Ludożerka nie pokuma nic
Dziś nie tylko imieniny Jerzego i Wojciecha. Dziś również jest 40. rocznica śmierci Krzysztofa Komedy. Człowieka, który do jazzu przyszedł z kliniki laryngologicznej, zamiłowania do słuchania Bacha w filharmonii i intensywnego słuchania Radia Luksemburg i Głosu Ameryki. Człowieka po prostu genialnego, który dzięki nieprawdopodobnej intuicji wniknął w istotę jazzu, po prostu nim żył i oddychał. Najbardziej uderzająca w jego tematach jest wyrafinowana prostota, od wcześniejszych muzyk filmowych po narkotyczną kołysankę z Rosemary’s Baby. Ale zdarzało się i samo wyrafinowanie, jak w pamiętnym albumie Astigmatic, który we wszelkich ankietach jest uznawany za najwybitniejszy album w historii polskiego jazzu.
Komeda żył krótko, ledwie 38 lat, prawie tak jak Chopin – wybrańcy bogów umierają młodo. Potem mieliśmy wielu mniej lub bardziej zdolnych. Niektórych wybitnie. Ale on był tylko jeden.
Tak się złożyło, że dokładnie w roku śmierci Komedy zaczęto w Polsce uczyć jazzu (dla alibi ubierając studia w nazwę „Studium Zawodowe Muzyki Rozrywkowej”) – na uczelni muzycznej w Katowicach, która wówczas nosiła miano Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Oczywiście tych dwóch faktów łączyć nie można. Może tylko w ten sposób, że Komeda rozsławił polski jazz w świecie wtedy, kiedy w Polsce jeszcze prawie go nie było, no i towarzysz Gierek, wówczas I sekretarz katowickiego Komitetu Wojewódzkiego, rzucił ponoć na jakiejś naradzie przedstawicieli POP (Podstawowych Organizacji Partyjnych), gdzie byli też przedstawiciele środowiska muzycznego: „Towarzysze, a może by tak zrobić coś z tą muzyką rozrywkową?” Gierek robił wtedy za bywalca w świecie, trochę czasu spędził we Francji, więc był rzecznikiem pewnego kulturowego otwarcia. Tak więc polskie studia jazzowe zawdzięczamy właśnie jemu (choć oficjalnie słowo jazz weszło do nazwy dopiero w latach osiemdziesiątych).
Piszę teraz artykuł o tym, co się dzieje po tych czterdziestu latach. No i jest smutno. Wspominałam tu wcześniej o szoku kulturowym. Polegał on na tym, że nie spodziewałam się, że taka dziedzina jak jazz może obrosnąć aż takim akademizmem i konserwatyzmem. Więcej będę o tym pisać do wydania papierowego, ale ten wpis jest trochę zajawką, bo już po prostu nie mogę wytrzymać. W Polsce (i nie tylko tu, ale tu właściwie wyłącznie) uczy się gotowych formułek, fraz, akordów, stempelków, z których powstają kolejne klony przeszłości. To nie znaczy, że z katowickiej szkoły nie wychodzą ludzie zdolni. Owszem, i to bardzo, ale często z przytłumioną indywidualnością. A równocześnie pojawiają się na rynku osoby, które do szkoły jazzowej (a jest ich teraz więcej w kraju) nigdy nie chodziły – i bynajmniej nie są gorsze. Taki Leszek Możdżer skończył po prostu fortepian klasyczny w Akademii Muzycznej w Gdańsku, a do tego, co robi w jazzie, doszedł sam. I jest takich muzyków więcej, ale większość ginie w morzu przeciętności i naśladownictwa.
Bo do czego dziś służy w Polsce jazz? Żeby zrobić łagodne tło w knajpie (smooth jazz, chillout, jak go zwał, tak go zwał) czy gdzie indziej. Nie dla jakichś głębokich przeżyć, nie dla bebechów. Z drugiej strony jazzu nienawidzi z zagadkowych powodów cała warstwa decydencka w tym kraju, uznając go za muzykę trudną, nie dla ludzi. Utarło się twierdzenie, że reklamodawcy nie lubią sąsiedztwa jazzu, tak że w radiu się go nie gra. Nawet w publicznym został już zewsząd wykurzony poza ogryzkami w biednej Dwójce, na którą już wszystko się zwala; w Trójce, która była swego czasu wielkim jego promotorem, już dawno ani śladu. A Radio Jazz? Cóż, osoba, która była właścicielem, od dawna mówiła, że to tylko biznes, który zamierza sprzedać za duże pieniądze, i tak się właśnie stało, bo częstotliwość i koncesja to dziś skarby, jako że nowych już nie ma. Właśnie dowiedziałam się ostatnio, jak to się odbyło. Nóż się w kieszeni otwiera, w bezsilnej złości. Jest tak jak w piosence Mój drzez „Tymona” Tymańskiego z albumu P.O.L.O.V.I.R.U.S.: „…Tak czy siak nieistotne, ludożerka nie pokuma nic, a krytyk zasnął (…) bo dżezu nikt nie kuma, men (…)”.
Takie to refleksje w czterdziestą rocznicę śmierci Komedy. Może go przynajmniej posłuchajmy. Słodkie kawałki z Niewinnych czarodziejów: tu, tu i tu. Trochę różności na wrzucie. A resztę już znajdźcie sami.
PS. Właśnie dostałam taki link.
PS2. A oto zdjęcia z Katowic.
Komentarze
wybrańcy bogów umierają młodo
To pon Liszt i pon Haydn nie byli wybrańcami bogów? 😀
No, może w trochę mniejszym stopniu 😆
A już taki Sibelius! O nim to całkiem Bozia zapomniała 😉
A moze ci długowiecni to byli po prsotu wiecnie młodzi? 😀
No to dobrej nocki, Poni Dorotecko, muse lecieć, bo od dzisiok – jaze do świętego Michała – to jo juz na holi, a nie w chałupie nocuje 😀
Dobrej nocki na holi, Owcarecku 😀
Nie popadajmy w defetyzm. W Polsce, w porównaniu z krajami „Zachodu”, publika jazzowa jest bardzo młoda i otwarta. Słychać to było wyraźnie, kiedy porównało się repertuar polskiego JazzRadia z jazzowymi stacjami niemieckimi. W JazzRadiu leciała muzyka młoda, świeża, awangardowa, wchodząca w interakcje z tym co się dzieje w muzyce klubowej, elektronicznej, rockowej. W Niemczech jazz to muzyka dla panów po sześćdziesiątce do cygara i koniaku. Wielu muzyków jazzowych podkreśla tą różnicę w wywiadach, opowiadając o koncertach w Polsce. A że JazzRadio upadło, że generalnie kształcenie leży, że pieniędzy nie ma i tak dalej… to niestety wszystko prawda. Ale mimo wszystko potencjał jest. I coś się z niego cały czas wykluwa, jakieś Robotyobiboki, 100nki i tak dalej. To wszystko niby się kręci raczej obok jazzu niż w nim samym, ale przecież w jazzie zawsze wszystko co najciekawsze działo się na jego peryferiach.
Uszy do góry 🙂
[optymistyczny nastrój mam jak mało kiedy ;-)]
A propos zdjęć — kiedyś dzwoniłem do AM zapytać, gdzie można dostać darmową wejściówkę na koncert. Usłyszałem:
— Naprzeciwko Szymanowskiego.
I długo się głowiłem… 😀
oszszsz… A Pani Kierowniczka nieco ocenzurowała Tymona – tak oto akademizm i konserwatyzm wpycha się i na blog…
E tam, guzik prawda, nie ocenzurowałam Tymona, to dokładny cytat! A że nie zacytowałam, co krytyk zrobił później… to z powodów redakcyjnych, nie chciałam powtarzać słowa 😉 Na papierze zacytuję i wtedy wybadam moją redakcję, czy cenzuruje 😉
3M dawno nie widziany aż sobie poczekał 😀 Tak, to prawda, młodą publiczność mamy super. I właśnie dla tych młodych trzeba robić, robić, robić! Wyjść im naprzeciw. A nie z jednej strony zasklepiać się we własnych teoriach, jak to już starorzymscy Egipcjanie grali jazz i że to jest jedyny dobry, z drugiej strony – utrudniać dostęp tym młodym, jak się da. Mnie wyjątkowo wkurza ten argument o reklamach, bo jest skrajnie idiotyczny. Jazzu słucha najlepszy target! A te stare cyniki po prostu same go nie lubią.
O jazzie można w nieskończoność. Tylko co to jest jazz. Nie piszcie, że synkopy. Za czasów Komedy jazz, którego niby nie było, był pasją zarówno muzyków jak i ich fanów oraz stylem życia. Troche wiązał się z „egzystencjalizmem”. Cudzysłów, bo naprawdę nie chodziło o filozofię tylko też o styl życia. Z „dzieł filozoficznych” czytano głównie „Pamiętnik statecznej panienki”, rzadko do końca.
Ale kto się o to wszystko otarł, pozostał jazzowi wierny na zawsze. Dla niektórych jazz się zatrzymał na tamtym etapie i późniejsze kierunki w jazzie ich nie rajcują. Inni rozwijają upodobania wraz z rozwojem muzyki, ale rzadko tracą sentyment do tamtego jazzu, z czasów młodości, i wcześniejszego. Trudno znaleźć kogoś w moim wieku, kto powie, że jest miłośnikiem jazzu i przepada za Możdżerem, ale zupełnie nie uznaje Komedy, Modern Jazz Quartet z wczesnego okresu, Milesa Davisa czy Charlie Parkera.
Można nazwiska mnożyć, ale nie o to chodzi. Czasami teraz wracają mody na jazz określonego gatunku. Kilka lat temu był wielki nawrót zainteresowania Parkerem i Daviisem. Po premierze Żądła przyszła moda na ragtime. Ale chyba moje pokolenie i troszeczkę młodsze pozostanie naprawdę wierne jazzowi w całej lub prawie całej jego rozciągłości. Młodzi ludzie, którzy teraz wpadają w fascynaję jazzem są chyba z reguły bardziej wybiórczy.
Pani Kierowniczko, argument o reklamie jest nie do dparcia. Reklamuje się chipsy albo telefon komórkowy, ale w sposób idiotyczny, skierowany do debili. I po co taką reklamę puszczać w przerwie orkiestry Gillespiego? No to lepiej dać disco polo, bo to przyciągnie właściwych odbiorców takiej reklamy. Ostatnio leci w TV reklama, nie wiem nawet, czego. Młody człowiek biega i skacze na czymś podobnym do kul. Odwracam głowę z zasady, bo nie moge na ten idiotyzm i brak wrażliwości patrzeć. Czy ktoś będzie puszczał taką reklamę na tle programu, który ja chcę oglądać?
No, co do reklamy chipsów, to faktycznie 🙂
Co do pojemności jazzu, może faktycznie jest ona już zbyt wielka, ale dzięki temu każdy może mieć coś dla siebie. Mamy tu na blogu jednego sympatycznego wielbiciela wyłącznie jazzu nowoorleańskiego itp. – i też może być, czemu nie. I jazz ma już swoją „muzykę dawną” 😉
A jazzu, tego starutkiego, w Polsce słuchano i przed wojną. Przypomnijmy sobie cykl Dancing Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej 😆
Bardzo lubię jazz nowoorleański do posłuchania czasami, ale to już rzeczywiście muzyka dawna. Wychowywałem się na muzyce Glenna Millera. Byłem we Wrocławiu na koncercie orkiestry zwącej się orkiestra Glenmna Millera. Z perspektywy mam pewne wątpliwości, czy to można jeszcze jazzem nazwać. Jednak dobry jazz może zawierać wszystkie cechy dobrej muzyki.
Hmmm, ale czy Glenn Miller to jazz?
Paradoksalnie, słowo „jazz” stosuje się, aby nobilitować różne rodzaje muzyki.
U koleżanki w pracy leżała składanka „Best of Smooth Jazz”. Stary nałogowiec, odruchowo sięgnąłem po pudełko: Lionel Richie, George Michael, Norah Jones….
Decyzja Adamiaka o sprzedaży swojego dziecka była taka a nie inna. Osierocone, dziecko zmarło.
O specyfice nauczania jazzu na uczelni nie będę się wypowiadać, bo zapewne jest to taki sam objaw jak na innych uczelniach muzycznych w Polsce.
Mam pewne wątpliwości, czy ci stłamszeni faktycznie mają szansę się wybić. Ci naprawdę dobrzy nie dali się stłamsić (Możdżer, Anderszewski i in.).
Na pewno sytuacji nie pomaga odwieczny spór Pawlaków i Kargulów – PSJ/ Jazz Forum – Adamiak, wcześniej jeszcze pan Sobóla (co z nim?).
Na szczęście młodzi mają teraz gdzie grać, bo Tygmont to raczej taki jazzowy dom seniora (przynajmniej był).
Bez konkluzji. Radia nie ma. Niedobitki z Radia Jazz nadają gdzieś ze stacji kosmicznej: http://www.radiojazz.fm/
A „wogle”, to http://www.demotywatory.pl/komentarze/969#komentarze
Prawie wszystkie są śmieszne, choć sporo wulgarnych… 🙄
Przecież wszyscy chyba wiedzą, jak pewne rzeczy działają. Akademicy muszą skodyfikować, uregułowić i powiedzieć, że tylko tak a tak jest słusznie, bo w ten sposób zyskują rację bytu, skoro tylko u nich się tego słusznego można nauczyć. To jest tak samo jak z biurokracją, która mnożąc przepisy zyskuje rację bytu, bo ktoś przestrzegania tych przepisów musi pilnować. Samonapędzający się mechanizm. 😉
Gdyby akademicy przyznali, że można różnie i niekoniecznie z dyplomem, a nuż ludziska poszliby się uczyć gdzie indziej. 😯 Gdyby biurokracja przyznała, że PIT-y i inne formularze mogą być krótsze, armia urzędników mogłaby stracić pracę. A w końcu trzeba patrzyć, z czego się żyje. 🙄
Gostku, właśnie wyraziłem wątpliwość, czy można orkiestrę Glenna Millera nazwać jazzem. Formalnie na upartego pewnie, tak, ale duchowo to na pewno nie.
A co do tłamszenia. Zawsze chyba było. Katarzynę Gaertner, która kiedyś była jazzmanką (jazzwomanką?) bardzo dobrze grającą jazz na fortepianie, wyrzucono ze średniej szkoły muzycznej w Krakowie za demoralizowanie jazzem. Formalny zarzut był inny, zupełnie idiotyczny, ale dyrekcja nie ukrywała prawdziwej przyczyny.
A zawsze mówię dziecku „doczytaj tekst do końca!” 😉
Wtedy tłamszenie było inne – polityczne. Teraz tłamszenie jest akademickie. Nie wiem, co gorsze.
I bez akademików nie możnaby być w opozycji do.
Chociaż te imprezy w akademikach…
Gostku, to nie Adamiak był właścicielem Jazz Radia.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jazz_Radio
A tak nawiasem mówiąc, radio Kolor też zostanie za jakiś czas sprzedane. Biznes, misiu, biznes.
Hi, hi, na tej stronce od Gostka dla Pani Kierowniczki coś znalazłem 😀
http://www.demotywatory.pl/komentarze/1265
Akademickie tłamszenie nie jest niczym innym jak kontynuacja politycznego. Nie ma lepszej pozycji niż status autorytetu ustalającego wzorce. Wtedy można decydować kto wygra konkurs, np. Chopinowski, a kogo nie dopuścić do III etapu. Dlaczego z jazzem ma być inaczej. Niby spontaniczność jest jego istotą, ale spontaniczność też musi być kontrolowana według określonych reguł. A za tym kryje się i władza i pieniądze. Szkoda, że nie ma już papierów artysty estradowego, bez których nie wolno było występować. To ciężki cios niewątpliwie.
Ejże…
Przecież on tworzył Jazz Radio (chyba że nigdy nie był właścicielem).
No w każdym razie dziecka się pozbył, i to dawno.
Tworzył, i owszem. Ale jego na takie dziecko nie było stać 🙁
Szanowna Pani Doroto, dziękuję za powyższe refleksje o Komedzie i jazzie.
1. Mieszkałem w Nowym Jorku, gdy Komeda – dzięki muzyce do Dziecka Rosemary – dosłownie overnight stał się na największym rynku muzycznym świata objawieniem, głównie dzięki Kołysance, ale nie tylko. Czytałem ówczesne recenzje, słuchałem różnych głosów – stawało się jasne, że narodził się kompozytor wielkiego formatu, zarazem wybitny pianista jazzowy – na co również zwracano uwagę. Jego przyszłość muzyczna wydawała się być nieskończona. Oczywiście, jak mawiał Napoleon, oprócz wysokch kwalifikacji trzeba mieć szczęście w życiu. Komedzie szczęście przyniósł niewątpliwie Polański, którego pozycja była już wtedy w amerykańskim businessie filmowym b.wysoka i – jak się wydawało – trwała. Gdyby nie powierzył mu zadania skomponowania muzyki do Rosemary’s Baby, losy muzyczne i osobiste Komedy z pewnością ułożyłyby się inaczej, nie tak spektakularnie, nie jest bowiem łatwo wejść nieznanemu obcemu twórcy, zwłaszcza pochodzącemu z Europy Wschodniej – co nie stanowiło w tamtych czasach atutu, na konkurencyjny i bezwzględny rynek amerykańskigo showbusinessu.
I jeszcze jedno odnośnie do Komedy. Wakacje 1954 r. spędzałem w Rewalu, gdzie poznałem Komedę osobiście. Nie pamiętam, czy był już skończonym lekarzem, czy też dopiero zbliżał się do dyplomu. Grał wtedy
wraz z innymi muzykami, m.in. z Mateuszem Swięcickim, w miejscowej gospodzie ludowej do tańca aktualne wówczas popularne melodie (w rodzaju np. Wesołego Pociągu, Siwego Włosa itp). Ale brzmienie jazzowe też już było u nich wyczuwalne. Jazz zaczął już powoli wychodzić z katakumb, więc to, co grali, zaczynało już być dozwolone, chociaż jeszcze nie w pełni i nie do końca. Wejście na szeroką scenę umożliwił Komedzie I sopocki festiwal jazzowy w 1956 r.
2. Smuci mnie , jak wielu innych, przesuwanie jazzu do kategorii muzyki niszowej. Nie zmieni tego faktu zainteresowanie części młodzieży tą muzyką – to będzie ciągle nisza. O powodzeniu jazzu mogą decydować tylko media elektroniczne. Jeżeli komercyjne jazzem się nie interesują, a nawet, jak byłe Radio Jazz, go porzucają, musi to być sui generis znakiem czasu. Eksplozja jazzu w Polsce z lat 50. już się nie powtórzy, ale dla muzyki tej ciągle jest wiele miejsca w szerokim wachlarzu zainteresowań i gustów estetycznych, by nie rzec intelektualnych, wielu ludzi. Nie wiem, co w tej sprawie można zrobić, pewnie nic, ale pozostaną chyba koncerty i płyty. Warto wszakże podkreślić, że zjawisko to nie jest typowe tylko dla Polski, w licznnych krajach jazz również stał się muzyką niszową, tyle że rozmiary tej niszy bywają mniejsze lub większe.
3. Co do Glenna Millera – obecna epigońska orkiestra o tej nazwie nie ma w zasadzie nic wspólnego – poza może naśladowaniem aranżacji i próbie utrzymania się w konwencji Glenn Miller Sound – z zespołem oryginalnym i rzeczywiście trudno ją uznać za jazzową. Jednakże w latach apogeum swego powodzenia (1935-1945) była orkiestrą jazzową, wpisującą się w nurt dominującej wówczas potęgi swingowych big bandów wraz z zespołami Tommy Dorseya, Artie Shawa, Duka Ellingtona, Counta Basie, Benny Godmana i wielu innych. Wątpliwości w tym względzie nie pozostawiali ówcześni krytycy, klasyfikując tę orkiestrę jako jednoznacznie jazzową na listach przebojów Down Beat czy innych pism specjalistycznych. Po filmach Serenada w Dolinie Słońca i The Orchestra Wives z początku lat 40. orkiestra Glenna Millera osiągnęła szczyty swej popularności i jakości muzycznej. Jazz nie jest – jak wiadomo – pojęciem jednoznacznym, mieści się w nim zarówno muzyka nowoorleańska i dixielandowa, jak i bebop, fusion i awangarda rozmaitych odmian. Mieści się w niej też big band Glenna Milllera, ale – pragnę powtórzyć -ten oryginalny, a nie powojenny, powstały po tragicznej śmierci leadera i w którym z upływem lat grało coraz mniej muzyków, którzy złożyli się na sukcesy orkiestry. Sam Glenn Miller był znakomitym puzonistą jazzowym, grał w latach 20. i na początku 30. w zespołach dixielandowych, m.in. w znanej orkiestrze Reda Nicholsa.
Proszę mi wybaczyć ten chyba zbyt długi wpis. Pozdrawiam jak najserdeczniej – Kroton.
I ja pozdrawiam, jazzowy krotonie 🙂 Zawsze się cieszę z takich długich i ciekawych wypowiedzi! Dzięki!
A tu jest o tej pani, której nie wspomniałam z nazwiska we wpisie:
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/jazz_radio_prezent_na_mikolajki_80620.html
Moze ogladanie starych filmow R. Polanskiego, ale rowniez J. Nasfetera (Zbroniarz i panna) i innych klasykow lat 60-tych przyblizy nam Komede i jazz. Ja pamietam go z „Matni” i „Rosemary’s baby” oraz „Noza w wodzie”. To mozna ogladac w nieskonczonosc.
Czy mlode pokolenie jest gluche na jazz? Ten w stylu lat 60-tych, na pewno. Jazz ewoluuje jak kazda muzyka. Moja corka (mid-20) lubi Bele Flecka.
http://www.youtube.com/watch?v=cFdMRCeB8WQ&feature=PlayList&p=7208F0E43F75D430&index=0&playnext=1
Moim faworytem jest J. Loussier i jego interpretacje Bacha. Nie wspomne „The Swingle Singers”, ale dla mnie to tez jazz. 🙂
Jazz może nie tyle zrobił się niszowy, co rozpłynął się w różnych kierunkach i przez to trochę rozmył.
John Zorn, Uri Caine, Critters Buggin, Możdżer…
Formuła tradycyjnego jazzu (trio, kwartet, kwintet) chyba się trochę po prostu wyeksploatowała i stąd wydaje się, że trąci myszką. Trio Jarretta może i gra świetnie, ale po wysłuchaniu dwudziestej płyty ze standardami zaczyna trochę nużyć.
O! Soczysty wpis – to lubię 🙂
Co jest dżezem a co nie, zara wsje dowiecie się 😉
W latach siedemdziesiątych słuchałem dużo Yes – art rock, rock progresywny, rock symfoniczny – różnie zwali, ale miałem znajomych co mówili: co ty dżezu słuchasz? A słuchałem, ale nie przy nich… Był to czas mojej dżezowej edukacji – koniec lat ’60 i początek ’70. Chyba najwspanialszy czas dla rocka i jazzu – dla mie.
Komeda był i pozostał postacią – modnie zwaną: kultową – jest takich postaci już trochę, każde pokolenie ma swoje. Miałem kontakt z ludźmi robiącymi przy filmach, nie sposób było niezauważyć, że chociaż poziom realizacji dźwięku w polskim filmie był i jest podły do dziś, zawartość merytoryczna, czyli muzyka do filmów była bardzo często znakomita.
Jazz jest muzyką powstała w opozycji do sztampy i elegancji, czerpał w początkach z gniewu bluesmanów, wzrastał w na peryferiach, w lupanarach, knajpach, podwórzach. Zanim trafił do świata gdzie rządzi prawo, był muzyką dziką. Aż przyszedł czas, że masa krytyczna sprawiła, iż nie można było go ignorować, zaczął być tolerowany, zdobywał zwolenników wśród muzyków. Tak! Początki jazzu to amatorzy, utalentowani mniej lub więcej, ale najczęściej niezawodowi, niewykształceni…
Z zawodowstwem nastał czas wartości dodanej – intelektualnej.
I tu dochodzę do Komedy – to reprezentant nurtu umownie przeze mnie nazwanego dżezem intelektualnym. Choć nie zawodowiec, to niewąska kiepeła i ogromne serce do muzyki, że o talencie nie wspomnę…
Czarodziej…
A synkopy to na kopy w rocku takoż, śmiesznie brzmi dawna definicja: muzyka synkopowana 🙂
Nie pokuszę się, wbrew obietnicy, na definicję dżezu. A najciekawsze, że jej wcale nie potrzebuję…
🙂
Ech, rozmarzył się człowiek… „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” – słodkie studenckie czasy się przypominają gdy słuchało się tego na okrągło 😎
Ot studenci… bez wyobraźni, okrągła płyta to słuchali na okrągło…
A co, mieli sobie z okrągłej płyty kwadratowe jaja robić? 😯
Teraz problem odpada bo już pewnie nikt płyt nie słucha tylko wszyscy w empetruchy zainwestowali. Ot postęp 😉
p.s. kod 1939
I pewnie Pan Radca ma rację, przynajmniej jeśli codzi o młodzież. Będąc w stanie starego prykostwa, słucham ja jeszcze okrąglaków. Fakt, że najczęściej z flaka…
Niedobrze, wojna będzie? 😯
No właśnie, empetruchom to nawet żadnego kształtu nie można przypisać 😆
Plusem flaków jest ich bezstratność 🙂
Słusznie Pan Radca prawi. Nic na flakach nie tracę 🙂
No to idę posłuchać trochę mp3. Dobranoc 🙂
Dajcie psu flaka (chętnie z majerankiem),
on go użyje wieczorem czy rankiem
i dziurę w menu sobie nim załata.
Dla psa z pewnością flaki to nie strata! 😆
Mnie już się niedobrze robi od samej nazwy 😉
Tu jest namiastka tylko. Całość trwa ca 12 min i są to połączone utwory: Fortunate son B. Hornsby i Comfortable numb Pink Floyd. Wpierw Fortunate son – tu sama końcóweczka, następnie Floydzi i powrót do tematu. Mam ca 6 wersji koncertowych tego zestwu – właśnie słucham najnowszej wersji sflaczonej 😉
http://www.youtube.com/watch?v=UsUVe3HBM4A
Ja już niczego dziś nie słucham, tylko idę zwinąć się w kłębek. 🙂 Wracam właśnie z dżezowej rozmowy z moim kumpelstwem z dawnych lat – Włodkiem i Jolą Pawlikami i ich synem Łukaszem. Ponarzekaliśmy sobie oczywiście…
Dobranoc!
Nie ma większej przyjemności, niż ponarzekanie sobie w dobrym towarzystwie 😆
http://www.youtube.com/watch?v=inTeQ63Pn7Q&NR=1
Mam tak w duszy, o!
„Mam tak w duszy” brzmi zdecydowanie łagodniej niż „mam to w duszy”. 😆
O, to dobrze sie wyraziłam, Bobiku?
Cos mi dusza zeszła na Breatout i skowycze lekuchno….
… juz zakładam okulary, poprawiam literatki…
…nie obcyndalam sie , nadaję, co słucham i wiecie co… mam film koncertowy Nalepy, ale nie moge patrzeć na tę blondie, kiwającą się na stołku…
Mira to był KTOŚ, o!
http://www.youtube.com/watch?v=Rxp3W12BCww&feature=related
Skuczność po manowcach wodzi,
na Breakouty dusza schodzi,
do wypicia ma się musa –
chyba ktoś tu czuje bluesa 😉
Donoszę, a propos pracy Stanisława Dróżdża, że ‚lub’ można obecnie sobie wpiąć za darmow w klapę — odpowiednie znaczki rozdają w Decymber-Palast.
Państwo sobie narzekacie na marginalizację jazzu w Polsce, a w takiej Australii, Polska uchodzi za jazzowy bastion. Dziennikarz odwiedzający Polskę, jednym tchem wymienia 3 stereotypy – Chopin, jazz i okupacja. Inna rzecz, że ten sam dziennikarz pisze autorytatywnie, że eksplozja jazzu w Polsce nastąpiła w 1918r i była przejawem radości z powodu odzyskania niepodegłości.
Do flaków jeszcze zawsze można małpkę.
Zwłaszcza, że małpki popularne ostatnio w kręgach wAAAdzy 😀
Stereotyp Polski to jazz??? Pierwsze słyszę. A gdzie Lecz Walesa, the Pope?
Strasznie ciekawe to, co pisze pharlap. Fakt, nie przyszłoby nam do głowy, że jazz jest stereotypem polskim 😯 Na co to mu przyszło 😯 No, ale Australia jest do góry nogami, więc można to dziwne widzenie trochę zrozumieć 😉
A co do katowickiego „lub”, to właśnie tą razą dostałam od ludzi z GCK kilka takich „lubów” w różnych kolorach, tak że mogę nimi szpanować do woli 🙂 Festiwal jazzowy też naprodukował masę znaczków – te akurat wszystkie żółte, ale z różnymi wzorkami: dwoma skrzyżowanymi saksofonami, dwiema podobnie ułożonymi trąbkami, symbolem miasta Katowic itp. Też mi dali kilka 😆
No to się wyjaśniło – pharlap na swoim blogu napisał, że tak było w jednym artykule jednego dziennikarza, którego wieczorem w Warszawie zaprowadzili do Tygmontu i mu się spodobało. Tylko ten 1918 rok zdumiewający… No, ale owszem, w dwudziestoleciu łagodnie jazzowano. A może nawet niekoniecznie tak łagodnie.
No dobra, ale jeden jazzowy dom seniora jeszcze stereotypu nie czyni 🙄
U nas bedzie jazzowy koncercik w nastepny weekend. Raczej jazz dla szerszej publicznosci, ale mimo wszystko jazz.
Jeszcze raz się potwierdza, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dziennikarz posiedział w Tygmoncie i napisał to, co napisał. Gdyby zamiast tego posiedział tu, na blogu, miałby całkiem inny ogląd rzeczywistości. 😉
Ja mieszkam w niewielkiej, nudnej mieścinie, która powodów do chluby ma zaledwie kilka, a jednym z nich jest dość renomowany festiwal jazzowy. W związku z tym już całkiem niewielkie dzieciny w mieścinie wiedzą, że jest coś takiego jak jazz, że niektórzy tego słuchają i że wcale to nie musi być obciach. Ale raczej nie wyciągałbym z tego daleko idących wniosków na temat kondycji jazzu w całych Niemczech. 🙄
Niemcy, z tego co kojarzę, nigdy nie były jakąś ostoją jazzu.
Francja, Dania, Norwegia tak.
Ostoją nie, ale jazz akademicki się trzyma, jest chyba z dziesięć wydziałów. Włodek P. studiował kiedyś w Hamburgu, dobrze wspomina te studia. Miał tam fajnego, otwartego profesora, który grywał m.in. z Anthonym Braxtonem i bawił się w muzykę eksperymentalną. Ale to już było dość dawno.
Wracamy zatem do akademii i koło poniekąd się zamyka 🙂
W Niemczech chyba w ogóle łatwiej o tzw. wierną publiczność w różnych niszach. Tutaj jak się ktoś „zobowiąże”, że będzie czegoś fanem, to będzie, z konsekwencją i konsekwencjami w postaci kupowania płyt, chodzenia na koncerty, słuchania odnośnych radiostacji, itp. Dzięki temu nisze, mimo niewielkiego zasięgu, mogą się mieć całkiem dobrze i stabilnie, choć bez fajerwerków. 🙂
A jeszcze Niemcy lubią wszystko wiedzieć i stąd instytucja Gesprächskonzerte 🙂
Wnoszę poprawkę: Niemcy lubią wszystko LEPIEJ wiedzieć. Nie przez przypadek słowo „Besserwisser” zrobiło międzynarodową karierę. 😆
😆
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,95190,6538645,_Dla_Elizy__w_aparacie_rentgenowskim.html
Jednakowoż to bardzo pocieszająca wiadomość, że był ktoś, kto do tej niedawnej wizyty u dentysty miał Elizę jeszcze nieobrzydzoną. 😆
Mnie ją już we wczesnym dzieciństwie obrzydził mój własny ojciec, który dukał ją na pianinie 👿
No i jest. Co prawda na „otwarcie” jacyś służbiści nikogo nie wpuścili, bo bumagi z pieczątką nie było, ale może teraz się potoczy.
Na piechotę będę mógł łazić na te koncerty. Lubię tak.
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,95190,6538657,Nowa_siedziba_Sinfonii_Varsovii.html
Właśnie o tym chcę zrobić kolejny wpis. Byłam tam wczoraj i zrobiłam trochę zdjęć, wrzucę je na picasę.
To dobrze, że chociaż nie wyrwali kliszy z aparatu 😉
No, nie, bez przesady 🙂
Nie chcieli wpuścić, bo właśnie w tym samym czasie działała komisja zdawczo-odbiorcza, która te klucze miała, a te rytuały administracyjne trzeba uszanować. Ale byliśmy zawiedzeni, to fakt. Tym bardziej, że w Stołku już były zdjęcia ze środka.
Jako salonowy bywalec układu, Stołek zapewne ma wejścia. Pożyjemy etc.
Fajnie, że P. Kierowniczka obfotografowała, jak to wyglądało w momencie zdawczo-odbiorczym 🙂 Mam nadzieję, że orkiestra ładnie się tam wymości z korzyścią dla nas wszystkich 😉
http://www.youtube.com/watch?v=X6AH5ATOM3Y&feature=related
Kocham Cześka i niech mi nikt nie przetłumacza, o!
http://www.youtube.com/watch?v=4ft5Oj0WNT4
Tylko tak a propos — właśnie zobaczyłem, że miejscowe centrum kultury organizuje (i to chyba cyklicznie) „Akademię jazzu dla przedszkolaków”. Nadzieja jakaś, czy co?! 😯
Becek? Tak, i owszem. To są zapaleńcy, podobnie jak w GCK. Nie mylić z pedagogami Instytutu Jazzu 😉 Chociaż ci powinni się tylko cieszyć, że publika się kształci 🙂
To się kształci czy nie kuma nic? 😉
W ramach dokształcania i wspomnień podrzucam Mikowy hit weekendu
Kształci się, żeby kumać 😉
Aha, zapomniałam, nie Bytom, tylko Chorzów przecież. Dobrze, że jest coraz więcej miejsc jazzowych 🙂
Ach, to ł przedniojęzykowozębowe w łapach 😆 Już zapomniałam 🙂
Zawsze, kiedy słyszę o Komedzie, chcę mi się wyć. Talent zmarnowany przez tak głupią śmierć. I do tego, poza Polską, zapomniany, choć za samych „Nieustraszonych pogromców wampirów” zasługuje na miejsce w podręcznikach (chyba nawet nie jazzu, bo to było coś, co wykraczało poza jazz”. A jedyne dostępne wydanie muzyki ze wspomnianego filmu nawet nie ma dobrze podpisanych tytułów.
Zgadzam się z autorką, co do oceny tzw. smooth jazz i chillout. Dodałbym jeszcze moją ulubioną kategorię „hity poprockowe pseudoambitnie przerabiane na pseudojazz”. Taki „łże-jazz” :] zniechęcał mnie do właściwego gatunku latami. Dobrze, że teraz poznałem jazz „nieskundlony” (przełomowym momentem było „A Love Supreme” Coltrane’a).
Co do domniemanej niekomercyjności, no to cóż, od reklamodawców i biznesmenów trudno oczekiwać odwagi, ani wiary w dobry gust publiczności. Co do tego drugiego, to zresztą się nie dziwię.
Dziękuję za wpis, czekam na artykuł w wersji papierowej. :]
Witam Przemysława – jak widzę z blogu, kolejnego kociarza 😀
W tekście papierowym zajmuję sie nie tyle „skundleniem” jazzu, co jego zakademizowaniem na uczelniach.
Dziękuję za powitanie, chyba nawet drugie (ale to dawno było) :]
Kociarzem jestem, nie będę się wypierał. :]
40 lat minęło a nawet więcej (wszelako jazz grało się w Polsce znacznie wcześniej niż się go uczy w ramach akademickich struktur). Cóż, muzyka improwizowana w Polsce wciąż ma b. wysoką pozycję w rankingu imprez kulturalnych. Myślę jednak, że bardzo trudno będzie utrzymać ją na odpowiednio wysokim poziomie artystycznym bez stosownego oparcia w systemie oświaty, a ten, w dziedzinie kształcenia słuchu i wrażliwości na wartości muzyki, mocno nam szwankuje. Niestety mało kto potrafi wygospodarować dziś wystarczająco dużo czasu na samoedukację w tej materii (ba! zjawisko to nie omija nawet studentów muzycznych kierunków;-)
a przecież aktualna muzyka improwizowana odwołuje się już nie tylko do naszych emocji, poczucia rytmu czy podziwu dla umiejętności technicznych poszczególnych instrumentalistów, ale coraz częściej, a może przede wszystkim do świata naszej wyobraźni, wiedzy i wrażliwości.
Witaj, Dre 🙂
Sto procent racji oczywiście. Że studenci muzycznych kierunków od samoedukacji są często jak najdalej, to fakt. Czasem już prędzej skłaniają się do niej laicy, jeśli coś ich porwie. Dziś zresztą jest wielu ciekawych młodych muzyków wyłącznie samoedukowanych 🙂
Jak tam po warsztatach? Jak wypadł koncert zespołów?
Koncerty zespołów wypadły naprawdę znakomicie, ale wiesz co zrobiło na studentach największe wrażenie – piękna lekcja słuchania muzyki! (wszelakiej i mieniącej się różnorodnością kulturowych inspiracji)
W ten prosty sposób odnalazł się klucz do świata wyobraźni, do czasu kiedy to ponownie zostanie zagubiony;)
Pani Doroto
Każdy ma prawo do osobistego postrzegania świata i nie będziemy z tym oczywistym faktem polemizować.
Pani reprezentuje grupę zawodową obarczoną baaaaardzo poważną odpowiedzialnością,odpowiedzialnością za słowa oczywiście.
Z przykrością muszę stwierdzić, że czas odpowiedzialnego dziennikarstwa się skończył,przynajmniej jeżeli chodzi o nasze podwórko.
Pani artykuł przedstawia tak jednostronne oblicze Instytutu Jazzu, że pierwszy raz w życiu poczułem nieodpartą potrzebę polemiki.
Zarzuca pani pedagogom konserwatyzm i akademizm a studentom odtwarzanie a nie kreowanie,hm..
Wystawiam się zatem sam na pierwszy ogień 🙂
Pracuję na uczelni od 20 lat,budując swoja klasę wibrafonu.Dumny jestem z tego, że wszyscy moi studenci absolwenci zajmują się czynnie działalnością artystyczną,każdy zresztą kompletnie inną.
Ireneusz Głyk prowadzi swoją działalność głównie w nurcie fusion,Dominik Bukowski to współczesny mainstream,
Jan Freicher specjalizuje się w muzyce latynowskiej,Igor Przebindowski zajmuje się muzyką klubową a najmłodszy Bartek Pieszka (wciąż studiujący) jest zainteresowany osiągnięciami jazzu europejskiego,skandynawskiego głównie.
Ja sam prowadzę zespół The Globetrotters,który reprezentuje world music.Gdzie jest zatem to stłamszenie i konserwa?
Oczywiście to moja historia i może mi Pani nie wierzyć na słowo, ale zapraszam serdecznie raz jeszcze na rozmowę nie ze mną
ale ze studentami,którzy nota bene bardzo szeroko komentują Pani artykuł..
(przy okazji, dlaczego nie zamieściła Pani w artykule wypowiedzi studentów w czasie konferencji?,czy dlatego że pozytywnie o Instytucie
wypowiedzieli się akurat Maciej Obara,który uprawia bardzo progresywny nurt muzyki improwizowanej albo Nikola Kołodziejczyk,który ostatnio współpracował z Pani ulubionym Tymonem (i dlaczego Tymon i sprawa jazzu?.Tymon jest wielkim artystą i to wiemy, ale nigdy nie zajmował się jazzem, co pewnie sam przyzna).
Jeżeli jesteśmy tak strasznie konserwatywni to jakim cudem z naszej uczelni wyszło tylu artystów estradowych,nie jazzowych (K.Klich,bracia Golcowie,Brathanki,Sojka,Poluzjanci i inni),
przecież idąc Pani tokiem rozumowania to chyba nie jest możliwe? a przynajmniej coś tutaj się nie zgadza…..
Ja natomiast zgadzam się że wiele spraw wymaga zmian, ale wszyscy mają tego świadomość i widzę te zmiany na przestrzeni 20 lat.
(przy okazji pytanie ile razy nas Pani odwiedzała
w ciągu ostatnich lat? i skąd Pani wiedza o Instytucie,bardzo przepraszam jeżeli uraziłem ale nie przypominam sobie Pani obecności)
Oto szybciutka lista absolwentów i zespołów po naszej uczelni.Myślę sobie że ta lista starczy za wszystkie słowa……
Adzik Sendecki
Jarosław Śmietana
Jan Cichy
Wojciech Goglewski
Jerzy Główczewski
Krystyna Prońko
Jacek Niedziela
Piotr Wojtasik
Henryk Gembalski
Wojciech Niedziela
Bronisław Duży
Jarek Kwiecień
Ryszard Krawczuk
Sławomir Kulpowicz
Krzysztof zawadzki
Zbigniew Jakubek
Adam Wendt
Karol Szymanowski
Marcin Pospieszalski
Krzysztof Barcik
Jahr Marcin
Grzegorz Karnas
Paweł Kaczmarczyk
Grzegorz Nagórski
Joachim Mencel
Jacek Namysłowski
Marysia Namysłowska
Piotr Wyleżoł
Adam Kowalewski
Paweł Dobrowolski
Michał Tokaj
Marcin Wasilewski
Sławek Kurkiewicz
Łukasz Żyta
Michał Miśkiewicz
Bernard Maseli
Jerzy Malek
Przemek Raminiak
Dominik Bukowski
Bartek Pieszka
Krzysztof Gradziuk
Jan Smoczyński
Krzysztof Pszona
Michał Grymuza
Marek Podkowa
Piotr Remiszewski
Ireneusz Głyk
Filip Sojka
Stanisław Sojka
Ewa Uryga
Robert Kubiszyn
Bzim Zarecki
Zygmynt Kukla
Adam Bałdych
Mariusz Bogdanowicz
Janusz szrom
Anna Serafińska
Mieczysław Szcześniak
Kuba Badach
Łukasz Golec
Paweł Golec
Lora Szafran
Patrycja Gola
Kasia Klich
Hania Stach
Ania Szarmach
Grzesiek Jabłoński
Przemysław Maciołek
Maciej Obara
zespoły (to co pamietam w całości lub z udziałem)
Heavy Metal sextet
Walk Away
New Presentation
Still Another Sextet
Poluzjanci
The Globetrotters
Tomasz Stańko
RGG
Kayah
Sistars
Golec Wiadomo
Big Stars
Brathanki
Anna Maria Jopek
no i to tyle
P.S.1.Kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką improwizowaną starsi koledzy muzycy mówili mi że jazz to wolność,
swoboda wyboru…teraz często te same osoby mówią mi że istnieje tylko jedna „właściwa” ścieżka.Bardzo Panią przepraszam, ale ten typ zaciekłości,zacietrzewienia to przyczyna mojego dystansowania się do świata (światka?) jazzowego.
P.S.2 ktoś wspomniał coś o Małej Akademii Jazzu…Uczestniczę w tej akcji od 1989 i poprowadziłem ponad 1300 audycji.Te spotkania to dla mnie prawda w muzyce i Ci mali odbiorcy (wielcy duchem) dają mi siłę do dalszej pracy…..nikt im po prostu jeszcze nie powiedział, co jest słuszne….
P.S.3 Mam pełną świadomość że właśnie się „wystawiłem” 🙂 ale mam również pełną świadomość tego co robię w Katowicach i dumny jestem że mogę być częścią tej społeczności,zresztą proszę sprawdzić moją pracę i tyle…..:)
pozdrawiam serdecznie
bernard maseli
Witam Pana. Po pierwsze, od razu przyznam się: tak, fizycznie progi siedziby Instytutu Jazzu przekroczyłam po raz pierwszy. Natomiast jako odbiorczyni i miłośniczka jazzu mam do czynienia z efektami tego, co się w Instytucie dzieje, czego przecież tak całkowicie w czambuł nie potępiam – być może zdarzyło się panu czytać czy tu na blogu, czy w papierowej „Polityce” choćby mój artykuł o wybitnych polskich pianistach jazzowych, z których część to przeciez absolwenci tej uczelni.
Po drugie: osobną sprawą jest powyższa nota blogowa, osobną – mój artykuł w „Polityce”. Skorzystałam tu z cytatu ze znanej piosenki Tymona (który nie jest jakimś najbardziej ulubionym moim muzykiem, czasem mnie bardzo bawi, czasem nudzi) nie dlatego, że uważam go za wybitnego jazzmana czy jazzmana w ogóle, tylko dlatego, że cytat idealnie pasował mi do sytuacji. Proszę się zastanowić: poza tą wspaniałą publicznością koncertów jazzowych, której jest wcale nie tak mało, czym dla pokolenia głuchych jest jazz? Chałturką, muzyczką do kotleta. To się przenosi na tych, którzy chcą po prostu zarabiać i na niczym więcej im nie zależy. Takich postaw jest wiele i nie da się temu zaprzeczyć.
Po trzecie: wypowiedź Nikoli Kołodziejczyka została zacytowana – bez nazwiska – w moim artykule w „Polityce”, pod jego koniec. Jego pozytywne słowa o tym, że na uczelni dużo się nauczył, były wstępem do innego pytania, które uznałam za istotniejsze: dlaczego takie warsztaty jak z Amerykanami nie mogą być częściej, a właściwie równolegle? Przecież – jak powiedział (a ja zacytowałam) – one nic nie psują, za to otwierają człowieka. Obserwowałam trochę zresztą te warsztaty i uderzyły mnie widoczne ograniczenia, które są wspólne dla wielu naszych adeptów jazzu…
Na koniec – sam Pan mówi, że od światka jazzowego się dystansuje. To znaczy, że Pan widzi, że coś jest na rzeczy. I wśród osób, które Pan wymienił, a z którymi rozmawiałam, niejeden nie wyrażał się tak pozytywnie, jak na ogólnym forum… (Nie piszę, kto, bo to były takie rozmowy off the record.) A i – jak napisałam na zakończenie artykułu – sam p. dyr. Jarosik stwierdził, że dobrze, że rozpoczęły się rozmowy. Bo to być albo nie być dalszej sensownej pracy.
Ja takie artykuły piszę, żeby ruszyć stojącą wodą, i czasem to się udaje. Mam nadzieję, że i tym razem.
Aha! Wypuszczanie z uczelni artystów estradowych ma być dowodem, że uczelnia nie jest konserwatywna? Przepraszam bardzo, ale uważam wprost przeciwnie. Estrada jest bastionem schematyzmów i uproszczeń. Co nie znaczy, ze neguję w ogóle potrzebę jej istnienia – nie samą wielką sztuką społeczeństwo żyje.
Wzajemnie serdecznie Pana pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów 🙂
_Jestem studentem Instytutu Jazzu. I przez ostatni czas dość uważnie, mam nadzieję, śledziłem różne dyskusje na temat starego V wydziału. Zgadzam się z p. Bernardem Maseli, który słusznie zauważył, że o Instytucie Jazzu wypowiadają się ludzie, którzy często nigdy nie byli u nas w Katowicach lub mają w ogóle bardzo mało wspólnego z tym światem. W dodatku pozwalają sobie na dość ostrą krytykę, w której na pewno nie byłoby nic złego gdyby poparta była rzetelnymi badaniami lub co najmniej odrobiną dziennikarskiej dociekliwości. Tymczasem cały czas „ktoś” tworzy tendencyjny, pejoratywny obraz Instytutu Jazz, studenta – „kotleciarza” i pedagoga – „konserwy”. Nie wiem tylko czemu ma to służyć. Poruszeniu stojącej wody? Ok, bardzo fajnie ale czy to nam pomaga! Ma Pani do tego prawo więc proszę szukać dalej, śledzić także w swoim gronie, ale na pewno z dużo większą ostrożnością, ponieważ u nas każdy wkłada bardzo dużo pracy i serca w to co robi. I wbrew temu co Pani pisze są tego efekty!
_W samym artykule czytamy, że 90% uczestników konkursów jazzowych to właśnie studenci Instytutu Jazzu? Ja ze swojej strony mogę dodać, że pewnie 95% to laureaci z czego ostatnie trzy konkursy wygrał właśnie zespół prezentujący scenę mainstreamową. Kontynuując polemikę z artykułem, zarzut, że „Big Band siedział sztywno, wszyscy w garniturach i odgrywał nutki” jest dla mnie niepojęty! Jak ma zatem wyglądać orkiestra, która gra wieczorem koncert we wspaniałej, eleganckiej sali? W jeansach i wymiętych koszulach z napisem Jazz? (Tutaj od razu muszę dodać, że przedostatnim materiałem Big Band były dzieła współczesnych kompozytorów i aranżerów t.j. Bob Brookmeyer, Maria Schneider czy Ed Partyka.)
_Wbrew temu wszystkiemu co zostało napisane na blogu (poza kilkoma wpisami) i w artykule w naszej uczelni jest miejsce dla każdego. Miłośnika hard-bopu, bebopu, tradycji, bluesa, pasjonatów muzyki free, fusion, funk, ethnic czy muzyki elektronicznej. I Nikt nigdy do nas nie przyszedł żebyśmy przestali grać swoją muzykę.
P.S
Estrada bastionem schematów i uproszczeń? Jedynym widocznym uproszczeniem i schematem wg mnie jest m.in Pani podejście do muzyki w tym przypadku komercyjnej czyli z urzędu gorszej.
Witam tarique. Nie pisałam, że w Katowicach są WYŁĄCZNIE studenci-kotleciarze i pedagodzy-konserwatyści. Oczywiście, że i po tej, i po tej stronie są różni ludzie. Ja jednak byłam zaszokowana wypowiedzią dr Jacka Niedzieli na wspominanej przeze mnie konferencji, a przede wszystkim jej tonem, przekonaniem o swej jedynej słuszności.
Nie wiem, czy Pan był na tym panelu. Słowa o konkursach, udziale w nim absolwentów instytutu (trudno, żeby większość z nich nie wygrywała, skoro była to większość uczestników) i tym, co grają i jak, były – co zresztą zaznaczyłam – cytatem z wypowiedzi p. Tomasza Szachowskiego, który dzielił się z nami swoimi wrażeniami z wielokrotnych udziałów w jury oraz przemyśleniami dokonywanymi wspólnie ze współjurorami.
Tomasz Handzlik z krakowskiego oddziału „GW” powiedział wtedy: życzę wam na czterdziestolecie, żeby was nawiedziło tornado. Ja aż takiego słowa bym nie użyła, powiedziałabym raczej: życzę wam ożywczego wiatru, dopuszczania wielu możliwości, odejścia od akademizmu i coraz większego wpływu osób, które – co niewątpliwe – już od tego akademizmu odchodzą, także w Katowicach. W całej Europie, a także w Stanach, dostrzeżono już niebezpieczeństwo akademizmu na wydziałach jazzowych i zaczęto się zastanawiać, co zrobić, żeby go uniknąć – o tym także wspominałam w tym artykule. Tak więc nie jest to jakaś wyłączna specyfika Katowic, jest to problem każdej uczelni i każdego kierunku. I nikt nigdzie nie widzi nic wstydliwego w mówieniu o tym głośno.
Co do „jazzu w garniturach” – przecież nie o garnitury tu chodziło. W dawnych czasach w ogóle grało się wyłącznie w garniturach. Ale ta muzyka żyła! I o to właśnie chodzi: żeby żyła.
Co do PS – każdy ma prawo do swojego zdania.
Pozdrawiam.
Pani Doroto
Dziękuję bardzo za szybką odpowiedź i chciałbym tylko uściślić dwie sprawy.
Nie dystansuję się od muzyki jazzowej(i oczywistym jest, że nie dystansuję się od Instytutu Jazzu), ale pamięta Pani pewnie ten tekst z Desideraty
„Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha.”
oraz
„Porównując się z innymi, możesz stać się próżny lub zgorzkniały, zawsze bowiem znajdziesz gorszych i lepszych od siebie.”
Polskie środowisko jazzowe ( odwrotnie proporcjonalnie do wielkości i wpływów) generuje taką ilość podziałów,wzajemnych oskarżeń i jadu, że chociażby tylko dla zdrowia psychicznego wolę udać się w inne miejsce na spacerek:)
Po drugie-„wypuszczanie z uczelni artystów estradowych ma być dowodem, że uczelnia nie jest konserwatywna?”.Pani Doroto,przecież to oczywiste- konserwa jazzowa nienawidzi i brzydzi się muzyką rozrywkową więc z pewnością nie dopuści do szerzenia się tej „choroby” w swoich szeregach.
(nota bene osobiście nie mam tak negatywnej opinii o szeroko pojętej muzyce rozrywkowej muzyka estradowa to przecież również S.Wonder,L.Karvitz,Prince,Sting,King Crimson,P.Gabriel i mnóstwo innych wykonawców,a w muzyce klubowej, (która jest częścią muzyki estradowej)ostatnimi czasy dzieją się bardzo progresywne rzeczy i uważnie,bardzo uważnie ją obserwuję.
To tyle
Pozdrawiam
bernard maseli
P.S.właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że awangarda jazzowa w wielu punktach wyznaje te same poglądy co konserwa jazzowa,czyż to nie jest interesujące?
Bardzo interesujące 😀
Ja miałam na myśli oczywiście polską rozrywkę! Widzę, że nie uściśliłam, więc uściślam teraz.
Trochę to wszystko skomplikowane, bo przecież oficjalnie od rozrywki, a raczej estrady wszystko się zaczęło…
_Proszę Pani.
Byłem podczas panelu, czytałem „Politykę”, bloga i komentarze dlatego teraz pozwalam sobie zabrać głos. Ja wiem, że na dwóch stronach ciężko jest zmieścić wszystkie myśli. Jednak z mojej perspektywy czyli uczestnika życia akademickiego w Katowicach dobór pewnych stwierdzeń w artykule był bardzo chybiony i to nas (mówię w imieniu studentów) uderzyło. Jednym słowem zabrakło precyzji i uściślenia tak jak w przypadku P.S. ( z którym dalej się nie zgadzam) Ja jednak zdaję sobie sprawę z użytych skrótów myślowych i czytając to co Pani pisze mam kontekst żeby sobie z Pani opinią w głowie polemizować. Ale Ci ludzie, którzy nie są w żaden sposób związani z Instytutem Jazzu itd., a przeczytali ten artykuł na pewno wyrobili lub utrwalili sobie niezbyt pochlebną o nas opinię. Pod względem promocyjnym jest to ogromny krok w tył dla tych wszystkich, którzy uczciwie pracowali ze swoimi zespołami i poświęcili długie godziny po to żeby ich muzyka był coraz lepsza.
Chyba to jednak pewna przesada. Obawiam się, że nie zrozumieliśmy się do końca.
Jeżeli ktoś na podstawie mojego artykułu uznałby, że Instytut Jazzu trzeba rozpędzić, to oznacza, że nie umie czytać. Jeżeli uzna, że trzeba coś zmienić, coś ruszyć, coś otworzyć (a przecież takie były głosy i na wspomnianym panelu! I o tym też napisałam) – to właśnie o to mi chodziło.
Ja przede wszystkim życzę Wam wszystkiego najlepszego. Życzę Wam, żeby Wasza muzyka była żywa i fascynująca. Życzę najlepszego polskiemu jazzowi. Mam nadzieję, że przynajmniej co do tego nie macie wątpliwości.
_To bardzo miłe życzenia. Przekażę tę wiadomość dalej!
Ze swojej strony zapraszam na różnego rodzaju koncerty z naszym udziałem oraz do odwiedzenia od czasu do czasu Instytutu Jazzu.
Pozdrawiam
Tarik Hachoud
Stanisław pisze:
2009-04-24 o godz. 09:07
Ostatnio leci w TV reklama, nie wiem nawet, czego. Młody człowiek biega i skacze na czymś podobnym do kul. Odwracam głowę z zasady, bo nie moge na ten idiotyzm i brak wrażliwości patrzeć. Czy ktoś będzie puszczał taką reklamę na tle programu, który ja chcę oglądać?
Szanowny Panie Stanisławie
Ten człowiek z reklamy, o którym Pan pisze, jest niepełnosprawny, ale nie poddał się swojemu kalectwu, i z owego skakania uczynił sposób na przełamywanie ograniczeń, jakim poddaje go ciało. Jest znaną, rozpoznawalną postacią na zachodzie, podziwianą za hart ducha. W tej sytuacji jest wzorcem do naśladowania, a reklama to dla niego i jego działań najlepsza promocja, mogąca zainspirować do ćwiczeń innych ludzi w podobnej do jego sytuacji. Czy nadal uważa Pan to za brak wrażliwości i idiotyzm? Czy Paraolimpiada również tak Pana brzydzi, że odwraca Pan głowę od telewizora? Jako muzyk okołojazzowy z przyjemnością nagrałbym muzykę do reklamy z udziałem tego faceta, gdybym tylko miał taką możliwość.
A co do meritum artykułu – jak rozumiem, „zwykłe” szkoły muzyczne nie są bastionami konserwatyzmu, tylko śmiało kroczą w awangardzie, wyznaczając nowe trendy… Podobnie, jeśli przejść się na przeglądy niskiej muzyki estradowej, albo wziąć pod lupę muzyków-samouków, którzy nie zdobyli żadnego wykształcenia w szkołach państwowych, również wszyscy tryskają nowatorstwem, i tylko Katowice produkują klony?
Problem leży tylko i wyłącznie w jednostkach. Szkoła muzyczna daje warsztat. Może pobudzić kreatywność, może jej nie pobudzać. Znacznie groźniejsze tłamszenie kreatywności odbywa się na etapie niższych szkół muzycznych, bo dotyka ludzi, którzy nie są jeszcze ukształtowani. Ale w obecnych czasach tak łatwo o bodźce z innych stron, że jeśli ktoś ma w sobie prawdziwy talent i potrzebę poszukiwania, wykorzysta warsztat, jaki daje mu szkoła, i stworzy coś własnego. W podstawówkach, gimnazjach wszyscy poznają ten sam alfabet, czytają te same lektury. Nieliczni tylko zostają wybitnymi poetami czy pisarzami, choć wielka część pisaniem zarabia na życie – pisaniem pisemek urzędowych, raportów, wypełnianiem druczków. To kwestia tego, co się ma do powiedzenia. Podobnie jest z muzykami. Część będzie grała do kotleta, bo takie ma horyzonty, ale reszta, na podbudowie tych „formułek, fraz, akordów”, stworzy własną jakość, i nie będzie musiała do tego dochodzić, wyważając otwarte od dawna drzwi.
A oddzielnym tematem jest postępująca degrengolada poziomu „kultury” pokazywnej w mediach publicznych, spowodowana równaniem w dół, do najmniej wyrobionych słuchaczy. To sprawia, że wielu, skądinąd świetnych muzyków, musi grać badziewie, żeby zarobić na życie. Ale to temat na zupełnie inny artykuł, nijak nie powiązany z Akademią w Katowicach, ani jakąkolwiek inną szkołą.
A czy artykuł z Polityki jest już dostępny w sieci, można się z nim zapoznać?
bees – witam. Absolutnie się zgadzam! Wszystko zawsze zależy (o czym też wspominałam podczas katowickiego panelu) od – brzydko mówiąc – tzw. materiału ludzkiego. Z resztą wypowiedzi też się zgadzam. Reklamy nie widziałam, nic nie umiem na jej temat powiedzieć, ale to, co Pan pisze, przekonuje mnie. Może jest po prostu jakoś głupio zrobiona?
Jar – też witam. Artykuł jest już dostępny w naszym archiwum – tutaj.
Dodam jeszcze, że tytuł Jazz w garniturach nie ja wymyśliłam.
Och, przepraszam najmocniej, witam oczywiście. Bernard Maseli wypowiedział się wcześniej, mając również na uwadze świetny skądinąd wywiad na diapazonie z czołowym śląskim promotorem jazzowym, Andrzejem Kalinowskim, w głównej mierze odpowiedzialnym za wysoki (a czasem bardzo wysoki) poziom koncertów w Katowicach. Polecam na zasadzie uzupełnienia (proszę zwrócić uwagę, jak celnie i w sposób wyważony dotknął tematu „instytucji” Tomasz Stańki):
http://www.diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=773
Fajnie że można porozmawiać ze studentami AM, muzykami, pedagogami. Pamiętajmy jednak, że to jednak jest blog Doroty Szwarcman i nie należy nadużywać Jej gościnności.
zapraszam zatem na strony Diapazonu, gdzie znajdziemy ponadto kilka interesujących i w moim przekonaniu prawdziwych opinii na temat naszego muzycznego rynku i poziomu edukacji, autorstwa:
Wojciecha Konikiewicza:
http://www.diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=769
Piotra Iwickiego:
http://www.diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=772
również mojej:
http://www.diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=773
Dzięki, nie trafiłam jeszcze na ten wywiad 🙂 Andrzej Grabowski z Diapazonu też miał być na tym panelu – oj, pewnie też by nagadał…
Przyznaję, że i w moim artykule są pewne przejaskrawienia. Że nie tylko przecież konserwatywni pedagodzy w instytucie działają. Ale oni nader często nadają ton…
Dre – ja nie mam nic przeciwko dyskusjom. Po to ten blog jest 🙂 Pozdrawiam!
Te podziękowania z 9:40 były do Jara 🙂
Ale też Dre dziękuję za linki.
maja być dalsze teksty: w GW Tomasz Handzlik już zamieścił relację z konferencji:
http://wyborcza.pl/1,75475,6542926,Co_z_polskim_jazzem_.html
podobno ma też być wywiad min. wokół tego tematu z Maciejem Obarą,
Lada moment będzie też nowe Jazz Forum.
Cały czas coś dzieje się na Diapazonie. A w Katowicach wiadomo:
„za dużo jest jazzu” 😉
Pozdrawiam
No właśnie, ciekawam bardzo, co powie w tym wywiadzie Maciek Obara 😉 I ciekawe, co będzie w „JF”.
Tomka Handzlika już czytałam wcześniej.
Napisał do mnie pan (pani?) anonim. Zasada jest taka, że anonimów się nie publikuje – tu także. Proszę sobie wybrać normalny nick i wystąpić pod prawdziwym adresem mailowym 😀
Witam,
Szczerze musze stwierdzić, ze nie spodziewałam się takiego poruszenia po ostatniej konferencji i warsztatach. Nareszcie mówi się o pewnych sprawach głośno, a nie w kuluarach. Głos zabierają studenci i pedagodzy.
Panie Bernardzie, świetnie, ze odważył się Pan wziąć udział w tej dyskusji. Szkoda może jedynie, że tylko Pan jeden. A to, myślę, nie w Panu leży problem.
Fakt, że pewne stwierdzenia uderzają we wszystkich, a tak naprawdę tyczą się tylko niektórych. Ale tak było i będzie – uogólnienia są obecne w każdej publicznej debacie.
Może tylko czasem lepiej zastanowić się co się stało, że dyskusja ta rozgorzała wśród słuchaczy, uczestników i obserwatorów polskiego środowiska jazzowego, zamiast zastanawiać się, kto kogo uraził.
Nic nie bierze się bez powodów.
Skoro twierdzi się, że Instytut Jazzu jest otwarty i gotowy na nowe doświadczenia, jak to się stało, że na Koncercie SIM-ów nie było żadnego pedagoga z tegoż Instytutu? Jak to się stało, że nikogo nie było na koncercie finałowym uczestników warsztatów, którzy kształcili się po okiem wybitnych przedstawicieli zagranicznego jazzu?
Nie dało się ukryć, że warsztaty i koncerty odbywały się w atmosferze swego rodzaju „bojkotu” środowiska akademickiego.
Niestety – nie uszło to uwadze również prowadzącym warsztaty. Trudno się jednak dziwić, skoro na żadnym z koncertów nie było przedstawicieli szkoły, w której mieli okazję przez tydzień wykładać.
Ale to nie jedyne przygnębiające wydarzenia.
Nie da się zapomnieć słów dr Jacka Niedzieli o muzyce skandynawskiej (toż to w ogóle nie jest jazz!!??), czy obraźliwej uwagi na temat zespołu Rolling Stones. Nie da się zapomnieć godzinnego wykładu o historii jazzu czytanego z kartki (!!) podczas konferencji, która miała się tyczyć PRZYSZŁOŚCI JAZZU!
Ani tego, że za potwierdzenie słów, że z młodym pokoleniem muzyki jazzowej nie jest źle podaje się trio Macieja Obary, czy Marcina Wasilewskiego. Fakt – ukończyli Oni tenże Instytut, ale przykładowo Maciej Obara tworzył i tworzy muzykę tak oryginalną dzięki swobodzie, jaką dał Mu Jego wykładowca dr Jerzy Główczewski, a Marcin Wasilewski od 18 roku życia grał z Tomaszem Stańko. Ciekawe, gdzie więcej się nauczył?
Głos akademicki podczas Konferencji był reprezentowany przez jedną osobę. A to, co się tam odbyło, nie można nazwać inaczej, jak kompromitacją. Ale my wiemy, że są również pedagodzy, którzy reprezentują zgoła inne poglądu, niż ich reprezentant. Tylko, że ich nie słychać! (Przy tej okazji jeszcze raz dziękuję Panu Bernardowi za głos).
Trzeba jednak pamiętać, by uniknąć demonizacji zjawiska. Niechcący uraża się studentów, którzy wkładają dużo serce w to, co robią.
A tak naprawdę nikt nie oczekuje jakiś drastycznych przemian. Pozwólcie chociaż, by takie warsztaty się odbywały. Nie raz w roku, przy ogólnej dezaprobacie wykładowców, ale częściej. Niezapomniane doświadczenie, jakim było spotkanie z Ralphem Alessim, Tonym Malabym, czy Nashheetem Waitsem na długo pozostaną w pamięci studentów i z pewnością będą miały wpływ na ich muzyczne wybory.
Niech wleci do tej szkoły trochę świeżego powietrza. Nie można się tego bać…
Witam Karolinę. I już nie komentuję, bo z wszystkim się zgadzam… Nie byłam na finałowym koncercie warsztatów, ale jeśli rzeczywiście nie było tam żadnego pedagoga Instytutu (na pierwszym spotkaniu z SIM dyżurował chyba tylko dyr. Jarosik, jeszcze mignął mi Henryk Gembalski), to potwierdza niestety moje najgorsze przypuszczenia… 🙁
Jezu, ludzie, jak to w ogóle brzmi? Spójrzcie na te nazwiska, wystarczą pierwsze trzy z brzegu: Ralph Alessi, Tony Malaby, Brad Shepik – kwintesencja otwartości w muzyce improwizowanej. Czyżby przytaczani pedagodzy (pewnie nie wszyscy) nie wiedzieli, kim są, nie znali płyt wydawanych z ich udziałem, nie chcieli po nie sięgnąć?
Pamiętam niedawny wywiad z Kazikiem Staszewskim na TV Polonia, który sam stwierdził, że nie ma ochoty ostatnio słuchać świeżych, nowych rzeczy, tylko wraca do swoich fascynacji, czyli np. Dead Kennedys czy Buzzcocks. I że może dlatego również ostatnie płyty Kultu artystycznie są złe i ma tego świadomość.
Nie chcę uogólniać, ale wydaje mi się, że jest w tym pewna prawda związana także z osłuchaniem. Najzwyklejszą w świecie chęcią sięgania po nowe rzeczy, które stanowić mogą nową wartość. Nie burząc przy tym dobrej, uznanej tradycji. To jest to, o czym mówi Andrzej Kalinowski, czyli przykładowo można nadal uwielbiać Milesa, Rollinsa czy Ellingtona, ale równocześnie fascynować się grą Tima Berne’a, Dave’a Douglasa czy Vandermarka. To się przecież nie wyklucza, ale być może w opinii „tych” pedagogów jednak tak, i stąd ciągłe siedzenie w „jedynie słusznym” mainstreamie.
Fajnie, że w komentarzach pojawia się nazwisko Macieja Obary, którego nowa płyta z chłopakami z RGG jest świetna. Takich muzyków, jak on, muzycy z Yazzbot Mazut czy chociażby Wacław Zimpel (którego nie może nachwalić się sam Ken Vandermark), powinniśmy promować za wszelką cenę.
Jak jest zatem z ową chęcią sięgania po nowe?
Tak, miałem być na konferencji, ale względy zdrowotne mi nie pozwoliły. Żałuję, choć pewnie dolałbym jeszcze więcej oliwy do ognia.
Na pewno ważne jest, że zaczęli odzywać się studenci czy wreszcie ktoś z grona pedagogów – Bernard Maseli. Ale tak jakby nie zauważyli, że odezwali się dopiero sprowokowani artykułami czy wywiadami. Przyznają wiele racji stawianym tezom, ale czują się urażeni. Bo szarga się „świetość” ich uczelni? Moim zdaniem nie, zostali nadepnięci na odcisk, ponieważ dotąd udawali (czesto przed sobą) jak to jest świetnie. No może troszkę warto by zmienić, ale przecież właściwie się wciąż zmienia. A w końcu tylu znanych muzyków ukończyło naszą uczelnię itp. Jeśli teraz rzeczywiście przypilnują by się szybko zmieniało i skorzystają z dobrych rad, to jest szansa na poważne zmiany.
Oprócz podanych przez Dre linków, są jeszcze 2 ważne rozmowy. Z:
Tomaszem Tłuczkiewiczem
http://diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Wywiady&Id=763
oraz
Maciejem Stryjeckim
http://diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Wywiady&Id=764
Opieszale to trochę trwa, ale mam nadzieję się doczekać odpowiedzi od Krzysztofa Sadowskiego, Pawła Brodowskiego, Janusza Szprota i Mariusza Adamiaka. Inni czekają w kolejce.
z całym szacunkiem ale odnoszę wrażenie, że estetyka, określana przez Państwa jako „nowa”, nową owszem była, ale jakoś tak w latach 70′ ubiegłego wieku (w latach młodości poprzedniego pokolenia-znamienne).
jednak szukanie i wydawanie sądu co do nowości bądź jej braku w danej dziedzinie sztuki wymaga naprawdę olbrzymiej wiedzy i doświadczenia, a tę zdobywa się między innymi studiując dokonania niegdyś nowatorskich artystów, którzy obecnie stanowią kanon tradycji. studiując dogłębnie. bez tej wiedzy można jedynie twierdzić, że dana muzyka albo podoba się albo nie. o gustach się nie dyskutuje. o walorach nowatorstwa owszem.
zastanawia mnie w jaki sposób oceniacie Państwo i klasyfikujecie muzyków pod kątem nowatorski/konserwatywny? jak argumentujecie swoje oceny?
W naszej polemice na łamach Diapazonu
koniec końcem usłyszalem od Pana Kalinowskiego prośbę o więcej otwartości….
otwieram sie więc 🙂
natomiast Pani Karolino, Panią uwielbiam za styl wypowiedzi!!!
szczególnie za :
„Trzeba jednak pamiętać, by uniknąć demonizacji zjawiska. Niechcący uraża się studentów, którzy wkładają dużo serce w to, co robią.”
pozdrawiam serdecznie
bernard maseli
źle coś znowuż sformułowałem i od razu dostałem za swoje;-)
Napisałem „więcej otwartości” do Bernarda, który i tak wykazał jej bodaj najwięcej, obok prof. Jerzego Jarosika. Hmmm, do pisania o polityce to się raczej słabo nadaję, tam wszystko musi być mocno zawoalowane.
Dotknąłem wrażliwej struny w człowieku, a chodziło mi o to, że w gruncie rzeczy gdy tak rozmawiamy sobie tu i tam, to przez cały czas bronimy własnych stanowisk, a tymczasem prawda leży dokładnie pośrodku i aby po nią sięgnąć trzeba czegoś więcej, pewnego wysiłku, czasem ryzyka.
Muszę przyznać, że sam bardzo wiele się nauczyłem o muzyce dzięki kontaktom z pedagogami i studentami AM.
Witam AEG i Michała Wierbę. Dyskusja rozwija się, widzę, i bardzo dobrze 🙂
Trochę mało czasu mam niestety w tej chwili, żeby się włączyć czy też żeby przeczytać dodatkowe linki. Może później.
odp do AEG:
myślę, że studenci mają dużo ważniejsze rzeczy na głowie niż ta dyskusja, poza tym dość autorytarny ton jaki pojawia się w wypowiedziach zniechęca do dyskusji w ogóle. nie zwykłem „udawać sam przed sobą”. nikt również nie „nadepnął mi na odcisk”-dziwię się tylko szumowi medialnemu, który się ostatnio podnosi odnośnie wydziału, na którym studiuję i zastanawiają mnie realne powody tegoż.
Wreszcie mam chwilę i od razu odpowiem Michałowi Wierbie, skąd „szum medialny”. Bo mamy jubileusz Instytutu Jazzu i zostaliśmy do dyskusji o przyszłości jazzu zaproszeni. Takie są realne powody. A że jest o czym dyskutować… 🙂
Ja zresztą już od dawna chciałam podjąć temat: czy i jak można uczyć jazzu. Muzyki, która kojarzy się z wolnością. Jak to jest? I akurat okazja się nadarzyła… Ale nawet gdyby tego czterdziestolecia nie było, prędzej czy później przyjrzałabym się tematowi bliżej.
Co do wypowiedzi MW z 16:00 – a gdzie ktoś z dyskutujących precyzował, co mianowicie uważa za nowe, i skąd ten domysł, że to nowości z lat 70.? 😯
I gdzie ktokolwiek z nas mówi, że tradycji nie należy poznać?
Kłopot w tym, że poznaje się ją przede wszystkim. Tak, są pedagodzy bardziej otwarci, ale to tylko ich część. Nie mówiąc o innych bolączkach…
Wyżej – wczoraj o 15:37 – wspominałam, że obserwowałam trochę warsztaty SIM i uderzyły mnie pewne ograniczenia młodzieży (które, mam nadzieję, w dalszej pracy zostały nieco przekroczone). Otóż zarówno podczas wstępnego grania, kiedy to Amerykanie zaprosili studentów na estradę, jak i potem, gdy obserwowałam zajęcia z Andym Milne’em z fortepianu, kiedy prosił on muzyków o granie w duetach, wychodziło na jaw, że ludzie zupełnie się nie słuchają nawzajem. Każdy autystycznie rozwija, co mu w duszy gra, nie zwracając uwagi na innych. To oczywiście nie jest domeną studentów z Katowic 😉 bo przecież byli i młodzi muzycy z innych miejsc. Taka np. Asia Duda z Gdańska (grała w projekcie Grzybobranie Wojtka Mazolewskiego) – utalentowana, oryginalna osobowość (jakoś się nie zdziwiłam, gdy mi powiedziano, że zdawała do Katowic i się nie dostała), też była kompletnie autystyczna. Grali właśnie z wymienionym Nikolą Kołodziejczykiem i nie stworzyli nic wspólnego, po prostu sobie nie poradzili. Tego też trzeba uczyć! Oczywiście to nie nauka regułek, tylko praktyka.
To tylko drobny przykład.
Obawiam się, że młodzież już nam się wyłączyła, wszelako daje się wyczuć stanowczość w tonie wypowiedzi, tupanie nóżką z cyklu: co nam te pismaki będą prawić o muzyce, jakie oni mają pojęcie o ślęczeniu godzinami nad instrumentem, walce o salę do ćwiczeń, dostępie do dobrego instrumentu, presji nieustannej konkurencji? Ale co tam, też zróbmy sobie przerwę i posłuchajmy muzyki. U mnie Mela Torme właśnie śpiewa do księżyca, nagrania pochodzą z płyty złożonej z samych takich księżycowych sonat: „Swingin’On The Moon”(Verve rec. 1960) Słucham tych piosenek, genialnie swingujących, a zaaranżowanych tak(Russell Garcia’s Orchestra), że Diana Krall to przy Torme jawi się jako średniej klasy, jednowymiarowa wokalistka klubowa, i tak sobie myślę czy te nagrania można zaliczyć do jazzu? Hmm, coś takiego jeszcze przed konferencją na AM nigdy by mi do głowy nie przyszło, a teraz mam problem…
Może jak dłużej posłucham muzyki to odzyskam równowagę.
Pozdrawiam Szefową tego bloga jak i wszystkich forumowiczów.
„(…)Obawiam się, że młodzież już nam się wyłączyła, wszelako daje się wyczuć stanowczość w tonie wypowiedzi, tupanie nóżką z cyklu: co nam te pismaki będą prawić o muzyce, jakie oni mają pojęcie o ślęczeniu godzinami nad instrumentem(…)” Panie Andrzeju, albo dyskutujemy na poważnie i tak też się traktujemy, albo nie ma to większego sensu. Nie wiem czy rzucanie mniej lub bardziej prowokacyjnych sformułowań może przyczynić się do czegoś konstruktywnego w dyskusji.
do p. Doroty Szwarcman-miałem na myśli szeroko pojętą estetykę free jazzu, który obecnie jest już klasyką pełną swoich własnych klisz.
ponawiam pytanie: w jaki sposób oceniacie Państwo i klasyfikujecie muzyków pod kątem nowatorski/konserwatywny? jak argumentujecie swoje oceny?
Musze się poprawić, chodziło o pana Mel Torme, a porównanie z Krall dotyczyło wszystkiego z wyjątkiem usposobienia głosu i nóg oczywiście 🙂
Na dobranoc będzie jednak Mingus – Tonight at Noon (Atlantic rec. 1957)
Witam nocnych marków!
Tak się składa, że przeszedłem cały szlak bojowy od przedszkola muzycznego, poprzez szkołę i liceum muzyczne, aż do Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, przebywając ponad 20 lat wśród nauczycieli i adeptów „wielkiej” muzyki poważnej, najpierw jako uczeń i student, a potem jako wykładowca. Po drodze były i konkursy pianistyczne i warsztaty jazzowe. (jeśli mogę powołać się na casus Włodka Pawlika, Leszka Możdżera i Filipa Wojciechowskiego, będzie mi raźniej w tak doborowym towarzystwie). Wszyscy dzisiaj poruszamy się na styku różnych gatunków, bez szkoły jazzowej w swoim rozwoju (oprócz Włodka) ale posiadając olbrzymią pokorę wobec tradycji i tak znienawidzone przez wielu „akademickie” skrzywienie, wywołując (nawet Włodek – ostatnio poraził wszystkich swoim Grand Piano!)
częste komentarze o klonowaniu i powielaniu tradycji w opozycji np. do Pawła Kaczmarczyka czy Marcina Maseckiego.
Droga Pani Doroto – rozrzut Pani zainteresowań jest zaiste porażający i godny podziwu. Nie kpię..-))) Chadza pani na wszelakie występy i jest to dla mnie wielka radość – dziennikarka zajmująca się kulturą, w odróżnieniu do przeważającej większości kolegów po fachu – jest kompetentna.
Tym bardziej sugerowałbym niesprowadzalnie tematu naśladownictwa i przeciętności wśród osób zajmujących się sztuką – tylko do jazzu ( chyba, że zamierzała Pani personalnie komuś dopiec…)
Wsadziła Pani kij w mrowisko ale wie Pani doskonale, że można (i według mnie należy) otwarcie pisać i mówić o tym również w kontekście polskiej ( i nie tylko !!!!) muzyki poważnej, ale także w ogóle zajmowania się w naszych czasach sztuką w każdej postaci.
„W Polsce (i nie tylko tu, ale tu właściwie wyłącznie) uczy się gotowych formułek, fraz, akordów, stempelków, z których powstają kolejne klony przeszłości. To nie znaczy, że z katowickiej szkoły nie wychodzą ludzie zdolni. Owszem, i to bardzo, ale często z przytłumioną indywidualnością.” „Bo do czego dziś służy w Polsce jazz? Żeby zrobić łagodne tło w knajpie (smooth jazz, chillout, jak go zwał, tak go zwał) czy gdzie indziej. Nie dla jakichś głębokich przeżyć, nie dla bebechów”
Hmmmmm – na jakie koncerty Pani chodzi i jakich płyt Pani słucha? O kim konkretnie Pani myślała? Czy o tych laureatach konkursów jazzowych wywodzących się z Katowic?
Proszę wybaczyć, ale akademizmem i konserwatyzmem obrosła cała sztuka. Jeśli zamierza Pani obecnie sztukę traktować głównie przez pryzmat nowoczesności i odważnych działań artystycznych – to odetnijmy grubą kreską całą spuściznę sztuki sprzed lat. Ale wtedy też muzyka bywała nudna i nieudolna. Czy będziemy wobec tego dyskutować głównie o hochsztaplerach i pseudomuzycznych tfurcach, którzy wywyższani przez kolejnych dziennikarzy stają w opozycji do jednocześnie cynicznie poniżanych osób dostarczających odbiorcy : prostego? trywialnego? banalnego? staromodnego? wstydliwego? wzruszenia i chwil głębokich przeżyć, do których jednak tak Pani tęskni….? Jak to jest…? A gdzie nasz wieszcz? Wszak miej serce i patrzaj w serce !!
Robi Pani wielką krzywdę setkom osób, które poza Pani świadomością ( i wielu zabierających głos w Internecie..) wzruszają na polskich koncertach słuchaczy swoimi bogatymi osobowościami, kiedy bez wygłaszania nadętych formułek o swojej „nowoczesnej i oryginalnej” wizji muzyki , po prostu przekazują ludziom coś dobrego od siebie. Coś co niesie za sobą intencję uszlachetnienia, wywołania bezpośredniego doznania piękna . Czy to już nie wystarczy?
90 % wykładowców polskich Akademii Muzycznych jest przeżarta niemocą twórczą i brakiem odwagi w poszukiwaniu nowych rozwiązań, a co gorsza tym samym podcina
skrzydła młodym studentom, którzy zasilają potem filharmonie jako kolejni nudni i wtórni wykonawcy tych samych dzieł, lub jako kompozytorzy piszący niezrozumiałą nawet dla wielu ich kolegów „nowoczesną” muzykę, a co dopiero liczący na przychylność melomanów ( i proszę nie posądzać mnie o próby lansowania miłej dla ucha i banalnej muzyczki jako przeciwwagi tegoż). Wśród aktorów jest niestety podobnie. A plastycy? Akcjoniści i konceptualiści spod znaku Kozyry czy Nieznalskiej w moim skromnym mniemaniu decywilizują sztukę zamiast ją rozwijać. Ale mówimy tu jednak o muzyce.
Łatwo, za łatwo dzisiaj można pisać kpiąco o ważnych tematach krzywdząc innych…
Wiele polskich mediów, łącznie z Polityką tworzy idoli z oszustów i hochsztaplerów, tylko dlatego że Ci kokietują odbiorców tanimi chwytami i szokującymi, często z pogranicza dobrego smaku działaniami, ale za to – otwarcie walcząc z akademizmem i przeszłością w każdym calu….(Geniusz Karpat, którego Pani zacytowała na końcu swojego artykułu napisał tak naprawdę o sobie „ ludożerka nie pokuma nic…” – to rzeczywiście mu się udało).
Zdolni czy niezdolni, z osobowością czy bez – jaki tak naprawdę ma to związek z rodzajem kształcenia…….Czy to Katowice, czy Okólnik, czy Świetlica Gminna w Lipnie – posłużę się mądrym ale idealnie służącym jako pointa cytatem „muzyka jest subiektywnie odbieranym zjawiskiem, zależnym od indywidualnych skłonności, wcześniejszych doświadczeń, społecznych kryteriów wartości, aktualnego nastroju i dużej liczby innych czynników”.
Wiem….o czymś trzeba pisać….tematy nie rosną na drzewach.
Zapraszam Panią na koncerty wykonawców, bez zastanawiania się nad ich wykształceniem i klasyfikowaniem gatunkowym – i po prostu (albo aż…) słuchaniu, słuchaniu, słuchaniu…. – albo ziewaniu i dyskretnym (no…w pewnych przypadkach, temperament osoby na to nie pozwala, więc następuje manifestacja niezadowolenia) opuszczeniu sali. Nikt do niczego nie zmusza. Czy to dżez czy nie wiadomo co – jakie to ma
znaczenie…….
Serdecznie pozdrawiam
Do zobaczenia na szlaku
Dobrejnocy
Krzysztof Herdzin
To trudne pytanie, bo ja przynajmniej staram się jak najmniej klasyfikować, a proponowany przez Ciebie dualizm: nowatorski/konserwatywny to mocne uproszczenie sprawy. Właściwie każdy z instrumentalistów czy wokalistów jazzu miał wątki nowatorskie w danym okresie czasu, a względem innych wartości muzyki mógł równocześnie pozostawać konserwatywny.
Z jazzem jest trochę inaczej niż w tzw. muzyce poważnej, gdzie mamy do czynienia z kwestiami programowymi na co dzień. Jazz od początku stawia na indywidualizm, raz jest on skrajny np. Sun Ra, Ayler, Taylor pamiętajmy jednak, że to co wiąże ich muzykę to pewne aspekty źródłowe, zatem też tradycyjne: blues i korzenie afrykańskie. Dopiero na to nałożona jest własna ekspresja artystyczna i doświadczenia wynikające z poznania innych gatunków muzyki.
Mamy też do czynienia z bardziej pokornymi charakterami i usposobieniem, ci muzycy z kolei wnoszą własny koloryt i ekspresję instrumentalną do poszczególnych nurtów jazzu, jednak na poziomie frazowania i wszystkich tych spraw technicznych raz są nowatorscy innym razem bardziej purytańscy, np taki Roland Kirk, Dolphy, Booker Little – konserwatywni czy purytańscy? A weźmy nawet kogoś ze współczesnych chociażby Ken Vandermark, przecież w istocie rzeczy to muzyk gorliwie pielęgnujący afroamerykańską tradycję grania free jazzu.
_Karolina – super komentarz.
Ja tylko od siebie dodam do twoich słów: cytuję „”Niezapomniane doświadczenie, jakim było spotkanie z Ralphem Alessim, Tonym Malabym, czy Nashheetem Waitsem na długo pozostaną w pamięci studentów i z pewnością będą miały wpływ na ich muzyczne wybory”
_że ja życzę sobie takich wspomnień jak najwięcej. Chciałbym także żeby lista muzyków była o wiele dłuższa i reprezentowała różne oblicza sceny jazzowej.
Dobrej nocy.
Skoro sie tu tyle o mnie pisze, to… (pisze z komorki, takze polskie litery beda rarytasem)
Ciekawi mnie w jaki sposób wszyscy ludzie dobrej woli chcieliby naprawic edukacje jazzowa w polsce dzis, teraz, zaraz. Po przemysleniu pytanie to kieruje rowniez do ludzi zlej woli, a co.
Osobiscie uwazam, ze slowa powinny wspierac czyny. Z doswiadczenia, krotkiego, bo krotkiego, ale jednak wiem, ze najszybciej ucza sie ludzie, ktorych sie pozytywnie motywuje, jednoczesnie przedstawiajac im klarowny system poprawy sytuacji. W misji poprawy polskiej edukacji tutaj zabraklo w moim odczuciu obu elementow. Mimo szczerych checi uczen dostal po lapach zanim jeszcze zagral od serca. Wtedy albo sie wypisze albo zmieni nauczyciela.
Ale jedno to ganic w cztery oczy a inne ganic na forum. Tu trzeba przygotowac sapera bo wchodzi sie na pole minowe (juz po pierwszych detonacjach takze zycze milej zabawy)
Osobiscie uwazam, ze po 50 latach zycia na glowie mamy zadziwiajaco dobra kadre. Jest zroznicowana gatunkowo i uwazam, ze martwienie sie, ze nie mamy np przedstawicieli awangardy nowojorskiej wsrod pedagogow to lekkie naduzycie, bo awangarda nowojorska z nazwy nie zyje w katowicach.
Naszym problemem jest monogamia. Jest za malo miejsc dotowanych przez krolestwo, za malo pracownikow naukowych. Czy wspomnialem o pieniadzach? W kazdym razie nie mozna dziwic sie, ze ci sami ludzie ucza w wiekszosci starych i nowych wydzialow jazzowych w polsce, krztalcac na swoje podobienstwo, gdyz tylko oni mieli na tyle checi by pozostac z kagankiem w niedofinansowanej reducie. Awangarda poszla grac i tytulow nie ma. A statuty sa nieublagane, unia nie da wydzialu bez tytulu, nawet jesli wszyscy zgadzamy sie z tym, ze tytul z wolnosci to dziwne.
Wieszanie psow na ludziach o wysokich, sprecyzowanych kompetencjach dlatego, ze potrzeba tez ludzi o innych gustach i zainteresowaniach, innych zyciorysach i dazeniach jest dla mnie zenujace. 100 punktow za odwage poruszenia sprawy, minus milion za styl. Jesli bardzo chce sie kogos zdyskredytowac powinno sie to zrobic z chirurgiczna precyzja, chirurgiczna precyzja przy zrzucaniu bomby atomowej na cale srodowisko nie wystarczy. Wracam wiec do pytania z poczatku wypowiedzi: co i jak zmienic? Kogo animowac do pomocy, co stworzyc, gdzie szukac, ku wiekszej szczesliwosci maluczkich? Nikt mi nie wmowi, ze sie nie da, ze wszedzie jest zmowa i zla wola bo podobnie jest z rzucaniem palenia a ewidentnie da sie, nawet wielokrotnie.
Wedlug mnie jedyny problem polega na tym, ze archetypy myslenia o jazzie sa po zlych stronach barykady. Ludzie, ktorzy uwazaja jazz za muzyke komercyjna i rozrywkowa powinni wreszcie zrozumiec, ze jest to jedna z galezi kultury, ktora powinna byc dotowana, a ci, ktorzy tak usilnie chca zrobic z tego gatunku odkrywczy i intelektualny tygiel, forpoczte nowego i generalnie nisze powinni zlądować trochę i przyznać, ze jest to zapomniana przez tlum muzyka popularna i jakkolwiek webern to mily czlowiek, ale jest tylko jedna z inspiracji.
Domagam sie pomocy jako student. Zagubiony, omamiony zlym, niedobrym mainstreamem saczonym do mych uszu przez wyszydzonych papierniczo belfrow z definicji nie potrafie znalezc sie w gaszczu festiwali resurectum starum klasykum, zapraszanum zagranicum za duzum pieniondzum, firm wydawniczych, ktore ledwo zipią i ani mysla wynajdywac nowe trendy, a co dopiero promowac, wola albo sprawdzona awangarde, albo sprawdzona tradycje. A tu czlowiek chce po prostu muzyke wydac.
Biedny student jedzie wiec na konkurs, co sprytnie wykorzystuja konkursy, tworzac sie. Za darmo zagra, a moze nie przyznamy nagrody? Konkursy w sytuacji braku promocji, posrednictwa, agenturalnych dzialan – czyli menegera, niby maja poprawic sprawe, a mnie jakos denerwuja. Bo wie pani, jezdzac na konkursy czlowiek czuje sie jak szmata – ta do wycierania podlogi, zadna inna. Konkursowicz to najwieksze barachło i jedynie publicznosc liczy sie z nim – przez 7 do 12 minut. A i tak to najlepsze co mozna probowac, bo lotto jednak drogo wychodzi w perspektywie.
I prosze sobie teraz wyobrazic, ze w tym wlasnie momencie, dokladnie w takiej chwili dowiaduje sie, ze łatka, nazwa, gatunek, ktorym chcial opatrzyc swoje dzielo zniknelo z mapy polski. Kazdy czlowiek o stworzonej opinii (czytajacy pismo opiniotworcze) juz teraz wie, ze jazzu, dobrego jazzu w polsce to nie ma i nigdy, chyba ze komeda reedycje wyda. Ja sie nie zgadzam. Ja chce moc nazwac swoja plyte „jazzowa” i zalozyc z tego rodzine.
I pani nam w tym pomoze. Za kare. 😉
Jak to jest wiec z tymi pomyslami? Przeciez musza byc jakies konkrety, nie wierze, ze narzekanie na stojaca, niezmacona w beczce wode wezbralo bez asów w rekawie.
Skoro wszyscy zgodzilismy sie, ze chcemy jak najlepiej – poprosze o najlepsze.
I frytki. Pomoge obierac ziemniaki.
Witam nocnych marków (w tym nowych – Krzysztofa Herdzina i Nikolę Kołodziejczyka), których wpuściłam dopiero teraz, bo po intensywnym dniu poszłam wcześniej spać. Krzysztofowi Herdzinowi odpowiem, że owszem, jak najbardziej, polskie akademie muzyczne na wydziałach związanych z muzyką poważną to DOPIERO jest bastion konserwatyzmu. Sama ukończyłam warszawską już dość dawno temu, ale pod wieloma względami nic tam się nie zmieniło. Nie było Pana na panelu w Katowicach, gdzie o tym wspominałam. Ogólnie muzyczna kadra nauczycielska w Polsce, od podstawówki po studia podyplomowe, jest w większości tak konserwatywna, że muzyka kończy się dla nich gdzieś w początkach XX wieku. Taki Strawiński już jest dla nich nie do wytrzymania, nie mówiąc o dzisiejszej twórczości, która mogłaby w ogóle nie istnieć. I przekazują to nastawienie studentom, kształtują ich.
Ale teraz mówimy o jazzie. O muzyce poważnej mówię przy innych okazjach i też nie boję się ujawniać mojej wiedzy i poglądów, co wielu ma mi za złe.
Pan Nikola trochę tu odwraca kota ogonem i sprowadza temat do absurdu. Fajnie, że zechciał taką epistołę napisać z komórki 🙂 W jej ramach wypunktował jednak parę rzeczy istotnych: 1. „monogamia”, czyli raczej zbytnia jednorodność wśród pedagogów, 2. jazz nie jest po prostu muzyką komercyjną i rozrywkową, jak uważają decydenci skąpiący nań grosza. W obu tych sprawach jest między nami zgoda. Psów ogólnie nie wieszam, bo lubię psy 😉 ale uważam za szkodliwy nie tyle nawet czyjś konserwatyzm sam w sobie (każdy ma prawo do własnego gustu i poglądów), co łączącą się z nim nieufność do czegokolwiek innego. Otwartości więcej, dopuszczania świeżego powietrza – tego wszyscy Wam życzymy.
A od pomysłów, jak sytuację zmienić, nie jest prasa. Ja mówię tu z pozycji odbiorcy. I – jak wspominałam we wpisie i wcześniej – przeżyłam w Katowicach szok kulturowy, bo jazz mi się dotąd z ciasnotą poglądów nie kojarzył… Stąd przede wszystkim tak ostry ton tego, co napisałam.
Wszystkich pozdrawiam.
Dzień dobry,
Późno włączam się do dyskusji, a szkoda, bo widzę, że dużo interesujących wątków już stało tu poruszonych, a temat ewoluuje w nowe strony.
Artykuł będący sprawcą tego zamieszania przeczytałam już dawno i bardzo mnie poruszył. Przede wszystkim odebrałam go jako stos zarzutów. Przez to wydał mi się stronniczy, nawet jeśli niektóre z argumentów tam przytaczanych mogą być trafione.
Zgadzam się z Tarikiem, który napisał, że artykuł ten będzie przede wszystkim antyreklamą Instytutu, a wśród ludzi „luźno” związanych z tematem (lub niezwiązanych) wywoła jedynie negatywne konotacje. A tymczasem studia w Katowicach wciąż są marzeniem większości młodych muzyków jazzowych w Polsce, poprzeczka jest natomiast tak wysoka, że mało który ma szansę. Ale może to i dobrze, bo mają większą mobilizację do ćwiczenia (a jak wiemy, bez kilku godzin dziennie w ćwiczeniówce to i najbardziej „otwarty” umysł nie pomoże).
Odnosząc się do „grzechu głównego”, jakim według Pani Doroty jest konserwatyzm:
przede wszystkim, wydaje mi się, że nie powinno się wymagać np. od Pana dr J. Niedzieli, by zaczął uczyć młodzież o najnowszych trendach w muzyce skandynawskiej, skoro takowe go nie interesują i nie wchodzą, według niego, w zakres pojęcia „jazz”. Pan J. Niedziela jest za to przedstawicielem pewnego nurtu w muzyce jazzowej, który reprezentuje na bardzo wysokim poziomie. Dlaczego miałby więc uczyć czegoś innego niż tego, na czym się zna najlepiej?
Może po prostu chodzi o pieniądze? Gdyby było więcej środków na etaty dla wykładowców, lepsze warunki lokalowe itp. itd. można by było zatrudnić po kilku wykładowców każdego instrumentu reprezentujących różne „szkoły” i przyjmować więcej studentów; a może również otworzyć w obrębie wydziału różne specjalizacje? I jak ktoś np. miałby ochotę grać dixieland to też by mu się nie zabraniało! Chybaże by mu się mówiło, że uwstecznia muzykę i/lub wkłada ją w „garnitur”? Ale skoro nie ma pieniędzy, to i nie będzie grania dixie, więc to bez znaczenia…
Uważam również, że mówienie o zabijaniu kreatywności to przesada. 5 lat studiów to i tak za mało na to wszystko, co wydarzyło się w jazzie do lat 80tych. Jeśli każdy umiałby grać klasykę, tak jak powinno się ją grac, to jak dla mnie, nie musi umieć nic więcej, bo i z (ocierającym się o pop) jazzem skandynawskim by sobie poradził.
pozdrawiam.
Jeszcze tylko powiem słówko Krzysztofowi Herdzinowi: z tego, w jaki sposób wspomina Pan nazwisko Katarzyny Kozyry, wynika, że o tym, co ona robi, nie wie Pan najwidoczniej nic.
A teraz proszę mi wymienić nazwiska owych oszustów i hochsztaplerów muzycznych, z których „Polityka” robi wielkich artystów (rozumiem, że ja robię, bo to głównie ja piszę o muzyce). Odważnie!
Witold Lutosławski?
Paweł Szymański?
Paweł Mykietyn?
Jeszcze kilka nazwisk?
Kto?
Nie piszę, bo „o czymś trzeba pisać”. Nigdy w życiu nie miałam takiego nastawienia. Piszę, bo dane tematy mnie interesują lub bolą, albo fascynują. Nie szufladkuję z góry, ale jak ktoś sam się pcha do szufladki, nie ma rady.
Po pierwsze, skoro taka dyskusja się rozwinęła, to znaczy, że Dorota dotknęła ważnej sprawy. Nie sądzę by pisała coś z racji braku tematów.
Po drugie, skoro zabierają głos: Bernard Maseli, teraz Krzysztof Herdzin, oznacza, że wśród muzyków są ludzie, których to interesuje.
Po trzecie, niektórzy studenci katowickiej szkoły odważnie bronią swojej uczelni.
Można oczywiście zamknąć oczy i cieszyć się, że się nic nie dzieje. Dlaczego w podtekście padają pytania – „o co Wam chodzi?”. A może chodzi nam o to by było możliwie jak najlepiej?
do Dre- „na poziomie frazowania i wszystkich tych spraw technicznych raz są nowatorscy innym razem bardziej purytańscy” czy mógłby mi Pan to wyjaśnić? na czym polega ich nowatorstwo i purytanizm?
Droga Pani Doroto,
pozostańmy przy jazzie / jassie.
Oczywiście chodzi o laureata Paszportu sprzed kilku lat – Tymona.
Wspomnieni przez Panią kompozytorzy są mi bardzo bliscy i musiałbym upaść na głowę krytykując ich twórczość. Również staram się być odważny a przede wszystkim szczery.
Pani Kozyrze i innymi Jej podobnym poświęciłem sporo czasu usiłując za wszelką cenę pojąć, co chcą mi przekazać i dlaczego właśnie w taki sposób.
Pewnie w Pani rozumieniu jestem ciemnogrodem niezdolnym do pojmowania rzeczy wyrafinowanych intelektualnie. Być może moje podejście do muzyki i sztuki, będace składową moich poglądów na życie, jest dalekie od Pani – i niech tak będzie. Tym więcej tematów do dyskusji-))
Serdecznie pozdrawiam
Krzysztof Herdzin
Odnoszę wrażenie, że ostatnie wpisy na tym forum to wstępne założenia do jakiejś złożonej partytury, zdecydowanie bliżej im do abstrakcji muzyki niż literatury. Nikola Kołodziejczyk z jednej strony uprawia obronę Częstochowy, z drugiej układa protest song w rytmie rap. Tyle, że ten rap nie do końca wiadomo czy jest gangsta, czy chrześcijański? Tak czy siak bliżej mu do mainstreamowego rapu. A w związku z narastającym poczuciem więzi środowiskowej i pokoleniowej chcę wyraźnie i jasno powiedzieć, że nikt tu nie podważa sensu muzycznej edukacji. To o co pytamy dotyczy postaw twórczych i warunków, które je tworzą, także promują i umożliwiają realizację różnorodnych przedsięwzięć na gruncie jazzu i muzyki improwizowanej. My postulujemy jedynie taki rodzaj kształcenia, który umożliwia powstawanie muzyki różnorodnej, zindywidualizowanej, wysmakowanej artystycznie, dojrzałej (od czasu do czasu bunt w krótkich spodenkach działa jednak ożywczo i stymulująco), zatem takiej muzyki, a nie tylko poprawnej stylistycznie i zgodnej z założeniami głównych nurtów jazzu, oczekujemy. Chcemy cieszyć się z wysokiej jakości i artystycznej dojrzałości polskiej muzyki! I podobnie jak Dorota przyznaję rację Twemu postulatowi: „Naszym problemem jest monogamia. Jest za malo miejsc dotowanych przez krolestwo, za malo pracownikow naukowych.”
Choć z drugiej strony myślę, że coraz większe unaukowianie edukacji jazzu w Polsce może przynieść odwrotne od zamierzonych skutki. Wszelki etatyzm i hierarchiczne relacje są tutaj czynnikiem osłabiającym twórczy potencjał, dlatego czasem większy pożytek płynie z jednego tygodnia warsztatów niźli całego semestru zajęć. Podoba mi się też iście rapowe sformułowanie, że „archetypy myślenia o jazzie są po złych stronach barykady” (to już niemal psychologia głębi). Cóż, ten gatunek muzyki do opłacalnych w punkcie wyjścia nigdy nie należał i prędzej na rapie można dorobić się złotego łańcucha i masywnego loga VW niż na jazzie używanego Opla. Droga na skróty przy pomocy szczodrych dotacji ministerialnych słuchaczy też nie przyczyni, a mocno przytłumi jedynie indywidualną ekspresję i stworzy iluzję raju dla muzyków improwizujących, to już przerabialiśmy i najbardziej charakterystycznym efektem owego mecenatu państwa był zespół akompaniujący o znaczącej nazwie CHAŁTURNIK! W podsumowaniu tego wywodu użyję równie karkołomnej słownej metafory, i proszę ją sobie zdekodować jak kto potrafi:
W tamtej rzeczywistości owe powieszone psy są też pogrzebane 🙂
Od rana znowu gadamy – fajnie 😀
Witam Tosię. Co do dr Jacka Niedzieli, nie odmawiam mu wiedzy i umiejętności. I w tym zakresie – wspaniale, niech uczy. Ale, jak wyżej pisałam w odpowiedzi Nikoli Kołodziejczykowi, najgorsze w konserwatywnej postawie jest zasklepienie się. Jeśli dr Niedziela nie lubi czy nie rozumie jazzu skandynawskiego, niech raczej pomija ten temat, a nie wygłasza ex cathedra – i to jako człowiek wpływowy w instytucie, były dziekan – że to nie jest żaden jazz! A on odsądza od czci i wiary wszystko, co nie mieści się w jego szufladkach.
O pieniądzach już tu wspominaliśmy.
Krzysztof Herdzin: no cóż, Tymon otrzymał Paszport „Polityki” w dziedzinie „pop, rock, estrada”, w której to ramach jest na pewno osobowością, choć – jak wyżej wspomniałam – czasem mnie nudzi. Raz wykonał nam taki numer na uroczystości paszportowej, że śpiewał bez końca, nawet zabawne to było, ale wszyscy już mieli dość. Inna sprawa, że cała ta kategoria jest według mnie zbyt wielkim workiem, do którego wrzucać można bardzo różne rzeczy. Ja mam też pretensję, że nie wiadomo, co w tej sytuacji z jazzem, gdzie ma on właściwie podlegać? Moim zdaniem należałoby go traktować osobno, ale redakcja uważa, że sześć kategorii wystarczy. Na to wszystko nie mam wpływu.
Czy uważam, że jest Pan ciemnogrodem? Nie wiem, jaka jest przyczyna, że do Pana to nie dociera (nie musi do każdego). Nie wiem zresztą, czemu Pan „poświęcił wiele czasu”, nie wiem też, kto niby ma być „podobny Kozyrze”. Takich zresztą raczej nie ma, ona jest osobna. Zna Pan Święto wiosny? Zna Pan W sztuce marzenia stają się rzeczywistością? Podyskutować na ten temat też przy okazji mogę, choć niekoniecznie akurat teraz i tutaj.
i jeszcze odp. dla Michała Wierby.
Ale jak sobie to wyobrażasz na blogu czy jakimkolwiek innym forum internetowym, przecież do tego potrzebna jest nam ilustracja muzyczna.
Trzeba się spotkać w innych warunkach aby stosowny dowód przeprowadzić.
Jednak spróbuje, będzie to dość przewrotne w formie 🙂
Powiem wprost, warto w muzykę angażować nie tylko umysł i ciało, dowartościowania oczekuje i serce i dusza(oczywiście jeśli takowa istnieje).
Wtedy lepiej się zrozumiemy, poniżej znajdziesz link – pierwszy dowód, na to że jedno z drugim(umysł, serce, ciało i nieistniejąca ewentualnie dusza) w jazzie tworzy koherentna całość, zawiera się w nim również nowatorstwo i purytanizm, paradoksalne ale prawdziwe:
http://www.youtube.com/watch?v=SzqVXvwMHCU&feature=related
Witam ponownie,
Zgadzam się – Pani Dorota rozpoczęła ważny temat. Może trochę zadziornie, ale jak widać osiągnęła Pani zamierzony efekt.
Chodzi o to, by choćby w paru głowach pojawiło się właśnie to pytanie:
ale o co Im właściwie chodzi? O co ten „szum medialny”?
Od tego się zazwyczaj zaczyna, by później w tych głowach (o ile są otwarte) pojawiła się wątpliwość. Cieszy mnie, że w dyskusji biorą udział osoby, który nie zgadzają się z jej tezą. Bo co by nam było z uwag typu: „tak, masz rację”. I nie ma co Ich Andrzeju patronizować (o tej nóżce mówię). Bo dyskusja traci sens.
I spokojnie – debata ta nie zaszkodzi popularności katowickiego wydziału. Może jedynie sprawić, że za dziesięć lat, gdy spotkamy się na Konferencji 50 lat jazzu w Katowicach i co dalej? nie wyjdziemy z niej załamani.
Z drugiej strony jednak trzeba uważać, by się nie zacietrzewiać.
„zastanawia mnie w jaki sposób oceniacie Państwo i klasyfikujecie muzyków pod kątem nowatorski/konserwatywny? jak argumentujecie swoje oceny?” może uczestników tego bloga poddamy jakiemuś testowi stwierdzającemu, czy ich wiedza na w/w temat jest wystarczająca, by mogli zabrać głos?
Tu jednak nie trzeba tęgich głów, gdy słyszy się, że muzyka skandynawska to nie jest jazz, najważniejszy jest amerykański mainstream, a przyszłość jazzu to Keith Jarrett, czy Chic Corea. Nie umniejszając ich dokonań i z całym szacunkiem – ale zza rogu czyha już na Nich jazzowa emerytura.
Ale kolejny raz powtarzam – wiemy, że to nie są poglądy wszystkich (ani wykładowców, ani studentów). Ale to jest głos reprezentujący całą uczelnie!
Owa konferencja była pewnym kuriozum, które pokazało jednak wynaturzenia, które w mniejszym lub większym stopniu obecne są w tej szkole na co dzień.
Najbardziej przykre jest jednak to, że postawa wykładowców przekłada się na podejście studentów. I to mnie w sumie trochę zdziwiło, choć w głębi duszy zastanawiałam się później – a może nie powinno? Coś tu jest nie tak, skoro na wykłady takich postaci jak Tony czy Marc studenci się spóźniają, bądź w ogóle nie przychodzą? Że z 10 zapisanych kontrabasistów pojawiło się 2? Że wykładowcy tego pokroju skarżą się, że nie mogą bandów złożyć, bo raz ktoś jest, a następnego dnia go nie ma?
Tylko skoro pedagodzy również sprawę ostentacyjnie olali, to czemuż się tu dziwić?
(podkreślam – nie chodzi o wszystkich studentów. Ci, którzy skorzystali sami wiedzą, co stracili Ci, którzy do tematu podeszli „frywolnie”).
Ale co tu dużo mówić, wystarczy spojrzeć na frekwencję na koncertach, które odbywają się w Katowicach. Znamienne, że okazjonalnie pojawiają się nich zarówno wykładowcy, jak i studenci.
A więc tak naprawdę sprawa sprowadza się do małych kroczków. Żadnych tornad, ani rewolucji (nota bene – ciekawa jestem kto po takim tornadzie i co by w tej szkole wykładał??!! Z historii wiemy, że takie rewolucyjne zmiany to zamknięte koło).
Warsztaty to dobry początek. Ta dyskusja również.
A w niedzielę macie w Katowicach Branforda! Zazdroszczę… 🙂
Takie rzeczy to tylko w katowicach 🙂
Bo w Katowicach jest za dużo jazzu 😉 😆
Że aż się nie chce nigdzie chodzić z tego nadmiaru…
No to zapraszam na koncert, warto jednak wiedzieć, że Branford wystąpi w Polsce, zresztą jak i na całej europejskiej trasie, bez Jeff Tain Wattsa na bębnach, zastąpi go rewelacyjny 19-latek Justin Faulkner
http://www.youtube.com/watch?v=T8M8ljpMb0o
Dzień dobry wszystkim,
kłaniam się nisko wszystkim uczestnikom dyskusji, i na wstępie dziękuje im za odwagę zabrania głosu, której mi trochę brakowało gdy temat się pojawił. Po przeczytaniu artykułu Pani Doroty wydawało mi się, że niektóre absurdalne zarzuty są na tyle absurdalne, że każdy widzi, iż są niedorzecznością, i najgorsze co mogę zrobić aby stały się nie zauważone będzie ich zdecydowany bojkot. Jednak po prześledzeniu tego wątku na tym, ale także na innych forach oraz po rozmowach z samymi zainteresowanymi stwierdzam, że moje rozumowanie było błędne, a zła opinia naszego instytutu szerzy się coraz bardziej a ja nie reagując przykładam do tego rękę.
Jako student ostatniego roku Instytutu Jazzu, czyli osoba której problem powinien dotykać bezpośrednio stwierdzam, że problemu po prostu nie ma. Być może to banalne i nic nie wnoszące stwierdzenie, ale chciałbym pokazać, że koledzy którzy zabierali przede mną głos nie są pojedynczymi przypadkami, ale jest to głos (ośmielam się stwierdzić) wszystkich studentów.
Jeszcze ogólne stwierdzenie. Nie oczekujcie, że uczelnia ma szkolić artystów, gdyż takowych szkolić się nie da. Uczelnia jest jednak zawsze uczelnią, i jej zadaniem jest pokazywać i uczyć tradycji. Nie mogą uczyć tego co studenci jako przyszli artyści powinni znaleźć sami, co będzie ich osobistymi przymiotami, i co będzie charakteryzowało ich osobisty język muzyczny. To zawsze będzie sprawa studentów czy stworzą coś nowego, charakterystycznego tylko im. Uczelnia nie może tego nauczyć, może jedynie to mentalnie wspierać. I TO ROBI.
Jestem dumny, że mogę być studentem tego instytutu i uczyć się u tak wspaniałych profesorów.
Pozdrawiam wszystkich
Bartek Pieszka
P.S.
W odpowiedzi do dzisiejszej wypowiedzi Pani Doroty z godz. 10.25. To, kto co nazywa jazzem jest jego indywidualna sprawą, ale stwierdzenie, że nie nazwanie czegoś jazzem jest odbieraniem mu czci, jakby to jazz był jedynym godnym czci gatunkiem, jest już nadinterpretacją.
Przepraszam, ale nie sprecyzowałem, jaki problem właściwie poruszam w drugim i trzecim akapicie mojej wypowiedzi. Chodzi mi głównie a zarzut akademizmu, tłamszenia indywidualności i konserwatyzmu. Pozdrawiam
Skoro mowa o koncertach – w najbliższą niedzielę Peter Brotzmann Chicago Tentet w Krakowie, a dwa dni później kwintet Dave’a Hollanda. 🙂
Bartek Pieszka – witam. Skomentuję tę wypowiedź jedynie stwierdzeniem: każdy ma prawo do swojego oglądu, Pan też. Ale nie warto się „ośmielać” mówiąc, że taki jest głos wszystkich studentów. Na pewno myślą różnie. Owszem, niewątpliwie są wdzięczni pedagogom za udzieloną wiedzę i to jest naturalne. Reszta jest zapewne zróżnicowana. Ze studentami nie rozmawiałam, ale rozmawiałam ze świeżymi absolwentami. Nie jest tak, jak Pan mówi. Ale przecież nie będę Pana zmuszać do zmiany zdania, zresztą niby jak? 🙂
Dre, ja bym na Branforda chętnie przyjechała, ale muszę w niedzielę być w Warszawie 🙁
No to po takiej deklaracji Bartka Pieszki jesteśmy w punkcie wyjścia,
a na domiar wszystkiego ta odezwa:
„Nie oczekujcie, że uczelnia ma szkolić artystów, gdyż takowych szkolić się nie da. Uczelnia jest jednak zawsze uczelnią, i jej zadaniem jest pokazywać i uczyć tradycji. Nie mogą uczyć tego co studenci jako przyszli artyści powinni znaleźć sami, co będzie ich osobistymi przymiotami, i co będzie charakteryzowało ich osobisty język muzyczny. To zawsze będzie sprawa studentów czy stworzą coś nowego, charakterystycznego tylko im. Uczelnia nie może tego nauczyć, może jedynie to mentalnie wspierać. I TO ROBI.”
Ufff ….w sumie ręce opadają i chyba na tym zakończę bo mam wrażenie, że uprawiam tu jakiś monolog, którego nikt uważnie nie czyta, zupełnie nie rozumie, w najlepszym razie negatywnie interpretuje i mało kogo obchodzi. Dziękuję i powodzenia.
🙁
Trochę śmieszno, trochę straszno i trochę normalnie…
Po lekturze stwierdzam, że pani Dorota posiada kij mrowiskowy wysokiej jakości, w niczym nie ustępujący kijom zagranicznym, a nawet je przewyższający… 🙂
PS
Mnie – zwykłego konsumenta – artykuł i wpis blogowy D.S. w pełni usatysfakcjonował, raczej potwierdził moje wyobrażenia o sytuacji w polskiej muzyce jazzowej.
Kochani muzycy i studenci,
najlepszą odpowiedzią będą Wasze płyty i koncerty 🙂
Dre,
nawet nie do punktu wyjścia, tylko do szkoły zawodowej. Szkoła wyższa, a uczelnia humanistyczna w szczególności, ma nie tylko uczyć warsztatu i dawać tzw. background, ale także, jeśli nie głównie, wytwarzać motywację i poszerzać horyzonty, by student/absolwent mógł ku temu czy innemu horyzontowi podążyć.
Nie znam AM, kiedyś miałem krótki, niezobowiązujący romans, ale moim zdaniem Akademia ma wytwarzać głód artystyczny, a nie miłe uczucie sytości. Można pokłony bić za aperitif, ale coś jest nie tak, kiedy się nawet nie czuje ochoty spróbowania innej kuchni.
Panie Bartku:
Tak się akurat składa, że po mój głos jest również głosem zarówno studentów, jak i absolwentów tej uczelni. Osób, z którymi na te tematy rozmawialiśmy dużo wcześniej zanim pojawił się on na publicznym forum. Tak więc Pana głos, jako głos wszystkich studentów jest trochę bałamutny. Po drugie, nie Pan pierwszy wpadł na pomysł zadzierania nosa i zbojkotowanie absurdalności pomysłów i rozważań osób przecież kompletnie nieznających materii. Wykładowcy już ten patent znali. Szkoda tylko, że efekt jest opłakany. Czasami lepiej się 3 razy zastanowić, niż uznać, że coś nie wart jest naszej uwagi i zaangażownia.
„To, kto co nazywa jazzem jest jego indywidualna sprawą, ale stwierdzenie, że nie nazwanie czegoś jazzem jest odbieraniem mu czci, jakby to jazz był jedynym godnym czci gatunkiem, jest już nadinterpretacją.”
Tak sie również składa, że osoby się tu wypowiadające są dalekie od takich poglądów. To nie my twierdzimy, że wszystko co nie jest amerykańskim mainstreamem nie jest jazzem i nie wypowiadamy sie pogardliwie na temat innych rodzajów muzyki (odnoszę się tu dr Jacka Niedzieli i Jego wypowiedzi podczas Konferencji).
To tak w woli wyjaśnienia.
Pozdrawiam.
zeen,
w szczególności nie ustępujący kijom skandynawskim 😉
Nordic walking 😆
foma,
a co, jeśli niektórzy studenci mają horyzont na gumce: szkoła go może rozszerzy nawet trochę, ale po wyjściu z niej gumka wraca do pierwotnego położenia…
Witam panią Dorotę, oraz pozostałe, szerokie grono dyskutantów.
Pomimo tego, że zawodowo nijak ze środowiskiem jazzowym, ani tym bardziej z katowicką uczelnią nie jestem związany, pozwalam sobie jednak głos zabrać. Gwoli wyjaśnienia – jestem absolwentem Politechniki Gdańskiej pracującym w zawodzie wyuczonym. Muzyka, a muzyka jazzowa w szczególności jest dla mnie „tylko” i „aż” pozazawodową pasją. Co oprócz oczywistych wad – niesposób mi np. merytorycznie dyskutować z zawodowcami na temat teorii muzyki, ma też oczywiste zalety – jestem osobą stojącą „obok”, a nie „wewnątrz”, co moim zdaniem ułatwia bardziej, aniżeli utrudnia, obiektywną ocenę poruszanych problemów.
Czytam Państwa uwagi z wielką uwagą, ale i ze zdziwieniem jednocześnie. Ze zdziwieniem, bo okazuje się, że środowisko Wasze jest aż tak hermetyczne, iż nie jest w stanie dostrzec prawdy obiektywnej! Ta zaś jest następująca: mizerota środowiska naukowego w Polsce dotyczy zapewne wszystkich dziedzin nauki, a nie tylko uczelni muzycznych! Piszę celowo „zapewne”, aby nie usłyszeć zarzutu, że uogólniam. Nie mam szczególnej wiedzy na temat poziomu prac naukowych w akademiach medycznych chociażby, stąd to moje zastrzeżenie. W naukach humanistycznych w szczególności, ale i w naukach ścisłych, poziom prac naukowych jest żenująco niski. W różnorakich mediach głosów na ten temat było mnóstwo, toteż nie czuję szczególnego obowiązku powoływania się na konkretne przykłady. Niemocą twórczą ogarnięte jest nie tylko 90% wykładowców AM (jak pisze p. K.H.), ale wszystkich wykładowców, wszystkich polskich uczelni w ogóle! I jest to być może ocena optymistyczna.
Żenująco niski poziom prac naukowych jest efektem, a nie powodem, żenująco niskiego poziomu kształcenia! We wszelkich światowych rankingach, wszystkie nieomal (sic!) uczelnie polskie są na szarym końcu. Takoż i jest z poziomem prac naukowych; w takich np. naukach ekonomicznych, którymi jak pamiętam szczególnie się nie tak dawno szczyciliśmy, w rankingu najczęściej publikowanych nazwisk, polski ekonomista znalazł się na tysięcznej którejś tam pozycji. Jeśli chociaż trochę się mylę, niech mnie Adam Szulc poprawi.
Proszę Państwa, ktoś to musi powiedzieć – królowa Bona nie żyje! Następna, bezdyskusyjna prawda zaś jest taka, że nie jesteście (czyli katowicka uczelnia) pojedynczą samotną wyspą niosącą jasny kaganek oświaty (tu muzycznej) na polskim oceanie bylejakości.
Nie jest moją intencją obrażanie kogokolwiek i z góry apeluję do biorących udział w dyskusji pracowników uczelni, aby nie wszystkie moje gorzkie uwagi koniecznie brali do siebie.
Mocno generalizując, poprawa kondycji całej polskiej nauki, jest tematem samym w sobie i ani ja nie czuję się na siłach w takiej dyskusji uczestniczyć, ani też blog p. Doroty nie jest do tego dobrym miejscem.
Skądinąd pierwszy post w tym temacie, związany z rocznicą śmierci Komedy, jest przypadkowym i jak dobrym, tudzież gorzkim przykładem na to, że prawdziwą karierę robiło się kiedyś i robi nadal, dopiero poza Polską.
Na koniec wreszcie pozwolę sobie na solidaryzowanie się z p. Krzysztofem Herdzinem „w temacie” nieznalsko – kozyrowym. Żeby nie było tak, aby czuł się osamotniony. Panie Krzysztofie, jest nas więcej!
zeen,
nie róbmy sobie jaj. Tu się o ważnych sprawach dyskutuje, a nawet odważnie bojkotuje, a my o jakichś kijkach w mrowisku, gumowym horyzoncie i potrzebach zwykłego konsumenta…
_Zeen. Zgadzam się z tezą, że muzyk, artysta powinien bronić się za pomocą płyt, koncertów itd. Jednak dostanie się na scenę czy wydanie płyty nie jest tak prostą sprawą. _Pan Dre potwierdzi?
Apel potraktuję jako zachętę do pracy (mam nadzieję, że takie były też intencje autora?), a nie jako wyzwanie.
_Sz.p Dre to nie jest tak, że nikt Pana nie rozumie i nie chce skorzystać z Pana rad. Wiem, że dość uważnie obserwuje Pan życie Instytutu Jazzu i to mnie osobiście cieszy, ale jeżeli mogę poprosić to chciałbym, żeby przedstawił Pan na forum te rzeczy, które się u nas (czyli w systemie kszyałcenia) Panu bez wątpienia podobają.
tarique,
intencje moje odczytałeś prawidłowo.
foma,
wychodzę z założenia, że z jaj świeżych da się coś upichcić, natomiast jak poleżą aż zgniją, będą przydatne do wyrażanie wyłącznie negatywnych emocji…
_Tosia zgadzam się! Rozwój uczelni, wydziału powinien polegać na wykorzystaniu w pełni tego co oferuje w danej chwili i dopiero na tej podstawie można wprowadzać pewne zmiany i innowacje. Na to jednak potrzeba środków, środków i jeszcze raz środków. Ponieważ jeżeli są fundusze to przy odrobinie pracy i zaangażowaniu w sprawę można u nas skutecznie przekonać każdego do swojego pomysłu i i zyskać jego przychylność.
Tak się złożyło, ze przez jakiś czas mieszkał u mnie ukraiński kontrabasista. Dostał półroczne stypendium, dzięki któremu mógł studiować w Katowicach. Po tygodniu wrócił załamany. Był na indywidualnej konsultacji z profesorem nauki gry na kontrabasie. Na spotkanie przyniósł CDR-y z muzyką, w której nagraniach uczestniczył. Usłyszał coś w rodzaju – „Takiej muzyki u nas się nie gra. Proszę się za jakiś czas zgłosić po zaliczenie”. Tenże muzyk po roku stał się jednym z filarów międzynarodowego projektu Kena Vandermarka „Resonance”.
Nauczył się czego nie należy się uczyć?
_AEG: Czego to jest dowodem?
Witam. Właśnie pochłonąłem w całości tę zajmującą dyskusję i mam do jej uczestników kilka pytań i uwag.
Do Krzysztofa Herdzina:
„Czy będziemy wobec tego dyskutować głównie o hochsztaplerach i pseudomuzycznych tfurcach, którzy wywyższani przez kolejnych dziennikarzy stają w opozycji do jednocześnie cynicznie poniżanych osób dostarczających odbiorcy staromodnego? wzruszenia”
Ja wiem, że ciężko będzie wydobyć jakieś nazwiska, ale ciekaw jestem ogromnie, kogo Pan ma na myśli. Zastanawiam się nad jakimś muzykiem (z kręgu tzw. awangardy czy free, jak rozumiem), który ma w Polsce mocną pozycję i jednocześnie na nią nie zasługuje, a nawet może być nazwany oszustem. Jakoś nikt mi nie przychodzi do głowy. Naprawdę zdarza się Panu bywać na koncercie czy słuchać w radiu/z płyty hochsztaplerów z kręgu muzyki improwizowanej? Myślę, że może to być prosty wytrych do wyśmiania twórczości, której się nie rozumie (albo lepiej – nie chce się zrozumieć).
Przypominam sobie za to, jak Jan Ptaszyn Wróblewski (którego skądinąd bardzo lubię) zaprezentował utwór Anthonego Braxtona, po czym stwierdził, że ten muzyk nie umie grać i jest to typowy przykład artystycznego oszustwa. Nieporozumieniem jest też (Pan go powiela) zarzucanie tak zwanym awangardzistom braku „umiłowania tradycji”. Większość z nich poraża wręcz niesamowitą wiedzą i niezwykle oryginalnymi przemyśleniami czy analizami wielkiej jazzowej tradycji, od Nowego Orleanu począwszy. Tylko robią z niej nieco inny użytek.
Do Michała Wierby:
„Z całym szacunkiem ale odnoszę wrażenie, że estetyka, określana przez Państwa jako “nowa”, nową owszem była, ale jakoś tak w latach 70′ ubiegłego wieku (w latach młodości poprzedniego pokolenia-znamienne)”.
Otóż to! I jak można z tej tradycji nie czerpać i jak można wciąż mówić o jej twórcach i kontynuatorach jak o bandzie hochsztaplerów?
„miałem na myśli szeroko pojętą estetykę free jazzu, który obecnie jest już klasyką pełną swoich własnych klisz”.
Stylistyka, gatunek czy podgatunek muzyki, w którym nie zdarzają się mielizny, słabi twórcy, głupie naśladownictwo i artystowska hucpa po prostu nie istnieje. Ile jeszcze będziemy słuchać w Polsce krytyki tzw. free tylko dlatego, że i w tym gatunku powstało mnóstwo przeciętnych albo po prostu słabych płyt? Nikt nikogo nie zmusza do grania free (czy eksperymentalnego lub awangardowego, jak kto woli), tylko nie obiektywizujcie swojego indywidualnego artystycznego wyboru potępianiem w czambuł innej drogi.
A to, co napisała Karolina o obecności wykładowców na koncertach i studentów na warsztatach jest chyba najbardziej dołujące z wielu krytycznych obserwacji, jakie tutaj padły.
„nie warto się “ośmielać” mówiąc, że taki jest głos wszystkich studentów. Na pewno myślą różnie. Owszem, niewątpliwie są wdzięczni pedagogom za udzieloną wiedzę i to jest naturalne. Reszta jest zapewne zróżnicowana.”
Droga Pani Doroto, zapraszamy do akademika na Krasińskiego 27, przekona się Pani sama.
Trochę mam daleko. I wiem, że teraz musicie tak mówić, bo kto się będzie narażał, póki nie skończy studiów… Póki co, trzeba odbębnić swoje łubu dubu, łubu dubu – ja nie chcę Was obrażać, przykro mi to pisać, ale to skojarzenie ze znanym filmem samo się nasuwa 🙁 Kto myśli inaczej, raczej głośno się w tej chwili nie odezwie.
Witam Jurka Plietha i Tomka Gregorczyka. Faktem jest, że najwybitniejsze nasze umysły robią – w różnych dziedzinach – kariery naukowe dopiero za granicą, tak było dawniej i tak jest dziś, i tak będzie tak długo, póki polska nauka nie będzie doinwestowana. O kochanych pieniążkach w tym kontekście już wspominaliśmy. Ale póki nie postaramy się coś zmienić i włożyć w to trochę dobrej woli, bo akurat w dziedzinie artystycznej nie potrzeba tych pieniędzy aż tyle, ile powiedzmy na kierunki ścisłe (choćby tylko z powodu, że uczelnia mała, o badaniach nie mówiąc), drenaż tych najlepszych umysłów przez zagranicę będzie trwał i kwitł. Smutna prawda.
Tomek Gregorczyk – p. Herdzin już sprecyzował, że chodziło mu konkretnie o Tymona.
A wracając do meritum – ludzie drodzy! (Mówię tu do Michała, Tarika, Nikoli, Bartka i innych z Krasińskiego 27, którzy mają „ten sam głos”.) Wy to robicie dla ludzi! Dla świata! Nie mogą być Wam całkiem obojętne głosy, jakie otrzymujecie od odbiorców – takich, jak wypowiadający się również tu. Jak się tak będziecie usztywniać, to publiczność też będzie głosować nogami, o kieszeniach nie mówiąc.
„(…)I wiem, że teraz musicie tak mówić, bo kto się będzie narażał, póki nie skończy studiów… Póki co, trzeba odbębnić swoje łubu dubu, łubu dubu(…)”
Pani Doroto: w ten sposób dyskredytuje Pani właściwie każdą wypowiedź studenta komentowanego wydziału na tym forum. zastanawiam się czy w takiej sytuacji mój udział w dyskusji ma jeszcze jakikolwiek sens.
Nie, nie dyskredytuję. Tylko nie wierzę, że tyle osób może myśleć dokładnie tak samo. I nikt nie uwierzy. Może rzeczywiście dyskusja teraz nie ma sensu. Może wróćmy do tematu za kilka lat i zobaczmy, co życie przyniosło.
Zawsze czas na dyskusję jest mniej lub bardziej nieodpowiedni, a uwagami ad personam bardzo łatwo rozpędzić agorę. A szkoda, bo czekanie na to, co życie przyniesie, chyba nie najlepiej się sprawdza w artystycznych działaniach.
Statystyka podpowiada, że w grupie osób są zarówno bezkrytycznie zadowoleni, jak i rozczarowani stanem zastanym krytycy oraz dominujący środek prezentujący różne odcienie stanowiska tak, chociaż… Zaś mechanizmy doboru kręgu towarzyskiego skutkują tym, że najbliższy krąg myśli podobnie, a ta jedność myśli najbliższej prowadzi do generalizującej tezy, że wszyscy tak myślą, a przynajmniej powinni.
Po tym off-topicowym wstępie powiem tylko, że nawet bez warsztatu da się oczarować słuchacza improwizacją na wystruganej fujarce, jeśli jest się świadomość swoich ograniczeń i wbrew nim, a raczej wykorzystując je, ma się pomysł na granie. A fenomenalny warsztat bez pomysłu na nadanie mu treści przestaje intrygować po kwadransie słuchania.
To napisałem ja, foma, trener bezklasowy.
ps. w zeszłym tygodniu nie pisałem, ale byłem bez sieci, mam zaświadczenie i jakby co, to w przyszłym napiszę dwa razy…
Tak mądrze to poproszę jak najbardziej 😆
Może przesadziłam z tym łubu dubu. Ale to, co napisał zwłaszcza jeden z dyskutantów (nie napiszę, który, żeby nie było, że używam argumentu ad personam) nieodparcie mi się z tym skojarzyło. A dowodem na to, że nie wszyscy myślą tak samo, są wypowiedzi Karoliny, która pisze: „mój głos jest również głosem zarówno studentów, jak i absolwentów tej uczelni. Osób, z którymi na te tematy rozmawialiśmy dużo wcześniej zanim pojawił się on na publicznym forum” – i nie mam powodu, by jej nie wierzyć 🙂 Nie mówiąc o innych w miarę świeżych absolwentach, z którymi rozmawiałam osobiście…
„Tylko nie wierzę, że tyle osób może myśleć dokładnie tak samo. I nikt nie uwierzy. ”
Ja wierzę! 🙂
Pani Doroto: może oni rzeczywiście piszą to, co myślą?
i skoro jest ich tylu to może to ma sens…?
Pisze tylko paru. A czy to ma sens? Posłuchajcie, co mówią odbiorcy…
A jeśli wielu myśli to samo, nie nabiera to tym samym sensu. Znamy wiele przykładów w historii, kiedy sytuacje takie okazywały się wręcz niebezpieczne…
Pani Doroto,
dajmy ludziom prawo do myślenia po swojemu, nawet jeśli jesteśmy przekonani, że jest to myślenie błędne. […Wśród wielu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle]
Piszą tu ci, którzy czują potrzebę uzewnętrznienia swoich przemyśleń, w jakiś sposób sprowokowaniu Pani tekstami, lub wypowiedziami komentatorów. Kto nie ma przemyśleń, albo ma niestałe, nieugruntowane, wątpi etc etc, ten nie pisze. Stąd takie przekonanie o swoich racjach. A dobra dyskusja ma (indywidualnie) służyć do wykazania słuszności swoich racji w ogniu uczciwych kontrargumentów, albo do zmiany stanowiska, bo się w takim teście nie ostało. Zatem testujmy 🙂
Ja się obawiam, że dobrej dyskusji już tu nie będzie, bo w tej rozmowie doszliśmy do pewnej ściany. Ale, jak mówię, życie przyniesie dalsze rozwiązania, pokaże słuszność jednej, drugiej czy dziesiątej postawy. I myślę, że będziemy wracać do tego tematu.
Ze swej strony też nie bardzo będę mogła wdawać się w dalsze długie polemiki, bo znowu ruszam w dalsze rozjazdy, dalsze tematy, od rana jutro jestem zajęta, jadę do Lublina, wracam do Warszawy w sobotę, ale za to idę na premierę do opery, potem piszę tekst, żeby zdążyć na poniedziałek, w poniedziałek w kolejną drogę… Tak że siłą rzeczy będę tu wpadać dorywczo, biorę maleństwo oczywiście i parę chwil pewnie znajdę (mam nadzieję), żeby go dopaść i coś na blogu powiedzieć, ale nie tyle, ile pewnie byłoby trzeba… raczej już zrobić nowy wpis, bo dziś już nie dam rady.
_Hmm powoli zaczynam się gubić. Zostałem właśnie zaliczony do grupy osób „myślących tak samo”. Bardzo dobrze znam się z Michałem, Nikolą, Bartkiem i mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że na pewno nie myślimy tak samo. Co nie oznacza, że nie szanuje ich stanowiska. Więcej, dzięki nim mogę spojrzeć na rzeczy z innej strony, która dla mnie nie jest naturalna. To jest chyba nawet rozwijające nie sądzi Pani?
_Widzę kolejne słowa skierowane do mnie. Pani Doroto nigdy Pani ze mną nie rozmawiała, szkoda,mimo to zarzuca mi Pani, że się obrażam, usztywniam i nie chcę odebrać słów krytyki pod swoim adresem. Nic z tych rzeczy. Po prostu nie zgadzam się z tym uogólnieniem, które się tutaj odbywa ponieważ dla mnie po części jest krzywdzące. Nie mówię tutaj od razu, że jestem super talentem z ogromną kreatywnością fantazją i odwagą artystyczną, ale cały czas nad tym pracuję. Dla kogo? Ja znam odpowiedź bardzo dobrze.
The Wall?
Niemożliwe, Kierowniczko!
Mam tu swoje pretensje jako Sekretarz do tych kulturalnych, którzy nie wiedzą, jak należy napisać „twórca”. Ojej, nie propagujcie tej nowopolskiej polszczyzny nawet żartem. 100 razy powtórzone zaczyna wchodzić w obieg.
Moj syn nazywa mnie „polish language nazi”. Myślę, że to komplement po prawie 30 latach na obczyznie… Nieodrodny syn matki ma tak samo.
tarique – no to bardzo dobrze 🙂
Ja poszłam po prostu śladem stwierdzenia Michała Wierby i Bartka Pieszki 😉
No i już się okazało, że nie jest ono prawdziwe…
Jak tak sobie pogadamy, to kto wie, może dojdziemy do wniosku, że i my się w wielu różnych sprawach zgadzamy – w niektórych na pewno tak, jak wcześniej odpisywałam Nikoli 🙂
Ja was zaraz wszystkich pogodzę!
http://www.youtube.com/watch?v=NzJ2NKp23WU
😀
A ja właśnie podsłuchuję Komeda Project – Nóż w wodzie 😉
Dobranoc!
Z pewnością 😉
Dobranoc
P.S.
Dla tych co nie wiedza, ja tylko sekretarzuję tutaj, na muzyce się nie znam poza tym, co mi w ucho wpadnie. Z podpowiedzi tego blogu korzystam chętnie, bo ile ludzi, tyle gustów i zawsze coś dobrego się trafi, nieważne, czy klasyka czy co tam. Muzyke się czuje, albo nie. Tak samo, jak poezję.
A teraz to mi w duszy gra i to są typowe obrazki z mojej zimy w okolicy.
http://www.youtube.com/watch?v=-2ohGF0K4AI
Z jakąś taką nieśmiałością komentuję pod ludożerką, bo nigdy nie wiadomo, czy i psów nie jedzą… Ale z drugiej strony, ponieważ wiadomo, że jestem pies dżezowy, to głupio by mi było nie machnąć nawet ogonem. Z trzeciej strony, na temat akurat katowickiej uczelni nie wiem nic, więc co ja mogę szczeknąć? Z czwartej strony przytoczyłbym starą zasadę „lepiej żeby mówili źle, niż żeby nie mówili w ogóle”. 😉 Z piątej dodałbym, że to nie żaden wic, bo wszelka dyskusja, nawet jak nie zgadzamy się z adwersarzami, pozwala sobie samemu poustawiać różne rzeczy w głowie i dlatego dobrze, że Pani Kierowniczka namąciła. Z szóstej zaznaczyłbym, że wskutek zarówno mojej nieuleczalnej miłości do dżezu, jak i anarchicznej natury (kundle tak mają) byłbym za tym, żeby przynajmniej nie stawiać akademickich tam (to nie jest jazz…), jeżeli już się nie da do przodu (kochane pieniążki), a w każdym razie popierać wszelkie kontakty. Z siódmej, jako zwyczajny, niekształcony odbiorca podszepnąłbym cichutko, że wprawdzie jestem za postępem, ale tych starych numerów też sobie lubię posłuchać i jak są dobrze grane, to mi od oklasków łapy puchną. Z ósmej przyznałbym, że w gruncie rzeczy banały same prawię i tylko tym się mogę usprawiedliwić, że taka jak ja na ogół będzie publiczność, dla której po skończeniu Akademii będzie grane.
A po dziewiąte chciałbym powiedzieć dobranoc. 😆
Nie bójmy się scian i murów! Polacy mają wspaniałe umiejętości obalania murów stołami.
Nie wstawajmy zatem od stołu tak zaraz, zjedzmy najpierw deser. Przytoczę tu pewien przykład. Jako człowiek, który przeszedł przez wstępną fazę zapoznawania się z rzeczywistością zwaną dorastaniem głównie poprzez długie rozmowy mogę powiedzieć, że oczekiwanie na zmianę poglądów ludzi po czterdziestce, nawet bardzo pozytywnie do nas nastawionych może być bardzo długie, a nadzieje z tym związane płonne. Z logicznego punktu widzenia (ale też z autopsji) oczekiwanie na zmiany w takich poglądach ludzi niechętnych, lub nawet wrogo nastawionych wydaje się tym bardziej nie mieć perspektyw. Nie ma co zatem apelować o zwiększenie tak zwanej otwartości, bo każdy potencjalny adresat takiej wypowiedzi nie tylko magicznie nie „otworzy się” a nawet zupełnie prozaicznie zamknie się, zamknie drzwi i w ogóle poprosi o szacunku kęs.
Wspomniany okres rozmów nauczył mnie zwiększonego szacunku do różnych niekorelujących z moimi poglądów, dlatego rozumiem zarówno wszystkie argumenty pani Doroty, jak i uznaję słuszność potencjalnego i namacalnego oburzenia naszych pedagogów. Potem – w moich dyskusjach – zwykle i tak okazywało się, że prawda leży w jakimś ciężkim do zdefiniowania punkcie blisko środka, lub obie strony nie zrozumiały się i miały rację jednocześnie, lub co gorsza obie strony mogłyby mieć rację, ale nie chcą przyznać, że pełną rację miałyby tylko w jednym, ściśle określonym przypadku, jak również mało prawdopodobnym. Racji wtedy odmówić nie sposób, ale próba definicji szczegółowych warunków wystąpienia takiej racji byłaby zadaniem epickim i taki wysiłek dopiero stałby się podstawą do konstruktywnej krytyki.
Zawsze dlatego oczekuje bardzo wiele od krytyki wypowiadanej. Wielokrotnie znauczkowany zawsze będę twierdzić, że dobra krytyka musi pozostać konstruktywna. Nie wystarczy powiedzieć – jest źle, czy nawet co jest źle. Emocje negatywne rzadko pomagają. Nawet upubliczniona krytyka, w dobrej woli nastawiona na otworzenie oczu osobom, które mogłyby coś potencjalnie w sprawie zrobić jeśli jest zbyt negatywna – nie motywuje. Człowiek absorbuje taką dawkę i nie znajduje chęci i pomysłu. Raczej gorzej troszkę się poczuje. Stąd mój poprzedni apel o pomysły – z każdej strony.
Jeśli miałbym się nie wypowiadać już o całym tym chybotliwym ekosystemie małych skrawków nadziei zostawianej aż nadto licznym absolwentom uczelni muzycznych – jeśli chodzi o sferę biznesową tej całej sprawy, wpływu czarnego pr jazzowego na odzewy w postaci czarnego pr jazzowego i innych niedzwiedzich przysług (wpływu dobrego pr nie można przecenić) – wypowiem się zatem jeszcze o braku komunikacji, jaki trzeba nam jeszcze przeskoczyć w projektach kulturalnych, aby nasz rynek powoli stał się przyjaznym również dla eksperymentatorów.
W obecnym ustawieniu rynku muzycznego w Polsce mały sukces nie przekłada się na jakąkolwiek perspektywę dalszych sukcesów. Ciułanie swojego CV niewiele daje, bo nikt nie interesuje się tym tak naprawdę wśród ludzi z zewnątrz. Nie zauważyłem otwartego rynku muzycznego – raczej jak można się spodziewać większością spraw kierują osobiste znajomości. I nie sądze, że dzieje się tak ze złej woli, łapówkarstwa czy kolesiostwa.
Nie ma po prostu przepływu informacji. Ciężko najwyrażniej wszystkim instytucjom przyzwyczaić się do internetu, e-maila czy wykonywania telefonów – prawie udaje się dowiedzieć o nadchodzącym wydarzeniu kulturalnym, konkursie, warsztacie organizowanym przez jakieś mlode Stowarzyszenie, a już zupełnie system nie wydala z informacjami post-factum – akademie sztuk pięknych nie wiedzą o dokonaniach akademii muzycznych, akademie muzyczne o dokonaniach teatralnych, Warszawa nie wie o Krakowie, Katowice nie wiedzą o Gdańsku.
Potencjalny pracodawca nie wie o muzyku – potencjalnym pracobiorcy. W takiej sytuacji wygrywają ludzie zdeterminowani, by pokazywać, udowadniać i zapoznawać, a nie ludzie zdeterminowani, by zmieniać, szukać i ciekawić się. Człowiek o stałym, przewidywalnym profilu łatwiej znajdzie drogę, w rytm starej maksymy: każda potwora znajdzie swego amatora. Cierpliwie promując swoje badziewie (lub swój ugruntowany piękny styl) całą energię skupia na docieraniu.
Konkurencję zwykle poprawia wolny rynek. Ale w muzyce wolny rynek powstanie wówczas, gdy bardzo łatwo będzie dało się porównać znanych i nieznanych. Na targu wystarczy przejść od stoiska do stoiska. W muzyce w Polsce nie dostajemy żadnych wskazówek.
Być może dlatego też wezbrało takie oburzenie, kiedy już coś dostało się do ogólnego obiegu – okazało się, że jest to komunikat deprymujący.
Nikt tu nie próbuje się zasklepiać. Na zasklepianie się to akurat jednym za późno, a innym za wcześnie i w sumie nie wiadomo którym co. Po prostu w momencie, kiedy Andrzej już po raz drugi zorganizował świetne warsztaty, powoli profesjonalizuje się podejście do całego tego show, kiedy wydaje się, że przy odrobinie dobrej reklamy, pozytywnego myślenia i wspólnego oddania można by wykreować coś konkurencyjnego o wymiarze światowym w nowych aspektach – pokonferencyjny powidok jednych dziwi (np. mnie – „po co rozdmuchiwać i podtrzymywać ten typ jazzowej polemiki? lepiej wystąpić z pozytywnym kontrmanifestem”) innych denerwuje i oburza („pani Dorota nic nie wie o instytucie”) a resztę osób nastraja do dystansowania się.
Ciągle uważam, że każdy z nas chce dobrze i wiele osób to docenia. Nie wstawajmy zatem od stołu, bo absurd (do którego sprowadziłem ten temat, jeśli wierzyć pani Dorocie), to rzecz z którą lepiej poradzić sobie prędzej, niż później.
Witam raz jeszcze, wpisał się Pan jakoś inaczej, więc komentarz zaczekał w poczekalni. Teraz wróciłam z opery i trochę mam co innego w głowie, jutro na spokojnie przeczytam i postaram się odpowiedzieć. Pozdrawiam, dobranoc 🙂
nikola,
na tworzenie (kontr)manifestów potrzeba spojrzenia całościowego, wizji przyszłości, która nie ogląda się za siebie i na boki. Pięknie, ale iluzorycznie. Tym bardziej, jak się nie siedzi w środku, tyklo do środka czasem zagląda.
Z tego powodu nie odrzucałbym spojrzenia „audytora” (tak w skrócie wielkim to określę), który nie sili się na stworzenie całości, ale jak mróweczka przegląda to co jest, w poszukiwaniu ewentualnych dziur, mielizn etc etc. Bo z takiego łatania, odwalonej przez kogoś korekty, pierwotny autor potrafi wyjść moze nie z manifestem (nota bene czas manifestów skończył się kilkadziesiąt lat temu), ale solidnym projektem, który może sporo zwojować.
Ale chylę czoło za przemyślenia, bo bezrefleksyjnie to nawet trawy się dobrze nie skosi.
nikola kołodziejczyk 19:13
oczekiwanie na zmianę poglądów ludzi po czterdziestce, nawet bardzo pozytywnie do nas nastawionych może być bardzo długie, a nadzieje z tym związane płonne.
Jako przedstawiciel tych po 40 – powiem jedno: troszki rączki mi opadły. A po opadzie onych rączek doczytałem jeszcze pasusik „dobra krytyka musi pozostać konstruktywna” i próbowałem zastanowić gdzie taki młody człowiek poznał to urocze sformułowanie „Konstruktywna Krytyka” – od którego zawsze mnie zęby bolały.
Powiem tylko w sekrecie, że nigdy chyba nie zmieniłem tylu różnych poglądów i ocen, co właśnie po mitycznej 40-tce. I mam – bynajmniej niepłonne – nadzieje, że ten akurat pogląd zmienisz w dającej się przewidzieć przyszłości. Czego z wielką sympatią i życzliwością życzę.
Nikola, od naszych systemów(i reprezentujących je ludzi, bo ostatecznie liczy się pojedynczy człowiek): oświaty, edukacji i kultury domagamy się dokładnie tego o co i Ty zapytujesz i słusznie postulujesz – większego przepływu i wymiany informacji, a mniej partykularnych interesów!
I zważ też na fakt, że część z nas mówi o tym będąc zdecydowanie po 40 – stce.
Niestety nie mamy ani wystarczającej władzy(a nawet takiej jaką mają profesorowie, dyrektorzy i rektorzy – najlepiej razem wzięci), ani czarodziejskiej różdżki aby to błyskawicznie poprawić. Jako ludzie, którym leży na sercu(a czasem na żołądku:) dobro społeczne. Podejmujemy pewne działania idące w tym kierunku na łamach, w internecie, w okolicznościowej akcji(vide ów chciany/niechciany workshop), jednak bez chęci współpracy(vide konferencja) nic więcej poza dyskusją i stawianiem pytań nie możemy. Osobiście opowiadam się bardziej po stronie entuzjazmu niż akademickiej pragmatyki, chociaż wszystko musi być przecież jakoś zorganizowane. Hmmm, wszystko i tak jest zorganizowane, nawet jak tego w danym momencie nie dostrzegamy.
Przeczytałam w końcu.
Pominę drugi akapit wypowiedzi nikoli z powodów oczywistych 😆
Tak, brak przepływu informacji na pewno jest jednym z naszych problemów. Ale informacje teraz przepływają inaczej, rynek jest inny, kontakty międzyludzkie mają nowe płaszczyzny, których wcześniej nie było – m.in. ta, w ramach której teraz sobie rozmawiamy 🙂
To jednak jak na razie nie przekłada się na działania establishmentu. Żyjemy w swoistej – jak to kiedyś nazwał Kisiel – międzyepoce. Możesz dziś znaleźć w sieci, obok masy chłamu, znakomite rzeczy. Ale niekoniecznie przekłada się to na sukces rynkowy. To się pewnie zmieni w dającej sie przewidzieć przyszłości, lecz jeszcze nie teraz. Tak więc racja, że tym, którzy są bardziej zachowawczy i bardziej pewni siebie, będzie wciąż u nas na rynku łatwiej.
Ja bym chciała mieć jakieś pomysły. Chciałabym coś zrobić, żeby od podstaw uczono – w różnych dziedzinach – myślenia i kreatywności, a nie wkuwania gotowych formułek – egzaminy testowe obnażają ten absurd, każda odpowiedź nietuzinkowa będzie odrzucana. To samo z muzyką. W każdej szkole muzycznej powinno być miejsce na improwizację. Nie wyklucza ona przecież wykonawstwa muzyki różnych epok ani nauki historii muzyki. Pedagodzy powinni być otwarci na różne rodzaje muzyki. Jak wiemy, jest wprost przeciwnie. Jak to zmienić, nie wiem. Gdybym wiedziała, starałabym się zostać ministrem 😉
To, co zaobserwowałam w Instytucie Jazzu, jest pokłosiem takich właśnie postaw na etapach wcześniejszych. Ja nie mam przecież nic przeciwko historii jazzu, trzeba jej uczyć koniecznie, a sama bardzo lubię różne jego rodzaje, od nowoorleańskiego po free, a nawet podczas pobytu w Instytucie z przyjemnością porwałam od p. Jarosika księgę standardów, bo nie zawsze kojarzę dany temat z tytułem i chciałam się wreszcie nauczyć 😆 Nie uważam, że to, czego uczą w Instytucie, jest niepotrzebne! Ale zobaczyłam tam takie postawy, usłyszałam takie wypowiedzi, że po prostu szczęka mi opadła z hukiem – o tym już tu kilka razy pisałam.
Rozumiem jednak obawy przed tym, co zostało tu nazwane „czarnym PR” w sytuacji, gdy establishment jest taki, jaki jest. To prawda, o tej delikatności materii nie myślałam pisząc ten artykuł. Reprezentuję tu – jak już pisałam – raczej odbiorców. No i takich ludzi jak np. obaj Andrzejowie – AEG i Kalinowski (Dre), którzy po prostu kochają jazz i robią dla niego, co mogą.
Witaj Doroto
pod Twoja nieobecność rozwijaliśmy się „diapazonicznie” raz racjonalnie innym razem max emocjonalnie, niestety wciąż bez głosu z wewnątrz struktury(wyj. Bernard Maseli), ostatecznie ze studentami dochodzimy(upsss, mam taka nadzieję choć trochę boję się to głośno powiedzieć) do pewnego zrozumienia, powiem jednak więcej, nawet uprzedzenia Krzysztofa Herdzina jakoś tam rozumiem szczególnie w kontekście tego co musiał On przejść pokonując kolejne szczeble akademickiej edukacji. Ale teraz idę na rower i tam będę słuchał sobie Radiohead i Roisin Murphy, to konieczne po kontemplacji monumentu Savalla pt Jerusalem, inaczej się nie da 🙂
Ha! Przeczytałam, co się wyrabiało przez te kilka dni na Diapazonie. No no, kij w mrowisku się obraca 😆
Już nie będę komentować, bo tyle tam zostało poruszone, że nie wiem, co najpierw, ale tylko zauważę, że Maciek Karłowski przypomniał tam pytanie wypowiedziane przez jednego ze studentów do amerykańskich wykładowców na warsztatach, pytanie, które i ja słyszałam na własne uszy i które mną po prostu wstrząsnęło: „Jak te wszystkie rzeczy, o których nam mówicie, możemy spożytkować w naszych schematach?”
Tak było, nie przyśniło się nam.
W tym roku wszystko było pozamykane, takiego filmu jak za pierwszym razem nie dałoby się kompletnie zrobić. Zabrakło entuzjazmu, ciekawości, czasem nawet zwykłej ochoty na spotkanie. Mamy trochę materiału zdjęciowego z koncertów i przesłuchań na koniec warsztatów, jakiś reportaż do TVP Kultura może uda się z tego skleić, a może tylko koncert SIM-u. Może trzeba jeszcze coś dokręcić, jakieś wypowiedzi, jakiś inny obraz dodać, zbudować metaforę, ale teraz boje się tego ruszać. Amerykanie mówili mi na koniec, że próbowali realizować swój typowy program z SIM-u, ale mieli pewne problemy z komunikacją, i nie chodzi tylko o język angielski. Mówili też, że jeżeli w przyszłym roku będziemy dalej chcieli robić z nimi warsztaty to powinny one być robione wspólnie z wykładowcami z Instytutu Jazzu. Inaczej nie ma to sensu. Bardzo chwalili sobie taką współprace z Akademią Muzyczną w Oslo, gdzie realizują co roku tygodniowy warsztat. Zazwyczaj bardzo powściągliwi Norwedzy, tu okazują się bardziej otwarci mentalnie i nawet emocjonalnie na różne zagadnienia muzyczne. Wiesz, ja tego kompletnie nie kumam – przyjeżdżają muzycy z NY, ciekawie mówią o swojej kulturze, warsztacie pracy etc i obojętnie czy oni są avant czy traditional, już sam ich sposób myślenia, działania, podejścia do instrumentu, współpracy, jest kompletnie inny i dla mnie przez to w naturalny sposób inspirujący, ciekawy, a u nas panuje przekonanie o posiadaniu jakiejś skończonej, kompletnej wiedzy, ostatecznej wersji świata, niemal prawdy objawionej i to w odniesieniu do nie naszej przecież tradycji. To jakiś kompletny absurd! Mam wrażenie, że jest tak jak pisał Miłosz: jesteśmy kresami zachodniej kultury i to wszystko bierze się z ignorancji. Nie wiem czy wiesz ale ostatnio przyjeżdża do nas sporo Rosjan grających jazz, my od dawna jeździmy do nich, ale tym razem to oni mogą określić nam świadomość i kierunki rozwoju muzycznego rynku 😉
Ciekawa dyskusja… I o wysokiej temperaturze! Pozdrawiam
Witam, Panie Marcinie. Dyskusja tu się właściwie wypaliła czy zawiesiła, teraz buzuje na Diapazonie 🙂
Pozdrawiam wzajemnie!
Byłem wczoraj na dyplomie Nikoli Kołodziejczyka, to był istny prawybuch, wielka zapalczywość i determinacja do poruszania wielu nowych przestrzeni muzycznych. Jego wielowarstwową kompozycję wykonywał big-band wraz z kwartetem smyczkowym, harfą, a całością dyrygował Ed Partyka. Nikola „szalał” za fortepianem. Dostał same szóstki i owację na stojąco od publiczności licznie przybyłej do tej pięknej nowej sali koncertowej AM.
Ed tez chwalił za wyobraźnię i odwagę(nie było nic z II-V-I:). Ciekaw jestem co dalej? Tymczasem my(AEG, Ola i kilku jeszcze buntowników) wybieramy się na „Kongres Kultury” do Krakowa we wrześniu. Co Ty na to?
Ciekawa i bogata w treści dyskusja, wywołana jakże celnym tekstem Doroty. Zapraszam wszystkich chętnych do rozwijania jej wątków do nowo utworzonej na Facebooku grupy „Co się dzieje z polskim jazzem ? „. Pozwoliłem sobie otworzyć jej działalność podając link do niniejszego felietonu, niejako przyjmując w ten sposób zacną autorkę jako patronkę 🙂
Pozdrawiam
I ja Cię wzajemnie pozdrawiam, Wojtku, na fejsie nie jestem, więc nie będę się włączać, ale kto może, namawiam. Niestety naszego przyjaciela, podpisującego się powyżej AEG, nie ma już wśród nas… 🙁