Znów powieści o muzyce
Niedawno pisałam tu o zbiorowym kryminale z motywem muzycznym w tle, ale, jak się okazuje, to był dopiero początek serii. Coraz to wpadała mi ostatnio w ręce – ściślej rzecz biorąc, darowywana mi przez mojego kierownika – kolejna książka, której akcja rozgrywa się wokół muzyki i muzyków. Dla rozrywki podczytywałam sobie je w środkach komunikacji miejskiej i międzymiastowej. Są dość zabawne. Te, które ostatnio przeczytałam, są napisane przez ludzi, którzy niewątpliwie wiedzą o muzyce więcej niż autorzy Manuskryptu Chopina, ludzi, dla których muzyka z pewnością nie jest ozdobnikiem, ale czymś ważnym.
Autor Dziesiątej symfonii, ukrywający się pod brzmiącym z austriacka pseudonimem Joseph Gelinek, jest jednak Hiszpanem, a główny nurt akcji toczy się w Madrycie. Bohaterem jest młody wykładowca muzykologii na madryckim uniwersytecie, Daniel Paniagua, który pisze książkę o Beethovenie. Przełożony wysyła go na prywatny zamknięty koncert w arystokratycznej siedzibie, na którym ma zostać wykonana nieznana Dziesiąta Symfonia – tu aluzja do znanego eksperymentu. To, co miano zagrać, opisywano jako podobną do Cooperowej rekonstrukcję ze szkiców, ale dokonaną przez prowadzącego orkiestrę sławnego dyrygenta o nazwisku Thomas. Jakież było zaskoczenie młodego muzykologa, gdy zamiast niezręcznej rekonstrukcji usłyszał genialne dzieło! Od pierwszych nut był pewien, że Thomas odnalazł autentyczną, zaginioną partyturę Beethovena. Niestety, zaraz po wykonaniu Thomas znika, po czym zostaje odnalezione jego martwe ciało… A Daniela wzywa policja do pomocy, ponieważ na głowie Thomasa widnieje tatuaż złożony z dziwnych nut i wygląda to na szyfr. Okazuje się to fragmentem V Koncertu Beethovena, ale z tak zmodyfikowanym rytmem, że musi to coś oznaczać, np. szyfr do sejfu… Dalej nie będę rozwijać tematu, na wypadek, gdyby ktoś chciał książkę przeczytać; wspomnę może tylko, że w niej oczywiście autentyczna partytura się znajduje, ale w końcu znów znika, no i że jeden z tropów prowadzi do historii o Wiecznej Ukochanej Beethovena, która – ma się rozumieć – była Hiszpanką! Ale ogólnie rzecz czyta się nawet z przyjemnością, bez większej irytacji, która często mi towarzyszy przy podobnych lekturach, kiedy widzę, jakie nonsensy ci pisarze wymyślają.
Kolekcjoner dźwięków, którego autorem jest Fernando Trias de Bes, Hiszpan, a może Katalończyk, bowiem wywodzi się z Barcelony (w hiszpańskiej Wiki piszą, że jest też z zawodu specjalistą od marketingu) – to z kolei rzecz ponura i ezoteryczna. Sięga najpierw w początek wieku XX, a potem, metodą powieści szkatułkowej, w głąb XIX wieku, w czasy Wagnera. (Swoją drogą ciekawa jest ta fascynacja Hiszpanów kulturą niemieckojęzyczną…) Widać, że autor Wagnera kocha, że uwielbia mit o Tristanie i Izoldzie, i że naczytał się źródeł o epoce, ale czasem wychodzą mu rzeczy prześmieszne. Bohater powieści, którego poznajemy, gdy na łożu śmierci spowiada się księdzu ze swego grzesznego życia, rodzi się jako osobnik obdarzony przedziwną zdolnością rozpoznawania wszelkich dźwięków, i to na dużą odległość – taki słuch absolutny rozszerzony na wszystko. I tu autor wypisuje różne tam takie… „Stałem się niewolnikiem własnego talentu. (…) Kiedy piętro niżej słyszałem kroki, natychmiast rozkładałem je na czynniki pierwsze: twarda skórzana podeszwa, miękka skóra butów, dębowa podłoga, wyschnięte klepki, zardzewiałe gwoździe, starty pokost i korniki. (…) Destylowałem hałasy, dekomponowałem dźwięki, odseparowywałem szmery, upijałem się gwarem i opychałem się wystrzałami…”. Czyli coś w rodzaju pamiętnego Pachnidła Patricka Süskinda. W końcu chłopiec odkrył, że sam może wydawać dźwięki, w których jest w stanie zawrzeć wszystko, co zechce (!). Stało się to w mękach: poczuł się przepełniony dźwiękami, musiał je na swój sposób zwymiotować (!) i nagle… „Moja krtań przemieniała odgłosy natury i dawała im wymiar estetyki formalnej. (…) Zaśpiewałem radosną piosenkę. Wybrałem dla niej delikatny szmer strumyka, dźwięczenie dziewczęcego śmiechu i pogwizdywanie wesołego wieśniaka wracającego po pracy do domu. (…) Potem zachciało mi się melodii pełnej delikatności. Szybko wyszukałem wśród moich dźwięków mruczenie śpiącego kota, trzask chrustu lizanego przez ogień i subtelny dźwięk, jaki wydaje płótno ocierające się o skórę przykrytego nim dziecka”. Z czasem bohater – już w dużym skrócie rzecz ujmując – staje się sławnym tenorem, podbijającym sceny świata i rozkochującym w sobie słuchaczy i słuchaczki, ale nad jego życiem erotycznym ciąży straszliwe przekleństwo. Jego kochanki giną mu w ramionach… Dlaczego? Ponieważ jest „dziedzicem Tristana”… Autor każe też bohaterowi śpiewać rolę Tristana w prapremierze dzieła Wagnera; rolę Izoldy miała wykonać jego żona, nad którą z kolei, jak się okazuje, ciąży przekleństwo Izoldy… Nazwiska (i niektóre elementy biografii) mają podobne do prawdziwych wykonawców dzieła Wagnera; cytowane są listy i wspomnienia kompozytora dotyczące znajomości i przyjaźni ze śpiewakiem Ludwigiem Sch. (Ludwig Schnorr von Carolsfeld; w powieści nazywa się Ludwig Schmitt von Carlsburg, a jego żona Malwina Garrigues w książce jest Marianne Garr). Kończy się oczywiście tragicznie, bo jakżeby inaczej.
Gdyby nie Beethoven i Wagner, nie byłoby tych dwóch książek. Inna sprawa, czy byłaby to wielka strata dla literatury…
Komentarze
To wydawanie wszelkich dźwięków jest rzeczywiście dobre.
Ale — w końcu ludzkie uszy generują dźwięki, mamy sprzężenie z mózgiem, ergo — gdy myślimy o dźwiękach to je generujemy uszami 😀
Może dla literatury strata byłaby niewielka, ale dla środków komunikacji miejskiej i międzymiastowej mogłaby być poważna…
„Kolekcjoner” ma chyba rzeczywiście pomysł zaczerpnięty z „Pachnidła”.
Czy byłaby strata? Nie wiem. „Pachnidło” przeczytałam, bo dostałam w prezencie, „Kolekcjonera” raczej nikt mi nie podaruje. 🙂
Tak zwykłe instrumenty wydają dźwięki, niezwykłe je wydalają…
Ale jaki „Kolekcjoner”? Ja myślę w pierwszym rzędzie o powieści Fowlesa, która jest starsza niż „Pachnidło” Suskinda.
Tamten kolekcjonował motylki
Torlin się skarżył, że Aster przestał nadawać Mezzo.
Teraz Arte zerwało współpracę z TVP ze względu na prezesa tej drugiej.
Nie wiem, jak to wpłynie na nadawanie Arte w Polsce.
PAK-u, Kolekcjoner dźwięków, o którym piszę powyżej – mt7 skróciła tytuł.
Co do Arte w Polsce, to od dawna już jest kiepsko nadawane. Nie wiem, czy jest w jakiejś kablówce. W satelicie można złapać, ale tam można złapać wszystko. Arte ja miałam kiedyś nawet w moim UPC, ale już dawno nie ma. Całe szczęście, że Mezzo się jeszcze nie pozbyli…
Aha, co do tej współpracy, bo to całkiem inna sprawa. TVP2, jeszcze w swojej dawnej, bardziej kulturalnej formie (na długo przed stworzeniem kanału Kultura) nawiązało ją z Arte już lata całe temu i wiele filmów dokumentalnych i kulturalnych powstało dzięki tej koprodukcji. O ile wiem, tak też było z ostatnim filmem Monsaingeona o Anderszewskim.
— Co tam panie w telewizji?
— Mezzo trzyma się mocno.
W UPC Mezzo wczoraj jeszcze było…
Dziś też jest – przed południem słuchałam sobie Mahlera pod Abbado 🙂
W ostrołęckiej Galerii odbył się wernisaż wybitnej warszawskiej malarki Teresy Panasiuk . Zachęcam do obejrzenia zdjęć z wystawy:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/NowyFolder2#slideshow/5309800544289948594
Dzięki, Marku! Znałam kiedyś Teresę P., nawet byłam u niej w pracowni na Krakowskim Przedmieściu. Lubię jej obrazy. Ona, widzę, świetnie się trzyma, zawsze była panią zadbaną 🙂
Chyba wszyscy się pospali. To ja też idę spać. Jutro, jako że dawno nie wyjeżdżałam, jadę do Wrocławia. Laco Adamik, nasz słowacki moniuszkospec, robi Straszny dwór 😉
anno domini 76 (taki kod wpisaly mi misie) urodzil sie cesarz Hadrian.
A oto jego wersy:
Duszyczko moja, tkliwa i ruchliwa,
Gościu ty ciała mojego i druhno,
Co pójdziesz teraz w ostępy ciemności,
Twarde i nagie, i pełne bladości,
A żartów stroić już zwykłych nie będziesz
To ja się udaje w ostępy ciemności. Sprawozdanie ze swietlikow o swicie.
To dziwne, ja te wersy znam w całkiem innej wersji
O, mój ogonie, tkliwy i ruchliwy,
częściu ty ciała mojego i druhu,
co się ostępów ciemności nie boisz,
bo na noc gdzieś tam się zwiniesz na brzuchu,
a rano zwykłe żarty sobie stroisz.
Prawdę mówiąc, ta wersja jakoś mi bardziej odpowiada… 😀
Witam!
Ja zupełnie nie na temat, za co przepraszam. Bardzo lubię czytać Pani artykuły, Pani Doroto i choć w kwestii muzyki poważnej jestem zupełnym laikiem, zawsze dzięki nim mam wrażenie wkraczania w czarodziejski świat…
Pozwolę sobie zadać Pani i Państwu pytanie, którym zaciekawiła mnie ostatnio moja znajoma: czy to prawda, że muzyka w tempie largo umiarawia rytm ludzkiego serca (bardzo proszę o wyrozumiałość ;-))))))))))))? Siedziałam ostatnio nad wyjatkowo trudnym tłumaczeniem – no ani rusz. I ona mi na to: posłuchaj czegoś w largo: uspokoisz się, wyrównasz, zainspiruje cię. Pożyczyła mi płytę z kilkoma „kawałkami” i oczywiście podziałało… No cóż… Bardzo jestem ciekawa, co Pani o tym sądzi: sugestia czy naprawdę coś w tym jest? Czy mogę prosić o przykłady Pani (i oczywiście Państwa też) ulubionych utworów w tym tempie (z uwzględnieniem ich rekomendacji absolutnemu laikowi!!!!)?
Pozdrawiam najserdeczniej!
Kama
Bobiku, wersy widać skrzydlate. I tak to cesarz do historii literatury wierszowanej w złotych kamaszach wszedł.
To co, mały poranny spacerek?
No, wstawaj, nie udawaj, ze Ci to nie pasi. Obiecuje cala ulice wesołych drzewek i pół rogalika.
Trutututu 😆
Trututu 😉
Ten cesarz Hadrian to w oryginale brzmiał: animula vagula blandula i to jest w tym wierszu takie fajne…
Witam Kamę. To raczej jakiś psycholog prędzej mógłby odpowiedzieć na Pani pytanie. Coś w tym z całą pewnością jest, że powolna muzyka uspokaja. Ale człowiek jest istotą bardziej złożoną i różnie to bywa – na niektórych ta sama muzyka może działać raczej denerwująco, bo jej np. nie lubią (to dotyczy już osób bardziej osłuchanych). Jak ktoś np. nie znosi Wagnera czy nawet Beethovena… Bezpieczniejszy jest barok, ale znam i takie osoby, co nie znoszą Bacha 😯
To jest tak indywidualne, że trudno uogólniać. Pozdrawiam wzajemnie 🙂
Może zresztą się zastanowię nad jakimiś tytułami… A co myśli na ten temat Szanowne Blogowisko?
Moje juz wstaniete Blogowisko na wlasnej skorze przekonalo sie, ze jedynym kompozytorem zrownowazonym psychicznie jest wlasnie Bach. I w trudnych chwilach innej muzyki po prostu sluchac nie moze. Tan jeden zachowuje jakas niezwykla harmonie wewnetrzna, jakby tworcza histeria obca mu byla. Po prostu jest przez bardzo duze J. Istnieje przez duze I. Niezaleznie od tego, czy largo, czy allegro.
A cala reszta doprowadza mnie do jakiegos wewnetrznego rozstrojenia. Niezaleznie od epoki. Wiec dla mnie Bach kataplazmem.
Dorotko, zajrzalam dalej i tam jest jeszcze takie przesliczne:
Pallidula rigida nudula
(tez brzmi z rumunska) 😆
No właśnie. A ja autentycznie znam osoby nie znoszące Bacha i baroku w ogóle. Ja w baroku też mam takie utwory, których nie cierpię z powodu nadmiernego eksploatowania, jak np. słynne Adagio Albinoniego. Cmentarz, sztuczne kwiatki i łzy na pokaz 👿 A przecież artysta doprawdy nie to chciał powiedzieć 😉
Tez znam takich ludzi i nie pojmuje, ale to tak odmienne ode mnie osobowosci, ze nie pojme do konca zywota mojego. Zreszta nie musze przeciez. Ale tych kilka osob ma jedna wspolna ceche – sa bardzo drobiazgowi, szalenie uporzadkowani (przynajmniej pozornie). Ale nie bede wdawac sie w tanie spekulacje psychologiczne.
Nie jestem pewna, czy to nie zmienia sie z wiekiem. Pamietam chinska podrecznikowa definicje muzyki (Dobra jest ta muzyka, ktora umacnia poczucie harmonii w czlowieku, czy cos w tym stylu). Mialam wtedy chyba 13-14 lat i nie pojmowalam. Jak to, przeciez muzyka ma szalec emocjami, ekstazami, nie wiadomo czym, to chyba cos nie tak. Bardzo mnie to zbulwersowalo wowczas. I trzymalo przez kilka lat, az doroslam.
Ha, ha, no właśnie. Na pewno się człowiekowi zmienia. Ale Bach to ktoś taki, kto może rajcować i młodych, i starych. Mozart już mniej, ale mnie właśnie Mozart najprędzej przywraca do równowagi, jak to już kiedyś tu pisałam 🙂
No i jeszcze Ravel, którego kocham (poza Bolerem, ha, ha). Debussy też, ale wybiórczo.
Taki Schubert – przecież tak różnie można odbierać jego muzykę… jako „niebiańskie dłużyzny” nie do wytrzymania lub jako wędrówkę takiej właśnie animula vagula blandula. Ostatni Kwintet, wolna część – to gdzieś się snuje już w innym świecie…
No i tak dalej.
Ale Adagio Albinoniego to taki barok imitowany 🙂
A przy koncertach skrzypcowych Szymanowskiego, zwłaszcza pierwszym, to można nawet gdzieś polecieć… (zawsze przypomina mi się przy tej okazji anegdota Wandy Wiłkomirskiej o jej debiucie w Carnegie Hall 🙂 )
Moi mili, opuszczam Was na trochę. Jak wspominałam, jadę do Wrocławia na premierę (jutro wracam). Puścili teraz taki pociąg o ludzkiej porze 10:25, więc nie trzeba się zrywać o godzinie, której nie ma, a jeszcze można sobie było chwilę miło pogadać 🙂
E, no PAK-u, to o Bachu też można by powiedzieć, że imitowany. Albinoni nawet trochę od niego starszy 🙂
Kamo,
a co to były za „kawałki”, o których piszesz, że podziałały?
Z tym „umiarawianiem” – a może powiedzmy „andantyzacją” kardiomopatyczną czy też „largizacją” wieńcową – ta reakcja zależy od stanu dojrzałości (jak pisze Teresa dorosłości) lub rodzaju zakrętu życiowego, który dopiero co się pokonało. I chyba przede wszystkim krętość losów życiowych tak naprawdę określa, co kogo andantyzuje w danej chwili. Jak ktoś ma lifeway as american highway to łatwiej mu odpowiedzieć na takie pytanie (to takie moje domniemanie). Przy serpentynkach życiowych dwa ostre zakręty potrafią na lata wszystko przenicować, zredukować, nawet unicestwić.
60jerzy, jeden (a porzadny) wystarczy. Dwa to karkolomna sztuczka, po trzech wychodzi sie cudem, a po czterech totalnie zgravitowanym. Grave, docteur.
😆
Bach bez baroku i tak poradziłby sobie świetnie, a barok bez Bacha tak średnio…
Pani Kierowniczko:
(Widzę, że trochę późno, ale cóż…) Chodzi mi o to, że Adagio wcale nie jest Albinoniego 😉 Adagio g-moll miał ponoć skomponować (twierdząc, że opiera się na fragmentach Albinoniego, wykorzystując jego linię basso continuo, co nie znalazło jednak potwierdzenia w faktach) znawca twórczości weneckiego „dilettante” — XX-wieczny biograf Albinoniego Remo Giazotto.
Pani Tereso,
dlategom teraz lento spaziere: dwa kroki do przodu, obrót, dwa wstecz, obrót, trzy przed się, rotacja, trzy wstecz, rotacja, obserwacja zmieniającej się kalejdoskopowo rzeczywistości, namysł i z determinacją pięć w przód, obrót, pięć w tył, obrót, łapię oddech, postanawiam nieco zwolnić to szaleńcze tempo, dwa do przodu, obró… o! mija mnie Bobik! A nad głową e(k)spresso do Wrocławia z Dorotką szukającą strasznego dworu… Bach, bach, straszny dzisiaj rejwach. To ja chwileczkę postoję jednak…
Jerzy, wyobraziłam sobie ten spacer lento wg opisu i zakręciło mi się w głowie. Znaczy od lento też się może się zakręcić… A może to od tych obrotów? Bach i rejwach to dla mnie antonimy.
A propos tego, o czym pisała Kama: Kiedyś przypadkiem w stanie wewnętrznego wyjałowienia włączyłam sobie „Une symphonie imaginaire” czyli składankę instrumentalnych fragmentów oper Rameau, ułożoną i zagraną przez Marka Minkowskiego – przednie danie, przyrządzone z palety emocji, barw (i temp również), doprawione elegancją i homeopatyczną dawką szaleństwa. Włączyłam zupełnie niezobowiązująco i bez oczekiwań, wysłuchałam od początku do końca. I później praca szła jak z płatka, pomysły wyskakiwały jeden po drugim, rzec by można: z baletową lekkością. Za pierwszym razem nie dopatrzyłam się związku między Rameau / Minkowskim a stanem lotności umysłu. Ale kiedy po jakimś czasie znów posłuchałam tej płyty i nastąpiło to samo, skojarzyłam fakty. Potem powtórzyło się to jeszcze kilka razy. Ale nie „nadużywam” tej płyty i nie zaczęłam traktować jej instrumentalnie (ja cię włączę, a ty mi pomóż). Nadal słucham jej dla przyjemności, raczej od święta, samo słuchanie to największa nagroda. A ta kreatywność to miły efekt uboczny. W ogóle myślę, że to sprawa bardzo indywidualna i nie pokusiłabym się o stworzenie uniwersalnej listy utworów, które wprowadzają spokój umysłu czy inne stany. Bo np. ja te same utwory odbieram różnie, w zależności od mojego chwilowego „stanu skupienia”, ale też od wykonania, interpretacji itd.
Akurat Rameau w tej roli nie próbowałem. Ale trafia mi się wciąż brać do pracy płyty, by się wyizolować i skupić. Dobrze to skutkuje przy Bachu (Sztuka fugi, czy jak dzisiaj, wybór utworów organowych), natomiast działało to fatalnie przy Beethovenie. Odnoszę wrażenie, że jest tam za mało tej ‚harmonii duszy’ z chińskiej definicji, choć dużo innych, porywających rzeczy 😉
Truuu….!!!! Z drzewek już skorzystałem, teraz proszę o obiecanego rogalika! Tylko nie w jakimś tam tempie largo! 😀
60jerzy,
🙂
Twoich kroków przy okazji nauczę się w wolnej chwili, ale nie będę ich ćwiczył na skale Lorelei, dokąd się wybieram. Odświerzam sobie moc dzieł związanych z legendą począwszy od Heinego, na uszy sobie wrzucę raczej Liszta niż Brucha czy Paciusa, a już na pewno nie dokończę rozpapranej roboty Felixa Mendelsohna-Bartholdy’ego… Oprócz wejścia na szczyt mam w programie wycieczkę statkiem po Renie i mam nadzieję, że kapitan się nie zasłucha w śpiew 😉 W programie mam jeszcze klasztor Eberbach gdzie liczę na degustację słynnego wina…
Oby pogoda dopisała 🙂
ups… odświeżam, odświeżam, odświeżam sobie ortografię….
zeen:
Szczęśliwej podróży i pogodnych Niemców śpiewających na statku 😉
Miłego falowania, zeen 😀
U nas od dzisiaj plakat. Dużo Świerzego. Dobry 😎
A dziękuję 🙂
Włos się jeży
Waldek Świerzy
Śmieje się i leży…
Teraz już wisi. Ale w dobrym towarzystwie 😉
Zeen,nie chcę Cię straszyć, bo też Ci dobrze życzę, ale pogoda w okolicach Renu na razie sprawia wrażenie analfabetki 🙁 Żeby już wkrótce zaczęła dopisywać, musiałaby chyba przejść jakiś przyspieszony kurs.
Bobiku,
dzięki za ostrzeżenie, wezmę zatem z sobą w teczkę (obok kanapek) 😉
Zeen, weź jeszcze, zamiast. Co Ci po zamokniętych kanapkach?
Beato,
między Bach a rejwach było jeszcze bach 🙄 co bynajmniej nie oznacza, że nie było się świadkiem wykonania (i nagrania), gdy Bach to był wprost rejwach. I wtedy trzeba było się intensywnie wylentować. A nad wykonawcami lamentować zamiast komentować – lub tratować, ale wtedy byłby rejwach da capo al fine.
Bo to, że muzyka jest andante, largo, lento. religioso, maestoso – wcale przecież nie musi oznaczać, że uspokaja. Wręcz przeciwnie. Potrafi doprowadzić do ekstremalnego napięcia – mówię tu o sobie – w którym raczej nie powinno zbliżać się do EKG. Co innego muzyka wprawiająca w doskonały nastrój – o tym właśnie pisze Beata, ale to już zupełnie inna historia, nie mająca zgoła nic z pytaniem Kamy.
Wyobraziłem sobie zeena (2 metry w pasie) siedzącego w strugach deszczu na skale Lorelei, jedną ręką czeszącego złote włosy, drugą ściskającego teczkę z zawartością i smętnym wzrokiem wpatrującego się w leżącą mu u stóp przemokniętą kanapkę. 😯
Zeen, jeżeli do tego naprawdę by miało dojść, Ty weź lepiej dwie teczki bardzo pełne tego zamiastu! 😆
„Złote sploty w strugach z kanapką”. Niech ktoś to namaluje, bo ja nie umiem 😥
Złote, powiadasz…
Ostatni raz widziane były jakieś 30 lat temu.
To dowyobraź sobie, że siedzę w beretce z antenką, że przy moim słusznym wzroście 154 cm to żadna różnica czy siedzę, czy stoję, z tego samego poziomu smętnie spoglądam na przemokniętą kanapkę z przysmakiem śniadaniowym, jedną ręką trzymam termos z kawą marki Turek a drugą sięgam po instrukcję obsługi, czyli drapię się po głowie…
Gdzież mnie rzuciłeś losie okrutny
Na skałę nad rzeki nurtem
Wzrok na kanapce spoczął mój smutny
Gdzieś pod dalekim Frankfurtem
Głodem targane trzewia słowiańskie
Nad życie pragną pokarmu
Ze skały widok iście niebiański
Nie chce kanapki lecz psalmu…
Tu czuję dursta, tu chce się wursta
Śpiew Lorelei mnie omamia
Że nie wiem jaki mój jest geburstag
To wszystko mam chyba zamiast…
😥
Nad mętnym nurtem germańskiej rzeki
Widać antenkę pod gruszą
Czegóż tam szuka w kraju dalekim
Smutna słowiańska dusza?
Gdziem jest? Nad Menem, Odrą czy Renem?
Wznosi ku niebu błagania
Atlasu, mapy, globusa Niemiec!
Ach, wielka jest ta Germania… 🙄
Smętkiem zasnuta, butem obuta,
rozpacza dusza na skale.
Choć spod carskiego uciekła knuta,
tutaj nie lepiej jej wcale.
Pluje w kanapkę deszcz, moiściewy,
pogoda robi se jaja,
a z okolicy dochodzą śpiewy
jakiegoś tam Lorelaja.
Wredny Germanin duszy nie koi,
i nie docenia jej włosów,
sama się musi, nieszczęsna, poić
gastarbeiterem z termosu.
Lecz nie triumfuj, ty Germaninie!
Twój koniec już niedaleczko!
Dusza słowiańska, nim Renem spłynie,
swoją pokona cię teczką!
Dzień dobra wieczór wszystkim.
@zeen
kiedy planujesz rozpoznanie okolic Moguncji?
Oprócz Loreley, Kloster Eberbach, rejsu na Renie (oby było w stylu „Rejs” 🙂 ) polecam Rüdessheim ( w pobliżu pomnik Germanii, naprzeciwko Bingen z Hildegardą), Wormację (Wagner) no i oczywiście Moguncję!
Jeżeli w sierpniu to może….
http://www.ticket-regional.de/events.php?mysearchEventseries=15
Do Eberbach dzisiaj nie dotarłem, dlatego tylko Chateau Meyre 2000, Haut-Medoc, … też smakuje 😉 .
… no i oczywiście Kasyno w Wiesbaden, tylko proszę nie „śladami” Dostojewskiego lub Hłaski 🙁
W Moguncji można „śladami” Tyrmanda!
Zagadka: dlaczego?
Rozdarta dusza wspomina Grunwald
Blask dawnej chwały jest ulgą
Teraz go czeka kolejna runda
Gwizdnąć pierścień Nibelungom…
Przyjął postawę dzielną i hardą
Nie będzie wcale ascetą
Ze skały zrzucił jaja na twardo
On dysponuje wciąż dietą !
Dzięki ci Panie, dzięki ci Boże,
Ku niebu wzniósł dłonie obie
KoJak Moguncjusz wszak mi pomoże
Na czas na szczęście tu dobiegł…
Wespół polaczy wysiłek zmiecie
Wieki germańskiej przemocy
Następne nasze jest tysiąclecie
Teuton nie znajdzie pomocy!
A jak się zeen spłuka w kasynie to co? 🙄
Od poniedziałku ja penetrować
Wraże tam będę obszary
Nie będzie German już postponować
Ojczyzny naszej bez kary!
Tu jest ilustracja z nieszczęsnym Zeenem w deszczu:
http://picasaweb.google.pl/maria.tajchman/OwczarkowaBuda?feat=directlink#5310151722794979026
😀
Nieee… Ja nie chce wycieczek sladami zeeeeeeeena u stop plowowlosej Lorelei rozplynionego. Splukanego. Skanapczonego. W pirodze na dodatek (przy okazji sladami Karola Maya, kryzys przecie).
Zarzadzam nagla suchote!
Château Meyre? 2000? Médoc? Bordeaux znaczy.
Moze byc moje
http://travel.webshots.com/photo/1140402874026469429defBwt
Znikam, padam, wieczor w klebek zwiniety. Nalezy mi sie!
To niech Ci się mruczy przyjemnie w kłębku, Tereniu. 🙂
Ja do niedzieli wieczorem też znikam.
Zeenie!
gratuluję i zazdroszczę wyprawy. Wracaj szczęśliwie.
Ojej, to co, mam teraz Matejkę przerabiać na Zeena i KoJaKa?
Ociec prać?
@zeen
chciałbyś posłuchć „Pieśni Lorelay” w wykonaniu Marii C.?
Specjalnie dla Ciebie, na żywo?
Mogę załatwić kameralne spotkanie w Moguncji!
Kiedy będziesz w Mainz?
Może się spotkamy, zapoznamy w realu?
Z przyjemną ością bym pognał na spotkanie lecz jadę przede wszystkim służbowo i nie sam na ISH. Jeden dzień nam organizuje partner – to właśnie ten rejs, wspinaczka i klasztor, pozostałe dni w całości już na ISH.
Mam nadzieję, że okazja jeszcze się trafi 🙂
@mt7
nie musisz 🙂
Co prawda Konrad von … itd. , ale niech zostanie tak jak Jan namalował a Henryk opisał, bez zmian.
A tak mimochodem, obrazy Stanisława Chlebowskiego (orientalisty, nie gdańskiego Chlebowskiego) jako batalisty i „historyka” bardziej
odpowiadają i „przemawiają” do mnie, mimo, że tematy „nie polskie” i atmosfera odbiegająca od „właściwej”.
A gdański Chlebowski to temat osobny dla siebie, nie ma według mnie lepszego „kronikarza” i wizualisty przedwojennego i powojennego Gdańska.
Jak coś wcześniej nie trafi okazji 🙄
Zeen,
statkiem rejsujesz jako fachowiec od „Erlebniswelt Bad” czy od „klimatu” 🙂 ?
… no a poza tym na 38 firm z Polski biorących udział na ISH we Frankfurcie, aż 4 z Trójmiasta 🙂
… a jedna z tych 38-miu współpracuje z „moją” fimą 😉 .
W środę też tam chyba będę i będę trąbił: ZEEN, ZEEEEEEN gdzie jesteś?
🙂
jakieś problemy z netem mam, wywala mi sieć.
Ja czwartek i piątek. Jakby co, to kontakt do mnie ma Pani Kierowniczka 😉
No i zawodowo jestem związany z branżą…
Czyżby jakiś spisek się tu zawiązywał? 😉
Siedzą spiskowcy. Spiskuja skrycie
Sami szubrawcy, szepczą w sanskrycie…
…a czasem znowu po mandaryńsku,
knując zawzięcie przy reńskim wińsku..
Piata! Tromba! 😆
Siódma cztery (a może już ciut później).
I jeszcze nikt trupa nie znalazł i nie pisze kryminału? 😀
Zainspirowana zajrzalam do szafy. Trupa brak, moli brak i nie mam sie w co ubrac
Komisarz foma od rana zachodził w głowę, dokąd uciekła szajka moli po skradzeniu ubrań Teresy…
Zagadke rozwiazal Stefan Rieger:
http://www.rfi.fr/actupl/articles/111/article_7118.asp
Wszystko lewituje, tylko na jakim kontynencie? Gdzie? Na jakiej ulicy? Na jakich szczytach?
Gdy przeczytałem te słowa:
„Do książki wielkiego badacza mózgu, który poczuł się zmuszony zrewidować większość swych pewników odkrywszy niewiarygodną i niepojętą jeszcze moc muzyki” aż sprawdziłem, w jakim wieku jest autor O. Sachs – 76 lat.
A przecież my tu o niczym innym nie piszemy, nie czytamy – jak tylko o tym właśnie. Czyżby odkrył, że mówi prozą 🙄
Ale tego spektaklu p. Riegerowi (pewnie również p. Kamińskiemu) zazdroszczę… 🙁
I jeszcze jedno: wczoraj słyszałem w radiu pełniejszę relację p. Hawryluka z koncertu Bartoli w NY – i na końcu (już po wygłoszeniu pochwał) wyraził jednak pewien niepokój. Coś mi się przypomniało, co pisałem do znajomej po berlińskim koncercie CB w listopadzie 2007, odgrzebałem w kajeciku i jest:
A skoro jestem przy Berlinie, to sila rzeczy pare slow o koncercie Bartoli. Z jego/jej ocena mam istotny problem. Mianowicie obawy po wysluchaniu jej ostatniej plyty koncert w zupelnosci potwierdzil. Cala „gora” skali jest brana silowo z ewidentnym brakiem zapasu. Na szczescie ruchliwosc głosu – jej znak rozpoznawczy – jest w dalszym ciagu imponujaca, ale obawy pozostaja. Nie bez kozery w programie nie bylo praktycznie – z wyjatkiem „Lunatyczki” – zadnej arii z tzw. kanonu. Ale jedno trzeba absolutnie jej przyznac: „kupuje” sale od pierwszego wejscia. I ma ja u stop do ostatniego bisu. Zywiolowy wdziek, cudowne poczucie humoru, spiew zarowno do przodu jak i tylu sali – ludzkosc szalala z zachwytu. A juz Wloszka jodlujaca w Berlinie w piesni tyrolskiej Hummela – nie musze pisac co sie dzialo na sali. W dwoch momentach sam bylem u stop – w partii z „Kopciuszka”: tu byla jak w najlepszym swoim okresie, pokaz wokalno-aktorski zapierajacy dech w piersiach. Oraz w ostatnim bisie – piesni hiszpanskiej „Kontrabandzista” z towarzyszeniem dwoch gitar klasycznych i kastanietow. Porywajace absolutnie. Mozna odniesc wrazenie, ze malkontence, czepiam sie. A ja po prostu sila rzeczy zestawiam Bartoli znana z plyt z ta widziana na scenie – i nie moge udawac ze nie widac roznicy. Natomiast sympatia pozostaje, bo nawet jezeli diva na miare jej poprzedniczej nie jest – to z pewnoscia jest kapitalna osobowoscia sceniczna. A to nie kazdemu (z tych wielkich) jest dane. Acha, ma piekne piana. No i te ksztalty – jak z filmow Felliniego…
Czyli – tak mi się wydaje – pewien okres jej kariery powoli domyka się. Z tym, że piszę to nie tyle ze smutkiem, co po prostu z ciekawością jaki będzie ciąg dalszy…
Niestety, droga do głowy pełna była objazdów…
W końcu do niej dotarł. Po dłuższym czasie miło było usłyszeć echo kroczącej myśli…
Z przyjemnością przyłączam się do wyrazów zazdrości o Mozarta / Minkowskiego (ale i cieszę się, że docierają do nas echa lewitacji i tych 2000 Wolt). Na koncertach MM zwiedzałam już różne orbity, więc próbuję sobie wyobrazić z grubsza, jak to mogło być z Mozartem 🙂
Jerzy, dzięki za relację z Cecylki B. – pyszności, wklejam do kolekcji 🙂
Usiadł ciężko i zapytał w duchu: czy ona musi tak stukać obcasami?
sorry, mialo byc stydno mi
Errata, cosikem malo ocknieta:
mialo byc i, stydno mi
Mogłaby się rozebrać. Albo przynajmniej buty zdjąć…
Nigdy nie należy sobie odcinać możliwości wzięcia kogoś pod obcasy – odpowiedziała z godnością myśl…
Którędy, do cholery, wcisnęła się tu ta godność? – zdziwił się komisarz
Gdyby komisarz, powodowany lekką próżnością, nie wzbraniał się przed noszeniem okularów, zapewne dostrzegłby sieć drobniutkich kanalików, przecinających głowę wzdłuż, wszerz i w głąb. Tu i ówdzie widać było ogon umykającego w popłcochu kornika…
Popłcoch ciągniony przez czwórkę książkowych moli niebezpiecznie podskakiwał na garbach nagłego wstydu. Antenki nerwowo odbierały interferencje stacji radiowych nadających muzykę wszech czasów, trzęsąc się jak niewypierzona batuta w rękach różdżkarza…
** stop zaskrzeczał kornik do kornika przesuwając się w stronę klamki tak że wióry posypały się na podłogę. I wtem korniczym uszom dał się słyszeć krzyk jednego z moli książkowych.;; dziwmmmnny jeeest ten świat…
Wyrwany z głębokiego snu świat wysunął się leniwie zza zakurzonej lornety. Przyłożył wymiętoszone ucho do popłcocha i z mina znawcy westchnął głęboko.
– Kornik. A nawet dwa. Pięć, jeden, jeden, a…
** 511 029 334 — Pogotowie Antykornikowe, w czym możemy państu pomóc — w słuchawce odezwał się głos.
**Zdziwiony świat w popłochu rzucił słuchawką. Mial wrażenie, ze wybuchła niczym Krakatau. Znal ten głos. Tak, to ten sam. Na pewno. Bez najmniejszych wątpliwości. Ten sam, który prześladował go latami, stuleciami, epokami. Głuchy, zduszony, chrapliwy. W słuchawce brzmiał jeszcze groźniej. Odruchowo podrapał się w kark. Tak. Teraz był pewien. Ugryzło go sumienie. Sześć, jeden, ef, cztery – wyszeptał z trudem
** pomyślał kornik,. te liczby… adin, dwa, tri,..jakieś znane, czyżby to druh z zaświatów , Kaszpirowski?
** ;):):)
Aleście się rozpędzili… od Lorelei do korników 😆
Stwierdziłam, że p. Stefan Rieger (którego zresztą kiedyś poznałam) jest nasz! Też kociarz 😀
A zeenowi to zazdroszczę – znowu by się gdzieś pojechało, coś zwiedziło… Mówię to w parę godzin po wysiąściu z pociągu 😉
Nieśmiało zaznaczę, ze raczej do dziwmmmnnnego świata gryzionego przez wyrzuty sumienia. Kornik tylko akcesoryjny.
Bezebeze bez bez bez bez beeez
😆
** Czy komisarz może już zabrać swoją głowę i relokować korniki i w inną? Bo trochę mu tej głowy brak…
Muszę powiedzieć, że nie rozumiem… Dlaczego komisarz ma zabierać głowę? I czy zostawiłby resztę? 😉
A czy droga do glowy juz sie wyprostowala, czy nadal jako ta serpentyna osniezona niedostepna zwyklym bipedom?
** korniki podeszły na paluszkach do moli książkowych aby nie zakłócić im molnej pracy nad literaturą . Ten śmielszy zapytał. Czy moglibyśmy razem wpaść do filharmonii i popracować nad orkiestrą. Tam są nuty i kontrabasy . mniam…Głowa fomy nie nadaje się do rozgryzienia i zmolowania. Mole kiwnęły głowami ok do filharmonii więc …!!!
))) miłego wieczoru
Nowe oblicze jarzębiny 😯
Tu, czyli w komisarskiej głowie PAK rozpoczął.
Komisarz, a przynajmniej jego głowa, nie są niezastąpieni, więc się grzecznie upominam o swoje… 😉
Komisarz, a zwłaszcza jego głowa SA niezastąpieni.
Trupa brak, głowa na szyje.
Ja też myślę, że są niezastąpieni. Najlepszy dowód, że wciąż do nich wracamy, tęsknimy za nimi…
Komisarzu, czy ci nie żal?
Komisarzu, nie odchodź w dal! 😥
😀
A gdzie to było u PAK-a powiedziane, w czyją głowę Komsarz zachodził? Ja wyszedłem z założenia, że nie w swoją własną, tylko całkiem inną. W takim przypadku nie ma nic do zabierania! 😉
Nie ma nic do zabierania, co nie należy do niego. O! A co należy, to sobie może robić co chce. O! I jeszcze jedno: O!
Nieee chcą się z naaami baaawić… 🙁
Pani Kierowniczko, bez histerii mi tu proszę… 😉
Co to ja, do Australii lecę? Nick zmieniam? Stopień służbowy? Sympatie sportowe?
a jakie miałam? To ciekawe.
literatka nie będę , pomyliłam swoj nick
No bo co to w ogóle jest – rozkręca się akcja, a tu się ją rozwala 😉
A sympatii sportowych komisarskich i tak nie znam 😆
Ale korniki już sobie poszły, porzucając głowę…
Korniki w głowach na szczęście nie gustują 😆
Ja już i tak robię nowy wpis, ale zaglądam tu jeszcze, może się coś rozwinie 😀
Raczej wykluje. Albo przepoczwarzy..
Wykluje czy wyknuje?
Tak czy owak na wszelki wypadek idę do piwnicy po piwo 😀
Ooo… Ja wczoraj miałam przyjemność z Paulanerkiem. W domu nie mam. Cóż, znowu zostaje jakiś kir czy coś…
Ja żegluję, łódką 😉
Bols? 😉
Rozproszoną, ale i owszem 😀
Kir? 😯 Mam nadzieję, że nie żałobny… 😉
Paulaner to nie moje strony. Ja żłopię Bitburgera. 😀
Ja sączę 😉
Sączy haneczka Bolsa przez sączek,
czując się przy tym jak w maśle pączek.
Jak pierwszy sączek będzie mieć z głowy,
choćby do Sącza pójdzie po nowy! 😀
Ja, w alkoholu wpadając wir,
Robię tu sobie przepyszny kir.
Syrop z porzeczki leję na dno,
Na to białego – no, to jest to! 😀
Bobik mnie rozrywa. Mam dreptać do Starego czy Nowego? Wirowanie odpada. Jutro pracuję 🙂
Biało-czerwone? Pani patriotka…
Jak się porzeczka z tym białym spotka,
będzie wyglądać całkiem na flagę,
tylko… Uwaga jutro na zgagę! 😉
Wyrazy współczucia. Ja też – siedzę w domu i piszę…
To może poprzestaniemy na wirówce nonsensu? 😉
Haneczko, no taki przecież mój cel, żeby dostarczyć rozrywki 😀
Po kirze nie ma nijakiej zgagi,
O czym wiem dobrze, choć jestem z Pragi.
Z winem porzeczka flagi nie tworzy,
Bo się z nim zmiesza w pięknym kolorze…
Zmieszanie flagi? Czy godzi to się?
Białe z czerwonym w kirowym sosie?
To podejrzana wysoce sprawa,
mniejsza, czy Praga to, czy Warszawa!
To nie jest żadne mieszanie flagi
I bardzo proszę mi tu bez blagi 😆
To jest przyjemne, ach, niesłychanie
Dwóch bardzo smacznych płynów mieszanie! 😀
Bardzo proszę, bez współczucia 😉 Wybrałam – mam – i dobrze mi z tym 😀 Szkoda tylko, że ucho przydepnięte i rymować nie umiem 😉
Gospodyni naszej i wszystkim Paniom blogowiczkom z okazji jutrzjeszego ich Święta najlepsze życzenia wraz z załącznikiem składa
Dixie
http://www.youtube.com/watch?v=8TtMHUJeiSc
Dzięki, Dixie – ja za tym Dniem Dobroci dla Zwierząt nie przepadam z wielu powodów, ale ten kawałek Franka fajny 😀
Gdy Dixie wrzuca Frankie-boya
w bólu się dusza zwija moja:
ach, na co, na co było mi to,
żem nie urodził się kobitą! 😥
Haneczko, spoko, ja powyżej któregoś tam piwa też nie umiem! 😆
Przez ranę szarpaną niepotrzebnie alkohol wypływa…
Bo rana
Szarpana
Musi być obwiązana…
Bobik, łżesz aż ziemia jęczy! Umiesz! Piwo i dookolne są bez szans 😀
Ja to bym chciała kiedyś to sprawdzić – po ilu piwkach Bobik już by nie umiał 😆
Podejrzewam, że mógłby jeszcze lepiej, co najwyżej ozorek by mu się troszkę plątał 😉
Bobik nachlany
Nobel murowany
😉
Z kobitkami to tak już jest: I bądź tu człowieku (męski) …. rewerentny.
You’ll never know…..
http://www.youtube.com/watch?v=uv_worV_Tuk
Tam w Nadrenii, gdzie się ruszysz,
biją głosy aż gra w duszy!
Biją głosy, ziemia jęczy,
a to Bobik tak się męczy,
by po kuflu piwa czwartym*
rym wydumać coś tam warty 🙄
*No dobrze, w tym miejscu może jest licentia poetica
Potem wypił piąte piwo –
Wciąż rymuje, że aż dziwo…
Już opróżnił kufel szósty,
Wciąż jest wielce złotousty… 😀
Wytrzeszczyli wszyscy gały,
Bo ich bardzo to dręczyło:
Gdzie to w takim piesku małym
Tyle piwa się zmieściło?
To pytanie jest zasadne
i w kierunku słusznym zmierza,
bo wydolność rymowania
prostą funkcją jest pęcherza 😆
A nasz miły Bobik nocny
Pęcherz ma zapewne mocny… 😀
Jeszcze ranek nie tak blisko,
czas ma pęcherz, czas ma Bobik,
może nawet jeszcze psisko
z rymowaniem się wyrobi? 😆
Rymu-rymu, aż do rana
Będzie z rymem pies tańcował.
Ale, psino ululana,
Rano będzie boleć głowa…
(Nie, nie spotka pieska zgaga,
Boć to piwo, a nie flaga 😉 )
Nie ma sprawy, jam gotowy
wypić piwa jeszcze krzynkę,
bo mam środek na ból głowy –
drzewamarmeladaskrzynkę! 😆
😯
…co to jest?
No, chyba że to taki przedmiot do rymu 😆
Gałczyński, „Ewa Braun i Hitler”, o ile się nie mylę. Z niczego, czyli z głowy, było to mniej więcej tak:
Ewa Braun: Adolf, usiądź na drzewamarmeladaskrzynce. Masz głowaból, słodki świniopies, ty?
„Zielona gęś” w każdym razie. 🙂
A rzeczywiście, zapomniałam.
Patrzę. To jest monolog Ewy Braun. „Miłość! Die Liebe. Adolf, czy chcesz, żebym ci się oddała na tej drzewomarmeladaskrzynce? (…) Adolf, Adi, na tej marmeladaskrzynce przy mnie siądź. Proszę, Proszę. Nie, lepiej nie siadać. Jeszcze by się mogła ta dobra marmeladaskrzynka załamać i szkoda byłoby tej dobrej skrzynki z tego dobrego polskiego drzewa”.
A z głowabólem i świniopiesem, to i owszem, ale trochę później 😉
Jakby co, to mówię dobranoc 😀
No, co do słowa nie zapamiętałem, ale gdybym takie znaczki (…) powstawiał, to by uszło. 😀 Dokładnie pod koniec było tak:
Adolf, proszę cię, usiądź się na tę drzewomarmeladaskrzynkę. Jeżeli skrzynka będzie kaputt iść, to co my możemy na to? Wszystko jest los. Alles ist Schicksal. Nie? Masz glowaból? Nie masz żadnego? Ty jesteś bohater. Słodki świniopies ty.
To z mojej strony wesołe niedobranoc, analogicznie do wesołych nieurodzin. 😉