Publiczność znów aktywna
W dawnych czasach Warszawskiej Jesieni publiczność była, by tak rzec, jednym z bohaterów festiwalu. Każdy czuł się w obowiązku wyrazić swoje zdanie, jeśli mu się nie podobało: krzyknąć „chała” lub „skandal”, głośno klaskać w środku albo demonstracyjnie wyjść trzasnąwszy drzwiami. I jeśli można Jesień nazwać oazą wolności w smutnym PRL, to także w tej dziedzinie. Tu była swoboda wypowiedzi. I chęć współuczestniczenia. Był nawet czas (w drugiej połowie lat siedemdziesiątych), kiedy przychodziło się na wszelki wypadek z własnym instrumentem – flecikiem, bębenkiem czy czymkolwiek, czym można było pohałasować i włączyc się w akcję: był to czas happeningów, które współuczestnictwo publiczności przewidywały. Nie oczekiwało się przeżyć estetycznych, ale po prostu zabawy. Z drugiej strony jednak jeśli przydarzało się coś fascynującego – dotyczyło to zwykle np. utworów Xenakisa czy Serockiego – entuzjazm publiczności był tak wielki, że dzieło bisowano.
Potem żarty się skończyły – wszędzie, więc i tu. Kolejny model słuchacza Warszawskiej Jesieni to model cywilizowany: siedzi się spokojnie i oczekuje, co też kolejna produkcja przyniesie, jeśli coś niesatysfakcjonującego, to wtedy można wyjść, ale dyskretnie. Czasami tak dyskretnie wymykały się całe stada ludności. Jeśli coś robiło wrażenie, bywała owacja na stojąco.
Od pewnego czasu, czyli odkąd publiczność zdecydowanie się odmłodziła, reakcje także się zmieniły. Są skrajne. Albo owacja na stojąco i z krzykami entuzjazmu (o wiele głośniejszymi niż kiedyś), albo hałaśliwa dezaprobata, buczenie (tego też wcześniej nie było, przyszło z Zachodu), czasem wręcz próby przerwania produkcji. Przedwczoraj zdarzył się rekordowy (jak dotąd) skandal, jakim było wykonanie utworu Giji Kanczelego Kapote na akordeon, perkusję, gitarę i smyczki. Dawno nie słyszałam tak żałosnego kiczu, a przecież pamiętam czasy, kiedy ten gruziński kompozytor wstrząsał nas swoimi symfoniami, będącymi jednym wielkim krzykiem o wolność z kraju o bogatej, ale postponowanej tradycji. Potem Kanczelego zakontraktował ECM, kompozytor zamieszkał w Berlinie, a następnie w Antwerpii, i cokolwiek napisał, Manfred Eicher mu wydawał. Ten kawałek był rzeczywiście straszny, a reakcje też. Przy kolejnej knajpianej frazie publiczność wybuchała salwami śmiechu (nie powiem, poniekąd też w nich uczestniczyłam, po prostu nie dawało rady inaczej), a w pewnym momencie część ludzi zaczęła wyklaskiwać muzyków, ktoś nawet krzyknął: „Stop it! Stop the piece!”. Ale rozległy się też perswazje: pani z Rosji wykrzyknęła: „Dajcie im dokończyć!”. Dokończyli.
Przykładem przeciwnym był wspominany przeze mnie wczesniej Helmut Lachenmann w utworze Schreiben na orkiestrę. Lachenmann – to właśnie „zgrzyty i syki”, ale bardzo konsekwentne. Z ćwierć wieku temu przy innym jego utworze publiczność głośno protestowała i trzaskała drzwiami. Na co Józef Patkowski, twórca i wieloletni szef Studia Eksperymetalnego Polskiego Radia, zerwał się oburzony i wygłosił wykład-perswazję, po czym kazał orkiestrze wykonać utwór drugi raz… Dziś rozentuzjazmowana młodzież krzyczała, tupała i stała przez dobrych kilka minut. Czasy się zmieniają.
Komentarze
Do Piotra z sąsiedztwa:
😉
Grające dusze pozdrawiają serdecznie grające kiszki 🙂
A że wspomniane dusze i kiszki nieobce są piszącym na obu blogach:
Niech żyje duszokiszka!
😆
I teraz rozbrzmiewa kurdesz!!!
Dziękuję za ten tekst i podzielam obserwacje. To nie reakcja publiczności była skandaliczna (co poniektórzy sztywniacy sugerowali), tylko ten kiczowaty i ciągnacy się bez składu i ładu utwór Kanczelego. Z resztą zachowanie publiczności bardzo było interesujace, ta zmiana o kórej Pani pisze również.
A na wykonaniu „Schreiben” Lachenmanna niestety być nie mogłam, czego przeogromnie żałuję.
Dodam, ze bardzo podobało mi się „Zeugen” Asperghisa. Znakomity wieczór 🙂 Tylko szkoda, ze libretta nie przetłumaczono (choćby na angielski..)
A Poppe to coś dziwnego było. Już abstrahując od tego, że wizualizacje Kottera kiepskie były i niepotrzebnie mnie rozpraszały. Muzyka.. – dziwna przede wszystkim. Szczerze mówiąc nie ogarnęłam, ale byłam pod wrazeniem (choc miejscami pojawiały sie dłużyzny powodujące przesyt) Poppe – wspaniały szaleniec! Enseble Mosaik – rewelacja! Erno Suberg na tym swoim Hammondzie – kosmos! Ale muszę sobie o Poppem poczytać, bo pierwszy raz sie zetknełam z jego muzyką i było to trcohę jak spotkanie z kosmitami 😉
Dzis idę na Kyriakidesa i moze coś o tym napiszę jak się wyspię.
Pozdrawiam Was wszystkich 🙂
no to mamy relację niezależnych komentatorów … 🙂 … Camille Sans-Sens miło, że dzielisz się z nami swoimi wrażeniami …. pozdrawiam serdecznie … 🙂
I to jeszcze relację uzupełniającą – ja na Poppem nie byłam 😆
zeen,
a czy duszokiszka może występować w wariancie kiszkoduszki?
(Dżiwan Kiszkodusza – przedni gruziński smakosz, pogrywający na duduku przy pędzeniu kaukaskiego koniaku; Wadim Aleksandrowicz Duszokiszka – azerski-rosyjski producent herbaty, wirtuoz neju, przywiezionego z targów w Maroku)
Że wspomnę innego wielkiego syna narodu gruzińskiego. Wielki znawca i smakosz wszelakich tworów płynnych powiększających wyobraźnię, Givi Denaturadze, autor epokowego, a niedocenianego taktatu: „Kto, kogo i poczemu?”(„Jeżegodnik Kazanskoj Akadiemii Nauk” R. XXII, z.234, Kazań 1901.) A wspominam za innym myślicielem, Polakiem, jakże w myśli ojczyzny swojej nieobecnym; Śledź Otrębus Podgrobelski, autor niezapomnianej dysertacji „Wstęp do Imagineskopii”.
Givi Denaturadze zapisał się również złotymi zgłoskami na niwie popularyzacji dokonań Dżiwana Kiszkoduszy. Opisał to w epokowym dziele „Smak a brzmienie kiszki” niezapomniany Perdition Kałmanawardze. Tam w Gruzji to się dzieje 😉
Oj, caly Kaukaz bulgocze, nie wiadomo czy od swojego gulaszu z gruzińskich kóz, czy od samogonu. W sumie i tu pędzą i tam pędzą..
Zacytuję jeden z ulubionych moich fragmentów z dzieła Śledzia Otrębusa Pdgrobelskiego, dający zresztą wiele do domysłu w kwestii pochodzenia kontrabasu. Jak się wydaje (wedle cytowanego fragmentu) kontrabas został wynaleziony przez wspomniany tam lud, jako instrument nieduży – kontrabasek. Historia zrządziła, że lud wyginął, a kontrabas rozdął się niepomiernie, przejęty przez adwersarzy. Może ów nieduży był sympatyczniejszy, w brzmieniu bądź wyglądzie? Cytuję:”Najbardziej tajemniczy i zapewne najstarszy lud Europy, Baskowie, co do których istnieje przypuszczenie że są potomkami Prabasków, a nawet Praprabasków, autochtonicznej grupy etnicznej zameszkującej nasz kontynent jeszcze przed przybyciem indoeuropejczyków, z upodobaniem powiększał sobie wyobraźnię od niepamiętnych czasów. Istnieje stary przekaz fenicki z VII w. pne., mówiący o tym, jak to swego czasu plemiona Basków i Kontrabasków, siedząc na przeciwległych stokach Pirenejów w pełnym uzbrojeniu, spozierały na się złowrogo przez imagineskopy.” Bo też skąd powstałaby tak dziwna nazwa, jeśli nie od nazwy ludu pomieszkującego południe Europy w czasach niemal przedhistorycznych; zatem tam wynaleziono kontrabasek, grywano na nim zapewne chętnie i często, aż niecni Baskowie Kontrabasków wytępili, instrument przejęli i przerobili na wielki, wedle swoich mocarstwowych inklinacji. Podobnie zresztą rzecz się miała z traktorem – toż przodkiem traktora, urządzenia wielkiego i hałaśliwego był skromny konny zamiatacz izby.
Wciórności! Jak zasnąć z drgającą przeponą :8
8)
wyjac przepone i polozyc na stoliku nocnym
Ostatni raz:
😎
Wstrzymać oddech, na dłuższą chwilę, uderzyć głową w ścianę bądź powałę, possać kostkę cukru, wyjść z domu i dać się przestaszyć, wrócić i stanąć na głowie, w tej pozycji wypić szklankę wody. Przestać wstrzymywać oddech, odetchnąć głeboko, zapomnieć te straszne chwile.
Ufff, jak dobrze, że zasnąłem w końcu przed przeczytaniem ostatniego aliendoca, bo po przeczytaniu to tylko sen wieczny….. chrrrrrr, chrrrrrr, chrrrrrr…. da capo al rano.
a jak rano przepona zniknie ze stolika?
foma,
nie budź, i nie strasz. Jak odśpiewać kiedy ranne wstają zorze bez przepony, no trzeba pożyczyć, odśpiewać i poszukać, pewnie gdzieś pod stolikiem….
a jak zjedli u obżartuchów? Pan Piotr i przepone dobrze przyrządzi…
Na bulgotania i inne takie świetne remedium ma Badzielec niejaki:
http://badzielec.blogspot.com/2007/09/biegunka.html
Polecam też piękny film z Jego udziałem pod zagławiem: „Chariots of Fire” (na dole z prawej strony) 🙂
Dobranoc, też mi się przepona nadwyrężyła.
Aczkolwiek radykalnie zmienilem gusta muzyczne, w dalszym ciagu najbardziej podoba mi sie granie ma modle Grupy Wyszehradzkiej.
Bylem niedawno w Polsce i z przyjemnoscia sluchalem w poludnie Hymnu z Wierzy Mariackiej. Tak, to istotnie wielonarodowa muzyka.
czeska trabka,
wegierska melodia,
polski trebacz
trabi w slowacka strone.
W ramach oszczednosci zaczalem intensywnie sluchac muzyki atonalnej.
Zadne dzwieki nie sa potrzebne i bardzo czesto brzmi wspaniale.
Jednak co Marsz Radetzkyego, to jednak muzyka.
Do uslyszenia 1 stycznia 2008 w poludnie
Pan Lulek
I będzie Pan klaskał z telewizorem czy może zaszczyci Pan osobiście? 😀
Dzień dobry,
Mamy swój udział w tym przedsięwzięciu. Europa antycypowała nasze bliskie uczestnictwo we wspólnocie i powierzono nam największe instrumenta, doceniając nasz wkład (patrz: aliendoc pisze:
2007-09-26 o godz. 22:24 )
w wydobycie na światło dzienne historii nieznanej.
http://www.youtube.com/watch?v=wfB3sUlS0Ck&mode=related&search=
Pan Bartosz Sikorski. Słodka jest jego płyta, którą nagrał ze swoim bratem, pianistą Marcinem – jest tam m.in. Sonata skrzypcowa Ravela. Blues na kontrabasie… pycha 😀
W ramach komentarza (?) do tekstu Pani Doroty, zabłysnę myślą, że publiczność często kieruje się aktualnie obowiązującą modą i chyba trudno powiedzieć, że czas zweryfikuje wartość dzieła, bo w zapomnienie popada wielu niezłych twórców różnych dziedzin sztuki.
Pozdrawliaju. 🙂
Jak tam przeponki? Taka gimnastyka dobrze robi, na linię też. 😀
Wczoraj znów pojawiłą się podobna sytuacja. Świetny, trzeba przyznać, koncert zespołu Klangforum Wien, ale przesadna wręcz owacja ze strony grupy młodzieży po utworze Beata Furrera (którego wykonano tylko fragmenty, a w ogóle była to koncertowa wersja utworu scenicznego, więc tym bardzie okrojone. I znowu: zerwali się z miejsc, wrzeszczeli i klaskali jak szaleni. Wychodziliśmy z sali z paroma kolegami-kompozytorami z mojego pokolenia. Staszek Krupowicz, pionier muzyki komputerowej w Polsce, a dziś jej wykładowca we Wrocławiu, powiedział: no nie rozumiem, to było fajne, ale żeby aż taki entuzjazm? I tu Elżbieta Sikora, od wielu lat profesor muzyki elektronicznej we Francji, powiedziała mądrą rzecz: – Mnie się wydaje, że to dlatego, że oni nie przeżyli lat sześćdziesiątych, i teraz muszą przez tę stylistykę przejść.
Coś w tym jest…
Problem zachowania publiczności jest szerszy i starszy (ech to moje ciągłe szukanie dziury w calym – choroba zawodowa…).
Gdzie, kiedy i od kogo można nauczyć się teraz oczekiwanego zachowania podczas koncertu? Filharmoniczna kindersztuba (fks) to społeczna rzadkość. Pół biedy, gdy taki bez fks przychodzi sam – wtedy zwykle wzoruje się na innych, co to wyglądają na obytych. Jak przychodzi w grupie bez fks, wzoruje się na grupie
PS. Pani Doroto, jak gardło? jak głos? Bo jak co, mogę Pani zaklepać termin u foniatry…
mt7,
leżała spokojnie pod stolikiem. Na szczęście drzwi miałem zamknięte i pan Piotr z przyprawami nie mógł się dostać, obszedł się smakiem tak, jak i badzielec 🙂 , który też próbował.
Brak przepony jest brakiem wszystkiego, widuję czasem bezprzeponowców – smutny widok…
Cieszy mnie Twój widok i dobry stan Twojej przepony 🙂
Pozdrawiam 😆
A może na sali jest ktoś wynajęty, by wywoływać entuzjazm 😉 Jeden zacznie się zachwycać, to reszcie juz dużo nie trzeba…
foma: czy ten foniatra nasłuchuje stetoskopem?
Hoko, jaki stetoskop…
ta foniatra ma bardzo sprytne urządzonko, składające się z 3 części – dużej skrzynki, do której dopięte są: czujniczek na kabłąku, zakładany na szyję delikwenta oraz sonda-pistolecik, którą należy pozwolić włożyć sobie w paszczę; nie wspominając o kawałkach gazy, wykorzystywanych do ciągnięcia za język przy mówieniu: eeeeeeeeeee lub e-e
Hoko,
myslisz że klakierzy nie wyginęli?
A bardziej artykułowanych dźwięków foniatra nie żąda? 😆
Klakierzy – nie wiem jak w sztuce, bo w innych dziedzinach na pewno nie wygineli…
Kurczę 🙂
pani Doroto, przypomina się dowcip z puentą: kto to jest ten pan na biało ubrany, co stoi obok pani Doroty 😆
Hoko, z pistoletem w ustach tylko eeeeeeeeee, e-e, czasem iihaaa jak koń paszczą. Bardziej artykułowane są na innym krzesełku, bez aparatury, za to z ugniataniem strun: oko, koło, kurz, a to kurz, kiść, co masz?, kilo ryżu, list, pisz list, długi list, kilof, skup skór, liść, spada liść, dokąd idziesz, do domu… i trójdzwięki, i interwały, i mruczando na początek…
mmm. coś wspaniałego! nigdy nie byłam u foniatry, ale ten opis jest cudowny! 😉
ps.
byłam wczoraj na koncercie kyriakidesa (swoją drogą, całkiem przystojny facet 😉 Świetna koncepcja, ale jak zachwyca skoro nie zachwyca 😉 Co nie przeczy faktowi, że Blaauw jest znakomity i reż.światła też całkiem, całkiem.
A jak konferencja wokół Szymanowskiego??? Bardzo żałuje, że nie byłam, ale kiedys tzreba spać.. Kto był? Pani Dorota..?
No …. no …. no …. wesoło tu wieczorkiem było …. chyba coś piliście … 🙂 🙂 🙂 ….
Jolinku, oczywiście, koniak z piwniczki Dżiwana Kiszkoduszy. Tyle go było, że zeen aż musiał wyjąć przeponę, bo brakło miejsca na jego wlewanie w siebie…
następnym razem jak będziecie pić to i za moje zdrowie proszę wypić …. bo jesienna słota i grypa z wirusami grasują ….
a ja wczoraj byłam na przedpremierowym pokazie filmu ” po prostu razem” …. polecam …. bardzo sympatyczny film ….
ale muzyka mi nie wpadła za bardzo do ucha ….
czasami się zastanawiam czy …. jeśli nie wpada mi w ucho muzyka w czasie oglądania filmu to to jest dobrze? …. bo jest tak mistrzowsko dobrana, że wtapia się w kanwę filmu …. czy to jest źle bo …. pozostaje niezauważalna ….
foma pisze:
„Gdzie, kiedy i od kogo można nauczyć się teraz oczekiwanego zachowania podczas koncertu?”
No właśnie, czy istnieje dziś jakaś fks? A jeśli tak, spróbujmy ją zdefiniować.
Już na wstępie będzie kłopot: ubranie. Wiadomo, dawniej…..
Dziś chyba luźniejsze rygory obowiązują, widywałem osobników w dżinsach i innych luźniejszych strojach. Czy ubiór ma dalej wyrażać odświętność i szacunek dla przybytku?
Dalej: siedzenie i słuchanie. Nie daj Bóg jak się trafi na skrzypiące krzesła, cholery można dostać – tu dochodzimy do konstatacji, że wciąż obowiązuje minimalizm w ruchu i szeptach w czasie spektaklu, z szacunku dla artystów i reszty słuchaczy. Cukierki, popkorn i napoje wykluczone absolutnie – bez wątpliwości, o komórkach nie wspomnę 😈
Reakcja na dzieło – tu chyba najtrudniej, bo zachowanie w filharmonii jest wynikiem zmieniających się czynników. Zapytać można tylko co lepsze: spontaniczne i czasem gwałtowne reakcje, czy konwencjonalne kontemplowanie dzieła w milczeniu i oklaski na koniec.
Osobiście nie mam nic przeciw spontanicznym reakcjom, z jedną uwagą: aby były we właściwym momencie….
Przecież zachowanie publiczności jest częścią spektaklu, na jego czas stajemy się elementami zbioru wyrażającego określoną wartość.
Aby tylko we właściwym momencie….
Tak, dochodzę do wniosku, że istnieje fks, tak, jak przy stole 😉
Ale pamiętać trzeba, że np. taki gwizd – niedopuszczalny u nas – jest wyrazem aprobaty wu innych, no, ale nie jestem pewien czy w filharmonii.
Nam, panom, jest trochę łatwiej. Kiedyś czytałem pytanie dziewczyny, która po raz pierwszy miała się wybrać do filharmonii i zastanawiała się, jak się ubrać 😉 Biedaczka, po kolejnych radach omal nie zrezygnowała z wyjścia 😀
Co do reakcji, już chyba kiedyś cytowałem Rosena — najbardziej spontaniczna potrafi być cisza na końcu.
Swoją drogą w moich przygodach, to nie młodzieży w dżinsach najbardziej brakuje fks. To starszym paniom trafiało się rozmawiać z koleżankami, albo wyciągać szeleszczące cukierki z torebek. A pewien starszy pan wciąż mlaskał…
PS. Właśnie dostałem Politykę, ale o Gouldzie poczytam już jutro.
zeen, nie twierdzę, że nie istnieje fks, tylko że niezmiernie trudno do niego dotrzeć komuś, kto nie ma osoby wprowadzającej
A ja nie twierdzę, że Ty nie twierdzisz, że nie istnieje….
Sam siebie spytałem i byłem uprzejmy odpowiedzieć. Bks (blogowa….)
😆
zeen,
często tak rozmawiasz z sobą publicznie? foniatra na to nie poradzi…
Poważniej już, duże wrażenie zrobiło na mnie Twoje przeanalizowanie głównych punktów problemu. Szacuneczek. Może pani Dorota w którymś z lekkich edykacyjnych teksów co nieco z fsk by przemyciła?
foma,
ja tu 😳 a Ty sobie jaja robisz 😉
ja zawsze zartobliwie-ironicznie, chyba ze chwile powagi i zadumy mam
Publicność śmiała sie na Warsiawskiej Jesieni? Dlo artysty moze to być prowdziwe odkrycie: moze uświadomić se, ze nimo talentu muzycnego, za to mo pikny talent komicny!
No a teroz juz muse wartko na hole wracać 🙂
„fks” to jest temat! Na pewno na osobny wpis. Może nawet nie całkiem serio, z kolejną lekką gimnastyką przepony 😆
Ja z kolei dziś miałam przyjemność siedzieć koło pewnego sympatycznego psychologa, który wyłożył mi swoją teorię na temat kaszlu na koncertach. Otóż zdarzają się często pojedyncze głośne kaszlnięcia w cichych miejscach utworu. To wyraz egocentryzmu kaszlącego, który koniecznie chce również w występie zaistnieć. Czasem zdarza się, że jeden kaszel pociąga za sobą drugi – i już rozbrzmiewa druga, równoległa symfonia na widowni. Każdy chce zaistnieć… Ale to tylko jeśli utwór nie jest bardzo fascynujący, bo jeśli jest, zapada grobowa cisza. Która przez chwilę rozbrzmiewa (z wrażenia) i po utworze…
foma, dzięki za troskę – od czasu do czasu jeszcze pokasłuję (pojedynczo 😆 ), ale głos jak najbardziej, dziś nawet podmruknęłam temat „So you want to write a fugue” z nut, które aliendoc podesłał dziewuszkom (maess i Camille Sans-Sens) – maess nawet obrysowała już stronę tytułową typowymi dla siebie grafikami 😀
A czy “So you want to write a fugue” jest gdzies do wysłuchania? Bo z nut to ja sobie nie wyspiewam… 🙁
btw, who is maess?
Już tłumaczę: http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=44#comment-3370
A „So you want” jest w YouTube: http://www.youtube.com/watch?v=_1ain4qftoM
A maess i Camille Sans-Sens to są przyjaciółeczki ze szkoły muzycznej, tylko Camille została przy muzyce, a maess poszła na ASP…
jakie ploty 😉 a kim jest foma?
a kim jest aliendoc?
btw. dziękujemy za nuty!!!
puk … puk … 🙂 ….. tak sobie pomyślałam, że potrzebne są nam nowe szkoły ….. np. szkoła dobrych manier ….. przyda się wielu osobom i w wielu sytuacjach …. niektórzy nawet nie wiedzą jak jeść beze … 🙂 … lub jak słuchać muzyki na koncertach ….. 🙂 …..
Zafrapował mnie temat „kto i kiedy nauczy jak zachować się w filharmonii?” Byłam w 1-szej (ósmej) klasie liceum, w którym regularnie, raz w miesiącu odbywały się mini – koncerty filharmomików, tzw „audycje szkolne) zawsze połączone z pogadanką i obowiązkowe dla uczniów. Po kilku miesiącach takiej edukacji razem z kilkoma koleżankami zakupiłyśmy karnety na piątkowe koncerty w Filharmonii. Cena była widać na tyle przystępna, że wydatek nie był żadnym problemem dla moich rodziców. Potem przez lat kilkanaście starałam się już zawsze o „swoje” miejsce – balkon, lewa , rz.1 m.15. Już pierwszego dnia koncertowego stwierdziłam, że obecnych jest sporo osób znanych mi z korytarzy szkolnych. Nie kasłałam, ale wstydliwą przypadłością moją było ziewanie i na koncertach i w operze. Niezależnie od zasłuchania albo znudzenia, niezależnie od wszystkiego, po kilkunastu minutach zaczynałam ziewać. No, wstyd i hańba Program pomagał mi w kamuflażu – ziewałam za programem. Latami myślałam nad tą przypadłością i wreszcie doszłam do wniosku, że był to objaw niedotlenienia. W antrakcie i spacerku mijało jak ręką odjął w części 2-giej zaczynało się na nowo. Były wczesne lata 50-te i nasze stroje nie nastręczały nam kłopotów – ciuchów miałyśmy mało i wybór był skromniutki ale obserwując dorosłych (a kto w wieku 15 lat nie chce być dorosły?) nauczyłyśmy się szybciutko, że dopuszczalne są 4 barwy – czarna, biała, granatowa i szara. Koledzy wykorzystywali czarne golfy i spodnie a la Zbyszek Cybulski. Ot i wszystko. Nikt nas werbalnie niczego nie uczył ale przez 9 miesięcy sezonu koncertowego głupie kozy uczyły się forsownie zachowania i bycia wśród ludzi. Dobrze wspominam naszą edukację.
Dokładnie, Jaruto! Przegrzany nadmiarem wrażeń i doznań mózg musiał się ochłodzić przez ziewanie! 😀
Jolinku:
Ja do dziś żałuję, że ominęła mnie dobra kindersztuba… Ale akurat jeśli chodzi o filharmonię łatwo to nadrobić — wystarczy jeden sezon (może nawet nie cały).
Jolinku,
nie nowe szkoły, tylko odgruzowanie wejść do jużdawno istniejących.
Jaruto,
właśnie o to mi chodziło, dzięki liceum miałaś możliwość płynnego wejścia do fks. Mam wrażenie, że teraz trudno o taki program szlifowania diamentów.
maess,
przepraszam, że nie wbił mi się do głowy Twój nick.
Camille,
a co chcesz wiedzieć o fomie? 😉
Pani Doroto, bardzo dziękuję za linkę do fugi. Ech, zabawy wykształciuchów…
Fomo:
parę liceów w regionie organizuje takie akcje. Czasami widać młodzież z nauczycielami na koncertach. Ale przyznaję, nie jest to regułą.
PAK-u chodziłem do I liceum w Zabrzu, filharmonia jest po drugiej stronie ulicy, ale jakoś nikt nie wpadł, by wykorzystać tą bliskość
Jolinku,
odkrywam w Tobie niezłego kpiarza, z tą bezą to było dobre 😉 😆
Dzień dobry,
no właśnie, wszyscy są podobnego zdania: sami konserwatyści czy jak 😉
We mnie głęboko siedzi przekora i często lubię w przeciwną stronę niż inni, przyznać jednak muszę, że wracam do głównego nurtu zawsze, kiedy w przeciwprądzie nie znajdę sensu. W kwestii fks płynę z nurtem.
Fomo: na zabranie mnie do filharmonii, też nikt w moim liceum nie wpadł. Ale młodzież widuję. Będę musiał popytać skąd są 😉 Kiedyś pani dyrektor Szymborska powoływała się na współpracę z Liceum nr 1 w Tychach.
wiem, że to jest blog niepolityczny, ale o co dokładnie chodziło z tą bezą?
Witajcie! Ja znów o fks jako takiej, a konkretnie o kwestii stroju. Pamiętam taki okres w moim podlotkowym życiu, kiedy to demonstracyjnie chodziłam do filharmonii w dżinsach czy sztruksach, ale bynajmniej nie z lekceważenia, lecz z przesłaniem ideowym: patrzcie, ja tu jestem u siebie w domu. Sama się dziś z tego śmieję do rozpuku, ale myślę, że to taki charakterystyczny dla smarkactwa odruch, i jest w nim nawet coś sympatycznego. Choć rozumiem ten „mieszczański” punkt widzenia, że koncert jest świętem. Ale też i taki, że tu się przychodzi słuchać, nie pokazywać się.
Mówicie ważne rzeczy i chyba racja, że trzeba będzie je poruszyć na papierze – prędzej czy później. (Potem pewnie ktoś będzie gadał, że ściągam z własnego blogu 😉 )
zeen 9.48 ostatni akapit – kocia natura 😆
Z bezą chodziło o to, że ktoś sobie robił jaja z tego, że można kogoś uczyć w tv, jak zgrabnie jeść bezę. Tylko dlatego, że robiła to Była Pierwsza Dama.
Pani Doroto,
mój kiciuś potwierdza, co jest kolejnym dowodem jego mądrości 🙂
Proszę się nie przejmować co ktoś będzie gadał, tylko robić swoje.
A jak temat powisi jeszcze chwilę, to mogą paść pomocne i cenne uwagi do wydania papierowego.
Brawa dla fomy za fks – i nie tylko 😉
Monsieur Aliendoc ,sprawil mi znakomity prezent,hm.. ciekawe skąd wiedzial ze bede w stanie zrozumiec maila po francusku?
ale swoją drogą, przestanmy bladzic po domyslach i odtajnijmy sie trochę.
dla podaje zarys:
Camille Sans-Sens : wielkooka blondynka,czesto turkusowy zakiet, perly i elegancja,zazwyczaj na rowerze,
Maess-fioletowe buty, blada twarz, szkicownik.zazwyczaj ekstrawagancja.
http://shoefiti.blogsome.com- wytlumaczenie tego co robią wiszące buty pod S1
wpisujcie się;)
maess,
żakiet na rowerze u Camille? i nie wspomniałaś o swoich oczach…
foma: zazwyczaj dzinsy, prawie zawsze okulary
Maessie: bez łącznika-myślnika.
Sugerujesz, że nie wystarcza posłuchać Goulda, należy zorganizować parę niepotrzebnych butów? A jeszcze lepiej więcej, bo ja rozumiem minimalizm, ale Gould na dwa buty? Gould powinien być co najmniej na 8 butów!
http://www.shoefiti.blogsome.com/
(teraz zadziała)
zeen,
z tym wypominaniem to pod moim adresem. Ale Pani Doroto, nie trzeba było nieświadomie trzymać nas jak na badadniach fokusowych 🙂
zeen widze, że zapachy jedzenia zwabiły Cię do sąsiada Pani Dorotki …. fajnie tam jest … 🙂 …. czytam ich z ciekawością i często wprawia mnie to w dobry humor … 🙂
ja miałam trochę szczęścia bo moja prababcia żyła 96 lat i trochę mi nauk mądrych przekazała …. ale za mało …. przez długi czas miałam małe kompleksy bo wiedziałam czego mi brakuje a trudno był zmienić naturę … ale od jakiegoś czasu mam się dobrze ze sobą …. 🙂 ….a jak mnie coś dołuje w tym temacie to sobie przypominam scenę z restauracji z filmu „Pretty women” … 🙂 – oczywiście to dotyczy jedzenia ale regułę można przenieść i na inne dziedziny życia ….
O …. dziewczyny są trendy … 🙂 miłego weekendu …. 🙂
Jeśli już to shoeffiti a w PL butffiti.
Nudne to jakieś, ciągle pary butów, wprowadziłbym jakąś nowinkę: kozaczek ze szpileczką, męski mokasyn rozmiar 48 z damskim czółenkiem 36 i dodał do tego różną kolorystykę.
Idea nabrałaby rozmachu 😉
Można zrobić zbiórkę obuwia. 🙂
Też wszystkiego miłego życzę… 🙂
i do roboty 🙁
http://pl.youtube.com/watch?v=qeByVpb2b2I 😉
Zeenie:
To ja polecam bucika, który oglądałem tydzień temu (i nawet pisałem na blogu):
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ad8e459f25caf64e.html
Normalnie moralny przymus… i żaden przeciwnurt nie pomoże… kultura obrazkowa zajmuje ostatnie bastiony…
Po tych żalach buty na swojej właściwej wysokości:
http://picasaweb.google.pl/tu.foma/Butki/photo#5115213213071994578
A ja mam problem. Od paru godzin zastanawiam sie, co zrobic, aby o niczym nie myslec, ale nic nie przychodzi mi do glowy 🙁
passpartout,
może załóż za małe buty, ból przyćmi świadomośc…
Foma, ale Ty jesteś…
Ja bym sugerował jakąś prostą, powtarzalną pracę, w umiarkowanym stopniu angażującą mózg, zagłuszając przy tym zewnętrzne impulsy muzyką ze słuchawek. Albo wybrać się na spacer, byle szybkim krokiem.
no tak, jakies sadystyczne skłonności przeciekają przez fastrygę socjalizacji… ale w mowie obrończej przyjmę taką linię obrony, że tyle mówiliśmy o butach, że takie miałem pierwsze skojarzenie
Ja mam dwa sposoby na „nie myślenie”:
– idę spać,
– czytam jakąś prostą, a wciągającą książkę.
Na spacerze myśli sie jeszcze więcej.
Trzeba sie przenieśc w inny świat.
No, można sie jeszcze ubzdryngolić, ale co będzie jak na smutno?
Foma, witaj wśród użytkowników picasy! 😆
mt,
ta picasa to jakos umiarkowanie intuicyjna, albo moja intuicja sie stępiła, albo chciałem zbyt pokombinowac. na „użytkownika” to jeszcze nie zasłużyłem…
Zeen,masz racje,zrobmy
zbiorke butow i zawody w rzucie obuwiem pod s1!
Passpartout:
skoro od paru godzin zastanawiasz się, co zrobić, by o niczym nie mysleć, znaczy to ni mniej ni więcej, że od paru godzin myslisz o tym, co zrobić, by o niczym nie mysleć, czyli co zrobić, by nie mysleć, co zrobić, by nie mysleć… 😀
Przestań myśleć o tym, co zrobić, by nie mysleć, a wtedy być może przestaniesz myśleć – w każdym razie jest to wg mnie pierwszy i nieodzowny krok 🙂
maess,
a będzie jakiś podział na kategorie? np. w kategorii obuwia sportowego the winner is…, w kategorii letnich pantofli damskich the winner is…, w kategorii glanów, trepów, obuwia survivalowego etc the winner is… w kategorii kozaczków the winner is… w kategorii sandałów the winner is…
Foma, tam nic nie trzeba robić i kombinować. Wskazujesz zdjęcia, a on sam te zdjęcia formatuje.
I pokazuje w różnych wielkościach. Największe w podglądzie.
Ważne jest przyjazne oglądanie w wyświetlaniu slajdów.
Znikam. 🙂
Zawody w rzucie obuwiem?
W Finlandii organizuje się od 1992 roku mistrzostwa w rzucie gumiakiem:
http://fi.wikipedia.org/wiki/Saappaanheitto
Może by passpartout zaczął trenować?
Co zrobić, żeby o niczym nie myśleć?
Włączyć dobrą muzykę… 😀
Zawody w rzucie obuwiem?
W Finlandii organizuje się od 1992 roku mistrzostwa w rzucie gumiakiem:
http://fi.wikipedia.org/wiki/Saappaanheitto
No to może by passpartout zaczął trenować?
P.S.
Ze względu na popełnioną przeze mnie literówkę podobna wypowiedź pojawi się raz jeszcze…
Eee, nie! Chodzi o inwencję twórczą, o czym pisał zeen.
Filco-kalosz i zgrabna szpilka, te klimaty. Ze zbiórki można utworzyć zakakujące zbiory i zawiesić w jednym miejscu. Będzie wydarzenie. 🙂
mt, maess,
mam wariant artystycznego rzutu butem: smaruje się fragment ściany mocnym klejem i rzuca w kierunku posmarowanego, jednym butem można rzucić najwyżej dwa razy. pełny aleatoryzm, wypadkowa celności, siły kleju…
Jeśli rzucanie, to tylko pługiem… 😀
foma: to lepiej posmarować buta, będzie więcej możliwości… 😆
W Holandii rzucają sabotami. Dość niebezpieczna zabawa.
Hoko, ale tak nie okreslamy ram dzieła, a pod rzuconym pług-fetti lepiej nie przechodzić…
pługffiti – foma!
Moja przepona!
Moja rada dla passpartout:
Aleje Ujazdowskie 1 – niezawodnie wiedzą jak.
Zeenie, przecież passpartout mieszka w Szwajcarii.
A co jest w Al. Ujazdowskich pod nr.1 ?
Sama sobie odpowiadam:
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów Al. Ujazdowskie 1/3
😆
mt7,
powinienem się podpisać antyrządowyzeen 😉
Urząd z ministrami się mieści, niech mailuje, może się poFotygują….
Stary Pan Waldorff mawiał, że muzyka łagodzi obyczaje. A to co się dzieje: rzucają butami, sabotami, gumiakami. Oj, oj jak boli nawet jeśli to saboty najmodniejsze czyli z pianki kosmicznej crokssa.
A ja, kuchcik zakwaterowany w pobliżu, słucham nowej płyty zatytułowanej Maria. Śpiewa mi Cecilia Bartoli czcząc w ten sposób słynną Marię Malibran, przedwcześnie zgasłą gwiazdę i skandalistkę. W rytm tej muzyki przyrządzam pastę z łososia, wędzonego pstrąga i czerwonego kawioru. Szykuję do piekarnika świeże sole na ostrej oliwie z malutkimi pomidorkami, oliwkami i kaparami. O pozostałych daniach nie powiem i o winach też nie, bo by mi takiej zdrady nie wybaczyli sąsiedzi.
A za Marię Pani Doroto serdecznie dziękuję.
Mniam mniam. Cieszę się, że zrobiłam przyjemność.
A Stary Pan Waldorff powtarzał to po niejakim Arystotelesie. To tak dla przypomnienia 😉
Kochani, dziekuje za dobre rady, jak przestac myslec. Wydawalo mi sie, ze jak nic nie przychodzi do glowy, to juz mam myslenie „z glowy”, a tu nie, zalecaja w przyciasnych butach ze sluchawkami na uszach monotonnie trenowac rzucanie gumiakiem rozmiar 38 lub 43, na dodatek w kierunku Alei Ujazdowskich 😯 ❗ Od tego to dopiero glowa moze rozbolec 🙁
Droga Pani, Słuchając drugiego programu radia reżimowego / z wyłączeniem dzienników i wstawek polityczno propagandowych/ jedna z gaworzących dziennikarek komsomołek oznajmiła w słusznym zapędzie, że Warszawska Jesień w latach pięćdziesiątych to były pierwsze wyrwane cegły z muru berlińskiego. Przypomnaiła mi sie Wanda Odolska. I w ten sposób historia zatoczyła koło.
Tu można posłuchać tej płyty:
http://www.ceciliabartolionline.com/media.html
Jasny Gwincie, niech Pan im daruje, one tak muszą. A i jest w tym pewien element racji. Tak, pod względem kulturalnym to było coś w tym rodzaju. Naprawdę.
Panie Piotrze,
ja nie umiem Pana czytać inaczej, jak z kapokiem na karku. Litości…..
passpartout,
Hoko miał najlepszą radę, on jest mądry. On jest kochany. Tylko poczytajcie:
http://hokopoko.net/lekcja-geografii/#comment-766
Oto jest człowiek.
Oto jest Kot.
Oto jest człowiek co ma kota 😉
Jak się powtórzy, przepraszam, bo po raz kolejny użyłem patentu z nick-iem.
….
Panie Piotrze,
Nie mogę Pana czytać bez kapoka na karku, litości…..
Zeen, masz racje, czlowiek z kotem to jest to. Jednakowoz nie popieram eksperymentow rosyjskich uczonych, nawet jesli jest to slynny prof. Skubancew. Kot moze byc tylko swiadomym i dobrowolnym obiektem badan i powinien miec wybor trunku. Moze one ( Wladio i Borys) preferuja whisky i nieludzkim bylo zmuszanie ich do picia wina.
A propos rzucania roznymi obiektami, to jeden z moich kotow bardzo dlugo lubil grywac w gre zwana catball, w ktorej to on byl rzeczona pilka. Gdy dziecko wolalo „catball time!” kocurek pojawial sie galopem, zwijal w klebek i w tej postaci byl rzucany z rak do rak. Niestety, chroniczna choroba zwana fachowo AWLS – Autumnal Waist Loss Syndrom (Jesienny Zanik Talii) grozaca urazem stawow u rzucajacych i lapiacych, wyeliminowala go z gry. Na chorobe te jak dotad nie znaleziono skutecznego lekarstwa. Mowi sie o terapii przy uzyciu skrzyn prof. Skubancewa, ale grozi to nieuleczalnym splątaniem z bogwiczym 🙁
zeen,
upieram się przy „pług-fetti” w nawiązaniu do confetti. to samo, tylko fragmenty wieksze i cięższe
Panie Piotrze,
wiem że to w sumie pytanie do sąsiedztwa, ale nie nudzi się Panu gotować cały czas takie wyszukaństwa?
Boziu, Boziu, jaka ja jestem beznadziejnie trzeźwa. I jAK JA MAM TO WSZYSTKO CZYTAć? nA TRZEźWO!
Zeenie:
mam elegantszy pomysł na ‚niemyślenie’, tyle że z ‚niemyśleniem’ jest taki problem, że gdy sie nie myśli, to się też nie pamięta.
A pomysł jest taki: można się otóż uczyć kaligrafii!
Kiedyś próbowałem, co prawda bez skutków pozytywnych, ale zawsze, siedzenie z wywieszonym językiem (oznaka skupienia i chłodzenia mózgu 😉 ) nad kartką, by odpowiedniego zawijasa w ‚s’ zrobić, nie tylko sprawia, że nie myśli się o niczym więcej, niż o samym zawijasie, ale także odpręża.
Zresztą wciąż klepiąc w klawiaturę łapię się na tym, że odczuwam fizyczną potrzebę takich miękkich, krągłych i delikatnych ruchów dłonią 😉
A teraz z innej beczki: właśnie wróciłem z lokalnej filharmonii i muszę powiedzieć, że ktoś sobie wziął do serca naszą dyskusję o fks. Bo w Filharmonii widziałem co najmniej DWIE grupy młodzieży: jedną chyba gimnazjalną, druga była licealna. Wydawało mi się, że widziałem także nauczycielki.
Co prawda nie wszystko było tak idealne… Grupa licealna wpadła w ostatniej chwili i jej część zajmowała miejsca na sali po pierwszym utworze (na pewno tak zrobiły dwie nauczycielki), a nieobyta z filharmonią młodzież zaczęła klaskać po pierwszej części Koncertu fletowego Chaczaturiana (przeróbka Koncertu skrzypcowego). Ale się nauczyli, choć na własnych błędach. Zresztą część młodzieży (gimnazjalnej?) wyszła po pierwszej części, czyli po Mussorgskim (Noc na Łysej Górze) i Chaczaturianie (nawiasem mówiąc, trochę za głośna była ta orkiestra względem fletu).
I sami są sobie winni. Po przerwie nastąpiła suita z „Ognistego ptaka”, zagrana tak ogniście, że po Wstępie wiolonczelistka zgubiła smyczek, który wymsknął się jej w stronę publiczności. (Po koncercie dyrygent — Massimiliano Caldi, jeden z otrzymanych kwiatów przekazał tej właśnie wiolonczelistce z sugestią, że to był znakomity ‚numer’, co potwierdziły huczne brawa publiczności 😉 ) A w Piekielnym tańcu poddanych czarownika Kościeja koncertmistrzowi skrzypiec pękła struna. Wymienił się więc na skrzypce z koleżanką z drugiego rzędu, która pracowicie zakładała nową strunę, gdy koncertmistrz grał. No to macie wyobrażenie, jak dynamicznie poprowadził Strawińskiego Caldi 🙂 I jeszcze Finale orkiestra zagrała dwa razy!
Maess. Trop pres de Schiele, mae c’est ravissant que quiconque lit Barthes. Ou sont les photos? Fragments d’un discours amoureux – ils ne sont pas pour illustree. J’y vivre – et c’est loin d’ici. Hocke – la page 117. Est-ce que tu es dans d(D)erridians remparts?
PAK, w ramach kaligrafii moją żona kiedyś starała się nauczyć mnie kaligrafii perskiej, ale jakos nie wyszło. język jednak zwisał
A by odreagować klawiaturę, notatki na marginesach robię zawsze piórem
aliendoc,
czyżbyś był moim obcojęzykowym wyrzutem sumienia?
PAK-u,
jeszcze jedno, jak Ty znajdujesz czas na te wszsytkie koncerty? aż mam czasem mysl, by namówic Ciedo złego i kolizyjnie z koncertem zaprosić Cię na piwo…
foma,
dobra, ja wyszedłem od shoeffiti czyli nowej formy graffiti, Ty od confetti, dzielnie walczysz.
Jaruta,
zawsze możesz zajść do Budy i łyknąć smadnego….
PAK,
„że nie myśli się o niczym więcej, niż o samym zawijasie,” – czyli jednak się o czymś myśli a chodziło chyba jednak o coś innego.
Wasze zdrowie po raz kolejny, tym razem weissbier 🙂
to unikajac kryptoreklamy, wasze zdrowie piwem od piątkowego wieczoru…
foma,
kryptopiwo w krypcie mrokiem
kryptopijesz kryptobokiem?
w boki to mi idzie, i nawet sie nie kryje…
W odpowiedzi Fomie: to nie są żadne wyszukaństwa. To prosta włoska kuchnia. A czyż nie jest wyszukaństwem polski szczupak faszerowany lub kurczęta po polsku albo zrazy huzarskie? Każda kuchnia ma swoje zalety i popisowe dania. A Rossini jest autorem jednego z najbardziej wyrafinowanych przepisów – turnedo z truflami.(Też czasem robię słuchajac Cyrulika). Nie nigdy mi się to nie znudzi. Co nie oznacza, że nie uwielbiam np. spaghetti alio e olio (z czosnkiem i oliwą) czy pajdy razowca z masłem. Kuchnia i muzyka mają wiele wspólnego: prosta jest smaczna i piękna; nadmiernie wyrafinowana bywa prostacka! O wszystkim decyduje smak INDYWIDUALNY. Nie ma reguł i nie można nikogo zmuszać (ani potepiać) za to co lubią jeść i czego lubią słuchać. Byle nas do tego NIE ZMUSZALI!
Foma:
Koncerty są zwykle raz w tygodniu. Staram się nie dać ‚wrobić’ w dodatkowe obowiązki w piątki i tyle. W inne dni to już się nie udaje — na przykład na poniedziałkowy koncert z okazji „Dnia muzyki” nie mam szans się wybrać.
Zeenie:
O czymś się myśli? Na pewno, tyle że to myślenie ‚niskopoziomowe’ na krawędzi świadomości. Jest się skupionym na linii, czasem nawet nie pamiętając do jakiej litery ona należy, o słowie, czy zdaniu nie wspominając.
Ojej, jakie fajne te wszystkie komentarze! Aż się odechciewa myśleć nad własnym z wrażenia 😉
Nb – już Norwid wzdychał ‚do beztęsknoty i do bezmyślenia’. Śpiewaliśmy to – czyli ‚Moją piosnkę II’ w aranżacji J. Świdra – Papieżowi na bardzo prywatnej audiencji… Troszkę zbyt ‚duszoszczipatielnyj’ wydawał mi się ten wybór… ale byłam najmłodsza wiekiem i stażem w tym towarzystwie. Oprawa mszy prywatnej była (nieco) lepsza: ‚Bogurodzica’ na wejście, ‚Msza polska-Bogurodzica’ Nowowiejskiego, ‚Ave Maria’ Josquina… 1988.
I tak mnie zniosły te bezmyślenia. A miałam napisać, jak się zachowuje publiczność Galerii i Areny RAH podczas Promsów… Może jutro wieczorem… jeśli nie będę ‚skutecznie mrtva’… wciąż są nadzieje na w-miarę-pogodną niedzielę, choć w tak zwanej chwili obecnej lepiej nie wyglądać przez okno… Właśnie zaczął mi rozjaśniać początek dnia kontratenor Michael Chance… bardzo stara miłość 😉
Dzień dobry. U mnie już słońce.
Michael Chance – dla mnie to też bardzo stara miłość. Nie zapomnę jego pierwszego występu w Polsce w 1989 r. z Orkiestrą XVIII Wieku, która również wtedy po raz pierwszy tu przyjechała (i do dziś chodzę cała dumna, bo przyczyniłam się do tego wydarzenia osobiście – sprowadził ją zaprzyjaźniony impresario, Polak mieszkający w Holandii, któremu naraiłam kontakt na Filharmonię Narodową). Grali cudownie Mszę h-moll, a jak Chance zaśpiewał „Agnus Dei”, chyba całej sali stanęły łzy w oczach…
Czekam na opowieść o publiczności londyńskiej. Strasznie jestem ciekawa. I może też niecnie wykorzystam 😀
zeen: jak zauważył Cocteau: człowiek jest na tyle cywilizowany, na ile potrafi zrozumieć kota 🙂
passpartout: z moich doswiadczeń wynika, że za mocnymi alkoholami koty raczej nie przepadają… 🙂 chociaż nie jestem w tym względzie pewien kotów rosyjskich… A zamiast rzucania, wolę kota pod głowę jako poduszkę – tylko musi być miękki, bo te kościste nie bardzo się nadają…
Wpis PAK-a przypomniał mi taką ostrą metalowa wersję „Nocy…”, ale nazwa zespołu wyleciała mi z głowy. Znalazłem tylko taką przygrywkę:
http://youtube.com/watch?v=BFGTV0HrkNs
Ale śpiochy… 😆
Hoko,
co do rosyjskich kotow:
Stirlitz usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je. Za drzwiami stał kotek.
– Chcesz mleczka, głuptasku? – spytał czule Stirlitz.
– Sam jesteś głupi! Właśnie przyjechałem z Centrali – odrzekł kotek.
W innym z kawalow o Stirlitzu jest o pojeniu kota, co prawda benzyna:
Stirlitz zobaczył jak banda wyrostków pompuje kota benzyną. Kot wyrwał się, przebiegł kilka metrów i upadł.
– Widocznie benzyna się skończyła – pomyślał Stirlitz.
To tyle o rosyjskich kotach oraz o zruzumieniu kota przez radzieckiego czlowieka
Hoko, a co zrobić, gdy koty /dwa/ za bardzo się rozpychają na lóżku i wogóle nie reagują na to,że ja bym też chciala wygodnie pospać? Wyrzucenie z lóżka odpada.
>Jacobsky godz.15:40
Zdarzenie jakby podobne:
Tragedia pewnego kota
„Pewien kot
połknął knot.
Gdy poczuł
pragnienie potem
krzyknął: ach, ty!
Napił się
nafty
i zaraz
przestał być kotem.
Stał się
naftową lampą.
A jakże,
widziałem sam to.
Tak, tak,
drogie dzieci.
I nocą,
jak się słyszy,
nie może już złapać myszy,
bo w ciemnościach
biedaczek
świeci.” 😀
Hortensjo, zmien lozko na wieksze 😉
Hortensjo, w innym wariancie możesz spać na podłodze obok łóżka…
Radzę pamiętać, że to kot jest właścicielem łóżka i to on decyduje ile miejsca nam udostępni. Ja wynegocjowałem nawet sporą część 😉
To prawda, nieraz budziłam się na krawędzi łóżka, a kocisko rozwalone na poduszce, wyprężonymi łapami opierał się o ścianę.
Co tam, przyjemne są takie aksamitne, mruczące poduszki.
Na starość zaczął za pelisę robić, układał mi się na karku, zwisając łapami po bokach i włączał silnik. Eh, były czasy. 🙂
Właśnie dobiega końca na TVP Kultura film dokumentalny poświęcony J.J. Cale
Sporo wstawek muzycznych. Bardzo lubię J.J. i frajdę mam, że mogę taki program obejrzeć.
zeen,
frajde mam, że miałeś fajde ogladając, i że ja nie mam jak ogladać tv
Czy ja dobrze Cię rozumiem…
masz frajdę, że nie masz jak oglądać? (pomijam wcześniejsze frajdy – dziękuję)
tak, brak zawsze gotowego tv jest wyzwalajacy. mam stary odbiorik turystyczny, na antenie pokojowej, kazdy program wymaga kwadransa ustawiania, nie wspominajac o dzwieku. przy tym naprawde szybko dochodzi sie do wniosku, ze nic nie ma w programie
Ale w niedzielę rano jest (jeśli kogoś interesuje oczywiście): o 8.55 na TVP2 program o Warszawskiej Jesieni 🙂
Właśnie się zakończyła 😀
Napiszę coś rano.
Oj, prawdać, prawdać….
Ale podziwiam Cię. Ja dokonuję heroicznych wysiłków, by nie oglądać. Od lat już głównie czytam program, by przekonać się, że niewiele ciekawego jest.
Ot siła przyzwyczajenia – pamiętam czasy, kiedy telewizja była ciekawa!
tez czytam program i tylko sie utwierdzam, ze nie ma, apstrahujac od WJ 🙂
Dzień dobry wszystkim, milego dnia. passpartout, foma, zeen, mt7, dzięki za dobre rady. Juz dawno tak serdecznie się nie śmialam, aż się poplakalam z radości, że macie tyle zrozumienia dla moich kochanych zwierzaków. Rzeczywiście, już myślalam o zmianie lóżka na większe, no faktycznie, miejsca na dywanie jest dosyć – obyloby się bez kosztów.
Hortensjo: jednego kota pod głowę, drugiego w nogi – i miękko i ciepło. Chyba że masz łaskotki, bo koty lubią lizać stopy 🙂
Zaś w kwestii telewizora: też nie używam, chyba że gdzieś przypadkiem zobaczę.
Droga Pani Dorotko. Jeszcze o cegłach wyrywanych przez Warszawską Jesień z muru berlińskiego. Widzę, że Pani mimo woli wierzy w tę metaforę i kultywuje /po cichu jak widać/ mit nieprzerwanej walki z komuną przez Polską powojenną kulturę. Ja żyłem w tych czasach i wszystko co pamiętam to, że Polacy wtedy bardziej zajęci byli usuwaniem gruzu i układaniem cegieł w swoim domu niż myśla o murze, jeszcze do tego niemieckim. W myśl budowaniego obecnie mitu / do czego ustanowiono nawet specjalne ministerstwo, IPN/ Penderecki w wolnych chwilach od stania w kolejce po papier higieniczny, trzymając ciągle młotek do tluczenia cegieł w kieszeni, komponował swoją Pasję. Pamiętam pierwsze wykonanie tego utworu w Krakowie przez wspaniałego Henryka Czyża, z udziałem Herdegena, Wójtowicz i innych. Czy oni także dłubali cegły? A myślałem, że było to jak najbardziej autentyczne przeżycie inetelektualne. W tejże Krakowskiej Filharmonii tworzyli wielką kulturę muzyczna tacy wielcy twórcy, jak Skrowaczewski, Markowski, Czyż, Katlewicz. Bok i dziesiątki innych. To były wielkie dni dla muzyki w moim mieście. Teraz jak Pani wie, Filharmonia upada. Od kilku lat nie można zatrudnić kompetentnego dyrektora, gdyż po znalezieniu kogoś natychmiast politrucy z ministerstwa kultury i dziedzictwa katoPiCu skreślają. I brnie ta instytucja w stagnację, marazm i kompromitujący poziom. Razem z całą kulturą muzyczną tego miasta „stołeczno-królewskiego”. Gdyby nie turyści i goście zagraniczni, sala filharmonii świeciłaby pustkami. Pamięta Pani ostatnie lata 2004 i 2005, kiedy większość instytucji kulturalnych tego kraju obchodziła hucznie okrągłe jubileusze. Początki ich działań, często wykazujących wspaniałe sukcesy datują sie na rok 44 lub 45. Teraz dopiero dowiaduję sie i uzmysławiam, że to wszystko była fikcją, a ktokolwiek czynil coś, stwarzał tylko pozory, gdyż w myśl tworzonego mitu wszyscy ci wspaniali ludzie nosili zamiast batuty, młotki do tłuczenia cegieł w murze berlińskim. NIedawno jeden z dziennikarzy,któregoś wolnego radia wybełkotał w rozpędzie, że „Mazowsze”, sławny zespół Segietyńskiego to były ni mniej ni więcej „rzygowiny bolszewizmu”. Przetarłem oczy ze zdumienia, ale w końcu musiałem uznać, że jestem wreszcie we własnym domu. Pozdrawiam.
Widzę, Jasny Gwincie, że się nie rozumiemy.
Układaniem cegieł zajmowano się oczywiście, ale w pierwszych latach powojennych, kiedy poza wszystkim trzeba było kraj odbudować. Natomiast metafora – choć przyznam, że może zbyt patetyczna, ale jednak pozostanę przy tym, że trafna – dotyczy mentalności. Na Warszawskiej Jesieni działy się rzeczy nie do pomyślenia gdzie indziej. Proszę sobie przypomnieć, jaki był np. stosunek komuny do RFN (wówczas jeszcze mówiono NRF), i przy tym ustawić, jak bardzo organizatorzy życia muzycznego tego kraju pomogli kompozytorom polskim z Pendereckim na czele. Proszę wziąć pod uwagę i fakt, że w ramach obowiązkowych na Jesieni występów z KDL-i przyjeżdżali też muzyczni dysydenci, których muzyki w ich krajach nie grano (niektórzy oczywiście nie mogli przyjeżdżać i byli obecni tylko poprzez swoją muzykę). Tu spotykał się Wschód z Zachodem i odmieniała się mentalność. Tak, mentalnie to było kruszenie muru berlińskiego. Choć równocześnie oczywiście uprawianie sztuki, im lepszej, tym bardziej „kruszącej”. A co się dzieje teraz, to już zupełnie inna bajka…
Wszyscy macie kota? … 🙂 albo koty? …. 🙂 … dziś też pięknie jest to miłego dnia … 🙂
Metafora z murem jest nośna do tego stopnia, że uległ jej cały świat. Najśmieszniejsze jest, że wg niej wyrywanie cegieł odbywało się w latach pięćdziesiątych, a nawet czterdziestych z muru, którego nie było, Mało, że go nie było, jak już przyszedł na świat, to on ani jednej cegły nie miał bo był betonowy.
Tylko kłopot jest z tłumaczeniem młodzieży o co tak naprawdę chodzi.
A mur trafił i u nas na sztandary, a jakże, i wykorzystywany jest przez różne polityczne hmm, jakby to powiedzieć, – gremia.
A w kwestii mur a WJ zgadzam się z panią Dorotą, choć żyłem w tamtych czasach, nie zapraszano mnie na WJ, prawdopodobnie z powodu przejściowych kłopotów z zaopatrzeniem w tetrę.
zeen,
te cegły w murze to chyba Roger Waters wyczarował w zbiorowej wyobraźni
Jolinku,
niestety nie mam kota w domu, ani innego zwierzątka, Mikołaj mi wystarcza za całe zoo 🙂 Na swoją obronę dodam tylko, że wolę koty niż psy i jestem z roku kota, więc sam jak kot niejako…
Ja też teraz nie ma zwierzątek (nie licząc ptaków, które się wpraszają nieproszone) …. były w domu i kot i pies … i żółw wodny … i papużki, świnki, chomiki, rybki (w tym piranie) ….. ale się noszę z zamiarem … 🙂 …. i mam dylemat kot czy pies? ….
Jolinku, a jakiej podpowiedzi spodziewasz się na tym blogu…? 😉
No podpowiedź wiadoma … 🙂 … ja to bystra kobitka jestem .. ) ….
wszystkie zwierzaki w domu były z przypadku … a to znaleziony chory piesek … a to dziecko zachorowało i tylko nam chciało oddać żółwia …. a to kotki się urodziły śliczne i jeden zakochał się w mojej córci itd. ….
czekam na taki przypadek …. że ten zwierzaczek sam się przypałęta do mnie … 🙂
Hoko, dzięki za radę, zostanę przy dywanie.
wszystkim posiadaczom kotków bardzo zazdroszczę. cudowne zwierzaki! niestety dopóki w moim mieszkaniu jest pies – piękny to dalmatyńczyk co prawda, ale zaborczy i wymagając – kotka nie przygarnę.
a foma w tym roku był na Warszawskiej Jesieni? Widział mnie czy nie? Ta anonimowość jest okropna. Lubię zagadki, ale Maess mnie doszczętnie zdekonspirowała i teraz każdy kto czyta bloga pani Doroty i bywa na Warszawskiej Jesieni wie juz która to osoba kryje sie pod pseudonimem Camille
pozdrawiam powarszawskojesiennie
Jak ktoś ma dylemat, to najlepiej młode kocie i szczenię razem. Para przyjaciół murowana.
Ojej, mózg mi się zaczyna wietrzyć, chyba pora spania. 🙂
To tymczasem.