Deszczowa, ale wiosna

Poznańska Wiosna Muzyczna, festiwal wielce zasłużony (właśnie mamy jego 43. edycję!) miewał już okresy rozkwitu i zamierania. Teraz znów rozkwita, co mnie bardzo cieszy.

Kiedyś, podobnie jak wrocławski festiwal (zwany od pewnego czasu Musica Polonica Nova), poświęcony był wyłącznie polskiej muzyce współczesnej. Obecna jego wersja, kierowana artystycznie przez kompozytora (i docenta tutejszej Akademii Muzycznej) Artura Kroschela, nie ogranicza się do naszej twórczości. W tym roku skład narodowy jest bardzo zróżnicowane, a nacisk został położony na Czechów (dzięki występowi zespołu Prague Modern) i Estończyków (z powodu projektu Zooming Estonia, tu wykonanie było polskie: młodego zespołu Sepia). Koncerty – poza inauguracyjnym w Auli UAM, gdzie odbył się w piątek – są za darmo, a odbywają się głównie w obu aulach Akademii, starej i nowej.

Dziś po południu jednak spotkaliśmy się jeszcze gdzie indziej: w Starym Browarze, w Słodowni na drugim piętrze. Świetnie słuchało się muzyki w tym ceglanym postindustrialnym wnętrzu, zwłaszcza, że grało TWOgether Duo. Program zawierał zarówno dzieła znane już z pierwszej płyty duetu (Satin Aleksandra Nowaka, od którego płyta wzięła swój tytuł), ale też dwa prawykonania: Skrawki Michała Ossowskiego (krótkie i zręcznie skrawane) i seg Piotra Tabakiernika, ciągnący się ponad pół godziny i zawierający chwyty znane skądinąd, jak np. rzucanie piłeczkami pingpongowymi. Na następny koncert do Akademii trzeba było biec, i to w deszczu.

A tam, w Auli Novej, czekała na nas porcja elektroniki – pięć utworów Magdaleny Długosz, trzy starsze i dwa nowe, w tym jedno prawykonanie. Kompozytorka właśnie dziś obchodzi urodziny, więc miała znakomity prezent. Jak powiedziała Lidia Zielińska (koncert był kolejną pozycją prowadzonego przez nią cyklu Muzyka z prądem), była to okazja, by wejść w jej świat muzyczny, a jest on rzeczywiście dość charakterystyczny i ma swoje chwyty – ciągły ruch, częste ziarnistości faktury. Dwa utwory były z udziałem instrumentów, których brzmienia wtapiały się w dźwięki z głośników.

Ostatni dzisiejszy koncert – to właśnie ów wspomniany projekt estoński. Kompozytorzy pokazani tego wieczoru nie są z grona tych sławnych, znanych nam już trochę. Ja osobiście bardzo lubię muzykę Lepo Sumery, Erkki-Svena Tüüra, Veljo Tormisa, Heleny Tulve. Ale pojawiło się już nowe pokolenie i toruje sobie drogę. Najbardziej zaciekawił mnie 45-letni Tõnu Kõrvits w utworze Thule mustrid na kwartet smyczkowy – coś niby prostego, a świeżego, oryginalnego. Inne utwory były bardziej podobne do rzeczy, które słyszymy u różnych kompozytorów z jakiegokolwiek kraju. A w przerwie między Estończykami (na początek była też kompozytorka z Symferopola, ale mieszkająca dziś w Estonii, Galina Grigorjeva, a była też estońska Rosjanka – Tatjana Kozlova-Johannes) – dwa utwory z repertuaru Warsztatu Muzycznego, które nic sie nie zestarzały: Improvisations sonoristiques Witolda Szalonka i hit nad hity – Swinging Music Kazimierza Serockiego. Właśnie stwierdziliśmy z kolegami, że Warsztat Muzyczny grał ten utwór dużo wolniej, smakując owo szczególne swingowanie. Dzisiejsi młodzi za bardzo się spieszyli, choć widać było, że muzyka im przynosi frajdę.

Niestety tylko tyle mogłam usłyszeć z tegorocznego festiwalu. Rano wracam do Warszawy.