzys idący w stronę rozprzestrzenienia się wędlin kosztem zieleniny muszę z przyczyn ideologicznych poprzeć, nawet jeżeli przez to Kierownictwu się narażę. Amicus Plato, sed magis amica vędlinas. 😆
O tak, za Ponem Ginesem w wersji płynnej jestem jak najbardziej. A wędliny oddam Ci, Bobiczku, z przyjemnością 😀
A, plastikowy kubeczek… było tak, że wcześniej były normalne kieliszki do wina, ale obsługa wszyściutko szybko sprzątnęła do umycia i wymieniała nam – jak ktoś jeszcze miał płyn do wypicia – na te kubeczki właśnie 😆
Pogański to kraj i obyczaje w nim pogańskie 👿
Hmmm…
No i niech im będzie na zdrowie.
Dobranoc Państwu 🙂 Jutro nie dajcie się tej Miriam, co będzie wiała i śnieżyła. Ja chyba nie wyjdę z domu, będę siedzieć przed kompem cały dzień 😎
Pani Kierowniczko, na następny raz proszę mnie zapakować do torby zamiast parasolki (mogę na wszelki wypadek cały czas być bardzo słoneczny) i ja w Pani imieniu powalczę z tymi wędlinami. Czego się w końcu dla zaprzyjaźnionego Kierownictwa nie zrobi… 😆
No właściwie czemu nie, Bobiczku, do torby byś się zmieścił… 😆
O! Będę Cię nosiła tak, jak Pogorelich swoją Mię 😉
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=198
To załatwione. Tylko uprzejmie proszę o trzymanie torby na takiej wysokości, żeby dostęp do Pona Ginesa nie był trudny. 😀
Z Ponem Ginesem, czy bez, pobutka, co prawda jakość wideo taka sobie…
Jakość wideo taka sobie, ale utwór bardzo pobutkowy, tylko słuchać go o piątej rano… brrr… 😯
Tak jeszcze dla porównania: tak było w Nantes 10 lat temu:
http://muzyka.onet.pl/10180,1333242,wywiady.html
W tym roku chyba po raz pierwszy nie było tam Pana Stefana Riegera 🙁 Co roku dawał entuzjastyczne relacje do „Tygodnika Powszechnego”, a potem do nieistniejącej już polskiej audycji RFI…
Zależało mi na utworze, a niestety, poza tym wideo znalazłem tylko partię solową koncertującego instrumentu 🙁 😉
Ale, ale jak to się pisze w komentarzach w sąsiedztwie? „Dla zainteresowanych”? Wywiad z Kai Bumanem:
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35635,7458291,Bumann__Demokracja_eliminuje_intelektualna_elite.html?as=1&ias=2&startsz=x
Podobno już się nauczyliśmy. Latem w Warszawie będzie polska edycja festiwalu René Martin’a.
W Polsce też się nieźle zapowiada.
Liczę, że uprzedzi Pani profanów o ciekawych wydarzeniach. 🙂
W Warszawie pada drobny śnieg, ale trudno nazwać to śnieżycą.
Hm, ciekawe. Tylko z jednym nie do końca się zgadzam: że nie trzeba koncertowej publiczności opowiadać o muzyce, bo i tak ona zawsze mówi o tym samym. Podejrzewam, że niechęć do tych komentarzy jest u Bumanna konsekwencją jego ogólnego odrzucenia niemieckości – a czy istotnie Żart muzyczny Mozarta mówi o tym samym, co II Symfonia Mahlera? Bez przesadyzmu, panie dyrygencie 😉
Powyższe moje dotyczy oczywiście wywiadu zalinkowanego przez PAK-a 🙂
No sypie, ale dość gęsto i wietrznie. Wolę nie sprawdzać, zwłaszcza, że nie muszę. A uprzedzać o wydarzeniach będę, po to w końcu tu jestem 🙂
Sztuki nie zastąpi opis, bo najlepiej przemawia ona sama. Ale to nie znaczy, że nie można czasem czegoś odbiorcy podpowiedzieć 😉 Ja, na ten przykład, miło wspominam wprowadzenie do XI Szostakowicza przed ostatnim koncertem NOSPRu.
W sprawie „niemieckości” w podejściu do muzyki przypomniała mi się jedna z wypowiedzi Dietricha Fischera-Dieskaua. Wspominał z dużym sentymentem trzy pobyty Deutsche Oper w Japonii w latach 60. i na początku 70. Publiczność przychodziła tam po autografy z … partyturami, wyciągami fortepianowymi. Była doskonale przygotowana do odbioru, bo już pół roku wcześniej na uniwersytetach japońskich odbywały się specjalne kursy, slużące zgłębianiu muzyki europejskiej. Nie widzę w tym nic zdrożnego…
Oczywiście poziomów odbioru muzyki jest wiele i można do niej podchodzić bez żadnego przygotowania, a tylko z otwartością i chęcią doświadczenia. Ale kiedy ktoś się już w tej muzyce zakocha, to chyba naturalne, że chce się o niej również czegoś dowiedzieć, wymienić się subiektywnym doświadczeniem, skorzystać z wiedzy tych, dla których jest chlebem powszednim. Inna sprawa, że nie każdy ma dar ujmowania swojego doświadczenia w słowa.
No właśnie, dużo zależy od tego przybliżającego. Bo jeśli robi to nudno czy hermetycznie, może rzeczywiście tylko zniechęcić. Ale kiedy robi to dobrze, może naprawdę pozytywnie przyczynić się do późniejszego odbioru. Oczywiście, że można i bez gadania 🙂
Marznący Mżawka @12:08 – witam. No toć przecież cały czas o tym piszę. Ale czy się nauczymy, to się dopiero okaże 😀 Oby.
Właśnie czytam w wolnych chwilach takiego pana niehermetycznego, poleconego tu kiedyś przez Rysia. Książka nazywa się „Wann darf ich klatschen”, popełnił ją skrzypek Daniel Hope. To taki przewodnik po koncercie, napisany na podstawie własnych doświadczeń ze znajomymi, których Daniel nakłonił (często po długich próbach) do wizyty w filharmonii, zmagając się długo i cierpliwie z ich lękami i uprzedzeniami 😉 Tytuły niektórych rozdziałów: Po co koncerty? (dlaczego warto słuchać muzyki klasycznej); Zaproszenie na koncert (czy trzeba znać się na muzyce, sprawa stroju itd.); Krótki kurs historii muzyki. Przy kasie biletowej (co składa się na koszty organizacji koncertu i cenę biletu, gdzie jest najlepsze miejsce, słynne sale koncertowe); Odliczanie końcowe (oczekiwanie na koncert – co dzieje się wśród publiczności, co za kulisami, o próbach); Wejście orkiestry; Wejście dyrygenta; Wejście solisty; Z nutami czy bez; Wolno klaskać. B. sympatyczna książka, napisana lekkim piórem, z poczuciem humoru i dystansem. Właśnie tak, by niepotrzebnie nie przestraszyć czymś, co straszne nie jest 😉
Mogłoby się nazywać: „Muzyka klasyczna – to nie boli”. Albo „nie gryzie”, co kto preferuje… 😆
Z doświadczeń i rozmów Daniela wynika, że od koncertów muzyki klasycznej potencjalnych słuchaczy nie odstrasza bynajmniej muzyka tylko … ich stała publiczność i rytuał zachowań 😆
A prpos tego o czym pisala Beata w zwiazku z niemiecka ksiazka, ktora przystepnie przybiza odbior muzyki klasycznej i „odniesmiela” od filharmonii.
W zeszlym tygpodniu nadano w komercyjnej telewizji brytyjskiej ostatni program, ktrego formule wymyslil 37 lat temu nikomu wowczas nie znany dziennikarz, filozof, pisarz Malvyn Bragg. Nazywal sie South Bank Show, Bragg go do konca prowadzil i byl to program dla mnie olsniewajacy od pierwszego, jaki pobejrzalam po przyjedzie do Anglii 28 lat temu. POkazywal sztuke wysoka i niska, a najwazniejsze nie bal sie zadawac w imieniu telewidza pytan czesto, wydawaloby sie, najbardziej podstawowycg i uzyskiwac zdymiewajace, zaskakujace odpowiedzi.
Pamietam jak zapytal Pavarottiego: ale co to wlasciwie znaczy „kontrolowac przepone”? Jak to sie robi? A Pavarotti: Wyobraz sobie, Melvyn, ze siedzisz na sraczu i usilijesz wydusic z siebie kupe, co wtedy robisz? jakie miesnie do tego wprzegasz? …etc. 😆
Tak, Pavarotti dotknął istoty rzeczy – wcale nie ma w tym tak wiele poezji, jak się niektórym wydaje 😆 Taka krtań to przede wszystkim zawór, służący: a) ochronie układu oddechowego przed płynami i pokarmem b) utrzymaniu wysokiego ciśnienia w klatce piersiowej (potrzebne do dźwigania, wydalania, rodzenia). Takie są jej podstawowe funkcje. A że niektórzy potrafią przy okazji z tej krtani wydawać z niej piękne dźwięki…
korekta: „z niej” w ostatnim zdaniu niepotrzebne 😉
Czysta hydraulika 😉
🙂
W każdym razie śpiewacy to osoby b. świadome swojej fizjologii, a nie eteryczne stworzenia unoszące się 3 cm nad ziemią, jakimi chcieliby ich czasem widzieć wielbiciele / wielbicielki. Oczywiście ze sprawną hydrauliką w parze musi iść kawał talentu i wrażliwości, ale jak hydraulika szwankuje to największe wzloty ducha nie pomogą zaśpiewać tak, by słuchacze załkali ze wzruszenia 😉
…i zalali się łzami, co będzie wynikiem kolejnych działań hydraulicznych 😆
Nic dziwnego, że sekwencję hydrauliczną akurat Helena zapoczątkowała… 😆
Z innej beczki:
http://www.radiomerkury.pl/gfx/foto/la_serva_padrona4.jpg
Mamy w Poznaniu od niedawna Scenę Kameralną w Operze (tam gdzie jeszcze do niedawna była palarnia). W sobotę byłam na świetnym przedstawieniu „La Serva Padrona” Pergolesiego. Pyszna zabawa, doprawiona jeszcze filiżanką czekolady, którą poczęstowano publiczność. Jeśli ktoś będzie miał okazję wybrać się na to przedstawienie – gorąco polecam. Wdzięk i barokowe szaleństwo 🙂
Teraz sobie przypomniałem. Pani Kierowniczka miała oglądać tę przerażającą operę o Chopinie i zdać relację, a zamiast tego odbywała włajaże. I co teraz? 🙁
A, nic straconego, Wodzusiu. Wybieram się tamój w sobotę 😀
Przedsmak 🙂
http://www.rp.pl/artykul/9145,427842_Muskularny_tors_Chopina_.html
A nie lepiej bylo to potraktowac tak… postmodernistycznie, a nie wegladzac na sile? Ludziska by walily drzwiamy i oknamy…
Ten muskularny tors też nieco zahacza o naszą „hydraulikę” – można obserwować pracę mięśni oddechowych, a właściwie ruchy klatki piersiowej Chopina. O ile siedzi się odpowiednio blisko 🙂
Okaz zdrowia: Szopen-
już pędzę galopem!
Bardziej on artysta,
czy wręcz kulturysta?
Kto na takie rzeczy
dziś sobie pozwoli,
nikt mu nie zaprzeczy
żelazowej woli 🙂
Eee, już było. Niedawno oglądałem taką operę Vivaldiego o Herkulesie i tam nie tylko tors był eksponowany. Słyszałem, że ta płytka jest bardzo popularna wśród chłopaków mniej konwencjonalnie zorientowanych. 😎
zeen 😆
Ten Herkules z gołym nie tylko torsem też tu kursował z jutuba 😉
Oj, był ci on, był. Ten golas. 🙂
A zdjęcia z Wrocławia wypisz, wymaluj ilustracje do naszej opery. 😀
Oj, tak – ta w spodniach to Józefa-Patrycja, a ta w zwiewnej kiecce to Wierzba Nadwiślańska 😉
Jeżeli Roka będzie grał ten z torsem, to chyba będę zmuszony poważnie zastanowić się nad swoją orientacją. 🙂
Tylko suki biłgorajskiej nie widać 😆
Aaaaaaby orientację tanio odstąpię….
Czyżby znowu atak niemerytoryzmu?
Bywa 😉
Bobik! orientuj się! 😆
Jasne,że suki nie widać.Przysypało.To ta trzecia zaspa na prawo.
Ja dzisiaj widziałam. Leżała stylowo na interesującym krześle.
Sniegu nie było.
Nie lubię owłosionej klaty. 🙁
Mimo to orientacji nie zmienię, nawet tanio. 😀
Na zaspę to Bobik za mały…
A bieg na orientację to dla pieska być, albo nie być…
oto jest zadanie…
bo jakże tu i odpowiedzieć na nie
skoro zasnąć, spać…. k. mać… chce się
a tu trza zaiwaniać choćby i po lesie
by orientację złapać, jakąkolwiek przecie,
byle by była taką, jaką wy zechcecie…
🙂
Totalna dezintegracja partycypacji w percepcji i vice versa…
Orientację se łapcie jaką tylko chcecie,
lecz patrzcie, by nie była już zanadto w leciech,
bo kiedy wszelkiej woli brak partycypacji,
co komu po najlepszej nawet orientacji? 🙄
Pies Bobik się oddaje medytacji tajskiej,
Orientacji nie odda suce biłgorajskiej 😯
Medytacja? To słowo niemal mnie obraża,
zdecydowanie wolę tajskiego masarza. 😆
Czy tam aby też nie jedzą piesków?Ten masarz może być dla Bobika niebezpieczny!
Och… ooooch, och, och łabądku…
przecie Bobiku – temu, żadnemu innemu, chodzi o masaż tajski przecie…
😆
Ja tam pewna jestem, że komu jak komu, ale Bobikowi to właśnie o masaRZa idzie… 😉
Jak to było?
„Na co człowiek się naraża,
Kiedy ojca ma masarza”… 😉
Rozumiem! Podobną pomyłkę usłyszałam dziś na koncercie: Andante SPINATO!Trochę mnie spięło.
Ten, kto by założył, że Bobikowi szło o dwuznaczność, pewnie by wygrał. 😉
ale cóż wart masarz tajski
bez masażu co jest rajski…
Że na masarza nigdy nie chciał patrzyć krzywo,
na haku w taniej jatce zakończył swój żywot. 😥
Przechodniu, zdejmij czapkę nad Bobika grobem,
bo unikniesz przegrzania głowy tym sposobem.
Bowiem masarz masowany
Toczy z pyska więcej piany.
To ciąg dalszy do zeena
Jakim grobem? Brzuchem Taja chyba?
Przechodniu, chroń swą głowę
ściągając swój moher
Ojdyra ceniąc mowę
fiksujesz mi trochę…
Masowanie moherem, choć bywa nachalne,
nie tak straszne jak bicze jest geotermalne. 😯
Ten blog jest niebezpieczny.Dlaczego tzw.świńskie południe dopada nas zawsze po północy? I jaki to ma związek ze świńską grypą?
Nic mi nie wiadomo o świńskim południu, ale znam określenie „psia godzina”… 😉
Bądź Boże łaskaw dla Bobika
niech w grobie spokojnie
przewraca się i czasem fika,
śmierć daje rękojmię…
że nie podskoczy wyżej
bo juz się nie wyliże…
Wygląda na to, że z wrzuceniem właśnie napisanego nowego merytorycznego wpisu muszę zaczekać do rana 😆
Świńskie południe ma się do psiej godziny jak bagietka do weki…
Wręcz przeciwnie Pani Kierowniczko!W przeciwnym wypadku będzie się nami musiał zająć wyżej wymieniony masarz.
Uprzedzam, że ja o psiej godzinie z merytoryzmem się nie zadaję! 😆
Liże Bobik swoje rany
po tajskim masarzu,
z haka urwał się, skubany
i wysuwa zarzut,
że w tej jatce, gdzie spoczywał
jest teraz non grata. 😯
Dolaż jego nieszczęśliwa,
lecz kudłata klata.
Nie położą Cię Bobiku
Na talerz
W „Pędzącym Króliku”
Pędzi królik, pędzi,
Przez pole pomyka
I próbuje dopaść
Naszego Bobika.
Lecz piesek się nie da,
Warknie i zaszczeka:
Ty głupi króliku,
Złap sobie człowieka!
Człowieka nie złapie
Tylko polityka
A na deser zeżre
Naszego Bobika…
Pędzi królik, pędzi,
człowieka dopada,
aż go ozór swędzi,
by zjeść z pieprzem dziada.
By pożreć z kościami
oraz z berecikiem,
bo królik nie splami
się daniem z Bobikiem.
Oj, drogi króliku,
Nie jedz tego dziada,
Bo to nie jest bułka
Ani marmolada.
Moher w gardle stanie
I skóra z kościami,
Nie jedz tego dziada,
Wyjdzie ci uszami…
Oj, cieszy się Bobik
I starzy i młodzi,
Królikowi moher
Uszamy wychodzi!
Możemy królika
poprosić w tym roku,
by pożarł Rydzyka –
będzie święty spokój. 😆
Niechże mu hazardy
I lewiznę wtyka.
Interes króliczy
A kocia muzyka…
To jest właśnie świńskie południe!Idę w pióra bo rano mam odprawę z elektrykiem,a z prądem nie ma żartów.Pozdrawiam porażająco!
Ja też 😀
No to i ja nie będę tu sam przed królikami uciekał.
Dobranoc. 🙂
OK. Dla tych co jeszcze moga strawic, linkuje zabawny artykul ze Spectatora o Chopku i reszczie dwustulatkow, ale glownie o Chopku.
http://www.spectator.co.uk/arts-and-culture/all/5734698/the-first-romantic.thtml
Mam tylko jedna prosbe: nie wydajcie Autora, ze wspomina o „ambiwalentnej seksualnosci ” Chopina, piszac, ze jak juz mial babe, to heroda, ktorej zreszta dokuczal, ze skora jej sie brzydko starzeje.
Jesli dowie sie o tym rzad, to moga znow poleciec jakies durne listy protestacyjne i zadania aby rzad Jej Krolewskiej Mosci nalezycie ofuknal moj ulubiony tygodnik. Juz tak bywalo…
Wiec cicho, sza. Podrzucam Wam to w sekrecie.
Nie rozumiem, mt7. 🙁 Ale to nie pierwszy przypadek, kiedy stosunek człowieka do zwierząt jest dla mnie całkowicie niezrozumiały.
I nie rozumiem też takiego fragmentu z tego Spectatora: „a love of nightlife which meant he was always tired”. Ja też skowronkiem nie jestem, a czy ktokolwiek może mi zarzucić nieustanne zmęczenie? 😯