Co nas boli
Dziś na zjeździe Związku Kompozytorów Polskich zostało sformułowanych kilka uchwał. Parę z nich przedstawię, ponieważ na te tematy nieraz tutaj rozmawiamy.
Jedna jest związana z sytuacją Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, na którego czele stoi w tej chwili były prezes firmy Panasonic, menedżer, który jednak jak dotąd z kulturą nie miał nic wspólnego i niewiele o niej wie. Został on mianowany przez ministra Zdrojewskiego jako p.o. i środowisko coraz bardziej się obawia, że kiedy skończy się ów okres p.o., będzie mianowany dyrektorem naczelnym. Występujemy więc do ministra o to, by dyrekcję w tak ważnych, narodowych instytucjach kultury powoływać jednak trybem konkursowym i ustalać przy tym kryteria przygotowania merytorycznego. W tej chwili minister ma wolną rękę: może przeprowadzić konkurs, ale też może sobie powołać, kogo chce, i coraz częściej niestety korzysta z tej drugiej możliwości. Ja swoją drogą wciąż nie jestem w stanie zrozumieć, skąd w ministerstwie taka niechęć do ludzi kompetentnych. Domyślam się, że człowiek kompetentny wiedziałby, że działalność na właściwym poziomie kosztuje, i mógłby się wtedy upominać o pieniądze. Człowieka bez kompetencji merytorycznych poziom właściwie nie interesuje, ważne, żeby bilans się zgadzał. Ale przecież nie o to chodzi w takich instytucjach. Tzn. nie tylko o to, bo bilans zgadzać się powinien.
Projekt drugiej uchwały, o której tu chcę wspomnieć, pozwoliłam sobie zgłosić ja, bo wciąż się we mnie gotuje, że minister Zdrojewski mówi o sukcesie – że wedle podpisanego swego czasu porozumienia z panią minister Hall od września ma być muzyka w szkołach, a tak naprawdę będzie figa z makiem. Pisze o tym tutaj i tutaj mój kolega Jurek Burdzy, nauczyciel muzyki, muzyk folkowy (Zespół Polski i jeszcze parę), twórca dziecięcego zespołu Vistula oraz podręczników do muzyki. Jako główny powód obecnego wywalania nauczycieli muzyki ze szkół podaje fakt, że według obowiązujących przepisów nauczyciel nie może dorobić w innej szkoły do połówki etatu, może tylko do całego, a rzadko się zdarza, żeby pedagog tego przedmiotu miał pełny etat, chyba że uczy jeszcze czegoś innego. Ja nie chciałam w to pójść, bo trzeba byłoby długo tłumaczyć, więc spróbowałam z drugiej strony. Wedle nowej podstawy programowej w klasach I-III, w których jest tzw. nauczanie zintegrowane, możliwe są zajęcia z muzyki prowadzone przez kwalifikowanych nauczycieli, ale tylko „możliwe”, więc zwykle dyrektorzy nie zawracają sobie tym głowy, tylko postanawiają, że wszystko zmieści się w nauczaniu zintegrowanym, to taniej wypadnie. No i, jak u Kononowicza, nie będzie nic. A miało być tak pięknie.
Ministerstwo Edukacji jest w tej dziedzinie po prostu nie do współpracy. Na nasze argumenty odpowiada, że chcemy załatwić pracę dla naszych kolegów. No, w pewnym sensie tak, ale przede wszystkim walczymy o przyszłą publiczność. I o lepszą jakość kulturalnego i intelektualnego kształtowania się człowieka lat 7-9.
Przegłosowaliśmy więc wniosek do pani minister edukacji, który sformułowaliśmy ostatecznie jak najprościej: by spowodowała, aby w klasach I-III powszechnych szkół podstawowych obligatoryjnie prowadzili zajęcia muzyczne fachowi, kompetentni nauczyciele – inaczej pamiętne porozumienie ministrów edukacji i kultury staje się fikcją.
Komentarze
Kłopot.
Bo choćby z wyborem tych kompetentnych.
Ja na ten przykład miałem styczność z kompetentnym, który długim drewnianym piórnikiem walił w dłoń otwartą z całej siły. I nie za fałszowanie, nie za brak zamiłowania i brak zdolności, jeno za oznaki niezdyscyplinowania na lekcji, objawiające się czasem pogaduchami.
Ręce były mi sprawne potrzebne do zdobycia mistrzostwa w koszykówce, którą uprawiałem, mimo nikczemnego wzrostu. Zdarzyło mi się nie być w stanie grać przez kilka dni z powodu piórnika. Owszem, gadałem, bo kto nie gadał?
Po za tym dzięki kompetentnemu doszliśmy z chórem do finału i nagraliśmy w FŁ kilka utworów dla regionalnego radia w ramach nagrody.
Inna sprawą jest podejście władz naszych kolejnych, kochanych do spraw kultury. Szkoda gadać. Kasa decyduje, menedżerstwo pojmowane dosyć prymitywnie i nic więcej.
Niechęć do kompetencji trwać będzie dopotąd ( 😉 ) dopokąd polityka rządzić będzie nawet obsadą babci klozetowej.
Z pozdrowieniami recyma obolałymi od piórnika
Zeenie, o tych kompetentnych może być łatwiej, niż się obiegowo przypuszcza. Ilość osób kończących studia muzyczne jest wielka (wielu absolwentów nie podejmuje pracy w zawodzie, bo rynek jest nasycony), a w dodatku w tej chwili tych, którzy nie dorobią sobie podczas studiów uprawnień pedagogicznych, można policzyć na palcach jednej ręki. Studenci są zapobiegliwi, i słusznie. Argument zagrożenia jakąś niewłaściwą postawą wobec ucznia (typu „piórnikiem po palcach” etc.) jest całkowicie anachroniczny w dobie czynienia przez rodziców awantur opierających się o organa ministerialne, gdy dziecko dostanie czwórkę zamiast piątki.
Uchwała słuszna, zaiste podchodząca do problemu od drugiej strony. Oby tylko MEN na jej widok nie przewrócił oczami, załamał rąk i nie westchnął „znów ci artyści”, jak to na ogół ma w zwyczaju. Inna sprawa, że dzięki takiej postawie szkolnictwo muzyczne wciąż na szczęście trwa przy Ministerstwie Kultury jako organie założycielskim dla większości szkół (i sprawującym nadzór merytoryczny nad wszystkimi szkołami), bo koszty „wyprodukowania” jednego absolwenta szkoły muzycznej urzędników MEN przerażają („Jak to, jeden uczeń, jeden pedagog i jeden akompaniator na jednej godzinie lekcyjnej?! A nie da się tych skrzypiec uczyć normalnie, w trzydziestu?”).
Sam bym chętnie wczoraj wzniósł mandat za takową ustawą, ale mnie obowiązki (szkolne!) wezwały do sąsiedniego miasta i w zjeździe uczestniczyłem, ku mojemu nieukontentowaniu, dość szczątkowo. Szczególnie żałuję, że ominął mnie pewien punkt porządku dziennego, dopisany już podczas obrad – pewnie było malowniczo… 😉
Gdyby Pani Dorota mogła rzec słówko, w jakim składzie mamy obecnie Zarząd, byłbym wdzięczny 🙂
Znam politykę kadrową w spółkach skarbu państwa, gdzie wszyscy managerowie / minimum 50 tysięcy/mieś./przynoszeni są w teczkach z bardzo dalekich stron. Zwykle są to kumple ministra lub jego sitwy. Nie miałem pojęcia jak wygląda to w kulturze. Ale jak widać jeszcze gorzej.
Bardzo lubię muzykę, aczkolwiek się na niej nie bardzo znam. Słuchałem wczoraj VI Symfonii Mahlera w Krakowskiej Filharmonii. Z trudem wysiedziałem przez półtorej godziny nie rozumiejąc ani jednej nutki. Czy to jeszcze muzyka czy rzeka przypadkowych dźwięków. A tu jeszcze przed nami trzy tygodnie festiwalu Mahlera w Krakowie. Czy to nie za wiele na raz i czy Mahler nadaje się do słuchania?
A czy o tym było na zjeździe?
http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110526/BIALYSTOK/129676499
Teraz to dopiero muzycy będą szli za ręką!
Jasny Gwincie: w ogóle bezpieczniej nie zaczynać od Mahlera, a Mahlera – bezpieczniej nie zaczynać od jednej z jego najtrudniejszych symfonii (było o niej na Dywanie, że nawet mahlerofile miewają z nią problemy). I tak myślę, że więcej Pan z niej usłyszał, niż Pan sobie dzisiaj zdaje sprawę, tylko to wylezie z czasem. Po prostu takiego kawałka połknąć i strawić od pierwszego razu się nie da.
Ale radzę nie ustawać w wysiłkach, bo któregoś dnia pewnie dozna Pan olśnienia. Skoro od ponad pół wieku grają go wszystkie największe orkiestry ze wszystkimi największymi dyrygentami, a publika bije się o bilety, to chyba to się jednak nadaje do słuchania, co?
Przypomina mi się taki śmieszny przypadek z Przekroju, z późnych lat 60 chyba. Szczegółów nie pamiętam, ale ogólnie chyba tak było. O płytach z muzyką poważną pisał tam… Lucjan Kydryński (światły meloman o znacznie szerszych horyzontach, niż Rewia piosenek…). Kiedyś napisał, że skosztował Pieśni o Ziemi, ale że to strasznie nudne i słuchać tego niesposób.
Odezwał się wtedy jakiś Czytelnik i zaprosił go do siebie na „audiencję” – pewnie słuchali nagrania Bruno Waltera z Kathleen Ferrier, bo to wielki klasyk. I parę numerów później Kydryński wszystko bardzo elegancko odszczekał. Podejrzewam, że został od tego dnia mahlerzystą pierwszej wody.
W przyszłym tygodniu jest w Krakowie II Symfonia. Nie gwarantuję oczywiście jakości wykonania, ale radzę zacisnąć zęby i spróbować. Są tam miejsca, od których ja odlatuję pod sufit – np. w Finale.
A jeśli woli Pan trochę odczekać, to 11 czerwca Zoltan Kocsis prowadzi I Symfonię z Filharmonią Budapeszteńską, fascynujący utwór, napewno bardziej przystępny, niż VI.
17 czerwca – IV Symfonia (sam urok i czar) i Pieśni wędrowca (byle śpiewak był dobry, nie znam człowieka).
Myślę, że to stosunkowo niezłe typy.
Odwagi!
PMK
Widzę, że tę płytę Mahler/Walter/Ferrier jest na Naxos, w serii historycznej, a piszę, bo ich wersje cyfrowe są znakomite, o rewelacyjnym dźwięku. I można kupić przez Internet pliki. Państwo z USA nie mogą, bo tam nagranie jeszcze objęte prawami autorskimi 😉 Ale ja sobie sprawię. Bardzo lubię tę serię…
… ta płyta… proszu proszenija…
Uwaga, Tadeuszu: o ile się nie mylę, na Naxosie są dwie wersje Ferrier/Walter, ta legendarna jest z Juliusem Patzakiem!
Sprawdziłem, Naxos na swojej stronie podaje Waltera i Ferrier na dwóch CD, Kindertotenlieder (i IV symfonia) i Lied von der Erde (połowę wykonuje Patzak, plus Rueckert-Lieder).
To ja mam w plikach tę nielegendarną: http://www.amazon.co.uk/Mahler-Lied-Erde-Ferrier-Svanholm/dp/B001LYM0AC
Tak wygląda, jakby Naxos już nie miał nielegendarnej, która najwyraźniej była wydana zanim namówili Obertona-Thorna do obrabiania nagrań dla nich. I jego wersje są znacznie lepsze niż innych, np. EMI. Najprościej kupić od razu od nich… http://www.classicsonline.com/catalogue/product.aspx?pid=347. I taniej niż z Amazona.
Jestem zdumiona czytając o uchwale ZKP dotyczącej kompetencji merytorycznych przyszłego szefa NIFC. Świadczyłaby chyba o „nieuświadomionej niekompetencji”” środowiska w dziedzinie kompetencji zarządczych.
Jestem ZA wysokimi kompetencjami osób na stanowiskach zarządczych. Odnoszę jednak wrażenie, że zawęża się tu termin kompetencji do znajomości historii muzyki i (albo zwłaszcza) – środowiska i gaży artystów. Zwracam uwagę, że w kompetencji zarządzania kryją się takie umiejętności jak: przywództwo, myślenie strategiczne i analityczne, umiejętność podejmowania decyzji, sprawność organizacyjna, motywowanie innych, umiejętności komunikacyjne i budowania zespołów, empatia i tolerancja, negocjowanie w sytuacjach emocjonalnie trudnych, coaching pracowników i nomen omen rachunkowość zarządcza. Wiąże się to także z płaszczyzną umiejętności a nie samej wiedzy. W dodatku wysoce ceni się chęć rozwoju kandydata. Wiedza ekspercka – na samym końcu…
Czyżby szacowne grono założyło, że w społeczeństwie tylko muzycy dysponują całym wachlarzem tych rzadkich kompetencji??? Tymczasem historia muzyki uczy, że nie aż tak wielu kompozytorów czy wirtuozów dobrze radziło sobie z finansami i zarobiło na własny pogrzeb. Widziałam zachwyt nad „odkryciem” muzycznym tzw. laików, ale nie miałam okazji widzieć takowej u artystów z możliwości excela – tych „bezdusznych tabelek”. Menadżer zarządzający dobiera sobie ludzi o odpowiednich kompetencjach. W szpitalach jest „merytoryczny” dyrektor do spraw medycznych. W agencjach reklamowych, tzw. „kreatywni”. Podział wg. zadań i kompetencji adekwatnych do stanowiska właśnie.
Jestem za świetnie przeprowadzonym konkursem – z uwzględnieniem assessment centre, badan kompetencji i inteligencji emocjonalnej! Bywa tak, że wiedza sobie a realia to wysoki poziom ukrytej agresji, brak umiejętności komunikacyjnych i organizacyjnych a rachunkowość zarządcza kompletnie leży. Z całej klasy muzyków tylko ja nie jestem wynagradzana z budżetówki. Chcę aby podatki, które płace były wydawane prze kompetentne w zarządzaniu osoby – dla dobra koleżanek i kolegów z mojej klasy, społeczeństwa i naszej kultury. Nie zakładam, ze musi być to znany muzyk, kompozytor czy muzykolog.
Mam nadzieję, że uchwała miała na celu jak powyżej i nie jest wyrazem obawy o utratę wpływów w przypadku wyboru osoby spoza środowiska. Teraz wygląda na to, że głównym zarzutem jest to, że p.o. dyrektora jest z Panasonic i go za dobrze nie znamy 😉
Amazon nawet nie sprzedaje plików do Polski, przerabiałam to kilka miesięcy temu, jak chciałam się zaopatrzyć w Gerhahera.
A ta moja nielegendarna była z emusic, za jedyne 2,94 EUR. Jak dotąd leży i „się kurzy” i chyba już tak zostanie. Moje uszy twierdzą, że trzeszczy i odmawiają współpracy. Ta legendarna chyba obrobiona bez porównania lepiej.
Mam wrażenie, że już można na Amazonie, tam się jeszcze przyjaźniej zrobiło dla Polaków, pewnie jednak dużo kupujemy… np. włączyli nas do Marketplace, czyli można kupować poprzez Amazona od zewnętrznych dostawców.
Te naksosowskie obróbki są naprawdę wysokiej klasy. Można zresztą odsłuchać kawałki (a nawet za abonamentem słuchać sobie z Internetu co tylko mają…).
Mp3 nadal kupować nie można – sprawdziłam przed chwilą na Amazonie brytyjskim i niemieckim. Z Marketplace za to wieeelka ulga, korzystam głównie z niemieckiego. Przez lata to były wygibasy logistyczne, znane chyba wszystkim polskim germanistom (pewnie angliści też mieli swoje): kogo w Niemczech tym razem poprosić, żeby kupił i jak to od niego odebrać (no bo książki nieraz za grosze, a przesyłki do Polski przed wejściem do UE kosztowały słono).
Z Naxosem w wersji full wypas zetknęłam się kilka lat temu, bo kolega miał dostęp z uczelni muzycznej. Były tam też programy do kształcenia słuchu, czytania nut głosem i inne takie – fajne. Zajrzę przy okazji, co się pozmieniało od tego czasu 🙂
Dobry wieczór we Wrocławiu 😉
Wieczór będzie z Don Giovannim…
Alenka – witam (nazwisko w mailu znajome, czyżby?… 🙂 ). To trochę nieporozumienie. Chodzi o to, by o sprawach związanych z kulturą decydowali ci, którzy się na kulturze znają. Jeśli są świetnymi menedżerami – tym lepiej oczywiście. Ale, nie wiedząc zresztą do końca, czy ta druga okoliczność w tym konkretnym przypadku zachodzi, wiadomo już, i to zaczyna być bolesne, że pierwsza – na pewno nie.
NIFC jest instytucją specyficzną. Jest to zarazem instytut naukowy, zajmujący się badaniami chopinowskimi, jak i instytucja artystyczna, organizująca jeden z najlepszych obecnie festiwali w kraju i wiele innych wydarzeń. Do tego jest jeszcze muzeum. Żeby tym zarządzać, nie można być po prostu zwykłym menedżerem spoza branży. To zbyt delikatna materia.
Nikt nie uważa, że tylko muzyk powinien stać na czele takiej instytucji. Tylko żeby miał pojęcie, czym się zajmuje!!! Tylko tyle i aż tyle. Przykre, że trzeba się o tak podstawową rzecz upominać.
I oczywiście, że muzyk na takim stanowisku wcale nie musi być dobry. Że przypomnę Ryszarda Zimaka, którego Waldemar Dąbrowski ściągnął z Akademii Muzycznej – niby fachowiec od muzyki, nawet rektorem był, ale… tu zostawię wielokropek.
Konkurs na pewno jest uczciwym postawieniem sprawy.
To zeen śpiewał w chórze? 😯 😀
Piotr Kamiński, 10.56. Dzięki za ciekawy komentarz do Mahlera. Recenzji lub opinii podobnych do Kydryńskiego czytałem wiele i jeszcze gorszych. Z muzyką u mnie wcale nie jest tak źle. Pierwszy odnotowany pobyt w Filharmonii Krakowskiej posiadam z 1 listopada 1963 roku. Krzysztof Missona dyrygował wtedy Niemieckim Requiem. Przez cały okres w Krakowie i w Warszawie najmniej było Mahlera. Już częściej Honneger lub Penderecki. Mam wcale pokaźny zbiór muzyki także wiele na płytach czarnych. Mahlera wysłuchałem wiele ważnych utworów, często granych także na Mezzo. VI Symfonia nie była więc pierwszym utworem. Prawie wszystko co będzie grane w Krakowie zaliczę i nie oczekuję z entuzjazmem. Pozdrawiam
To ja idę na obiadek 🙂
Kierownictwo niepostrzeżenie zmieniło współrzędne 🙂
Na tę okoliczność wywiad z reżyserem: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,9681424,Opera__Don_Giovanni_w_rezyserii_Mariusza_Trelinskiego.html
Przepysznie, Jasny Gwincie i tak oczywiście trzymać! Swoją przesadną skromnością Pańska wypowiedź skierowała mnie na trop… nieśmiałego debiutanta, który dał się przestraszyć i waha się, czy nie wycofać się na z góry upatrzone pozycje.
Moja kariera koncertowa zaczynała się w tych samych czasach. Mahlera grywało się wówczas w Polsce tyle, co na lekarstwo. Pierwszy raz słyszałem wtedy Kindertotenlieder i z tego też powodu, dureń jeden, nie kupiłem 25cm płyty Eterny z Ferrier i Walterem…
Wielu radości życzę!
PMK
W tym wywiadzie o Don Giovannim pada po raz kolejny wytarte do imętu hasło „dramma giocoso”.
A zatem jeszczo adin raz : od czasów Goldoniego, który to wymyślił na 40 lat przed Don Giovannim, niezliczone opery komiczne w owych czasach nosiły taki podtytuł, np. co druga opera Haydna (nawet takie farsy, jak Aptekarz czy Il mondo della luna). Cosi fan tutte tak się nazywa. Potajemne małżeństwo Cimarosy tak się nazywa.
To samo w sobie nic nie znaczy i nic nie mówi szczególnego do Don Giovannim. To nie jest żaden odrębny gatunek, a już szczególnie nie – wymyślony przez Mozarta.
Zresztą słowo „dramma” oznacza sztukę teatralną w ogóle, a nie „o mamo, ale dramat!”.
PMK
Exactly 😀
Najgorzej, jak się nie rozumie podstawowych rzeczy…
Wywiad też taki jakiś na kolanach robiony, niemożliwe było chyba, żeby coś mądrego się w nim pojawiło 😛
Zobaczymy, jak spektakl.
Nie mogli jak ludzie, po angielsku te opery pisać? Znaczy po dzisiejszemu, bo ten stary angielski to też taki jakiś dziwny. Dramat po prostu.
Wychynąłem zza kolejnego stosu klasówek i cóż widzę? Recenzent GW dał już recenzję Don Giovanniego we Wrocławiu.
http://m.wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,106542,9687807,Stary_nowy__Don_Giovanni__po_latach_w_innym_kontekscie.html
I charakterystyczny cytat z recenzji: „Łatwo, znając dziesiątki wykonań wzorcowych, czepiać się detali, ale przecież, powiedzmy uczciwie, nie po to Mariusz Treliński tak starannie wybiera swoje obsady pod względem umiejętności aktorskich i warunków fizycznych, żeby nie wiedzieć, że skutkiem ubocznym, sporadycznie, mogą być nieczyste koloratury.”
Czyli jednak śpiewanie jest efektem ubocznym. Bo recenzent nic o śpiewaniu nie pisze. Może jednak coś się stanie do 7 czerwca, na kiedy mam bilety… bo mnie coś trafia. Mogę jeszcze wziąć słuchawki i jakieś nagranie w telefonie.
Hy, hy. Dlaczego mnie nie dziwi, że to napisał niejaki Adam Domagała? 😛
Jak on ma pisać o śpiewaniu? 😆
To po co recenzuje?? No to czekam z niecierpliwością Pani Kierowniczej recenzji. Los moich biletów w Kierowniczych uszach!
😆
Z tego cytatu wynika jedno, zresztą nic nowego : to reżyser dobiera obsadę, a nie dyrygent, i wybiera ją „pod względem umiejętności aktorskich i warunków fizycznych”, a nie z punktu widzenia umiejętności wokalnych i muzycznych.
Pavarotti byłby bez szans.
A tio ktio – Adam Domagała?
Dziennikarz oddziału wrocławskiego „GW”.
To jeszcze – jak ja pisałam po premierze warszawskiej:
http://archiwum.polityka.pl/art/don-giovanni-po-psychoanalizie,376956.html
A teraz idę już zmierzyć się z wrocławską.
Pan, który we wrocławskiej Wyborczej recenzuje iwenty muzyczne, starannie nie pisząc o muzyce. Najwyraźniej.
Zauważyliście Państwo, że w recenzji nie pada nie tylko ani jedno nazwisko śpiewaka (poza szturchnięciem w fałszywe koloratury : niech się teraz śpiewacy dręczą, do kogo pije autor), ale również nazwisko dyrygenta, podane wyłącznie w stopce.
Inaczej mówiąc, nie dowiemy się kto i jak wykonał dzieło, którego istnienie jest jedyną przyczyną i racją bytu całego przedsięwzięcia.
To już może praktyczniej i taniej było zrobić jak w Salzburgu, za którym to przykładem – patrz wyżej – najwyraźniej idzie Białystok: teatr kukiełkowy i nagranie z płyty.
PMK
W Warszawie też za kilka miesięcy będzie można sobie przypomnieć tego DG, z Kwietniem, który na szczęście poza warunkami zewnętrznymi i talentem aktorskim potrafi to też śpiewać.
Wie ktoś może kiedy będzie u nas płyta Aleksandry Kurzak? We Włoszech już jest, ale ich sklepy internetowe też sprzedają pliki tylko na własnym terenie. Jak dotąd Kurzak można posłuchać gościnnie śpiewającej na płycie Josepha Callei „The Maltese Tenor” (duety z „Cyganerii” i „Poławiaczy pereł”). Tytuł zaczepnie nawiązuje do Vittorio Grigolo i jego „The Italian Tenor”, ale płyta dużo lepsza. Calleja brzmi w moich uszach lepiej nawet niż Beczała. Panie Piotrze, mimo wszystko Pan powinien trzymać się tego CD, bo francuski doskonałego pop każdym innym względem śpiewaka każe tęsknić za wymową Dominga.
Przepraszam , miało być „trzymać się z daleka”, oczywiście.Oraz „pod”, anie pop , to na szczęście nie jest crossover
Ja tu w hoketusie z operą, ale mi ulżyło, że intencje w sprawie NIFC są jakie są.
Niech żyje „konkurs adekwatnych kompetencji”! (Swoją drogą to nie lada omnibus musi być 😉 )
Uwielbiam czytać bloga, ale mam jakoś tremę pisać… A jeśli me skromne nazwisko znajome to istotnie Sony wstawiło się za Panasonic. Uśmiechy 😉
Jakiś japoński spisek? 😉
I co z recenzją, czy ukaże się przed północkiem?
Jak widac, mniej nas boli Mahler niz kompetentne ZKP i NIFC. Ciekawe tez, jakie to szczegoly tkwia w pamieci uczestnikow i czytelnikow tego blogu.
Piotr Kaminski pisze
“Przypomina mi się taki śmieszny przypadek z Przekroju, z późnych lat 60 chyba. Szczegółów nie pamiętam, ale ogólnie chyba tak było. O płytach z muzyką poważną pisał tam… Lucjan Kydryński (światły meloman o znacznie szerszych horyzontach, niż Rewia piosenek…). Kiedyś napisał, że skosztował Pieśni o Ziemi, ale że to strasznie nudne i słuchać tego niesposób.
Odezwał się wtedy jakiś Czytelnik i zaprosił go do siebie na „audiencję” – pewnie słuchali nagrania Bruno Waltera z Kathleen Ferrier, bo to wielki klasyk. I parę numerów później Kydryński wszystko bardzo elegancko odszczekał. Podejrzewam, że został od tego dnia mahlerzystą pierwszej wody.”
Czytelnikiem ktory sie wtedy odezwal byl profesor fizyki p. J. Gajewski, ktory wlasnie wrocil ze stypendium w USA i przywiozl nie tylko plyty ale i aparature do ich odtwarzania, na ktorej Mahler brzmial zdziebko lepiej niz na rodzimym gramofonie Bambino.
Pierwsza moja symfonia ktora slyszalem byla czwarta, na Supraphonie – nie pamietam z kim (niebieska okladka – strzelalbym Ancerl i Soukupowa 🙂 ), bo akurat taka kupil moj ojciec.
Pierwsze ktore sam kupilem byly pierwsza i piata na Columbii Odyssey z Bruno Walterem (bo to byly tanie reedycje). Zaskoczyla mnie szczegolnie piata, z marszem zalobnym. Jakosc techniczna do dzis jest nadzwyczajna.
Nie pamietam Mahlera na Eternie, ale nie mogla to byc 25 cm plyta, bo das Lied von der Erde po prostu by sie nie zmiescila – dobre piecdziesiat minut muzyki. Chyba, ze wyjatki. A czy Eterna miala dostep do nagran Decca-London? Nie wiem.
A syn niestety poszedł w Brucknery 😉 😆
Jestem już. Zleciało.
Czy Sony z Panasonikiem to spisek japoński? E, chyba bardziej uniwersalny. Właśnie zakupiłam byłam telefon stacjonarny Panasonika. I oczywiście „Made in China”… Ale poprzedni, francuskiej firmy SAGEM, także był w Chinach wyprodukowany… Chiny rządzą i basta 😐
Dzięki za informację o prof. Gajewskim, czyli jednak dobrze pamiętałem okoliczność!
Nieporozumienie : nie chodziło o Pieśń o Ziemi, bo tej chyba nigdy na Eternie nie było, a przynajmniej nie to nagranie (czy w ogóle jakaś była u nich? nie pomnę, ale chyba nie), ale o 25tkę z Kindertotenlieder (EMI), w serii Musikalische Kostbarkeiten.
A ta IV nie była z Ancerlem, bo on tego nigdy nie nagrał (jest późne live z Toronto). Zreszta Vera Soukupova to był alt, więc też nie pasuje.
Mógł być Karel Sejna z Marie Tauberową (1950), albo Hans Swarowsky z Gerlinde Lorenz (1972), zależnie od daty. Obie miały niebieskawe okładki.
Człowiek-encyklopedia, chór w d-moll 😉
„Musikalische Kostbarkeiten” – ładna nazwa 🙂
Jeśli można – dobry wieczór – „Pieśń o Ziemi” na Eternie była: późne nagranie Waltera z NYPO, Mildred Miller i Haefligerem.
A Swarowsky na Supraphonie faktycznie bardzo niebieski, bo błękitne chmury i błękitne niebo. Znaczy – grafik dotarł do finału?
Dzieee tam, Szefowo Kochana. Przecie z głowy, czyli z niczego, tego nie biere. Erudycję się ma w nogach: jak się chce poszukać, to się znajdzie.
Dlatego mnie tak wkurzają kochani koledzy i koleżanki „krytycy”, którym się nawet nie chce pięciu minut w internecie podłubać, żeby cokolwiek sprawdzić.
W tej serii – chyba pierwsza licencyjna na Eternie, połowa lat 60 – było kilka niezłych kwiatów: Musikalisches Opfer z Menuhinem z Bath, Requiem Verdiego z de Sabatą, recitale Callas i D F-D i te Kindertotenlieder. Więcej grzechów nie pamiętam. Tata zgrzytał zębami, ale dziecko tak mędziło, że kupował…
PMK
jot – witam 🙂
Wrzuciłam co prawda nowy wpis, ale rozmawiajta, gdzie chceta i o czym chceta 😀
A w Internecie bynajmniej wszystkiego nie ma, już nieraz się o tym boleśnie przekonałam…
Prawda, był ten Walter! Bardzo ładne nagranie, zresztą, choć trochę niedoceniane, właśnie przez porównanie z tamtym. Jeśli dobrze pamiętam, były też Pieśni Wędrowca z Miller – a po drugiej stronie Rapsodia Brahmsa, tak?
To już z pamięci…
PMK
A te Kostbarkeiten bardzo drogie były jak na owe czasy? Znajomy opowiadał, jak wypożyczał płyty Eterny w ośrodku kultury NRD.
Wszystkiego nie ma, ale czasem znajduję takie rzeczy, że aż strach bierze… I coraz więcej tego.
W końcu spełni się widmo Demona Drugiego Rodzaju i dowiemy się wreszcie, jaki jest kształt dziurki tylnej ptaszka zwanego Kurkucielem oraz dlaczego pchły smoczkotyłkie mchu jeść nie chcą.
105 złotych za sztukę. Polskie tylko 80 złotych. Jakiś geniusz w Komisji Planowania tak wymyślił…
To musialo byc nagranie z 1950 r – w 1972 mialem juz wlasne plyty.
PS Czy wy ludzie w ogole nie spicie? U mnie dopiero szosta po poludniu, ale u Was to juz ciemna noc.
Ja tam idę spać, znów wstaję skoro świt. Dobranoc 🙂
A tego z kolei, tzn. Pieśni wędrowca i Altrapsodie, to ja niestety nie wiem. Zdobywałem post factum, a ponieważ w sumie do niedawna jeszcze na płyty się polowało (instynkt łowcy po PRL jeszcze się musiał przecież rozwijać), nie wszystko w ręce wpadało. Zresztą i wtedy poza Warszawą Eterna i reszta była dostępna od przypadku do przypadku.
Swoją drogą trochę teraz tego brakuje: ot, idzie się i zamawia… i czeka… i czeka… aż w końcu zapomina. I spokój.
Oj brakuje… brakuje. Zamawianie płyt przez internet nie wywołuje takiego dreszczyku emocji jak polowanie na płyty w minionej epoce. Teraz to żadna przyjemność, chyba że jakaś „cudna” okazja.
No, ale za to można po prostu kupić sobie komplet Mitropoulosa z Music&Arts – czego gratuluję, gdyż to Mahlerowski fenomen. Tyle że jednocześnie przekleństwo – niewiele innych interpretacji daje się potem słuchać, nawet tych największych i najsławniejszych. Chyba, że sam Mitropoulos – w I z Minneapolis.
Święte słowa. Im dłużej tego słucham tym bardziej zgadzam sie z Przedmówcą.
Brak za to bezpośrednich kontaktów międzyludzkich. Kiedys w czasie polowań na interesujące nagrania trzeba było umieć zaprzyjaźnić się z Panią Janeczką z Ośrodka Niemieckiego czy Panią Teresą z Ośrodka Węgierskiego które zawsze miały coś interesującego „pod ladą”. Takie znajomości to był wtedy prawdziwy skarb. Ech łza sie w oku kręci…
w wieku 6-8 raczej… ale nawet wtedy kompetentny nie zawadzi.
Tym bardziej nie zawadzi 🙂