List, jeszcze nie umowa

W dzień Święta Muzyki, obchodzony całą serią koncertów m.in. w siedzibie Sinfonii Varsovii na Grochowskiej, został tam podpisany list intencyjny w sprawie budowy nowej sali. Przybył z Wiednia zwycięski projektant, pan Thomas Pucher, i podpisał ów dokument wraz z Hanną Gronkiewicz-Waltz oraz, ze strony orkiestry, dyrektorem Januszem Marynowskim oraz dyrektorem artystycznym Krzysztofem Pendereckim. Odbyło się to bardzo uroczyście, dostojne osoby zostały pięknie przywitane przez kwintet dętych blaszanych SV gustowną fanfarą grywaną na angielskich ślubach, a podczas samego podpisywania nietrudno zgadnąć, co zabrzmiało: Alleluia Haendla.

Podczas przemówień zeszliśmy na ziemię. Pani prezydent przypomniała, że konkurs został rozstrzygnięty już półtora roku temu. Wtedy, w 2010 r. mówiło się, że sala stanie koło 2016 r. (prawdę powiedziawszy, bez żadnych podstaw, bo przecież kasy na to nie było). Teraz możemy zapomnieć o tym terminie. Ale list jest obustronnym wyrażeniem woli dalszej współpracy. „Nie jest to jeszcze umowa, na umowę przyjdzie czas”. (To jasne, że nie ma na co się umawiać bez pieniędzy. Z tego, co mi wiadomo, będą pertraktacje z architektem, czy da się budowę rozłożyć na transze i wtedy miasto ma się stopniowo starać o pieniądze na kolejne etapy. Ostrożne i ryzykowne zarazem, jeśli można tu dopuścić taki oksymoron. Ale niech się pan Puchler cieszy, że HGW nie potraktowała go jak Christiana Kereza. Choć być może wszystko jeszcze przed nim… ale tfu, tfu, nie zapeszajmy.)

Potem przemówił Penderecki, wygłaszając świetny komentarz. Powiedział, że zbudowaliśmy ostatnio piękne stadiony, na których nie będzie miał kto grać; tu natomiast sytuacja jest odwrotna: jest znakomita orkiestra, która nie ma gdzie grać. Nic dodać, nic ująć. Ponadto 15 lat temu w Tokio zobaczył, że miasto ma 17 sal koncertowych, Warszawa ma zaś do dziś tylko jedną i to małą.

Na razie Sinfonii Varsovii pozostaje granie w obdrapanym, nieremontowanym głównym budynku, ewentualnie w wyremontowanej tzw. stajni, gdzie jest teraz sala prób (ale mała). Obeszłam w przerwie teren: jeden z pawilonów został wyremontowany i tam są teraz biura SV, a tereny z tyłu zostały wyczyszczone, barak tam stojący – rozebrany, i będzie można tam postawić zapowiadany namiot. Cóż, prowizorki, jak wiadomo, są u nas najtrwalsze.

Oficjele potem sobie poszli (został jeszcze na trochę Penderecki, ale potem też musiał wyjść na samolot do Krakowa), a w auli panowanie objęły dzieciaki z różnych szkół muzycznych Warszawy, których pedagogami w większości są członkowie orkiestry lub przedstawiciele ich rodzin. Zdolny ten narybek, od pierwszoklasisty na ksylofonie po prawie już studenta fagocistę, poprzez puzonistę z gimnazjum, dwie małe skrzypaczki czy też adeptów klasy wokalnej ze średniej szkoły im. Elsnera, bardzo przyzwoicie wykonujących Purcella i Monteverdiego. Uwieńczył dzieło koncertmistrz orkiestry Jakub Haufa (Sonata Szostakowicza z pianistą Marcinem Sikorskim i Chaconna Pendereckiego z Katarzyną Budnik-Gałązką na altówce), a na koniec zagrała sekcja smyczkowa SV. Atmosfera była jak na szkolnych audycjach, ale znów widziałam wielu ludzi, których nie spotyka się w filharmonii: to miejscowi, którzy uznali te koncerty za swoje. Zwłaszcza, że wstęp jest wolny. Przychodzą też ponoć tłumnie na koncerty weekendowe. A propozycje są bardzo ciekawe: jest kilka duetów-laureatów konkursu, o którym tu pisałam (na duety z fortepianem), a w tę sobotę wyjątkowo aż dwa koncerty, w tym recital Oli Kuls, laureatki Paszportu „Polityki”. Strasznie jestem zajęta w najbliższe dni, ale może te parę godzinek (bo dojazd niestety ode mnie długi) wykroję.