Dzień przeróbek
Na popołudniowym koncercie – Chopin w twórczej interpretacji Zygmunta Krauzego. Wieczorem – Verdi, Wagner i Beethoven pod palcami Cypriena Katsarisa.
Zygmunt Krauze, który przez wiele lat działał nie tylko jako kompozytor, ale i znakomity pianista, robił już różne rzeczy z Chopinem. I nie tylko z Chopinem – pamiętny był gdzieś w latach 70. jego The Last Recital, który pianista-kompozytor przedstawiał w różnych wersjach, najczęściej po prostu w ten sposób, że grał w urywkach, czasem powtarzanych, jakby je ćwiczył, swoisty kolaż fragmentów dzieł z klasycznego (a właściwie głównie romantycznego) repertuaru fortepianowego, któremu towarzyszyły z głośników zarejestrowane podobne kolaże.
Tym razem zadziałał w inny sposób: zinstrumentował część preludiów Chopina na skład znakomitego holenderskiego zespołu Nederlands Blazers Ensemble: klarnet i basklarnet, fagot i kontrafagot, dwie waltornie, trąbka i puzon, a do tego jeszcze skrzypce i kontrabas. Instrumentacje z groteskowym poczuciem humoru, np. Preludium E-dur na instrumenty blaszane (od razu nabiera ciężkości wagnerowskiej) czy zwijające się w pośpiechu klarnety w Preludium b-moll (powtórzonym na bis z automatyczną perkusją i dyskotekowymi światłami). Niezinstrumentowane preludia grał w przerwach Wojciech Świtała, który też czasem podchodził do rozstrojonego pianinka (będącego aluzją do instrumentu, przy którym Chopin komponował preludia na Majorce), a rozpoczął całość starym utworem Krauzego Gloves Music (z tą różnicą, że rękawiczki były białe – to miał być Chopin w białych rękawiczkach), po nim zdejmując je i grając Preludium e-moll. Dodatkowym elementem były grane przez zespół intermezza – to już była muzyka w stylu Krauzego, trochę łącząca, trochę budząca dodatkowe napięcie.
Wiem, że wielu jest ortodoksów, którzy nie znoszą przerabiania Chopina jakkolwiek – ja do nich nie należę i miałam dużo dobrej zabawy, zwłaszcza że Nederlands Blazers Ensemble jest świetny. Skojarzyło mi się to też z bardzo przeze mnie lubianym Ludwigiem Van Mauricia Kagla, który w latach 60. robił coś podobnego z Beethovenem. Ciekawe, że Krauze, gdy mu to powiedziałam, stwierdził, że tego nie zna. Trochę dziwne, że się uchował, ale w sumie bliżej bywał kultury francuskiej niż niemieckiej, więc mogło się tak zdarzyć, że nie trafił na ten film ani utwór.
Było w każdym razie wesoło (z tego też podobno ma być płyta), a Holendrzy zrobili nam potem dodatkową przyjemność i dali benefisowy koncercik w foyer na parterze Studia im. Lutosławskiego. Sprzedając przy okazji swoje płyty po zaledwie 2 dychy każda, więc zakupiłam trzy – szczególnie się cieszę z De Staat Louisa Andriessena.
Wieczorem – Katsaris. To pianista nierówny. Technikę paluszkową ma znakomitą, a jednak te paluszki czasem za bardzo przelatują. Pierwszą część zrobił nastrojową, z parafraz (Lisztowskich i własnych) utworów Verdiego i Wagnera; Śmiercią Izoldy wprawił publiczność w taki nastrój, że długo nie miała odwagi klasnąć. Niestety złym pomysłem był V Koncert Beethovena w wersji na sam fortepian samego Katsarisa. Kompletnie go zamazał. Byłam zła, że zostałam na drugą część, na szczęście poprawił na koniec wrażenie bisami: zagranym po staroświecku, salonowo, Nokturnem Es-dur op. 9 nr 2 Chopina, a na koniec – własną transkrypcją drugiej części tego koncertu.
Komentarze
Pobutka.
Do tego preludium latwo by dodac slowa o rozstaniu i jesiennych lisciach a la Aznavour i puscic jako romantyczny szlagier 🙂
Dzień dobry 🙂
Oj, tak, tak… i w sam raz na dzisiejszy warszawski deszcz pasuje 😉
Tak jak w poprzednim (chyba z rok temu) występie oceniałem wysoko Katsarisa o tyle wczoraj wydal mi się nieprzygotowany (transkrypcje Verdi / Wagner), wręcz jakby widział tekst w nutach po raz pierwszy i zastanawiał się co by tu zagrać w nastepnym takcie. Bez emocji, bez dynamiki. Za to z próbą epatowania i magnetyzowania publiczności przy pomocy jakiejś dziwnej socjotechniki klawiaturowej..
Kf Es rzeczywiście tak jak PK pisze, ale w jakiejkolwiek by on nie był przeróbce jednoczesne granie trudnej solistycznie partii fortepianu + trudnej partii orkiestry poteguje owe trudności do sześcianu pewnie nawet.
Błędów było dużo, a nawet bardzo dużo..
W sumie najbardziej podobały mi się owe dwa bisy, ze zjawiskowym Marcello na koniec
Należę do ortodoksów – zwłaszcza co do Chopina, ale omówienie popołudniowego koncertu tak zachęcające, że już cieszę się na płytę (szkoda, że obrazu zabraknie).
W relacji pisanej naprędce przed snem często się coś zapomni, ja tym razem zapomniałam wspomnieć (i właśnie wstawiłam do wpisu), że w owych Chopinowsko-Krauzowych Preludiach były pomiędzy nimi intermezza, już w całkiem osobistym stylu Krauzego.
Chopin bywał już odbębniany na tyle różnych sposobów, że rzeczywiście można było mieć przesyt, zwłaszcza w pamiętnym Roku Chopinowskim, kiedy zarobek na włączeniu się w obchody był pewny. Kto rusz więc z polskich jazzmanów rzucał się do przeróbek Chopina. Najbardziej ubawił mnie Nahorny, który ogólnie miewa w takich przypadkach następującą technikę: daje temat właśnie np. z Chopina, potem gra swoje, nie mające nic wspólnego, i ewentualnie jeszcze na koniec ów temat przypomina…
Ale o ile nie miałam wątpliwości, że Kagel zrobił Ludwiga Van z autentycznej miłości do Beethovena, to w przypadku Krauzego i Chopina również można to powiedzieć. Zresztą każdy prawdziwy pianista musi mieć do Chopina jakąś słabość (mało kto umiał pisać, żeby to tak „siedziało w palcach”), a Krauze jest prawdziwym pianistą, studentem prof. Marii Wiłkomirskiej.
Dzień dobry!
A ja właśnie otrzymałem z Deutsche Grammophon taką oto informację:
Rafal Blechacz returns with Chopin! His upcoming album, a recording of the Chopin’s Polonaises nos. 1-7, will be released in September.
Jestem bardzo ciekaw tego albumu!
Pozdrawiam Państwa serdecznie!
🙂
Tak, też czekam na ten album. Oficjalna polska premiera – 10 września.
A propos Preludium e .W czym problem Bobik słowa,PK wokal i blog wybija się na niezależność finansową!No,jakaś rodzina po Izabeli Ch ponoć w Szczecinie…
Na dobrą wróżbę kapeć Y5PK!
Aż sprawdziłam w naszej operze, czy tam nie ma niczego pod Preludium e-moll, ale rzeczywiście nie ma. Trzeba dopisać, nie ma rady… 😆
Trzymam za konsekwencje Pani Kierowniczko…
🙂 🙂
Takie zadania mi zadajecie, jak ja już prawie do samolotu wsiadam… 👿
Ale jak mus to mus, coś szybko skrobnąłem, choć nie co do grosza tak, jak w nutach idzie. Będzie się nazywało „na motywach”. 😈
Zgodnie z życzeniami jest o rozstaniu, jest po francusku, tylko zamiast jesiennych liści bzy się wepchały. Ale smutne i w mżawce, więc może oblecą. 😎
znów mży
i mży
na drzwi
na bzy
coś brzmi
wśród mgły
cierń tkwi
dręczą sny
łzy
tak natrętne są jak gzy
ząb ćmi
humor psi…
zwykła męsko-damska gra
ja raz
ona dwa
szła
po bulwarze Rochechouart
w dal szła
no ba!
wciąż
tamta chwila we mnie trwa
i gra
oh, la la…
potem bistro, café crème,
lot ciem
i jazz jam
wiem
warto rzec by coś ad rem
cię chcem
lub je t’aime
lecz
strasznie tu się tłuką szkłem
i żem
z pustym łbem…
i myk
romans znikł
w duszy krzyk
w kartach pik
bzik
tu pomoże tylko łyk
to cyk
no to cyk
to cyk…
(stopniowe wyciszenie, ukłony, oklaski)
😆
Standing ovation! 😆
Pies potęgą jest i basta!
I spod bramki rymem szasta
Jego Wieszczość Ogoniasta! 😀
deszcz, Chopin, preludium deszczowe i Irena Kwiatkowska
http://www.youtube.com/watch?v=juVLrJZHG4Q
Bobik,ty nad poziomy wylatasz!
A teraz PK gra,śpiewa i pociąga ze szkła,odstawiając koło nogi fortepianu.
Może w sobotę jakoweś prawykonanko?
Na bis po koncercie PA&Belcea Quartet? 😆
Wiedziałam, że Bobiczek nawet na schodkach do samolotu stanie na wysokości zadania 😉 😀
Można oczywiście trochę zmodyfikować, np. żeby oddać rytm pierwszego taktu zmienić „znów” na „znowu”. Itd. Ale to jeszcze do opracowania 🙂
Mam właśnie przerwę między koncertami, w sam raz, żeby wpaść do domciu, zjeść kolację i zamienić z Wami parę słów.
Małe sprawozdanko z popołudnia. Recital miał Sebastian Knauer, który dwa lata temu wystąpił na Chopiejach z koncertem Franza Xaviera Mozarta:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/08/29/trzy-nieznane-koncerty/
Powtórzę to, co napisałam wtedy: przyzwoicie, bez błysku, ale OK. Najpierw zagrał kilka Pieśni bez słów Mendelssohna na erardzie, co nadało im miły, intymny, domowy nastrój. Potem przesiadł się do steinwaya i zagrał Księżycową. Po przerwie ten sam porządek: dwa nokturny Chopina na erardzie, 4 Impromptus op. 90 Schuberta – na steinwayu; na nim także bis – Impromptu As-dur op. 142 nr 2. Można się dziwić, dlaczego wcześniejsze chronologicznie utwory grał na współczesnym instrumencie. Ale potem wygłosił krótką mówkę z grubsza o tym, że wdzięczny jest, że mógł zagrać na fortepianie z epoki, dźwięk jest bardzo ciekawy, ale nie da się wszystkich niuansów wydobyć tak dobrze, jak ze współczesnego instrumentu. Czyli potwierdził to, co podejrzewałam – że Beethovena i Schuberta traktuje poważniej niż Mendelssohna i Chopina 😉
No, ale przesadnie się czepiać też nie ma o co.
Zaraz idę na Chopina bez fortepianu – pewnie też omówię go w komentarzu raczej niż w osobnym wpisie, bo mieści się w kategorii przeróbek 🙂
Oczywiście,ze na bis,Pani Kierowniczko.Na fortepian,głos i butelki.W końcu „Chopin i jego Europa „zobowiązuje,a PA oczywiście o Chopina nawet nie zahaczy.
Krytyka PA – no cosiopodobnego 😯
Aga
Herbei! Bei des Zauberers Hirngebein!
Ano, pewnie nie zahaczy. Mogę pomóc przy butelkach. 😎
Butelki obowiązkowo 😎
A ja wróciłam z Chopina bez fortepianu.
Rzeczywiście było momentami zabawnie – ma się rozumieć nie dla „ortodoksów”. Jacek Kaspszyk miał możliwość bardziej wyżyć się teatralnie przy prowadzeniu akompaniamentu – fortepian go nie zasłaniał, był widoczny. Barbara Wysocka w srebrnej sukni „koncertowej” na ramiączkach (jeszcze nie widziałam jej w takiej stylistyce) mówiła cały czas, zastępując partię fortepianu – aż się dziwiłam, że nie ochrypła, bo cały czas na wysokim tonie. Tu mam pewne zastrzeżenie, właśnie z powodu stale tego samego, górnego tonu, ekspresji typu La Passionaria – a że tekst mówi przede wszystkim o walce z okołochopinowskim patosem, to jest tu pewna drobna niekonsekwencja: walka z patosem za pomocą patosu. Chyba że chodzi o jego obrzydzenie publiczności. Druga rzecz nieco mnie rażąca to anachroniczność – młodzieńcze utwory zostały ubrane w późne refleksje, w tym późne listy Chopina, wymieszane z wczesnymi (np. tzw. notatnik stuttgarcki z 1830 r. po listach z ostatniej w życiu podróży do Paryża niedługo przed śmiercią). Cytaty z różnych różności, od Brzozowskiego i Nietzschego po Norwida wymieszanego z Konopnicką. Najwięcej jest tekstu parodiującego analizę muzykologiczną (tu rękę przykładał fachowiec – Marcin Gmys). Koncerty bezpośrednio po sobie, nie według chronologii, lecz według numeru, tak więc puentę (niechcący, mam niejakie wrażenie) dał waltornista kiksując w wiadomym miejscu prześlicznie.
Czy mnie to zachwyca? No, to za dużo. Oburza? Nie. Bawi? Chwilami. To pewna propozycja po prostu. Dowcip na jeden raz.
Niezłe było, pomysł niespotykany, oryginalny, podobało mi się.
Podziwiałam, że Pani Wysocka sprostała temu niecodziennemu, trudnemu zadaniu.
Ten bardzo wysoki ton był niezbędny chyba raczej z powodu muzyki, która mogła zagłuszać słowa i pomimo dużej szybkości wypowiadanych słów tekst był bardzo zrozumiały. Nie wiem, jak wyżej, bo siedziałam w drugim rzędzie po środku i tu raczej nic mi nie umknęło.
A miszmasz tekstowy był ciekawy tak dalece, że postanowiłam poczytać trochę Chopina. 🙂
Listy Chopina bardzo warto czytać, jego talent słowny był chyba niewiele mniejszy od muzycznego 😀
Pani Barbara była dyskretnie nagłośniona, więc nie było obawy, że jej nie będzie słychać.
Ja wiem, że była z drugiego rzędu dobrze widać. 😀
Ale jakoś nie wyobrażam sobie, żeby te teksty wygłaszać wolniej i ciszej, widocznie kupilam stylistykę.
Z czego jakiego materiału była sukienka? Chyba jedwab z domieszką, trochę sztywnawy, ale dobrze, miękko się układał. Szantung jedwabny?
Ech, te przecinki! 🙁
Pobutka.
Dzień dobry 😉
Kochanowski spokojniejszy 😉
Oczywiście jasne jest, o co chodzi z tą stylistyką. Dla mnie tylko trwało to zbyt długo (i w związku z tym było męczące) – przez całe dwa koncerty Chopina pod rząd.
Ale rozumiem, można i tak.
http://www.youtube.com/watch?v=yreJFOIXQAQ
😉
To je pikne! 😆
Hmmm…
http://wyborcza.pl/1,75400,14472035,Muzykow_oceniamy_wzrokiem__Sluch_sie_nie_liczy.html
Moim zdaniem brednie. Czy jeśliby to była prawda, chcielibyśmy słuchać np. Sokołowa?
Chopin bez fortepianu – dla mnie niedopuszczalne jest chodzenie po fortepianie w butach na obcasach ! Przecież to nie była atrapa fortepianu, to był ŻYWY instrument !!! Od pani Wysockiej – muzyka, skrzypaczki – tego wymagam.
Dwa niezłe kwiatki z internetu:
W sezonie 2012/13 Maestro Gergiew poprowadził 261 koncertów z 14 orkiestrami. Jeśli liczyć sezon od października do czerwca, wychodzi, że codziennie. Ktoś powiedział „chałturnik”?
Rosja przygotowuje kolejny „oficjalny” film biograficzny o Czajkowskim (reż. Jurij Serebriennikow). Poprzedni powstał w roku 1969 (ze Smoktunowskim), podobno jako „zapobiegawczy odpór” wobec filmu Kena Russella (1970). Autor scenariusza, Jurij Arabow, oświadczył oficjalnie w Izwiestiach: „Я не подпишусь под фильмом, который рекламирует гомосексуализм” i zaprzeczył stanowczo, jakoby Piotr Iljicz miał takie skłonności („Это совершенно не факт, что Чайковский был гомосексуалистом.”).
http://izvestia.ru/news/555599
A pewnie. Niedawno widziałem/słuchałem w jakiejś tv kawałek Schumanna (za którym nie przepadam), grał właśnie Sokołow (za którym tak sobie), i nawet mi się podobało. A jak spróbowałem potem bez obrazu, to ojezu…
Obraz angażuje bardziej niż dźwięk i wpływa na ostateczny odbiór, już nie raz to zauważyłem. Nawet gdy granie średnie, ale artysta się „fizycznie” stara, to inaczej to odbieramy. A nawet wystarczy często, że w ogóle to granie widzimy 🙂
@ PMK
Dobrze, że w coraz bardziej homofobicznej Polsce nikt jeszcze się nie czepia Szymanowskiego. Ale kto wie, co nas czeka…
A ten film Russella bardzo lubiłam 😀
Nadużycie polega na tym, że uczestnicy badania nie wybierają „najlepszego” wykonania, ale zgadują, jakie wykonanie jakieś inne gremium uznało już kiedyś za najlepsze. Czyli dowiedzieliśmy się nie tego, jak amatorzy i eksperci oceniają muzyczne wykonania, ale jak sobie wyobrażają to, co się podoba, albo nie podoba innym.
Wszystko to zaś niebezpiecznie trąci populizmem, czyli świadomą kompromitacją „wykształciuchów”, jak niegdysiejszy, słynny numer telewizji Szczepańskiego z kaprysem Paganiniego.
Mary – witam. Podejrzewam, że był to jakiś instrument wysłużony – wątpię, żeby pozwolono jej chodzić po używanym na koncertach steinwayu w dobrym stanie… Aż tak niefrasobliwi to organizatorzy nie są.
Co do tych badań, też tak uważam.
Ale że ludzie kierują się obrazkiem, to niestety prawda. Vide przypadek internetowej blondyny, czyli Valentiny Lisitsy 😉
Nadużycie polega na tym, że uczestnicy badania nie wybierają „najlepszego” wykonania, ale zgadują, jakie wykonanie jakieś inne gremium uznało już kiedyś za najlepsze. Czyli dowiedzieliśmy się nie tego, jak amatorzy i eksperci oceniają muzyczne wykonania, ale jak sobie wyobrażają to, co się podoba, albo nie podoba innym.
Czyli sugeruje Pan, Panie Piotrze, że osoby nieznające się na muzyce mają jakiś szczególny dar, by odgadywać, co podoba się tym, którzy się na muzyce znają? 🙂
Myślę, że gdyby pytanie sformułowano inaczej, wynik byłby taki sam (zresztą jak je sformułowano, to trzeba by sprawdzić w jakimś tekście źródłowym, bo jak znam fachowość takich popularyzatorskich notek w gazetach…).
Problem z tym eksperymentem jest inny – wybrano nagrania najlepszych, pierwszych konkursowych trójek, a te interpretacje są z reguły na poziomie i bywa, że niewiele się od siebie różnią, o sukcesie tego czy owego mogą decydować niuanse i małe punkciki – i wtedy w ocenie górę mogą wziąć wrażenia wzrokowe nawet u fachowców, i stąd statystyczna korelacja między nimi i amatorami.
Nie wiadomo też, co było porównywane, czy te same utwory, czy różne, czy z konkursu, czy może z koncertu laureatów itd.
Wszyscy mamy rację 😉
Co do upraszczania w notkach gazetowych, też 😉
A tymczasem fajne koty znalazłam (u PAK-a) 🙂
http://zdjeciapak.blogspot.com/2011/10/czekanie.html
No, jakby po prawej stronie był jeszcze jeden, to powinien być już cały biały 🙂
Z całą pewnością niczego takiego nie sugeruję, podejrzewam jedynie, że obie strony panelu miały podobne szanse w zgadywaniu „co kto kiedyś lubił” i że w związku z tym wartość naukowa tego przedsięwzięcia odpowiada staremu prawu „garbage in, garbage out”. Pańska uwaga o pianistach konkursowych wydaje mi się zresztą bardzo słuszna i potwierdza powyższe.
Tu też są koty. Pani blog jest wspaniały. Pozdrawiam./search?hl=pl&site=imghp&tbm=isch&source=hp&biw=1440&bih=805&q=Susan+Herbert&oq=Susan+Herbert&gs_l=img.12..0.2348.5234.0.7951.13.7.0.6.6.0.182.847.0j7.7.0….0…1ac.1.25.img..0.13.861.T80vR-oFY
@Mary
Bez obaw – fortepian wczorajszy był rekwizytem teatralnym (nie służy już do grania).
Przy okazji, nawiązując jeszcze do recenzji z przedwczorajszego recitalu CKatsarisa (Lesio) – pamiętają Państwo, że wkrótce po ubiegłorocznym CHiJe pianista przeszedł udar? Czy to mogło sie nie odbić na poziomie gry w tym roku? Pozdrawiam wszystkich.
Mary – dzięki serdeczne za miłe słowa i pozdrawiam wzajemnie, ale z tym linkiem coś jest nie tak… 🙁
Ciekawe co z koncertem Marthy… Nie ma na razie żadnej informacji, że został odwołany…
Zdaje się, że chodziło o te koty 🙂
https://www.google.com/search?hl=pl&site=imghp&tbm=isch&source=hp&biw=1440&bih=805&q=Susan+Herbert&oq=Susan+Herbert&gs_l=img.12..0.2348.5234.0.7951.13.7.0.6.6.0.182.847.0j7.
Jeszcze odnośnie tego eksperymentu – zastanawiam się, jakim sposobem ludzie nie znający się na muzyce i słuchający nieznanych wykonań mogą w ocenach dać wynik istotnie różny od losowego, a tak przecież tam było, bo grupa amatorów miała trafność na poziomie 25 – 28%. Musiał istnieć jakiś dodatkowy czynnik, który spowodował to przesunięcie, może np. puszczano różne utwory, a wtedy ocenie podlegałoby nie wykonanie, ale sama kompozycja, może decydowała kolejność puszczanych nagrań itp.
Ale mniejsza o to. Tam pisze, że słuchali kilkusekundowych fragmentów, więc jeśli na tej podstawie można cokolwiek ocenić… 😆
Ad Piotr Kamiński 22 sierpnia o godz. 10:23 napisał:
‚W sezonie 2012/13 Maestro Gergiew poprowadził 261 koncertów z 14 orkiestrami. Jeśli liczyć sezon od października do czerwca, wychodzi, że codziennie. Ktoś powiedział „chałturnik”?’
Szanowny Panie Piotrze,
zastanawiałem się, czy przysługuje mi możliwość odniesienia się do zamieszczonej przez Pana informacji – jako żem niemerytorysta i wobec wiedzy merytorycznej przyjdzie mi zapewne klęknąć. Ale ośmielony tym wątkiem ” słuchały gały, co widziały” pozwalam się zaprotestować po raz kolejny przeciwko nazywaniu Maestro Gergieva – „chałturnikiem”.
Fakt (teraz się by powiedziało – „dokładnie”) ilość koncertowania „jedwabista”, jak by to podsumowała potoczna mowa publiczna.
Średnia koncertowa lepsza niż w poprzednim sezonie, gdzie koncert średnio wypadał, co drugi dzień.
Zeszłoroczny i tegoroczny z uwzględnieniem różnych stronach świata imponujący (mimo szybkich samolotów, to nadal są godziny podróży).
Pozostawiam na boku wymiar ekonomiczny takiej aktywności, choć pewnie należałoby go też zderzyć z oficjalną pensją w rublach dyrektora jednego z najbardziej dynamicznych teatrów świata.
Może to się w jakiś sposób wiąże ze zmianą ogólnej percepcji – dawniej mówiło się „słyszałem”, dziś… widziałem.
Nie tak dawno pani mt7 napisała tu – „dyrygenta zasłaniała mi klapa” – no i klapa, koncert niepełnowartościowy.
No więc może to ważniejsze – zobaczyć, a nie usłyszeć.
Więc może Maestro Gergiev doskonale wyczuwa tętno dzisiejszego dnia?
Ale, ale… Panie Piotrze chciałbym się z Panem podzielić opisem dziwnego zdarzenia. W czasie któregoś z ostatnich weekendów wieczorem poszedłem do Empiku na dawnej Ścianie Wschodniej.
W „akwarium muzyki klasycznej i jazzowej” było jakoś dziwnie i strasznie zarazem – nie było nikogo (kartka z info, że nie ma obsługi), nie grała muzyka – byłem sam wśród ciszy i pośród muzyki zaklętej w plastikowe krążki.
Z poważaniem
klakier
Szanowna Pani redaktor – w Krakowie zawsze mówiło się: co nie dogra, to dowygląda! To jest to! Dziękuję za wspaniały blog. Dana
Aaaa… zapomniałem napisać – kupiłem wtedy Symfonię Fantastyczną Berlioza – BF pod Karajanem.
hmmm…
Drogi Klakierze, ja za Ockhamem: jak ma cztery nogi, wierzga i kopie, to koń, a nie zebra. Facet, który prowadzi jeden koncert dziennie (wystarczyłby zresztą koncert co drugi dzień…), co oznacza, że nie próbuje, nie pracuje, nie myśli, tylko pędzi, kiwa wykałaczką i zarabia, to facet, który nie szanuje muzyki, nie szanuje muzyków, nie szanuje orkiestr i nie szanuje publiczności, tylko władzę i pieniądze – bo przecież nawet nie własną osobę i swój własny zawód. Ja to słyszę we wszystkich jego wykonaniach, nawet, kiedy nie wiem zrazu, że to on. Przykładem – najnudniejsza Walkiria jaką słyszałem, tym gorsza, że orkiestra cudowna i soliści świetni.
Serdecznie polecam Panu Kiryła Kondraszyna.
Dziękuję Hoko za poprawienie linku. Tak, te koty są dla autorki tego bloga.
Dzięki za wszelkie kociska, witam też i pozdrawiam Danę 🙂
Temat chałturnictwa już tu kiedyś wałkowaliśmy, więc wybaczcie, że nie będę kontynuować 😉
Klakier, jak zwykle odwracasz kota ogonem.
Napisałam o klapie zasłaniającej dyrygenta, w odpowiedzi na wpis Kierowniczki, że dyrygent nie nawiązał kontaktu z pianistą.
Z dalszej części mojej wypowiedzi, o szukaniu przez pianistę natchnienia na suficie, kiedy patrzył w kierunku dyrygenta, jasno wynika, że żartuję, przyznając jednocześnie rację PK.
Ale ponieważ znam Cię już dosyć długo i wiem, że brak Ci poczucia humoru, a z innych Twoich wpisów, poza tym blogiem, wiem, że jesteś pamiętliwy, upierdliwy i – nie wiem, jak nazwać, podawanie do wiadomości publicznej danych osoby, która zamieszcza gdzieś komentarz, a której szczególnie nie lubisz – …, więc nie będę się odnosić do Twoich wpisów i proszę uprzejmie wykreślić mnie i mój nick ze swojego słownictwa. Nie życzę sobie i już.
I proszę innych uczestników tego bloga, o ignorowanie tego, co Klakier ma do powiedzenia o mnie, lub moich wypowiedziach.
Fakt oddziaływania wzroku i wielu innych czynników na wrażenia słuchowe jest bezsporny i znany od lat. Być może niektórzy bywalcy bloga jeszcze pamiętają jak jeździłem po audiofilach – grupie konsumenckiej, która ocenia sprzęt audio ignorując wiedzę z dziedziny psychoakustyki. Audiofile głoszą wyższość określonych modeli odtwarzaczy CD, wzmacniaczy tranzystorowych a nawet kabli nad innymi. Oczywiście podczas profesjonalnie przygotowanych testów (profesjonalne testy audio zawsze są ślepe) próba odróżnienia tego typu urządzeń niezmiennie kończy się fiaskiem. Nie oczekujmy, że podczas konkursów wpływ czynników ubocznych nagle z jakiegoś tajemniczego powodu przestaje mieć znaczenie. Nie zostaje nam nic innego jak pogodzić się z faktem, że celem konkursów w obecnym kształcie jest przede wszystkim przyjemność obcowania ze sztuką a nie obiektywne wytypowanie najlepszego z wirtuozów.
Rafale, ja uważam, że to są różne sprawy. Oczywiście są różnice pomiędzy brzmieniami dochodzącymi z różnych sprzętów i nie sposób ich negować. I oczywiście bywa, że w słuchaniu sugerujemy się wzrokiem, ale jednak nie zawsze. Ja dziś będę miała okazję porównać ten sam repertuar, którego wysłuchałam właśnie z płyty, z koncertem wieczornym. No i zobaczę, czy wrażenia bardzo się będą różnić 😆
Ad Piotr Kaminski 22 sierpnia o godz. 20:45
Czy pisząc o Kondraszynie miał Pan na myśli Symfonię Fantastyczną, czy też ogólnie tego dyrygenta.
Co do Fantastycznej, to nie znalazłem na jutubku (polskim i rosyjskim) nagrania pod jego dyrekcją.
Pani Kierowniczko, wiedzę na temat sprzętu audio i psychologii słyszenia lepiej czerpać z prawdziwej literatury naukowo-technicznej, bo na hobbystycznych i marketingowych stronach internetowych jest znaczna przewaga bzdur. Jeszcze gorzej prezentuje się zawartość utrzymujących się głównie z reklam czasopism konsumenckich o audio, które zaśmiecają półki empików. Nie mówię, że konkurs muzyczny to to samo co porównywanie wymienionych sprzętów. W końcu gra dwóch wirtuozów (a nawet tego samego wirtuoza innego dnia) w przeciwieństwie do dźwięku z odtwarzaczy CD zauważalnie różni się od siebie. 🙂 Sądzę jednak, że liczne przypadki przegranych testów ABX mogą posłużyć jako ilustracja jak łatwo zwieść nasz zmysł słuchu.
Kondraszyna w ogóle. Fantastycznej nie nagrał na płyty, jest tylko „live” z Los Angeles 1979.