Zapomniane, przypomniane

Właśnie zakończył się XI Festiwal Muzyczny Polskiego Radia pod hasłem „Emigranci”. Na koncercie finałowym – trzy utwory, które może wielkimi arcydziełami nie są, ale naprawdę bardzo ciekawie było je poznać.

Najpierw II Koncert fortepianowy Zygmunta Stojowskiego, który u nas był długo zapomniany, w Stanach niegdyś hołubiony, a obecnie ulubili go sobie jakoś pianiści w Wielkiej Brytanii. Głównie Jonathan Plowright, o którym tu swego czasu wspomniała Małgorzata, ale i inni, których nagrania można znaleźć na YouTube. Jaka jest jego muzyka? Neoromantyczna, coś między Karłowiczem, Paderewskim, a trochę w stronę Rachmaninowa – takie wrażenie się odnosi słuchając Koncertu, a także powyższych przykładów. To naprawdę przyzwoicie napisana muzyka.

Cztery pieśni Kurta Weilla do słów Walta Whitmana (Mariusz Godlewski zaśpiewał tylko trzy) pochodzą z okresu amerykańskiego kompozytora, kiedy to już całkiem odciął się od niemieckiego ekspresjonizmu i zanurzył się w Hollywood. One są może nie całkiem hollywoodzkie, ale też już inne od dawnych brechtowskich songów, choć w jakimś sensie także songami są. To barwne, zdecydowaną kreską narysowane obrazki. A to jeden z nich w wersji z fortepianem.

I trzeci utwór – wydarzenie. Pierwsze w Polsce wykonanie Symfonii Henryka Warsa, znalezionej przez wdowę 28 lat po jego śmierci w szafie stojącej w garażu. Utwór pisany w 1948 lub 1949 r. do szuflady – kompozytor szukał wówczas szczęścia w Hollywood; udało mu się to później. Kiedy się słucha tej symfonii, aż trudno sobie wyobrazić, że napisał ją autor Umówiłem się z nią na dziewiątą, Ach, jak przyjemnie czy Już taki jestem zimny drań. No, tyle że warsztat jest świetny tu i tu, ale kto by przypuszczał słuchając tych piosenek, że prawdziwą miłością kompozytora był… Ravel? Słychać to w harmoniach Symfonii, a nawet w motywach. Tylko finał jest czysto amerykański i hollywoodzki. Ale symfonisko porządne, solidne, świetna robota orkiestrowa i słucha się z dużą przyjemnością.

To byłby dobry punkt wyjścia do rozmowy o wyższości muzyki koncertowej nad filmową i odwrotnie 🙂