ECM-owska końcówka

Tegoroczna Jazzowa Jesień nie miała wielkiego finału (orkiestra tusz), lecz łagodne, rozmarzające zakończenie. Pod znakiem stylistyki typowej dla ECM.

Najpierw występ Tria Marcina Wasilewskiego (niegdyś Simple Acoustic Trio), które – trudno uwierzyć – za chwilę będzie obchodzić dwudziestolecie, ale cóż, wcześnie chłopcy zaczęli. Gościnnie zagrał z nimi szwedzki saksofonista Joakim Milder. Przyjemny był ten koncert, ale trochę mnie rozczarował: ta muzyka znakomita byłaby jako podkład w kawiarni, jednak jak na występ sceniczny była zbyt mało wyrazista i oryginalna. Niby nie ma się czego czepiać, ale jakoś odnosiłam wrażenie, że ECM zjadł trochę tym muzykom osobowość. Zwłaszcza od Marcina Wasilewskiego spodziewałam się więcej, pamiętam jego pełne temperamentu solówki, swego czasu odróżniał słodkie i miękkie granie na płyty pana Eichera od grania koncertowego, porywającego publiczność. Dziś było sennie. Grano zarówno utwory z płyty Faithful (2011), jak kompozycje saksofonisty, na koniec zaś zabrzmiały Kattorna – i wreszcie pojawiło się trochę życia. Na bis muzycy zostali przy Komedzie, ale znów poszli w senność (Kołysanka z Dziecka Rosemary). Ale biorąc pod uwagę, że – jak się dowiedziałam – trio miało z saksofonistą tylko jedną próbę, to w sumie było nieźle…

Clou wieczoru był występ Kwartetu Anouara Brahema. Tunezyjczyk, jeden z gwiazdorów ECM, dobrał muzyków, z których każdy pochodzi z innego kraju: grający na klarnecie basowym Klaus Gesing z Niemiec, gitarzysta basowy Björn Meyer – ze Szwecji, a grający na bębnach arabskich – darbuce i bendirze Khaled Yassine z Libanu.

To był kolejny przykład prawdziwego fusion, gdzie stylistyka arabska łączy się z jazzem i nie jest do końca ani jednym, ani drugim: Brahem gra na arabskiej lutni oud (piękny, głęboki dźwięk), nucąc czasem unisono melodię; równolegle tę samą melodię gra klarnecista, basista czyni ze swej gitary instrument na poły perkusyjny, którego brzmienie znakomicie łączy się z bębenkami. Granie subtelne i skromne, ale – także przez to – wielkie.  I może dobrze, że Jazzowa Jesień nie zakończyła się jakimś fajerwerkiem (kulminacja festiwalu zdecydowanie przypadła na drugą część wczorajszego wieczoru), lecz pozostawiła nas w stanie niemal hipnozy, snu o dalekich, ciepłych krajach…