Noworoczny obyczaj

Czy ja rzeczywiście jestem bardziej kompetentna od Pana Lulka, który opisał noworoczny koncert Filharmoników Wiedeńskich na sąsiednim blogu (a raczej w prywatnym upublicznionym mailu)? Ja, w przeciwieństwie do niego, nie byłam w Złotej Sali im. Beethovena w Musikverein nigdy w życiu, a on wiele razy i nawet zna ludzi, którzy dekorują tę salę kwiatami… Mogę się odnieść tylko do tego, co sama widziałam tak jak i niektórzy z Was, a także uzupełnić Lulkową relację wizualną o to, że nie tylko dyrygent Georges Pretre (pierwszy w historii Francuz; w przyszłym roku już wiadomo, że zadyryguje Barenboim) był w garniturze (w końcu koncert jest w południe, nie wieczorem), ale i orkiestrowicze mieli na sobie szare spodnie w prążki do ciemnych marynarek, a podczas jednego z bisów (Sport-Polka Josepha Straussa) na cześć przyszłych igrzysk wyciągnęli szaliki kibiców. Tak, Jaruto (a propos komentarza również na sąsiednim blogu), nie ma rady, nawet tak szacowna instytucja jak koncerty noworoczne musi oglądać się na bieg czasu i kamery telewizyjne. Mnie to nie przeszkadza. Mnie bardziej przeszkadzały różne nonsensy, jakie w tymże Wiedniu wyprawiano z Mozartem w Roku Mozartowskim, przerabiając bidaka na modłę popową w najgorszym guście. Ale Straussów w Musikverein na szczęście nikt jeszcze nie przerabia i – tfu, tfu! – mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.

Bo to rytuał, a ludzie są do rytuałów przywiązani. One się zmieniają, ale tylko w pewnym stopniu. Jak śledzi się salę, widać, że ludzie są ubrani na pewno bardziej codziennie niż np. ćwierć wieku temu, coraz więcej też widać dalekowschodnich twarzy. Kiedy patrzy się na orkiestrę, widać, że tu z przezwyciężaniem tradycji jest trudniej: wciąż grają w niej prawie sami mężczyźni, kobiety siedziały jedynie przy harfie i przy ostatnim bodaj pulpicie drugich skrzypiec (żeby zająć to miejsce, zapewne musiała być lepsza od koncertmistrza – ech…). Ale program jest wciąż podobny: utwory rodziny Straussów i ich konkurenta Josepha Lannera, dużo mniej znanych – w celach poznawczych, trochę ogólnie znanych – dla przyjemności słuchania „piosenek, które już znamy”. Tradycją też jest akcent narodowy co roku inny: w tym roku francuski. Co do dyrygenta, jestem innego zdania niż Pan Lulek – raczej zgodzę się z Jarutą, która zwróciła uwagę na to, że orkiestra praktycznie grała sama. Żebyście wiedzieli, jak często tak jest… 😆 A tym razem chyba nie mieli innego wyjścia! Dyrygowanie muzyką Straussów wbrew pozorom wcale nie jest takie proste, trzeba wiedzieć, gdzie zrobić zwolnionko, gdzie zagrać szczególnie zamaszyście, takie tam różne smaczki. I to Wiedeńczycy zrobią z zamkniętymi oczami; każda inna orkiestra musi się tego uczyć, a dyrygent – jeszcze bardziej.

W każdym razie ważną częścią rytuału są bisy, wśród których musi się znaleźć Nad pięknym modrym Dunajem (ciekawe, czy za życia Straussa był rzeczywiście modry, bo dziś trzeba byłoby mówić raczej o burym) i na koniec obowiązkowo Marsz Radetzky’ego Straussa-ojca, kiedy to publiczność staje się publicznością uczestniczącą i na to czeka cały koncert (a dyrygent jej w tym pomaga). To tylko jeden taki akcent na tym koncercie, nie to, co się wyrabia podczas Ostatniej Nocy Promsów w Londynie. Ale Noc Promsów jest świętem nawet trochę już plebejskim, a Koncert Noworoczny wciąż pretenduje do wykwintności. Tym większa więc satysfakcja z uczestniczenia – człowiek od razu czuje się nobilitowany, co poprawia mu jeszcze samopoczucie w pierwszy dzień Nowego Roku.

Koncerty noworoczne nawiązujące repertuarowo do wiedeńskiego zaczynają stawać się tradycją i w Polsce – było ich trochę w różnych miejscach kraju, także w Warszawie. Chcemy zacząć rok po szampańsku, żeby przez jego resztę też dobrze się bawić. Może uda się rytuałem zaczarować los? Bywają i inne noworoczne rytuały muzyczne, np. kiedyś radio rumuńskie nadawało w noc sylwestrową IX Symfonię Beethovena – mój ojciec miał zwyczaj słuchać jej co roku. Nie wiem, czy ta tradycja istnieje jeszcze teraz, kiedy i Rumunia jest w UE…

Zaklinamy los. Robimy plany. Zaciągamy zobowiązania. Trochę to wydaje się absurdalne, bo czym się ten dzień różni od innych? Tylko tym, że sami ustanowiliśmy go granicą czegoś. Jedno tylko w przyrodzie staje się tradycją – że w Nowy Rok pojawia się mroźny wyż… Trzymajmy się ciepło!

PS. Są już zdjęcia z Sopotu w galerii: http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/Sopot 

I jeszcze trochę w Pieseczkach, koteczkach: od tego zdjęcia.