Lutosławski mimochodem

Jednym ze sposobów na popularyzowanie muzyki współczesnej jest wstawianie jej do programu klasycznego. Czy skutecznym – to zależy od utworu i kontekstu. Wczoraj na koncercie w paryskim Cité de la Musique Muzyka żałobna Lutosławskiego znalazła się obok Bacha i Beethovena, a sam koncert był częścią serii „Domaine privé” z pianistą Alexandre’em Tharaud jako głównym bohaterem.

W Paryżu grało się w tym roku Lutosławskiego zapewne mniej niż w Londynie – i tu najczęściej, inaczej niż tam, stosowano zasadę taką jak powyżej. Gdy w styczniu Krystian Zimerman grał Koncert fortepianowy z Orchestre de Paris pod dyrekcją Paavo Järvi, resztę programu wypełniły dzieła Schumanna i Beethovena. W lutym Filharmonicy Berlińscy pod Rattlem obok Koncertu wiolonczelowego (z Miklosem Perenyi) zagrali co prawda Dutilleux (niemal równolatka Lutosławskiego; kompozytorzy mieli do siebie wiele sympatii), ale i Schumanna. W czerwcu Orchestre Philharmonique de Radio France pod batutą Jukki-Pekki Saraste dała jedyny w tej serii koncert całkowicie współczesnej muzyki i w tym kontekście zagrała III Symfonię, a w tym samym miesiącu Andrey Boreyko poprowadził Orchestre de Paris w Koncercie na orkiestrę oraz w utworach Liszta i Czajkowskiego. Jeszcze 16 grudnia pieśni Lutosławskiego, Debussy’ego i Ravela będą śpiewać młodzi soliści uczestniczący w Atelier Lyrique de l’Opéra national de Paris, w tym trójka Polaków: Ilona Krzywicka, Agata Schmidt i Michał Partyka.

Wczorajszy koncert był przypadkiem szczególnym, ponieważ skoncentrowany był wokół Tharaud. Minifestiwal z nim związany trwa od 13 listopada i kończy się w piątek. Pianista występuje na nim w wielu różnych kombinacjach (w sumie na siedmiu koncertach), a w niedzielę dał aż trzy godzinne recitale: o 11. grał Couperina, Bacha i Rameau, o 15. Schuberta i Chopina, a o 17. Ravela i Satie.

Tharaud jest w Paryżu kochany – to widać. Tyle że, po pierwszym w życiu usłyszeniu go na żywo, zastanawiam się, za co właściwie. Przyznaję, że na jego niektórych płytach to i owo mi się nawet podobało, więc koncert był dla mnie dużym rozczarowaniem. Pianista grał z siłą i wdziękiem umierającego łabędzia, a właściwie już martwego, bo wszystko było zimne i sztywne, bez wyrazu kompletnie. W zagranym na początku wieczoru Koncercie f-moll w dwóch pierwszych częściach tak szemrał, że był praktycznie niesłyszalny; w trzeciej trochę więcej przyłożył, ale niewiele z tego wynikło. W drugim występie, na finał, w III Koncercie Beethovena, trochę bardziej był słyszalny, ale odnosiło się wrażenie, że był nieprzygotowany – w kadencji w pierwszej części pomylił się kilka razy! No i ta kompletna bezwyrazowość, szczególnie bolesna w wolnej, lirycznej części. Ale publiczność paryska wyraziła swój entuzjazm rzęsistymi brawami, próbując wymusić na soliście bis, co jej się zresztą nie udało.

Z mojego punktu widzenia jednak ciekawsze było to, co przedstawiła sama Münchener Kammerorchester pod batutą swego (i NOSPR-owego) szefa artystycznego Alexandra Liebreicha (właśnie sobie przypomniałam, że poprzednim razem słyszałam ją w… Stambule). Zwraca uwagę dość niska średnia wiekowa zespołu, co również słychać, zarówno w kwestii młodzieńczej energii, jak i młodzieńczej nonszalancji. Miło słuchało się IV Symfonii Beethovena, choć nie obeszło sie bez rozpaczliwego kiksu waltorni (ale za to dęte drewniane w finale wymiatały). A Muzyka żałobna (zagrana na początek drugiej części)? Też pół na pół, było parę przykrych wahnięć intonacyjnych, ale w sumie było zadowalająco, a publiczność przyjęła utwór ciepło. Umieszczenie go więc w takim kontekście spełniło swoje zadanie. Sala była pełna, ponieważ… przyszła na Tharaud.

PS. Jutro między 11-14 w Pałacu Prezydenckim odbędzie się debata na temat edukacji muzycznej. Będzie transmitowana internetowo na stronie www.prezydent.pl. Wybieram się tam, ale zaraz potem jadę na lotnisko i lecę do Sofii, gdzie będę jurorować w konkursie dla młodych wykonawców im. Lutosławskiego. Odzywać się będę w miarę możliwości, ale w formie komentarzy, nie wpisów – w końcu jadę tam do pracy.