Jak dobre wino

Byłam ostatnio na dwóch koncertach pod dyrekcją Jerzego Maksymiuka – tydzień temu z Sinfonią Varsovią w MHŻP, a teraz – w Filharmonii Narodowej z miejscową orkiestrą. Jakaż to przyjemność.

Maksymiuk zawsze był znany z dobrej ręki do muzyki współczesnej (i ogólnie XX-wiecznej) oraz z nietuzinkowych interpretacji klasyki. Na obu koncertach były oba elementy (bo Symfonię Włoską Mendelssohna można bez wątpienia uznać za utwór klasyczny), ale w interpretacji klasyki dyrygent ten, kiedyś słynny ze swoich szaleńczych temp, dziś wyróżnia się umiarem i wyczuciem proporcji. Przez lata całe przy różnych okazjach słuchiwałam Włoskiej w wykonaniu SV i pamiętam pierwszą część graną w tempie prestissimo. Tym razem było niemal dwa razy wolniej niż wtedy i mimo niewątpliwego ożywienia był w tym jakiś olimpijski spokój. Kiedy rozmawialiśmy później, dyrygent zwrócił uwagę: no, przecież musi być kontrast z finałem, który jest naprawdę szybki. Sto procent racji. Dziś przy IV Symfonii Beethovena miałam podobne wrażenia, a spodobała się tak bardzo, że bisowano. Orkiestra zgotowała dyrygentowi owację nie mniejszą niż publiczność.

Ale chciałam przede wszystkim o muzyce XX wieku. Tydzień temu, przed subtelnie przez Marię Machowską wykonanym Koncertem skrzypcowym Panufnika, na początek koncertu zabrzmiała Muzyka na smyczki Karola Rathausa, kolejnego zapomnianego znakomitego polskiego kompozytora, któremu należy się przypomnienie. Zapomniano o nim w jego ojczyźnie zapewne dlatego, że wcześnie wyfrunął w świat – do Wiednia, Berlina, Paryża, Londynu, wreszcie Nowego Jorku. Osobiście zetknęłam się z tym nazwiskiem, gdy wiele lat temu pisałam kronikę Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, naszego oddziału Międzynarodowego Towarzystwa Muzyki Współczesnej: jego kompozycje nieraz reprezentowały Polskę (!) na dorocznych festiwalach MTMW. Czuł się Polakiem i Żydem, choć anglojęzyczna Wiki pisze o nim jako o kompozytorze niemiecko-austriackim. Jego muzyka jest tu kompletnie nieznana, ale na Zachodzie, jak widać na tubie, bywała nagrywana – tutaj, tutaj czy tutaj. Ma powstać album SV z Maksymiukiem z muzyką polską, w tym właśnie z Rathausem. Warto go przypominać.

Warto też przypominać kogoś, kto tu był swego czasu znany: Tomasza Sikorskiego. Maksymiuk z upodobaniem wraca do jego utworów: dla mnie Struny w ziemi to jedna z najpiękniejszych jego kompozycji. Nie do każdego ta muzyka przemawia (rozmawiałam w przerwie ze znajomymi, których specjalnie nie wzruszyła); dla mnie to melancholijna medytacja, wpadam przy tym w trans.

Najnowszym z wykonanych na obu koncertach utworem była kompozycja LamenTate Arvo Pärta z 2002 r., zamówiona przez Tate Modern w związku z wystawą hindusko-brytyjskiego artysty Anisha Kapoora. Widziałam jego wystawę we wrześniu w Berlinie; jego prace są jakby pełne skrzepłych ran, dość wstrząsające. Muzyka Pärta jest niestety przesłodzona. Ma momenty ciekawsze, ale też nieznośne dłużyzny. Tutaj można posłuchać, ale nie chciałoby mi się słuchać tego w całości drugi raz. Doceniam jednak wykonanie solisty – Marcina Koziaka, który wykazał też tyle wyczucia, że na bis zagrał również Pärta, ale wczesnego i o wiele piękniejszego.