Ludożerka nie pokuma nic

Dziś nie tylko imieniny Jerzego i Wojciecha. Dziś również jest 40. rocznica śmierci Krzysztofa Komedy. Człowieka, który do jazzu przyszedł z kliniki laryngologicznej, zamiłowania do słuchania Bacha w filharmonii i intensywnego słuchania Radia Luksemburg i Głosu Ameryki. Człowieka po prostu genialnego, który dzięki nieprawdopodobnej intuicji wniknął w istotę jazzu, po prostu nim żył i oddychał. Najbardziej uderzająca w jego tematach jest wyrafinowana prostota, od wcześniejszych muzyk filmowych po narkotyczną kołysankę z Rosemary’s Baby. Ale zdarzało się i samo wyrafinowanie, jak w pamiętnym albumie Astigmatic, który we wszelkich ankietach jest uznawany za najwybitniejszy album w historii polskiego jazzu.

Komeda żył krótko, ledwie 38 lat, prawie tak jak Chopin – wybrańcy bogów umierają młodo. Potem mieliśmy wielu mniej lub bardziej zdolnych. Niektórych wybitnie. Ale on był tylko jeden.

Tak się złożyło, że dokładnie w roku śmierci Komedy zaczęto w Polsce uczyć jazzu (dla alibi ubierając studia w nazwę „Studium Zawodowe Muzyki Rozrywkowej”) – na uczelni muzycznej w Katowicach, która wówczas nosiła miano Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Oczywiście tych dwóch faktów łączyć nie można. Może tylko w ten sposób, że Komeda rozsławił polski jazz w świecie wtedy, kiedy w Polsce jeszcze prawie go nie było, no i towarzysz Gierek, wówczas I sekretarz katowickiego Komitetu Wojewódzkiego, rzucił ponoć na jakiejś naradzie przedstawicieli POP (Podstawowych Organizacji Partyjnych), gdzie byli też przedstawiciele środowiska muzycznego: „Towarzysze, a może by tak zrobić coś z tą muzyką rozrywkową?” Gierek robił wtedy za bywalca w świecie, trochę czasu spędził we Francji, więc był rzecznikiem pewnego kulturowego otwarcia. Tak więc polskie studia jazzowe zawdzięczamy właśnie jemu (choć oficjalnie słowo jazz weszło do nazwy dopiero w latach osiemdziesiątych).

Piszę teraz artykuł o tym, co się dzieje po tych czterdziestu latach. No i jest smutno. Wspominałam tu wcześniej o szoku kulturowym. Polegał on na tym, że nie spodziewałam się, że taka dziedzina jak jazz może obrosnąć aż takim akademizmem i konserwatyzmem. Więcej będę o tym pisać do wydania papierowego, ale ten wpis jest trochę zajawką, bo już po prostu nie mogę wytrzymać. W Polsce (i nie tylko tu, ale tu właściwie wyłącznie) uczy się gotowych formułek, fraz, akordów, stempelków, z których powstają kolejne klony przeszłości. To nie znaczy, że z katowickiej szkoły nie wychodzą ludzie zdolni. Owszem, i to bardzo, ale często z przytłumioną indywidualnością. A równocześnie pojawiają się na rynku osoby, które do szkoły jazzowej (a jest ich teraz więcej w kraju) nigdy nie chodziły – i bynajmniej nie są gorsze. Taki Leszek Możdżer skończył po prostu fortepian klasyczny w Akademii Muzycznej w Gdańsku, a do tego, co robi w jazzie, doszedł sam. I jest takich muzyków więcej, ale większość ginie w morzu przeciętności i naśladownictwa.

Bo do czego dziś służy w Polsce jazz? Żeby zrobić łagodne tło w knajpie (smooth jazz, chillout, jak go zwał, tak go zwał) czy gdzie indziej. Nie dla jakichś głębokich przeżyć, nie dla bebechów. Z drugiej strony jazzu nienawidzi z zagadkowych powodów cała warstwa decydencka w tym kraju, uznając go za muzykę trudną, nie dla ludzi. Utarło się twierdzenie, że reklamodawcy nie lubią sąsiedztwa jazzu, tak że w radiu się go nie gra. Nawet w publicznym został już zewsząd wykurzony poza ogryzkami w biednej Dwójce, na którą już wszystko się zwala; w Trójce, która była swego czasu wielkim jego promotorem, już dawno ani śladu. A Radio Jazz? Cóż, osoba, która była właścicielem, od dawna mówiła, że to tylko biznes, który zamierza sprzedać za duże pieniądze, i tak się właśnie stało, bo częstotliwość i koncesja to dziś skarby, jako że nowych już nie ma. Właśnie dowiedziałam się ostatnio, jak to się odbyło. Nóż się w kieszeni otwiera, w bezsilnej złości. Jest tak jak w piosence Mój drzez „Tymona” Tymańskiego z albumu P.O.L.O.V.I.R.U.S.: „…Tak czy siak nieistotne, ludożerka nie pokuma nic, a krytyk zasnął (…) bo dżezu nikt nie kuma, men (…)”.

Takie to refleksje w czterdziestą rocznicę śmierci Komedy. Może go przynajmniej posłuchajmy. Słodkie kawałki z Niewinnych czarodziejów: tu, tu i tu. Trochę różności na wrzucie. A resztę już znajdźcie sami.

PS. Właśnie dostałam taki link.

PS2. A oto zdjęcia z Katowic.