Włodek Fryckowi

Wczoraj były urodziny Chopina. Pominę stary spór o wyższości daty 1 marca nad 22 lutego, kto jest za którym wariantem i czemu, bo już o tym drzewiej bywało. W każdym razie stanęło na 1 marca i w Filharmonii Narodowej odbył się tradycyjny już koncert urodzinowy zorganizowany przez NIFC – tym razem utwory kameralne grali Kuba Jakowicz, Andrzej Bauer i Jan Krzysztof Broja. Ja jednak postanowiłam obejść te urodziny całkiem inaczej. Podobnie zresztą jak radiowa Dwójka, która zorganizowała turniej chopinowski, ale tym razem wokół przeróbek i opracowań Chopina na różne sposoby. A ja wybrałam się do Akademii… tfu! na Uniwersytet Muzyczny, na koncert – jazzowy? improwizatorski? jak go nazwać? W każdym razie recital pianistyczny i to pianisty wybitnego. No i machnięcia łapami w stronę solenizanta też się zdarzyły.

Wychwalałam tu niedawno płytę Włodka Pawlika Tykocin. Jest świetna. Ale kolejna płyta, a raczej dwupłytowy album, jest po prostu wielki. To po prostu jeden ciąg solowych improwizacji, strumień świadomości, zapis wędrówek, bez tytułów, bez żadnych naprowadzań. Po prostu czysta, wspaniała muzyka. Jego podwójne solidne wykształcenie – klasyczne (skończył Akademię Muzyczną u prof. Barbary Hesse-Bukowskiej) i jazzowe (wydział jazzowy w Hamburgu) – dało mu ogromną erudycję w obu światach, a na to jeszcze nakłada się talent, który czyni z jego improwizacji dzieła odbierane jako skończone, nic dodać, nic ująć. Włodek tworzył już i współtworzył wiele zbiorowych projektów, z triem, z chórem, z orkiestrą symfoniczną… a jednak kiedy siada do fortepianu bez towarzystwa, po prostu rozmawia z nim. A poprzez niego – z nami, choć przecież w tym momencie o tym nie myśli. Po prostu gra, jakby oddychał.

Można usłyszeć w jego graniu cienie i Szymanowskiego, i de Falli, i Prokofiewa, i Chicka Corei, i bluesa, i tanga… I także Chopina – dwukrotnie (podczas bisów) nawiązał do solenizanta, przypominając o jego urodzinach: do etiud E-dur i es-moll. Ale czy to istotne, czy to zapożyczenia? Nie – to wejście w dialog z innymi muzykami. I tak to sobie płynie. Na żywo odbiera się to jeszcze lepiej – widać, jak Włodek uśmiecha się do swoich myśli, do swoich muzyk, jak się cieszy graniem. Tak było zawsze – wspominałam właśnie, jak to było wiele lat temu, kiedy jeszcze miewał długawe włosy i chodził w nieśmiertelnym czarnym sweterku, albo kiedy grał na otwarciu pamiętnej wystawy Koniec wieku w Muzeum Narodowym – z tego też wyszła swego czasu świetna płyta i podobnie nie dało się powiedzieć, czy to jeszcze jazz, czy to muzyka poważna, czy w ogóle co to jest? I przy Grand Piano, bo tak – po prostu – się ten album nazywa, też nie da się tego powiedzieć.

No, na przykład to.

Tutaj też można posłuchać króciutkich próbeczek.

I tu migawka z koncertu w Kielcach, z wypowiedzią kompozytora-pianisty.