Wreszcie Koncertująca na poziomie

Orkiestra SWF Baden-Baden und Freiburg kojarzyła się tu raczej z wykonawstwem muzyki współczesnej i Warszawską Jesienią. Nic dziwnego, ponieważ od wielu lat związana jest z jednym z najsłynniejszych festiwali muzyki współczesnej, w Donaueschingen. A w Warszawie wykonała (z Szabolcsem Esztenyim) m.in. Pianophonie Kazimierza Serockiego. Od ponad dziesięciu lat prowadzi ją francuski dyrygent Sylvain Cambreling, który jest też pierwszym dyrygentem gościnnym Klangforum Wien. Z niemiecką orkiestrą jest ostatni rok; potem przenosi się na szefa opery w Stuttgarcie (był też wcześniej szefem muzycznym oper w Brukseli i Frankfurcie).

Jest to bardzo sensowny kapelmistrz, panujący świetnie nad zespołem i w dobrym z nim porozumieniu. Ciekawie też ułożył program. Sześć epigrafów antycznych Debussy’ego, zinstrumentowanych na orkiestrę kameralną przez Rudolfa Eschera, było dobrym wstępem, wprowadzając łagodny i sielankowy nastrój impresjonistycznego spojrzenia na antyk, a jednocześnie będąc świetną rozgrzewką zwłaszcza dla grupy dętej przed kolejnym, odpowiedzialnym zadaniem, jakim było wykonanie IV Symfonii „Koncertującej” Szymanowskiego.

No, to była całkowicie inna jakość niż w czerwcu w Łodzi. Wreszcie Anderszewski zagrał ten utwór z orkiestrą i dyrygentem, którzy potrafili być partnerami. I rzeczywiście było to coś w rodzaju concerto grosso, bez przerwy są tam przecież solówki rozmaitych instrumentów, wchodzące w rozmowę z fortepianem. No i tak – to jest Koncertująca, a nie Koncert fortepianowy. Co prawda Piotr uważa, że mogłoby być jeszcze lepiej – jego zdaniem fortepian powinien być schowany wewnątrz orkiestry. No, ale chyba trochę przesadza – to jest dość gęsto napisane, orkiestra jeszcze częściej przykrywałaby solistę. Finał może mógłby być jeszcze bardziej taneczny, także w orkiestrze (bo w fortepianie były oczywiście oberkowe akcenty w temacie). Na bis były dwa standardy: Sarabanda z V Suity francuskiej G-dur Bacha oraz, ma się rozumieć, Csik. Na szczęście Piotr gra to za każdym razem inaczej, Bach był grany pięknym okrągłym dźwiękiem i chyba z innymi ozdobnikami niż kiedyś, a Bartók – bardzo od ucha i na folkowo. (Dodam jeszcze, że zamieniając z nim dwa słowa w przerwie upewniłam się, że Łodź jak najbardziej będzie – „ostatni występ przed przerwą!” – podkreślił radośnie. Chyba rzeczywiście nie może się już tej przerwy doczekać.)

Druga część była może mniej ciekawa, bo zawierała Symfonię Dantejską Liszta, utwór dość w sumie banalny i naiwny; w każdym razie w moich uszach. W każdym razie ciekawie było posłuchać jej w wykonaniu dobrej orkiestry. I aż się zdziwiłam, ale, jak na pierwszej części, na drugiej też była pełna sala. Widać dziś było, że przyszła publiczność wyrobiona, bo nie dość, że nie było klaskania między częściami, to nie było też standing ovation. Choć moim zdaniem po pierwszej części można było wstać. W końcu Anderszewski dość długo nie zagra w swoim rodzinnym mieście.